demonstruję przeciwko nowemu parkingowi podziemnemu

W sobotę, jak to w sobotę, idę sobie przez ulicę Nagymező (ciekawostka dla miłośników Krakowa: Nagymező tłumaczeniu na polski to Wielopole) aż tu nagle zauważam trzech facetów naklejających wydrukowany z komputera plakat na szybę sklepową. Podchodzę, czytam: samorząd cichcem, bez skonsultowania z mieszkańcami a nawet bez powiadomienia ich o tym, wydał zgodę na budowę podziemnego sześciopiętrowego garażu pod ulicą Nagymező, o godzinie czwartej odbędzie się w związku z tym protest. Po powrocie do domu opowiadam o tym Śliwce, natychmiast decydujemy się, że na demonstrację idziemy.

Na miejscu jesteśmy chwilę po czwartej. Jest już coś z sześćdziesiąt ludzi, w sumie pojawi się ich koło setki. Sporo transparentów i przedstawicieli mediów. Zaczynają się przemówienia. Pierwsza na skrzynce po piwie jest Enikő Hantos, jak się okazuje, główna organizatorka protestu. Mówi co się dzieje. Samorząd właśnie wydał zgodę na budowę garażu, który ma mieć 22 metry głębokości. Czy wytrzymają to okoliczne domy i kościół nie wiadomo, wiadomo natomiast, że nie wytrzymają tego piękne, stare i, nota bene, znajdujące się pod ochroną platany, które nadają ulicy wiele uroku: mają zostać wycięte. Prawo przewiduje, że w takiej sytuacji samorząd zobowiązany jest skonsultować takie plany z mieszkańcami, czego, jak już pisałem, nie uczynił a budowa ma się rozpocząć w przyszłym tygodniu. Nie wiadomo, kto ma odpowiadać za ewentualne szkody, przypomnijmy, na tej nie nazbyt szerokiej ulicy mają wykopać 22-metrową dziurę. Teren oddany jest inwestorowi w użytkowanie na 99 lat a opłata za to wynosi raptem 7 milionów forintów rocznie czyli jakieś żałosne 100,000 złotych.

Czuje się wzburzenie ludzi. Zebrali się głównie mieszkańcy okolicznych domów, właściciele sklepów, miejscowa inteligencja i artyści no i my, tędy często chodzący mieszkańcy sąsiedniej dzielnicy. Mimo wyczuwalnych emocji atmosfera jest jednak bardzo kulturalna, nie ma bluzgania, przemówienia takie, że możnaby je spokojnie powtórzyć twarzą w twarz samorządowi na rozmowach kuluarowych. Podpisywana jest petycja, jako niemieszkający w dzielnicy wpisać się możemy tylko do księgi poparcia, co też czynimy. Dowiaduję się jeszcze o adres strony internetowej, gdzie można znaleźć bieżące informacje na temat rozwoju sytuacji (http://www.lmv.hu/nagymezo) i idziemy bo mamy jeszcze parę rzeczy do załatwienia. To już kolejny próba wybudowania parkingu podziemnego kosztem drzew tej dość kamiennej dzielnicy, mam nadzieję, że tak jak i poprzednie też się nie uda.

Dodam jeszcze, że dla Chłopaka była to już druga demonstracja w życiu. Pierwszy raz uczestniczył ze mną w Masie krytycznej siedząc z tyłu na foteliku. Obie mu się podobały.

Jeden z transparentów: „na wielkiej dziurze bardzo można się wywrócić. PRAWORZĄDNOŚCI!”

flaga

Przemawia Enikő Hantos, nad nią flaga dzielnicy z żałobnym kirem: pierwszy raz widzę flagę dzielnicy użytą na demonstracji ulicznej!

