Radio Polonia Węgierska 99 / puli

Pies puli to kynologiczny symbol węgierskości, o nim mówię w najnowszym podcaście Radio Polonia Węgierska (16:05).

Wśród węgierskich ras psów pierwszą pozycję bez wątpienia zajmuje puli. Nie jest on największy – większe są choćby myśliwskie wyżły węgierskie, krótko- i szorstkowłosy, charty węgierski czy też, również węgierski, gończy, a także komondor czy kuvasz, nie jest też jedynym psem pasterskim bo są nimi również wspomniane komondor i kuvasz oraz pumi i mudi, nie jest w końcu jedynym psem z dredami bo podobną sierść ma i komondor ale jednak to ten średnich rozmiarów, czarny, biały, szary bądź obdarzony zmiennym, płowiejącym kolorem sierści, żwawy, inteligentny piesek stał się kynologicznym symbolem węgierskości.

Puli to starożytna rasa, która towarzyszy Węgrom od ponad tysiąca lat. To psy pasterskie, ich rolą było zaganianie stada i podnoszenie alarmu w przypadku ataku dzikich zwierząt, do walki z nimi stawały głównie wówczas większe komondory choć i puli, dzięki chroniącej ich przed ugryzieniem przez wilka grubej sierści, były w stanie w obronę się aktywnie włączyć.

Puli są słynne ze swoich długich, naturalnie splatających się w dredy włosów. W opisach można spotkać się z informacją, że psy te nie nadają się do trzymania w domu z powodu woni, którą te psie kołtuny wydają, lub też, że w tego powodu właśnie trzeba je regularnie myć no i że wysychanie psa trwać może dłużej, niż jeden dzień. Dredy, które tym psim rastafarianom opadają na oczy stały się nawet tematem dowcipu. Co robi puli, któremu obetnie się dredy nad oczami? Chowa się za firankę.

Ilustracja poglądowa do dowcipu o firance

Dredy psa puli mogą sięgać do ziemi. Dzięki temu wyglądają one podobnie z przodu i z tyłu i często na pierwszy rzut oka nie da się powiedzieć gdzie się dany pies zaczyna a gdzie kończy.

No właśnie, gdzie się ten pies zaczyna a gdzie kończy?

Tę ich cechę wykorzystano kiedyś w reklamie budweisera. Młody, czarnoskóry mężczyzna przechodzi z pulim na smyczy w upale koło baru. Napis Bud light kusi go wizją chłodnego piwa ale znajdująca się obok tabliczka No pets gasi entuzjazm. Ale, że pies to puli, wkłada sobie go na głowę, wchodzi do baru odgrywając rastafarianina i zamawia piwo. Gdy siedząca obok przy barze kobieta pociąga jeden z dredów, „fryzura” nagle zaczyna warczeć.

Jeśli dodać, że w 2013 węgierski artysta Gábor Miklós Szőke wykonał z kawałków drewna (imitujących dredy) olbrzymią rzeźbę psa puli w ramach festiwalu kultury ludowej organizowanego przez Instytut Smithsonian to widać, że puli to coś więcej niż biologiczna kategoria, psia rasa, których wiele. To część kultury, dzięki tym psom świat jest bogatszy.

Pies puli jako rzeźba, źródło: Smithsonian

Reklama

Radio Polonia Węgierska 98 / Kazinczy to nie tylko rozrywkowa ulica

Jaka szkoda, że państwo tego (pewnie) nie rozumieją, pomyślało mi się klasykiem kiedy pracowałem nad obecnym tematem podcastu czyli językiem węgierskim – oraz tym co łączy go z dzielnicą rozrywki w Budapeszcie. Posłuchajcie najnowszego wydania podcastu Radio Polonia Węgierska (14:15).

Ulica Kazinczy – Kazinczyego – większości odwiedzających Budapeszt kojarzy się z dzielnicą rozrywki, której jest główną osią. Tak więc Kazinczy jest synonimem ruin pubów, barów, fastfoodów czy też dyskotek, całej masy bardziej lub mniej ciekawych miejsc. Tymczasem niemniej interesująca jest sama postać patrona ulicy czyli Ferenca Kazinczyego bo to przez niego, między innymi, tak się męczymy z językiem węgierskim – ale nie uprzedzajmy faktów.

