filmy antydyskryminacyjne – tym razem z tłumaczeniem

Turzyca, czytelniczka mojego bloga, komentując niedawny wpis na temat filmów antydyskrimacyjnych spytała czy nie możnaby przetłumaczyć dialogów. Można, oto one, pod filmami.

W porządku, chyba skończyliśmy.
Czy chciałby Pan coś dodać?
Może, że chętnie bym pracował w tym zespole, jeśli państwo też tak uważacie.
Dziękujemy, powiadomimy Pana o naszej decyzji.
Do widzenia.
Do widzenia.
No, ten nie był taki zły.
Tak, chyba dotąd najlepszy.
Ma dobre papiery, entuzjastyczny, tyle tylko, że …
Troszkę tu nie pasuje.
Co powiedzą na niego inni?
Oj, to tak niemiło.
Będzie nam tu tak w te i we wte łaził?
Moim zdaniem nie bierzmy go.
Też tak uważam.
W takim razie to byłoby na tyle.

Tysiące osób z upośledzeniem żyjących na Węgrzech przeżywa to samo. Prawdziwym upośledzeniem jest to, że nie dajemy sobie nawzajem szansy.

a wobec niego to jesteś słodka jak miód
tak, Tamás, oczywiście Tamás
też tak sądzę, Tamás …
I ty to mówisz?
poprzednim razem pocałowaś Dóri w usta!
To był przypadek!
Pewnie, przypadek.
Tamás przynajmniej mnie docenia.
Kiedy ostatni raz pochwaliłeś co ugotowałam?
Faktycznie, co też tak śmierdzi?
Curry.
Dzięki, odpuszczę sobie.
Nie zasługujesz na to, co dla ciebie robię!
Wiesz, że się odchudzam.
Swoją drogą, tobie też nie zaskodziłoby nieco schudnąć.
No dość tego!
Obraziliśmy się Miss Chrum Chrum?
Dość!!!
Miss Chrum Chrum!!!
Dość!!!
Chrum chrum!
[rzuca talerzem]
Nie trafiłam, prawda?
Powiedz, że nie trafiłam?
Nie trafiłaś.

Tak samo żyją, tak samo czują. Prawdziwym upośledzeniem jest to, że tego w nich nie dostrzegamy.

Lubię tu być.
Cały dzień chodzę tu – tam.
Jestem wciąż zalatany.
Mam tu przyjaciół.
Mnóstwo się z nimi śmiejemy.
Tu wszyscy są strasznie mili.
Na przykład ta dziewczyna, która zawsze się denerwuje, że się nie zmieści.
A przecież tu jest dość miejsca dla wszystkich.
Dobrze jest tu być.
To cudowny świat.

Cudowny świat?

Reklama

bratnia dusza rosyjska

Pozwólcie przedstawić sobie mojego duchowego brata. Jest autorem bloga, tfu, książki, pod tytułem "Moje zdziwienia warszawskie", tfu tfu, pod tytułem "Ruski miesiąc". Nazywa się Dmitrij Strelnikoff.

Tak mi się myli ten blog-książka a także jego-jej tytuł, bo w jego dziwieniu się Polską odnajduję mnóstwo mojego dziwienia się Węgrami.

Strelnikoff jest Rosjaninem mieszkającym w Polsce. Książka, o której mowa, to powieść opowiadająca perypetie dwóch Rosjan, którzy zakochali się w Polkach i próbują wziąć z nimi ślub kościelny.

Najłatwiejsze w tym wszystkim, jak się okazuje, było się zakochać, ułożenie sobie stosunków z przyszłymi teściami a także podbicie biurokracji państwowej i kościelnej to dopiero wyzwanie podobne do zmagań cara Aleksandra I z Napoleonem, często wspominanych w książce, które, przypomnijmy, zakończyły się zdecydowanym zwycięstwem tego pierwszego.

Książka zachwyciła mnie z dwóch powodów. Po pierwsze, Strelnikoff używa sobie na polskiej antyrosyjskości i innych naszych powalających cechach narodowych. Po drugie, robi to ze wspaniałym poczuciem humoru (momenty, w których robi się poważniejszy są zdecydowanie najsłabsze w książce). Czasami, podobnie jak to robiła Tina Fey parodiująca Sarah Pailin, ogranicza się do dosłownego cytowania a to fragmentu artykułu a to urzędowego pisma, które, wyjęte z kontekstu codzienności, w pełni objawiają swą absurdalność. A przy tym robi to pięknym językiem polskim, który, przypomnijmy, nie jest jego językiem rodzonym, lubując się kwiecistymi wyrażeniami, potoczczyzną i grami słownymi. Pisze duuuuuużo lepiej ode mnie. Chciałoby się tak potrafić jak on. No i mieć to poczucie humoru. Вот.