Przeciwnicy garażu, miłośnicy platanów

Podpisywanie apelu do samorządu

drzewonagymezo

„Żyło ??? lat, padło ofiarą egoistycznych interesów materialnych” – to o te drzewa właśnie nam chodzi

Reklama

wystawa współczesnej sztuki romskiej na moim blogu

Serdecznie witam na wystawie współczesnej sztuki romskiej na moim blogu! Tej wystawy, co więcej, tych prac nie zobaczycie nigdzie indziej. Powstała ona nieco nietypowo bo na podstawie katalogu Meet Your Neighbours. Contemporary Roma Art from Europe, który wydany w wersji książkowej trafił niedawno w moje ręce (zwykle katalogi robi się do wystaw a nie odwrotnie). Dodam, że jeśli wszystko dobrze pójdzie wystawa, w szerszej wersji niż to, co jest tu na moim blogu, zostanie zorganizowana w realu na Biennale w Wenecji i Nowym Jorku, póki co jednak pozostaje mój blog.

Z przedmowy Timei Junghaus, która jest stworzyła ten katalog a także organizuje wystawy, o których wspomniałem powyżej:

Reprezentacje kulturowe grając ważną role w konstrukcji tożsamości romskiej. Przez wieki Romowie byli ofiarami reprezentacji tworzonych przez nie-Romów. Wraz z pojawianiem się nowego pokolenia romskiej inteligencji jesteśmy świadkami narodzin świadomości romskiej, sytuacji, w której zamożni, dobrze wykształceni, odnoszący sukcesy zawodowe Romowie z dumą przyznają się do swojego pochodzenia zamiast próbować się zasymilować odrzucając przy tym swoje dziedzictwo kulturowe. Ci starannie wykształceni badacze na nowo piszą historię kultury romskiej, reprezentacji Romów i ich sztuki. Jeśli mielibyśmy opierać się na analizie kulturalnej polityki mniejszości Stuarta Halla, moglibyśmy zasugerować, że po to, aby zdekonstruować dominujące reprezentacje kulturowe artyści Romscy muszą walczyć na dwóch frontach. Po pierwsze muszą odwrócić stereotypy przekazywane przez media tworząc obrazy Romów przeczące wyobrażenia dominującej kultury. Po drugie muszą walczyć o dostęp do odbiorców dominującej kultury. W przeciwnym razie nawet rzadkie przykłady prawdziwie autentycznej autoreprezentacji pozostaną ograniczone w odbiorze do wąskich kręgów uniwersyteckich czy też festiwali praw człowieka.

Jeśli kogoś wystawa zainteresowała i chciałby mieć wspomniany katalog sztuki romskiej można o niego poprosić Timeę pisząc do niej pod następujący adres . Miłego zwiedzania!

Damian Le Bas, Wielka Brytania

Ceija Stojka: Komora gazowa, 2004, Austria

Dusan Olah: Śmierć kliniczna, 1997, Słowacja

Gabi Jimenez: Gitanos Canasteros "les guitares", 1999, Francja


János Balázs:Wąż ze starożytnymi zwierzętami, bez daty, Węgry

Jolán Oláh: Dziewczyna cygańska w kapeluszu, bez daty, Węgry

Kiba Lumberg: Litery spadające z nieba, 2004, Finlandia

Márta Bada: Adam i Ewa, 1993, Węgry

Omara (Mara Oláh):Moja córka wychodzi zamąż, 2001, Węgry

Teréz Orsós: Becó, Węgry

Tamás Péli: bez tytułu, bez daty, Węgry

Tamás Szabó: Dotknięcie – Abraham i Izaak, 1987, Węgry

thanksgiving: nowa tradycja węgierska

Kiedy niedawno Peyotle napisała na swoim blogu o kolędnikach chodzących po domach z okazji święta "Halowin" uśmiechnąłem się tylko. Margines kulturalny, pomyślałem sobie, bez żadnego znaczenia. Do tego, że w Moskwie, gdzie akurat byłem, wszystkie kawiarnie reklamowały swoje halloweenowe programy nie przywiązywałem żadnego znaczenia.

Jakiś czas później dostałem e-mail od koleżanki Polki za zaproszeniem na kolację Thanksgiving w jakiejś restauracji. Znów uśmiechnąłem się, czego to restauracje się nie chwycą, żeby tylko przyciągnąć ludzi.

Wczoraj jednak, kiedy od dawna nie widziani znajomi zadzwonili z zaproszeniem na Thanksgiving dinner zastanowiłem się.

Co się dzieje? Co im wszystkim strzeliło do głowy? Skąd ta nagła pasja obchodzenia tego jakże amerykańskiego święta? Czy oni wiedzą, na przykład, co też ono upamiętnia?