Kazinczy żył w okresie oświecenia, na przełomie XVIII i XIX wieku. Interesował się językami i literaturą piękną. Nie tylko jednak pisał i tłumaczył – zwłaszcza tu miał duże osiągnięcia – ale przejawiał też ambicje kierowania literaturą. Tworzył pisma literackie, korespondował z innymi pisarzami, pisał teksty krytyczne, w których prezentował swoje poglądy na pożądany kierunek rozwoju węgierskiej literatury. Domagał się przyswojenia sobie trendów europejskich, wyśmiewał dominujący wówczas przestarzały, ciężkawy styl oraz imitację ludowości. Akceptując szereg innowacji stylistycznych przychodzących z zagranicy, włączył się w trend rozbudowy korpusu języka węgierskiego poprzez tworzenie lokalnych odpowiedników dla obcych słów i wyrażeń. Stanął na czele procesu odnowy języka i z czasem stał się jego uosobieniem.

Mimo, że proces nie ograniczał się do zmian słownikowych, to one po dziś dzień przyciągają najwięcej uwagi. W okresie odnowy języka około dziesięciu tysięcy nowych słów trwale wbudowało się w węgierski. Tworzono je na podstawie innych, już istniejących słów, były to również adaptacje z gwar ludowych, reaktywacje dawnych słów a także madziaryzacja słów pochodzących z obcych języków.

I tak dzięki temu procesowi odnowy języka, który swoją drogą nie ma odpowiednika w historii polskiego, i dziś zadziwia nas słowa, które choć są podobnie w szeregu języków europejskich, to jednak w węgierskim brzmią inaczej. Stąd bierze się to poczucie zagubienia, którego często doświadczają przyjeżdzający tu turyści: patrzę i niczego nie rozumiem.

Choć Kazinczy, jak większość pisarzy z przeszłości, nie jest już dziś czytany, to jednak jego wpływ na język jest wciąż żywo odczuwany. Bo duch odnowy języka jest na Węgrzech nadal żywy. I dziś wobec pojawienia się nowych słów automatycznie szuka się dla nich węgierskich odpowiedników lub się je tworzy (istnieje nawet specjalna strona internetowa temu poświęcona), co więcej, użytkownicy węgierskiego są otwarci na takie innowacje. Podam przykład: komputer to po węgiersku számítógép czyli maszyna licząca. Słowo dłuższe i bardziej skomplikowane niż komputer a jednak powszechnie używane.

Ujmując rzecz nieco humorystycznie, jak tu się użalać nad Węgrami, którzy skarżą się potem, że nikt ich nie rozumie.

Reklama komputera (számítógép) 1985 roku, źródło: Régi reklámok

Radio Polonia Węgierska 97 / węgierscy Rotschildowie

Rotschildowie byli Węgrami. Tak, oni też! O wybitnej przedstawicielce tego rodu, choć nie spokrewnionego ze słynnymi bankierami, mówię w najnowszym odcinku podcastu Radio Polonia Węgierska (13:45).

Nazwisko Rotschild brzmi na Węgrzech znajomo – i swojsko. Nie chodzi tu o jakieś węgierskie korzenie słynnej rodziny bankierów ale o węgierską dyktatorkę mody Klárę – Rotschild właśnie.

Jak to się stało, że ta słabo wykształcona, nieznająca języków żydowska krawcowa doszła to tej pozycji a w dodatku zdołała odbudować ją i po wojnie kiedy zapanował ostentacyjnie odrzucający luksus socjalizm?

Klára Rotschild urodziła się w rodzinie krawieckiej w 1903 roku. Jej ojciec, zresztą urodzony w Częstochowie, prowadził salon obsługujący zamożne klientki. Z czasem podobny, własny salon otworzyła Klára.