Cytować można by tę książkę długo i obficie, wybrałem fragment, który sam już jest cytatem z rzeczywistości, który jak lustro Strelnikoff podtyka nam do oglądania.

Przed wyjazdem chciałem sprawdzić, co tam w mojej kochanej Rosji się dzieje. Zajrzałem do polskojęzycznego internetu. Gazeta.pl>Świat>Ostatnio w Rosji:

Rosyjscy rasiści znów mordują obcokrajowców.
Student z Indii zamordowany w Sankt Petersburgu.
Rosja. Iran chce paliwa nukleranego.
"Putinka" – nowa rosyjska wódka.
Rosja dusi pozarządowców.
Epidemia zapalenia opon mózgowych na wschodzie Rosji.
Mordestwo rosyjskiego bankowca.
Rosyjscy nauczyciele, donoście na uczniów!
Rosja. 12 osób zginęło w katastrofie wojskowego śmigłowca.
Doradca Putina: złe stosunki z Polską.


Taaa. Ciekawe, dlaczego doradca rosyjskiego prezydenta uważa, że stosunki z Polską są złe? Wreszcie znalazłem coś istotnego: "Dzień tygrysa w Rosji".

W książce wszystko kończy się happy endem, do ślubów dochodzi i nawet teściowa przyjaciela bohatera książki przeprasza go za początkową wrogość ale wiemy, że rzeczywistość w niej opisana bynajmniej się nie zmieniła. Najważniejsze okazują się bezpośrednie kontakty między Polakami i Rosjanami. Zwłaszcza kiedy ci potrafią się z siebie nieco pośmiać.

przerażona Amerykanka

Rozmowa z koleżanką z pracy – Amerykanką – zeszła jakoś na szkołę. Ma małe dziecko, zaczęliśmy od żłobka oraz przedszkola i szybko dotarliśmy do szkoły. Wspomniałem jak znajomy Amerykanin, ożeniony zresztą w Węgierką, powiedział mi, że nie chciałby, żeby jego dzieci wzrastały tu na Węgrzech bo boi się, że by się zaraziły tutejszym negatywizmem.

Zobaczyłem jakiś mroczny błysk w oczach koleżanki. Też się boi wychowywania swojego dziecka tutaj. Niedawno przeraziła ją rozmowa z jej babysitterką. Ta bez żadnego skrępowania a nawet z pewną dumą pokazała jej niedawno swoje ściągi (studiuje na jakiejś jakiejś szkoły wyższej). Koleżanka do niej: to po co ty wogóle studiujesz? Koleżanka tym bardziej zaskoczona, że jej babysitterka ma chłopaka Amerykanina, więc przynajmniej mogłaby sobie zdawać, że chwalenie się ściągami przed Amerykanami niekoniecznie wywoła pomruki uznania.

Rodzice babysitterki, koleżanka wie to z innych rozmów, to, mama, pracownik urzędu podatkowego i, tata, instalator urządzeń klimatyzacyjnych. I ta jej mama – pracująca dla państwa, podkreśla koleżanka – opracowała system kasowania biletów umożliwiający ich wielkokrotne używanie. Znów, koleżanka dowiedziała się o tym bo jej bebysitterka się tym pochwaliła. Podobnie jak jacuzzi za milion forintów, które właśnie ci pracowniczka urzędu podatkowego i instalator urządzeń klimatyzacyjnych sobie właśnie sprawili.

Zdaję sobie sprawę, że takich szoków ludzie z zachodu przeżywają tu dużo więcej. Ja jestem ze wschodu więc pewnie nie jestem pierwszą osobą, z którą się nimi dzielą. I faktycznie, przecież w tym wszystkim, czym jest tak zszokowana wzrastałem jako normalnym stanie rzeczy. I może tyle się zmieniło, że czasami sam się nad tym wszystkim nieco zadziwię. 

jak się tu skubie emerytów

Co jakiś wrzucają nam do skrzynki na listy ulotkę zachęcającą do wzięcia udziału w niedrogiej wycieczce (obiad wliczony w i tak nadzwyczajnie niską cenę) połączonej z okazyjnymi zakupami. Ulotka wędruje prosto do recyklingu a ja wzdycham nad naiwnymi, zwykle emerytami, który padają ofiarą rekinów ukrywających się za tymi słodkimi przynętami.