Skąd wogóle ta bezkrytyczne oddanie amerykańskim tradycjom? Czyż Europa Wschodnia nie widziała przedtem heroicznego czasami oporu wobec kultury sowieckiej? Czego jeszcze możemy się spodziewać?

„Szabadág, szerelem” – „Wolność, miłość”, film Andrew Vajny

Na film Andrew Vajny o 1956 pt. Szabadág, szerelem (Wolność, miłość) wybieraliśmy się zanim jeszcze zaczęto pokazywać go w kinach. Słyszeli o nim wszyscy i to właśnie tak, jako o filmie Vajny, który był jego producentem a nie reżyserem (reżyserka – Kriszta Goda – pozostaje aż do dziś w jego cieniu). Kręcono go w całym Budapeszcie, także w naszej dzielnicy, czego raz byłem świadkiem.

Pierwszy raz mieliśmy iść na niego 23 października, w samą rocznicę wydarzeń i to do kina Corvin, które w 1956 roku było jednym z powstańczych bastionów. Pomysł świetny, ale plany pokrzyżowały nam zamieszki. Dzwoniłem do co jakiś czas do kina z pytaniem, czy jest otwarte i wciąż mówili, że tak, tyle, że wejście jest z boku. Później jednak zamieszki przeniosły się na ulice położone niedaleko od nas i z kina zrezygnowaliśmy. Lepiej nam poszło w ostatnią sobotę.

Film działa. Widownia ogląda go w milczeniu, w milczeniu też wychodzi. Mimo pewnych jego niedostatków, o czym zaraz, widz, który widział w przeciągu ostatnich kilku lat parę węgierskich filmów, oddycha z ulgą uświadomiwszy sobie, że ma do czynienia ze sprawnie zrobionym utworem. Historia trzyma się kupy, akcja biegnie w miarę wartko, nie ma dłużyzn (film ma mniej, niż dwie godziny), sceny batalistyczne da się oglądać. I to już, niestety, dużo jak na film węgierski.

Film wyraźnie zrobiony jest dla niewęgierskiej widowni. Czuje się, że założono, że widzowie tyle będą wiedzieli o 1956 ile im się w tym filmie opowie, wyraźny jest wysiłek, żeby opowiedzieć "wszystko", przynajmniej na płaszczyźnie historycznej. Tu jednak, co trzeba filmowi oddać, mimo pewnego dokumentalizmu uniknięto wiele kliszy 56tego roku.

Z pozostałych dwóch wątków filmu, miłości i sportu, ten ostatni jest zdecydowanie ciekawszy. Miłość trąci bowiem banałem i niewiele tu pomaga pokazanie przez ułamek sekundy sutka głównej bohaterski, jednej z seksbomb klasy A kina węgierskiego (gra zresztą fatalnie). Dla węgierskiego widza oznajomionego z historią 1956 roku oraz znającego lepsze filmy o miłości, to właśnie sport jest chyba najbardziej zajmujący.

Film zaczyna się i kończy meczem piłki wodnej granym przez reprezentacj Węgier i ZSRR. Mecze ilustrują przemianę Węgrów od niezdolnych, z powodów zewnętrznych ale i wewnętrznych, do zwycięstwa nad Sowietami aż po brawurowo wałczącą – i zwyciężającą, poniekąd w imieniu poniżanego właśnie kraju, drużynę mistrzów olimpijskich z Melbourne. Wyrażenie "reprezentacja narodowa" nigdy nie miało chyba głębszego znaczenia.

Sądzę, że film będzie pokazywany w Polsce. Warto go, mimo wszystko, zobaczyć. Ma on szanse zdominować na jakiś czas obraz tego powstania, ważny jest. 

weseli latynosi

W sobotę wychodzę po zakupy a tu słychać gitarę. Zdziwiłem się. Wieczorami, latem czasem ktoś sobie muzykuje w parku pod naszymi oknami ale w listopadowy ranek? Tego jeszcze nie było.

Podchodzę bliżej, widzę, że to dwóch chłopaków. Jeden siedzi na krawężniku i gra na gitarze, drugi tańczy, może raczej kołysze się z uśmiechem obok niego. Na ziemi butelka szampana i puszka z piwem. Nie przejmują się światem dokoła, weselą się. Podsłuchuję przechodząc, że mówię po hiszpańsku, czuję jakoś, nie wiem czemu, że są z Ameryki Południowej. 