Poza znajomością wszystkich tajników branżowych i instynktem biznesowym, Klára odznaczała się umiejętnością nawiązywania użytecznych kontaktów. Ubierała coraz więcej węgierskich arystokratek aż doszło do tego, że to jej przypadło wykonanie sukni dla panny młodej na ślub syna samego regenta Horthyego. Później jej klientkami były żona słynnego jubilera Louis Josepha Cartier czy też matka i córki egipskiego króla. Kiedy Węgry odwiedził król Włoch, niezliczone arystokratki obstalowały się w jej salonie na bal wydany na jego cześć.

Konktakty pobudowała również w Paryżu. W tym czasie moda funkcjonowała pod dyktat francuski: do Paryża wyjeżdzało się dwa razy do roku na sezonowe wielkie pokazy gdzie kupowano gotowe modele a także wykroje oraz materiały. Przy ich użyciu tworzono na miejscu mniej lub bardziej wierne kopie francuskich oryginałów. Robiła to i Klára.

Wojnę przeżyła korzystając z dawnych znajomości oraz pomocy Raoula Wallenberga. Straciła wówczas jednak swojego męża.

Jej salon znacjonalizowano w 1949 roku. Parę lat później udało się jej przekonać ministra handlu wewnętrznego, a może raczej jego żonę, do wydania jej zezwolenia na działalność. Była to sprawa zupełnie wyjątkowa, bo poza nią żaden z wielkich salonów przedwojennych takiej zgody nie uzyskał.

I Klára znów błyszczała. Jak przedtem, dwa razy do roku wyjeżdzała po inspirację do Paryża, teraz już korzystając z finansowania państwowego. Znów co roku organizowała dwa wielkie pokazy mody w Budapeszcie. Jej salon, początkowo drętwo nazywający się Salon Specjalnej Odzieży Damskiej, z czasem został przemianowany na Clara, pisane przez C.

Obsługiwała węgierską elitę – ubierały się tam znane aktorki, żony polityków i innych prominentów, w tym i żona Kádára, ale miała również klientki zagraniczne. Przez dwadzieścia lat była nią żona jugosłowiańskiego przywódcy, Jovanka Tito. Zaliczały się do nich też żona szacha Iranu Farah Diba, żona radzieckiego ministra spraw zagranicznych Andrieja Gromyki, były nimi także mniej znane ale zamożne kobiety z zachodu – głównie z Wiednia. Państwu przynosiła dewizy oraz dawała „ludzką twarz”, z którą można się było obnosić po świecie.

W 1976 roku popełniła samobójstswo nie mogąc znieść cierpienia po nieudanym zabiegu implantacji dentystycznej.

Jej życie jest świadectwem zdumiewających umiejętności przeżycia i zdolności do wybicia się na szczyt w każdych warunkach – a także potęgi mody, której zniewalająca siła działa na kobiety niezależnie od systemu politycznego.

Płaszcz z salonu Kláry Rotschild, lata siedemdziesiąte

Radio Polonia Węgierska 96 / leczo

W najnowszym podcaście Radio Polonia Węgierska (16:30) opowiadam o tym co mnie zaskoczyło kiedy zainteresowałem się bliżej jednym z najwspanialszych dań kuchni węgierskiej: leczo.

Co robią lekarze w kuchni? Lecz*

Niewiele jest dań, które uhonorowane są dowcipem na swój temat, leczo – jakże zasłużenie – jest jednym z nich.

Leczo nie jest skomplikowanym daniem, w jego skład wchodzą jedna część cebuli, dwie części pomidorów i cztery białej papryki, do tego dochodzi papryka w proszku. Cebulę smażymy na boczku lub w oleju, potem dodajemy papryki, na końcu pomidory i gotowe.

Rzecz jasna, istnieją różne szkoły gotowania leczo, przedmiotem sporu są dopuszczalne dodatki (od w miarę powszechnie akceptowanych kiełbasy czy też jajek po bardziej egzotyczne cukinie, bakłażany, ryż a nawet grzyby czy ryby) jak i również tak szalenie istotne detale jak sposób krojenia papryki: wzdłuż czy w poprzek.