Rzecz jasna nie ma tu mowy o dobroczynności. Raczej chodzi tu o bezwzględny, dobrze opłacalny biznes. Bo łatwowierni emeryci, którzy nabierają się na tą reklamę zapłacą dużo, dużo więcej niż im się początkowo zdaje.

Weźmy poniższą ulotkę i zobaczmy co nam obiecuje:

  • przyjemną podróż z doświadczonymi kierowcami autokaru – autostradą!
  • możliwość okazyjnych zakupów połączona z prezentacją towarów
  • smaczny obiad, na który zapraszamy wszystkich uczestników wycieczki
  • możliwość trzygodzinnej kąpieli w łaźni [tym razem celem wycieczki jest Miskolctapolca, miejscowość słynna ze swych łaźni jaskiniowych] za zniżkową cenę 1300 forintów lub spacer w przepięknym parku
  • powrót w godzinach wieczornych

Trik, rzecz jasna, polega na tym, że zakupy nie będą wcale okazyjne a prezentacja towaru będzie polegać na praniu mózgów nieszczęśliwców, którzy się na wycieczkę zgłosili. Dajmy na to, materac, który w sklepie kosztuje 5000 forintów tu będzie za jakieś 25000 i będzie przedstawione to jako niewiarygodna okazja. Uczestnicy wyjazdu, którym da się do zrozumienia, ile zawdzięczają firmie organizującej im tak przyjemny dzień, poczują się do kupienia "czegoś", nawet jeśli to "coś" oferowane jest po paskarskiej cenie ani w dodatku nie jest im wcale potrzebne. A wszechobecny personel oblegający uczestników nie da im ani chwili spokoju cały czas mówiąc "kup, kup, kup".

Opowiadała mi pani Krystyna, która kiedyś dała się namówić na podobnie reklamowaną kolację z, oczywiście, szampanem. Nic do jedzenia im nie dali tylko od razu prezentacja towaru i jakaś panienka siedząca z nimi przy stole cały czas przekonująca ich, że powinni coś kupić, kupić, kupić … Pani Krystyna mężnie się oparła presji ale kolacji też nie dostała.

A system bynajmniej nie jest nowy. Mimo, że jest to rozbój w biały dzień, niczym nie zakłócany spokojnie funkcjonuje sobie od lat. Na drugiej stronie ulotki jest informacja o terminach wyjazdów, które są organizowane osobno dla różnych dzielnic, przy czym dla każdej dzielnicy jest ich kilka.

Niech mi nikt nie wmawia, że to po prostu wolny rynek. To zwyczajne oskubywanie najsłabszych. Ciekaw jestem co by się musiało stać, żeby ktoś z tym coś zrobił.

najlepszy ser węgierski

Moje nogi pachną cudnie
Jak szwajcarski ser w południe
Ser szwajcarski bardzo drogi
Więc powąchaj moje nogi
A kiedy ci będzie mało
To powąchaj
To powąchaj
To powąchaj moje ciało

Ta wesoła piosenka z dzieciństwa (nauczyłem jej już Chłopaka:) nieodmiennie przychodzi mi do głowy kiedy mam do czynienia z serem pálpusztai, który, by uprzedzić pytania, uważam za zdecydowanie najlepszy ser węgierski.

Ser pálpusztai jest najlepszym a przy tym i najciekawszym z tutejszych serów. Na tle dość innych serów charakteryzujących się zwykle apatycznością – nie na darmo Węgry słyną raczej ze swoich dość dosadnych wędlin a nie serów – pálpusztai przejawia nie byle jaki charakterek. Pálpusztai po prostu śmierdzi jak porządne francuskie sery, podobnie też smakuje. W węgierskim jest nawet wyrażenie śmierdzi jak ser pálpusztai (büdös, mint a pálpusztai sajt).

Pálpusztai, jak podaje Węgierska księga towarów spożywczych, jest miękkim serem wytwarzanym z mleka krowiego. Zalicza się do serów tłustych. W smaku jest lekko słony, pikantny, wyczuwalna jest woń amoniaku (te nogi!) Kolor zewnętrzy ma lekko rdzawy.

