wolny wieszak 2

Napisałem dopiero co o kampanii Wolny wieszak i co chwila dowiaduję się o innych przykładach podobnych akcji, niekiedy inspirowanych przykładem węgierskim (głównie w komentarzach na blogu i facebooku).

Najciekawszy bodajże, i chyba wcześniejszy niż węgierski, przykład pochodzi z Azji. Tam akcja nazywa się Wall of Kindness, pojawiła się w Iranie by rozprzestrzenić się potem do Chin i Pakistanu. Przeczytałem o tym w Global Voices, zachęcam wszystkich do przeczytania postu na ten temat – stąd pochodzą poniższe zdjęcia.

IranWallofKindness

Wall of Kindness w Iranie …

ChinyWallofKindness

… w Chinach …

PakistanWallofKindness

… i w Pakistanie.

Wszędzie są biedni, wszędzie są też ludzie, którzy im pomagają.

Reklama

„To maszyna propagandowa ale oni nawet propagandy robić nie potrafią”

Mało kto wie,  że Chiny nadają program radiowy po węgiersku, podobnie zresztą w innych językach, w tym i polskim. Dowiedziałem się o tym przypadkiem bo akurat pracuje mój kolega (nazwiska nie podaję, żeby mu nie zaszkodzić). Jak tam trafił, pomyślałem, postanowiłem się dowiedzieć więcej na ten temat i umówiłem się na rozmowę przez skype’a.

Kolega wyjaśnił, że w sekcji węgierskiej pracuje sześcioro Węgrów i piętnaścioro Chińczyków. Podział pracy jest następujący: Chińczycy odpowiedzialni są za tworzenie materiału a Węgrzy za jego poprawność językową.  Chińczycy, teoretycznie, znają węgierski i tworzą teksty w tym języku. Węgrzy jej poprawiają – lub nie, bo czasami są one wrzucane na stronę radia bez korekty (dla znających węgierski próbka tu lub skopiowana poniżej) – i niekiedy też czytają teksty na antenie.

ChinaRadiotekst

Radio, mówi kolega, jest starego typu: długie teksty, zero interaktywności (można do was zatelefonować? nie), wolne tempo. Na stronie internetowej nie ma komentarzy pod tekstami, te, które są na stronie kontaktowej dotyczą wszystkiego tylko nie materiałów radia. Same zresztą teksty nudnawe, sporo oficjalnej propagandy, nie czuje się wysiłku, by zrobić coś interesującego. Nawet propagandy nie potrafią robić.

Ilu ludzi słucha tego radia czy też odwiedza jego stronę internetową kolega nie wiem. Nie są to dane, od których zaczynałyba się odprawy zespołu (nie ma takich), nie zdaje się to nikogo interesować.

Jak wygląda kontrola redakcyjna? Takiej nie ma. Nikt mnie nie sprawdza, nie daje instrukcji co powinno być w tekście, jak poprawiać, nie ma nawet zwykłej w mediach ustalonej terminologii poza nazewnictwem geograficznym, które ma odpowiadać  zasadom transkrypcji pinyin. Czy mógłbyś więc wrzucić coś wywrotowego do tekstu? Teoretycznie tak, dowierzają nam, mówi.

Spytałem z nadzieją o chińskich kolegów. Cóż za historie muszą się kryć za tymi kilkunastu ludźmi, którzy w dalekich Chinach zdecydowali się nauczyć trudnego węgierskiego! Żadnych historii nie ma, rozwiewa moje nadzieje kolega. Ani jeden z tych Chińczyków nie chciał studiować węgierskiego ale po prostu nie byli dość dobrzy na egzaminach wstępnych na uniwersytecie języków obcych lub też nie mieli wystarczających kontaktów czy pieniędzy na łapówkę i dlatego zamiast tego co chcieli przydzielono im węgierski. Sporo z nich spędziło pół roku na Węgrzech w ramach programu zorganizowanego przez Instytut Balassiego ale i tak nie są w stanie samodzielnie pisać po węgiersku. Stylistycznie źle zresztą piszą, nikt ich nie uczył dziennikarstwa.

Ciekawsi są cudzoziemcy pracujący w redakcjach obcojęzycznych. Ci to mają historie życiowe. Sporo wśród nich jest dziennikarzy, choć formalnie w radiu pracują jako lektorzy i ich wiza nie pozwala na wykonywanie zawodu dziennikarza. Wielu przyjechało tu dla pieniędzy bo nie dawali rady wiązać końca z końcem. Jest dziennikarz śledczy, który się wypalił, jest ktoś, kto w międzyczasie pracuje nad przewodnikiem turystycznym po Chinach.

Kolega na Węgrzech udzielał się w nowych mediach. Pracując w Chinach jednak nikomu o tym nie opowiada, także węgierskim kolegom. Wolę być ostrożny, mówi. Co ciekawe, mimo, że zostawił po sobie mnóstwo śladów w internecie nie wydaje się, żeby ktokolwiek, czy to wśród Chińczyków czy też wśród Węgrów, go zguglował.

Pytam, czy nie czuje, że sprzedał duszę współtworząc propagandę autorytarnego reżymu. Jak najbardziej, odpowiada  bez uśmiechu na twarzy. Nie cieszę się z tego, ale na Węgrzech nie byłem w stanie wyżyć z tych ochłapów jakie dostawałem w ramach projektów finansowanych przez granty. Wiem, że gdzie indziej można robić takie internetowe projekty społeczne, na które miałbym ochotę , ale na Węgrzech takiej pracy nie byłem w stanie znaleźć.  W międzyczasie jednak jestem aktywny w moich starych projektach.

Wiem gdzie żyję, świadom jestem, że mogą za mną śłedzić ale jednak mimo wszystko czasami wolę być tutaj niż na Węgrzech. Nie wiem, czy wrócę, mówi.