Leczo to jedna ze sztandarowych pozycji kuchni węgierskiej obok takich gigantów kulinarnych jak zupa gulaszowa, paprykarz ziemniaczany, gołąbki z kwaszonej kapusty czy zupa rybacka. Co ciekawe, danie jest obecne na Węgrzech od stosunkowo niedawna. Już same składniki czyli papryki i pomidory wskazują na to, że nie przybyło ono tu wraz z Węgrami zajmującymi kotlinę Karpacką. Wbrew pozorom, nie zawdzięczamy go też Turkom ale bułgarskim ogrodnikom, którzy pojawili się na Węgrzech po 1870 roku i zaczęli je tu przyrządzać.

Przepis po raz pierwszy opublikowano w czasopiśmie A Hét w 1902 roku pod nazwą Rácz Omácska czyli Serbska omasta lub Serbski sos. Nazwę lecsó w książkach kucharskich użyto po raz pierwszy dopiero w 1931 roku. Tak więc ta nowa tradycja kuchenna narodziła się niemal na naszych oczach.

Z leczo łączy się pewna ciekawa rzecz. Danie ratatouille nazywane jest przez Węgrów “francuskie leczo”. Uwaga: to nie leczo nazywane jest “węgierskie ratatouille” ale jest dokładnie odwrotnie! W Europie wschodniej gdzie punktem odniesienia są zwykle niedoścignione wzorce z zachodu (Warszawa to Paryż północy, zespół Illés to węgierscy Beatlesi, budapeszteński szykowny dom handlowy nazwano “Párisi” – “Paryski”) takie odwrócenie perspektywy jest radośnie odświeżające.

Poza wszystkim, leczo jest po prostu pyszne. I jak tu nie kochać tego dania!

Leczo i jego składniki, źródło: Budapest Cooking Class

Leczo upamiętnione na graffiti oraz w minipomniku Kołodki w Lendavie, źródło: Instagram

* dowcip opiera się na brzmieniu słów i jest nie do zapisania. By go docenić trzeba wysłuchać podcastu 🙂

Radio Polonia Węgierska 95 / Węgier-Ukrainiec dwa bratanki

Węgrzy za Ukrainą? Tak! Są i tacy. O tym zaskakującym zjawisku mówię w najnowszym odcinku podcastu Radio Polonia Węgierska (15:15).

W Ukrainie żyje niecałe sto pięćdziesiąt tysięcy Węgrów. W węgierskiej oficjalnej narracji są oni uciskani przez Ukraińców, ich los ma być przyczyną zimnych stosunków między Węgrami a Ukrainą. Zaciekawiło mnie jak ci zakarpaccy Węgrzy odnoszą się do wojny.

Postaw, rzecz jasna, jest cały szereg. Wielu z nich już dawno przeniosło się na Węgry i poprzednia ojczyzna nic ich nie obchodzi. Inni uciekli na Węgry przed poborem niedawno. Spotkałem się z paroma takimi osobami, o Ukrainie nie mieli wiele dobrego do powiedzenia, wyczuwało się pewną sympatię wobec Putina. Usłyszałem, że Ukraińcy wysyłają Węgrów jako mięso armatnie na trudne odcinki frontu. To dość spójne z tym jak wielu Węgrów widzi los swoich rodaków żyjących w krajach ościennych: źle są tam traktowani, tęsknią za Węgrami.

Ale są też Węgrzy, którzy włączyli się w walkę Ukraińców z agresją rosyjską. Najbardziej znani są ochotnicy walczący w 68 batalionie Zakarpatski Szarkani czyli Zakarpackie Smoki. Już sama nazwa wskazuje na węgierski charakter jednostki: smoki po ukraińsku to drakoni, szarkani to węgierskie słowo.

Do batalionu należy Fagyir Sándor, przed wojną wykładowca na zakarpackim uniwersytecie. Jego zdjęcie jak z okopu prowadzi przez laptopa wykład, stało się kultowe do tego stopnia, że w Użgorodzie powstał mini pomnik inspirowany tą fotografią (dzieło Myhajło/Mihálya Kołodki).