Za fermentacje sera odpowiadają bakterie Brevibacterium linens, które potrzebują powietrza do rozmnażania więc ser dojrzewa od zewnątrz do środka. Zwykle na zewnątrz ma kożuszek w środku pozostając miękki. Ciekawostką jest, że te rozkładające białko bakterie żyją na skórze ludzkiej, stąd też to podobieństwo woni.

Innego rodzaju ciekawostką jest, że choć ser uznany został za hungaricum, czyli produkt superwęgierski, to wytwarzany na Węgrzech jest dopiero od początku dwudziestego wieku (te wszystki mądrości wiem dzięki wikipedii). Czyl to taka w miarę nowa tradycja.

Mimo, że w przewodnikach turystycznych nie natknąłem się na wzmianki na temat sera, odwiedzających Węgry zachęcam do jego degustacji. Można śpiewać przy tym powyższą piosenkę zamieniając szwajcarski na węgierski.

***

Przy okazji napisałem artykuł na temat sera do wikipedii.

Solyóm o wielkich Węgrzech

Autorzy bloga Podglądactwo stosowane, na którym czasem zaglądam, nie mogą przywyknąć do wszechobecności idei wielkich Węgier. Rozumiem ich, bo fenomem ten nie przestaje mnie fascynować i dziwić, tym bardziej, że tu na Węgrzech wszyscy przyjmują to za rzecz naturalną, choć może czasami nieco uciążliwą. Tak więc z dużym zainteresowaniem znalazłem węgierski głos publiczny w tej sprawie, i to nie byle jaki głos bo pochodzący od László Solyóma, prezydenta Węgier. Cytat pochodzi z wywiadu, jakiego udzielił blogowi Reakció.

Ahhoz, hogy a jövőt megtervezhessük, de hogy a nemzetiségi kérdéshez
egyáltalán hozzászóljunk, tudnunk kellene a történelmet nekünk is.
Amikor Nagy-Magyaroszág matricát látok egy autón, kedvem lenne
tulajdonosától megkérdezni, tudja-e, milyenek voltak az etnikai
viszonyok 1918 előtt. Inkább a Teleki-féle nemzetiségi térképet tenné
ki, vagy akármelyik bécsi vagy Prágában kiadott korabeli térképet!
Akkor tudná, hogy például már 1848 előtt román többség volt Erdélyben.
Hogy hol húzódott a szlovák-magyar nyelvhatár. Megszámolták-e a
matricán, hogy nem 64 vármegye, hanem 63 volt és egy corpus separatum,
Fiume városa? Amely közös, ne féljünk a szótól: multikulturális
alkotása volt a monarchiának, olaszokkal, horvátokkal, magyarokkal,
osztrákokkal. Azt szeretném ajánlani a szlovákoknak is, hogy közös
történelmünkre, a közös kultúrára fektessük a hangsúlyt, ez oldhatja
görcseiket
.

Tłumaczenie dedykuję autorom Podglądactwa.

Aby myśleć o przyszłości, czy też wogóle mówić o kwestii narodowej, my też musimy znać naszą historię. Kiedy na samochodzie widzę naklejkę z kształtem wielkich Węgier mam ochotę spytać się właściciela czy wie jakie były proporcje narodowościowe przed 1918 rokiem. Już by sobie raczej naklej mapę Telekiego czy też jakąkolwiek mapę wydaną wówczas we Wiedniu czy Pradze! Wiedziałby wtedy, że na przykład już przed 1848 rokiem w Siedmiogrodzie Rumuni byli większością. Gdzie przebiegała węgiersko-słowacka granica językowa. Policzyli może na naklejce, czy komitatów było 64 czy też 63 oraz corpus separatum, Rijeka? Co wspólne, nie wstydźmy się tego: monarchia była wspólnym tworem z Włochami, Chorwatami, Węgrami, Austriakami. Chciałbym zaproponować Słowakom byśmy położyli nacisk na wspólną historię, wspólną kulturę, to powinno rozwiązać kompleksy.

samodzielność

Śledzenie różnic w mentalności między Polakami i Węgrami to fascynujące zajęcie ciągle przynoszące jakieś nowe odkrycia. Ostatnio uderzyło mnie odmienne podejście do samodzielności młodych ludzi w obu krajach. Wydaje mi się, że jest ona ceniona bardziej w Polsce niż tutaj.