Spotkana na sobotnim ryneczku sąsiadka mówi mi pokazując na nich "zupełny cyrk!" Uśmiecha ale w jej twarzy nie widzę aprobaty.

A ja w sklepie kupuję chłopakom piwo i czekoladę w podziękowaniu za trochę radości na naszym placu. Kiedy jednak wychodzę nie ma już ich. Długo byli i jakoś myślałem, że jakiś czas jeszcze będą. Jak żałuję, że nie porozmawiałem z nimi. 

turystyka 1956

Tak się złożyło, że w zeszłym tygodniu dwa razy oprowadzałem trochę gości po Budapeszcie. Raz było to troje Rosjan, raz znajomy z Polski. Nie było to jednak klasyczne podejmowanie gości pragnących zobaczyć "najważniejsze" rzeczy w mieście. Ci ludzie, częściowo znający już Budapeszt, chcieli zobaczyć coś mniej zwykłego. I Rosjan, i znajomego z Warszawy, zabrałem, ku ich wielkiemu zadowoleniu, na wycieczkę śladami 1956 roku.

Z Rosjanami poszliśmy najpierw na plac Szabadság gdzie pokazałem im uszkodzone podczas ostatnich demonstracji gmach telewizji oraz pomnik wdzięczności armii radzieckiej a także ambasadę USA, gdzie przez kilkanaście lat po 1956 roku mieszkał kardynał Mindszenty. Stamtąd spacerek na plac Kossutha z pomnikiem Nagya, kulami na gmachu ministerstwa rolnictwa upamiętniającymi salwy w tłum demonstrantów a także, rzecz jasna, plac przed parlamentem, miejsce słynnej mowy Nagya – oraz niedawnych demonstracji.

Potem przejechaliśmy na plac Hősök, gdzie z wielkim zainteresowaniem obejrzeli sobie wszystko a zwłaszcza deskorolkowca z żaglem od windsurfu (była noc i w związku z tym było dość pusto), po czym przeszliśmy na plac Felvonulási. Tam pokazałem im miejsce po pomniku Stalina, nowy pomnik 1956 roku (jest niesamowity, napiszę o nim więcej kiedy indziej) a także, przy okazji, gigantyczną klepsydrę upamiętniającą nam ostatnie rozszerzenie Unii. Nie komentowali niczego ale uważnie słuchali moich wyjaśnień. Skończyliśmy luźniej, w Kuplingu na piwie. Nie bardzo mogli uwierzyć, że kiedyś spotkałem tam premiera .

Wycieczka z gościem z Polski, jako że ruszyliśmy w ciągu dnia a nie w nocy jak z Rosjanami, po krótkim spacerze na place Szabadság i Kossutha wyglądała nieco inaczej. Zabrałem go mianowicie na cmentarz Újköztemető gdzie pochowany jest Imre Nagy. Jedzie się tam kawał drogi, coś z pół godziny nam to zajęło ze śródmieścia. Sama słynna kwatera 301, gdzie Nagy początkowo pochowany był w nieoznakowanym grobie, leży na samym końcu cmentarza pod samym płotem. Na szczęście dojechać można tam samochodem, od bramy cmentarnej jest jakieś pół godziny na piechotę.

Kwatera, niegdyś wysypisko zwiędłych kwiatów oraz potłuczonych zniczy, jest obecnie zamieniona na miejsce pamięci ofiar 1956 roku oraz prześladowań okresu stalinizmu. Groby najczęściej mają formę kopjafa, czyli drewnianego, rzeźbionego słupka, co nadzwyczajnie zainteresowało mojego znajomego (przesłałem mu potem link do artykułu w wikipedii na ten temat, w którym przedtem szybko poprawiłem parę węgierskich literówek). Na środku mały placyk, którego centralnym elementem jest pomnik przedstawiający dom albo świątynię stojącą na skalnych filarach. Nie bardzo rozumiem ale mi się podoba. Potem jeszcze szybko na plac Hősök obejrzeć nowy pomnik i do hotelu.