Fegyir Sándor w okopie, źródło: 444.hu

Fegyir Sándor na pomniku, źródło: 444.hu

Węgierscy żołnierze zwrócili na siebie uwagę krótkim filmikiem zamieszczonym w internecie 23 października (rocznica powstania 1956 roku). Pozują tam z węgierską flagą z dziurą, symbolem rewolucji, oraz flagą ukraińską. Pod jego wpływem węgierscy użytkownicy internetu zaczęli organizować zbiórkę na pomoc dla nich przesyłając im specjalne power banki, odzież zimową ale także i węgierską kiełbasę oraz paprykową pastę Erős Pista. Wydaje się, że ten tak powstały kanał pomocy zostanie z nami na długo.

Węgrzy, Ukraińcy, źródło: 444.hu

Tak więc okazało się, że mniejszość węgierska w Ukrainie może łączyć oba kraje. Ci Węgrzy, którym nie odpowiada prorosyjska polityka rządu, dostali sposób by wspomóc walczących Ukraińców. Bywa więc, że Węgier-Ukrainiec to dwa bratanki.

Radio Polonia Węgierska 94 / Palinka!

W najnowszym odcinku podcastu Radio Polonia Węgierska mówię o palince. Kto chce zrozumieć Węgrów niech słucha (15:25) – a potem niech się też napije.

Od palinki – wstrętne uczynki jak głosi wierszyk z cyklu Odwódki Wisławy Szymborskiej. Węgrzy by się z tym zapewne nie zgodzili. Do palinki mają zdecydowanie bardziej pozytywny stosunek.

Węgrzy do palinki odnoszą się emocjonalnie. Palinka to jeden z komponentów węgierskości. Prawo to jej wyrobu – na Węgrzech dozwolona jest produkcja na własny użytek – jest czymś podobnym do prawa noszenia broni w Stanach czy też braku ograniczenia prędkości na autostradach w Niemczech. Sprzęt to destylacji można legalnie kupić w supermarketach budowlanych jak Praktiker czy OBI.

Palinka, czy to w plastikowych czy to w szklanych butelkach, to częsty prezent. Jeśli własnego wyrobu to tym bardziej doceniany. A przy okazji wdzięczny temat do rozmowy: z jakich owoców? Jaki był proces przygotowania zacieru? Jaka ilość? Jaka wydajność? Miło zachwycać się aromatem owoców (nie zawsze łatwo rozpoznać, dlatego warto przedtem wypytać z czego daną palinkę zrobiono), pomlaskać nad smakiem.

Dla niewiedzących: palinkę wytwarza się głównie z owoców choć w zasadzie można ją wyprodukować pewnie z dowolnej rośliny: kiedyś piłem palinkę z buraka (smakowała ziemią). Po procesie fermentacji zacier destyluje się i gotowe.

I tak Węgrom owoce kojarzą się przede wszystkim z palinką. Jak ktoś powie, że ma w ogrodzie, dajmy na to, śliwę czy pigwowiec to można się spodziewać, że w następnym zdaniu padnie uwaga na temat ile to palinki można z ich owoców wyprodukować. Jedzenie owoców jest dla dzieci, jak wyjaśnił mi niedawno z pobłażaniem mój kolega. Dżemy, soki, kompoty nie są tematem do rozmowy, palinka natomiast owszem.

Owoce, włączając w to spady, zbiera się do pojemika, często to nieużywany kubeł na śmieci. Wizyta w ogrodzie nie może się obyć bez odwiedzenia tego kubła, zamieszania zacieru kijem i zachwytami nad wyglądem i zapachem (oba straszne).

Picie palinki, także w małej ilości przed śniadaniem, to nieodzowny rytuał, zwłaszcza na prowincji. To zarazem znak bratania się, przypieczętowania zgody. Nie przypadkiem zdjęcie, na którym zięć Orbána nalewa teściowi palinkę z gąsiora stało się symbolem systemu opartego na nepotyzmie.