Upraszczając, na Węgrzech dużo bardziej naturalna jest pomoc rodziców dzieciom i to sięgająca długo poza studia. Sam mam koleżankę, którą po dziś dzień, a ma już grubo ponad trzydziestkę, męża i dziecko, w dużej mierze utrzymuje jej ojciec. Ma pracę i jej mąż też pracuje ale mieszkanie kupił im tata, od niego też jest samochód i jego opiekuńcza dłoń z portfelem nigdy nie jest daleko. Co ciekawe, nikt nie wydaje się tym być zażenowany, wszyscy to przyjmują to jakby gdyby nic.

Powszechne jest oczekiwanie by rodzice pomagali swoim dzieciom i wnukom, i pieniądze w tej pomocy grają centralną rolę, w zasadzie aż do końca. Często spotyka się emerytów, którzy jeszcze ze swoich często niewielkich emerytur starają się coś odkładać właśnie dla dzieci czy wnuków przy czym te oczekują tego jako coś naturalnego. Odnoszę wrażenie, że niejednokrotnie dla starzejących się rodziców możliwość dawania czegoś dzieciom i wnukom jest wyznacznikiem ich użyteczności, bez niej przestają się liczyć.

Mało znam przykładów by ktoś młody za wartość uznawał stanięcie na własnych nogach a jeszcze mniej by takie podjeście podzielali jego czy też jej rodzice. Zamiast pozwolić swoim dzieciom nauczyć się dawać sobie  radę, albo je wręcz do tego zachęcać, chętniej usuwa się problemy spod ich nóg.

Jeśli zgodzić się, że istnieją trzy fazy w relacji z rodzicami: rodzice mnie utrzymują/pomagają mi – jestem samodzielny – pomagam rodzicom, to te dwie ostatnie wydają się być tu dużo mniej znaczące niż ta pierwsza.

Z Polski pamiętam lepszą atmosferę dla samodzielności. Dziecko niezależne od rodziców, nawet jeśli żyjące skromnie, to częściej powód do dumy niż dziecko dostatne i zadbane ale zależne od taty i mamy. Więcej też zdaję się pamiętać przykładów dążenia do tej niezależności wśród młodych ludzi.

Rzecz jasna, warunki w Polsce wymuszają więcej inicjatywy wśród młodych ludzi bo dużo rodziców, choćby chciało to i tak nie może sobie pozwolić na bardziej intensywną pomoc materialną dla swoich dzieci. Warunki sprzyjają upowszechnieniu takich a nie innych wartości, ale może w tym wypadku to także coś więcej.

A wy jak to widzicie?

demokratyczny charakter języka węgierskiego i rap Miklósa Paizsa

Zafascynowała mnie ostatnio forma maga w węgierskim. Jest to jedna z dwóch form pan/pani w tym języku. Ciekawe jest już to, że w węgierskim są dwie takie formy ale nader intrygujące jest kiedy się formy maga używa.

Nasz domowy Magyar értelmező kéziszótár czyli dwukilogramowy Podręczny słownik węgierski wyjaśnia, że forma maga jest dość poufałą, mniej uprzejmą, nieco gminną albo nawet wręcz grubiańską formalną formą zwracania się do innych. Wielu Węgrów tak też tłumaczy różnicę między maga a bardziej oficjalnym őn.

Tymczasem w niedawno oglądanym z Chłopakiem filmie młodzieżowym Tüskevár z osłupieniem zauważyłem, że w latach sześćdziesiątych nauczyciel zwracał się do trzynastoletnich uczniów właśnie używając formy maga. Koleżanka z pracy, która ukończyła jakieś dziesięć lat temu zawodówkę powiedziała mi potem, ku memu jeszcze większemu zdumieniu, że w ich szkole właśnie tak się zwracali uczniowie do nauczycieli – i odwrotnie – aż ci ostatni w końcowych latach nauki zaproponowali przejście na ty.

Tak więc okazuje się, że forma maga oprócz tego, że jest bardziej bardziej bezpośrednią, choć wciąż formalną formą zwracania się do siebie, jest także formą demokratyczną umożliwiającą symetryczną uprzejmość pomiędzy osobami będących na różnych poziomach hierarchii społecznych. W polskim mielibyśmy ty-pan/pani, tu jest maga-maga. Przy czym asymetryczne formy zwracania się do siebie są częstsze w polskim niż w węgierskim, pisałem więcej w starym wpisie na temat bycia na ty w obu językach.

Niesamowite jest to demokratyczne myślenie ukryte w zwrocie maga. I to w społeczeństwie węgierskim, które dość lubi hierarchie.

