Najuprzejmiejsi ludzie w Budapeszcie to bezdomni. Oto jak to sobie to dopiero co uświadomiłem.
Parę dni temu wracam do domu i prowadzę dwa rowery: mój i Śliwki, który właśnie pięknie odremontowali w sklepie rowerowym Velvart. Otwieram jakoś bramę, ale z wprowadzeniem dwóch rowerów trzymając przy tym otwarte drzwi już mam kłopoty. Ale oto dwóch meneli gmerających w wystawionym kuble na ze śmieciami podskakuje, że oni potrzymają. I faktycznie, kolesie trzymają mi jeden rower, ja wprowadzam drugi, stawiam go, potem z podziękowaniem odbieram ten pierwszy i gotowe. Uprzejmi menele wracają do inspekcji kubła i ja ruszam z rowerami do góry.
Jakaż to typowa historia. Przyszedł mi do głowy znajomy homeless, który pilnował mi kiedyś roweru. Napotkani bezdomni, zwłaszcza ci zajęci fundraisingiem, są uprzedzająco grzeczni. Jeśli podchodzą wyciągając zachęcająco swoją gazetkę Fedél nélkül, na jeden odmowny gest usuwają się rozkładając ręce: nie ma o czym mówić! nie ma sprawy! ależ skąd! Miłego dnia życzą, dużo zdrowia i tym podobnych rzeczy przy czym bez żadnego sarkazmu. Ostentacyjny dystans do spraw materialnych jest normą. Jak im się coś da dziękują wylewnie w wyszukany sposób uśmiechając się przy tym bardziej niż obsługa luksusowego sklepu z ulicy Váci po wydaniu tam kilkudziesięcy tysięcy forintów. Jeśli trafi się ktoś namolny to będzie to przyjezdny, żebrak z Rumunii czy też ktoś z prowincji.
Zastanawiam się skąd to się wzięło. Może w wyniku istnienia prasy bezdomnych: przy sprzedaży takich gazet wymagano odpowiedniego, uprzejmego zachowania i to się przyjęło. Innego wyjaśnienia nie bardzo widzę. I tak nas teraz ci bezdomni uprzejmości uczą.