Źródło: Hungarian Free Press

Gdy Węgrzy dowiadują się, że jestem Polakiem, ze współczuciem mówią mi, jak straszna jest wódka (w porównaniu do palinki). Pocieszają mnie, czymże innym, palinką.

Radio Polonia Węgierska 93 / Co nam dali Sowieci?

Co nam dali Rzymianie? To, dzięki Życiu Briana, wiemy, pytanie co nam dali Sowieci? Odpowiedź na to intrygujące pytanie pada w najnowszym odcinku podcastu Radio Polonia Węgierska (18:10).

Co nam dali Rzymianie? Kto oglądał film pod tytułem „Żywot Briana” nakręcony przez Monty Pythona pamiętać będzie fragment gdy przywódca spiskowców zadaje to pytanie swoim zwolennikom oczekując listy doznanych krzywd. Zamiast tego zaczynają oni wyliczać zdobycze cywilizacyjne, które tym okupantom Żydzi zawdzięczają: wodociągi, urządzenia sanitarne, nawadnianie, medycynę, bezpieczeństwo, publiczne łaźnie, i tak dalej.

Pytanie z tego kultowego fragmentu filmu można zadawać w odniesieniu do wszystkich okupacji, które mogły dotknąć dany naród. W przypadku Węgrów to, nie wchodząc w różnice pomiędzy nimi, okupacje turecka, austriacka i radziecka. Tak jak wobec pierwszych dwóch łatwo wymienić parę pozytywów, jak kawa czy łaźnie w przypadku Turków oraz rozkwit gospodarczy w państwie Habsburgów to nie jest to łatwe w odniesieniu do dziedzictwa komunistycznego. Nie raz pytałem różnych znajomych co takiego zawdzięczamy temu okresowi w historii i nikt nie był w stanie niczego wymienić. Bo Węgry były podporządkowane państwu o niższym poziomie cywilizacyjnym, bo wszystko co radzieckie było gorsze, warte tylko pogardy.

Aż niedawno mnie olśniło: Sowietskoje Igristoje! Jak mogłem o nim nie pomyśleć. To marka radzieckiego szampana, jedynego bodajże, który był wówczas dostępny w całej Europie Wschodniej. Napój alkoholowy o tej nazwie do dziś można na Węgrzech kupić.

Ciekawostka: od dawna nie ma on nic wspólnego ze Związkiem Radzieckim a nawet z Rosją. Produkowany jest przez węgierską firmę Royalsekt z miejscowości Izsák leżącej na Wielkiej Nizinie Węgierskiej. Firma nabyła prawa do używania tej nazwy po upadku socjalizmu. To wino musujące jest czysto węgierskie: powstaje na Węgrzech z węgierskich winogron.

W 2014 roku Royalsekt ukarano wysoką karą finansową za marketing mylnie sugerujący, że Sowietskoje Igristoje to produkt mający związek ze Związkiem Radzieckim czy też Rosją. Firma broniła się twierdząc, że szampan powstaje przy użyciu oryginalnej rosyjskiej metody produkcji szampana, ale specjaliści twierdzą, że taka nie istnieje.

Wszystko to nie jest istotne. Ważne jest, że ponad trzydzieści lat po upadku socjalizmu i wyjściu wojsk radzieckich z terytorium Węgier i dziś można z sukcesem reklamować product jako „sowiecki”. Wiemy już co też nam dali Sowieci.

Grudzień 2022, Sowietskoje igristoje na półce sklepowej. 777 forintów to 9 złotych.

Radio Polonia Węgierska 92 / Mało znane węgierskie tradycje świąteczne

Zwykle ich się nie wymienia ale bez nich nie jestem w stanie wyobrazić sobie świąt – o tych mało znanych węgierskich tradycjach świątecznych mówię w kolejnym odcinku podcastu Radio Polonia Węgierska (13:55).