***

Polecam gorąco wpis na blogu KéM csoport pt. Co dziś łączy Polaków i Węgrów? Zawiera tłumaczenie rapu Miklósa Paizsa (Sickratman – szczurwiel) pt. Buzi-e vagy? czyli Jesteś pedałem? i wideo z youtubu. Utwór węgierski a jakby o Polakach. Palce lizać.

filmy antydyskryminacyjne

Koleżanka, która ma syna z zespołem Aspergera i  dzięki temu jest bardziej uczulona na kwestie niepełnosprawnych, dyskryminacji itd. zwróciła moją uwagę na parę krótkich filmów reklamowych podejmujących ten temat. Dwa widziałem zresztą w kinie ale się wtedy nad nimi nie zamyśliłem. Zrobiło je paru tutejszych reżyserów. Oto one.

Pierwszy przedstawia scenkę z rozmowy kwalifikacyjnej o pracę. Kandydata odrzucają bo jest inny: chodzi a cała komisja porusza się na wózkach. Napis: takie sytuacje przeżywa tysiące niepełnosprawnych. Film Dávida Spáha.

Drugi to scenka domowa. Małżeństwo się kłóci, rozmowa coraz ostrzejsza, w końcu żona rzuca talerzem. Atmosfera się gwałtownie zmienia, żona pyta zaniepokojona: nie trafiłam, powiedz, że nie trafiłam. Wtedy okazuje się, że są niewidomi. „Tak samo żyją, tak samo czują”. Film Gábora Herendiego.

Trzeci film przedstawia faceta z zespołem Downa jak pracuje w biurze (z pewnością odniesienie do programu, w ramach którego u nas też pracuje jedna dziewczyna). Po drodze opowiada z entuzjazmem o swoje pracy kończąc „to wspaniały świat”. Film Attili Gigora, reżysera znakomitego Detektywa, o którym kiedyś pisałem.

Filmy świetne i spokojnie możnaby je zlokalizować na polski. Swoją drogą ciekawostka: tutejszy wiodący blog, który zajmuje się problemem integracji niepełnosprawnych (to na nim koleżanka odkryła powyższe filmy), robiony jest na zamówienie kancelarii premiera. No no.

alarm smogowy w Budapeszcie

Powietrze już od dłuższego czasu pełne jest drobnego pyłu tak, że się go czuje i widzi, zwłaszcza z większych odległości, więc wczoraj o 11, po raz piewszy w historii, burmistrz Budapesztu ogłosił alarm smogowy.

Istotą alarmu są ograniczenia w ruchu samochodowym. Na przemian jeździć wolno autom z rejestracją kończącą się na nieparzystą (wczoraj) albo parzystą (dziś) cyfrę. Ma jeździć więcej autobusów (o 10%), tramwai i pociągów metra (o 20%) a także kolejki dojazdowej HÉV (o 50%).

Są rzecz jasna wyjątki, których ograniczenia w ruchu samochodowym nie dotyczą: pojazdy komunikacji miejskiej, auta jeżdzące na gaz, hybrydy, samochody z silnikiem EURO V lub EEV, a także pojazdy dyplomatów, karetki, auto przewożące inwalidów, śmieciarki, samochody dostawcze, obrona cywilna, wojsko, policja, służby walczące z katastrofami, samorządy i tutejszy SANEPID (informacja z indexu).

Wszystko to pięknie gdyby nie jedno ale. Dobrze, że w końcu samorząd zaczął zauważać problem zanieczyszczenia pyłem (kiedyś nawet demonstrowałem w tej sprawie) i że potrafił coś w tej sprawie zrobić. Jednak mimo, że rząd jako jeden z pierwszych w unii przyjął ostrzejsze normy zanieczyszczenia powietrza to jakoś zapomniał on ogłosić rozporządzenia wykonawcze i tak jeśli ktoś złamie zarządzenia związane z alarmem, to policjant może go tylko palcem pogrozić, do ukarania kogokolwiek nie ma podstaw prawnych.

Idąc do pracy liczyłem auta z rejestracjami kończącymi się na parzystą i nieparzystą cyfrę. Tych pierwszych, tytułem przypomnienia, formalnie to im wolno dziś jeździć, było 81, tych drugich 31. Czy to dobra czy zła proporcja, zwłaszcza zważywszy na brak sankcji za złamania zarządzeń? Trudno mi zdecydować.