Między tradycjami świątecznymi na Węgrzech i w Polsce jest dużo podobieństw – i tu i tu od listopada w sklepach dudną angielskie piosenki christomasowe, szóstego grudnia przychodzi Mikołaj i zostawia coś w butach, w obu krajach na wigilię je się karpia i makowiec, jest choinka, są prezenty, i ale i jest nieco różnic: na Węgrzech jest mięso w wigilię, nieznane są tu opłatki, istnieją za to świąteczne cukierki zwane szaloncukor, na Sylwestra o północy wysłuchuje się hymnu państwowego, pierwszego stycznia je się soczewicę, co zapewnić ma bogactwo we właśnie rozpoczynającym się roku (sprawdzone – nie działa).

Ale jest coś jeszcze co odróżnia Węgry od Polski w tym okresie, są to mianowicie wielkie koncerty. Reklamujące je wielkie plakaty pojawiają się w środku jesieni zwiastując nadchodzący okres świąteczny.

Pierwszy z nich nazywa się Fenyő Ünnep czyli Święto Fenyő albo też Święto Fenyő – taka gra słów (fenyő to węgiersku choinka). Miklós Fenyő to węgierski Jerry Lee Lewis, niestrudzony wykonawca rock’n’rolla w stylu lat pięćdziesiątych-sześćdziesiątych. Mimo swojego nie najmłodszego wieku (obecnie siedemdziesiąt pięć lat) uwija się on na scenie w glitterowej marynarce wykonując ogniste kawałki na tle tańczących bikiniarzy. Koncert w tym roku odbywa się po raz dwudziesty piąty. Zjawisko jedyne w swoim rodzaju.

Drugie, podobnie jak Fenyő Ünnep po brzegi wypełniające wielkie sale sportowe wydarzenie muzyczne, to noworoczny koncert romskiego skrzypka Zoltána Mága. Te gigantyczna gala, z obowiązkową orkiestrą symfoniczną, fajerwerkami i marszem Radetzkyego wyklaskiwanym przez publiczność, odbyła się on po raz pierwszy w 2009 roku. Pojawiają się na niej gwiazdy muzyki klasycznej i popu, podobnie ekletyczny jest program spajany postacią skrzypcowego maetro. Całość transmituje telewizja. Wyczuwa się inspirację wiedeńskim koncertem noworocznym a także ambicję jego przebicia, ach ta stara, wiecznie żywa konkurencja między Budapesztem a Wiedniem!

Choć sam na żadnym z tych koncertów nie byłem, to jednak bez nich trudno byłoby mi wyobrazić sobie tutejsze święta.

Radio Polonia Węgierska 91 / Węgierscy grekokatolicy

Węgrzy wyznania wschodniego? Są tacy i to od dawna. O tym zjawisku mówię w 91 odcinku podcastu Radio Polonia Węgierska (14:50).

Węgrzy chętnie operują pojęciem “Słowanie” by podkreślić różnicę między sobą a sąsiednimi krajami. Fakt bycia krajem słowiańskim zakłada istnienie jakiejś szczególnej więzi z innymi słowiańskimi państwami i narodami. Tak też jest w przypadku Polski i Ukrainy: ich szczególna relacja to w dużej mierze efekt przynależności do słowiańszczyzny. W przypadku Węgier takiej wspólnoty nie ma.

Otóż nie jest to do końca tak. Między Węgrami a Ukrainą istnieje więź, której nie ma między Polską a Ukrainą. Chodzi mi o kościół grekokatolicki.

Aczkolwiek organizacyjnie jest to stosunkowo młody kościół na Węgrzech – eparchia (rodzaj biskupstwa w kościołach wschodnich) powstała dopiero w 1912 a bezpośrednią podległość Rzymow kościół uzyskał nie dawniej jak w 2015 roku – to prawosławni, potem grekokatolicy, żyli na Węgrzech już od dawna.

Początkowo byli to Rusini i Rumunii, którzy zasiedlali północno-wschodnie Węgry (do dziś kościół ma tam najwięcej wyznawców), potem dołączyli do nich uciekający przez Turkami Serbowie a w okresie reformacji zaczęli się do niego przyłączać także Węgrzy. Było tak gdy pozostałe bez wygnanych przez protestantów księży parafie wolały przyłączać się do grekokatolików niż do nowych wspólnot protestanckich. Niewiele później w ramach kościoła rozpoczął się ruch na rzecz wprowadzenia języka węgierskiego do liturgii na miejsce staro-cerkiewno-słowiańskiego.

Tak więc kościół, mimo że formalnie nie należy do czwórcy tak zwanych kościołów historycznych, które mają uprzywilejowany status w państwie (katolicki, kalwiński, ewangelicki i żydowski) ma charakter węgierski. Obecnie liczba jego wyznawców mieści się, w zależności od źródła, w przedziale między 200 a 300 tysięcy ludzi. Nie jest to wiele ale też nie jest liczba, którą można pominąć.

Mimo więc tego, że sporo Węgrów podziela wyznanie z Ukraińcami, na Węgrzech brak jest świadomości tego. Nie słyszy się by ktoś nawoływał do solidarności z Ukrainą bo żyją tam „bracia we wierze”. Nikt nie przypomina tego faktu.

Nie jest to zaskakujące. W każdej sytuacji można się odwoływać do tego co łączy – lub do tego co dzieli. Zawsze i to i to się znajdzie.

Sobór Zaśnięcia Matki Bożej przy placu Petőfiego w Budapeszcie, źródło: wikipedia

Radio Polonia Węgierska 90 / Budapeszt turystyczny i ten drugi

Zwiedzając Budapeszt zobaczycie inne miasto, niż to, w którym mieszkam. O tym jest mój najnowszy tekst w podcaście Radio Polonia Węgierska (15:45)

Zauważyłem, że choć bardzo interesuje mnie Budapeszt to jednak ciekawszy jest dla mnie chiński rynek na Kőbányi niż jarmark świąteczny na placu Vörösmarty, większą ochotę na kawę mam w barze Kisüzem, niż w kawiarni New York czy nawet w romkocsmie Szimpla kert, z łaźni wolę Lukácsa od Széchenyego, jeśli idę na rynek to raczej na Hunyadi tér niż do wielkiej hali targowej, zamiast zwiedzania autobusowego po trasie zamek-góra Gellérta-parlament-Bazylika-plac Bohaterów wybrałbym przechadzkę po ósmej dzielnicy.

Innymi słowy, typowo turystyczne atrakcje miasta, które przyciągają tu tylu odwiedzających, mnie niespecjalnie obecnie ruszają.

Nie chodzi tu rzecz jasna tylko o mnie. Tak to chyba wszędzie jest, że to, co przyciąga turystów często jest dość obojętne dla stałych mieszkańców danej miejscowości. Co więcej, bywa, że im bardziej jakieś miejsce przyciąga turystów tym bardziej odpycha miejscowych.

Być tak może, bo w okolicy pojawiają się „turystyczne” czyli wysokie ceny, bo miejscowe restauracje szykują wyłącznie ofertę dla turystów, dajmy na to, zupę gulaszową z Cyganem z czerwonej kamizelce grającym do ucha, bo z powodu autokarów nie ma jak tam się dostać, albo też ponieważ w okolicy kupić można wyłącznie pamiątki a nie rzeczy potrzebne na codzień.

Takim przykładem w Budapeszcie jest zamek, jedna z najpiękniejszych części miasta, w której spotkać można niemal wyłącznie turystów.

Odwiedzając dane miejsce po raz pierwszy na ogół zachowujemy się jak turyści, kiedy w nim zamieszkamy, chcąc nie chcąc, przyjmujemy logikę lokalsów.

Ciekawe jak obok siebie istnieją te dwie wersje tego samego miasta, jedna dla turystów a druga dla miejscowych. Nie mają zbyt wiele punktów stycznych. Tę pierwszą opisują przewodniki, tę drugą każdy odkrywa sam dla siebie.

Ciekawe też jak ludzie przyjeżdzający „poznać miasto” ograniczają się do zwiedzania turystycznych atrakcji jakby ta turystyczna wersja stanowiła całą prawdę o danym miejscu. A przecież tyle innych rzeczy czeka tam na odkrycie.

Tego nie znajdziecie w przewodnikach