Zapisuję to wszystko także dla siebie, na przyszłość jakby znowu ktoś chciał zobaczyć ślady 1956.

emigracja

Na blogu podglady, ktory czytuję jakiś czas temu pojawił się wpis na temat mentalności emigracyjnej. Cytowanym materiałem ilustracyjnym okazała się być akurat emigracja węgierska żyjąca w Stanach i Kanadzie, co mnie dodatkowo zainteresowało. Pisze autorka:

Byłam zaskoczona, nie wiem mile czy nie, że właściwie ta węgierska emigracja wcale się nie różni od tradycyjnej amerykańskiej Polonii: ta sama esencjalizacja kultury narodowej (jako ludowej); to samo betonowe poczucie, że “ojczyzna” zamarzła w chwili ich emigracji; to samo głębokie przekonanie, że tylko oni – emigranci – stoją na straży czystości kultury, moralności i interesu narodowego; ta sama fundamentalna pewność, że emigranci mają prawo do ingerowania w życie narodu w ojczyźnie – bo wiedzą lepiej, bo mają dystans; ta sama niezdolność zaakceptowania zmian.

Tekst chyba się odnosi do emigrantów politycznych. Ci, którzy wyjechali z powodów zarobkowych czy osobistych (mąż/żona) nie przejawiają aż tak bardzo, sądzę, takich postaw. Tym niemniej ten konserwatyzm pojmowania tego czym jest "stary kraj" jest obecny wśród wszystkich typów emigrantów. 

W tym kontekście zastanawiam się na ile emigranci posiadający obywatelstwo polskie (sam jestem w takiej sytuacji) powinni głosować w polskich wyborach. Tracą przecież kontakt z rzeczywistością krajową, nie płacą tam podatków i w minimalnym stopniu ponoszą skutki swoich wyborczych decyzji. Znam osobę – nie Polkę – która świadomie nie bierze udziału w wyborach w swoim "starym kraju" z tych właśnie powodów. Osobiście głosuję we wszystkich możliwych wyborach bo jest taka możliwość czy mam jednak ku temu moralne prawo?

demonstracja online przeciw cenzurze w internecie

Zachęcam do przyłączenia się do demonstracji online przeciw cenzurze w internecie organizowanej przez Reporters sans frontières czyli Reporterów bez Granic. Żeby wziąć udział należy po prostu odwiedzić stronę RSF www.rsf.org między 11 rano 7 listopada a 11 rano 8 listopada i kliknąć na mapie na jeden z "wrogów internetu" czyli krajów stosujących cenzurę i represje wobec osób wyrażających krytyczne wobec nich opinie, albo nagrać wiadomość do założyciela Yahoo!, która to firma jako pierwsza wśród przeszukiwarek zaczęła stosować cenzurę w serwisie chińskim a także pomogła chińskiej policji znaleźć i aresztować osoby wyrażające "nieprawomyślne" poglądy.
 
Na świecie ponad 60 osób siedzi w więzieniu za wyrażanie politycznych poglądów na blogu czy też stronie internetowej. A więc, klikajmy!

hydraulik

Zdaję sobie sprawę z tego, że przez ten wpis stracę połowę czytelników ale nie mogę, roznosi mnie, muszę napisać o hydrauliku.

Znów nie przyszedł, a przecież od tygodni już się umawiamy. I uprzejmi jesteśmy w stosunku do niego, nie narzekamy, że znowu nie dał z góry znać, że nie przyjdzie, znosimy, że nie odbiera telefonu albo go wyłącza, i przyjmujemy wszystkie jego bardziej lub mniej wiarygodne wyjaśnienia. Płacimy bez gadania tyle, ile powie. A on nic, umówić się nie potrafi tak, żeby po prostu przyjść kiedy powie, że będzie. A my nie bardzo mamy wybór, bo wszyscy są tacy. Fachowcy, jakby socjalizm trwał w najlepsze.

Tylko czemu tak jest? Czyż nie ma bezrobocia? Czyż ten co lepiej pracuje nie może więcej zarobić? Czemu rynek nie nagradza dobrych i nie każe złych? Czemu wszyscy fachowcy sobie radzą tak samo? Autentycznie tego zrozumieć nie mogę, może mi ktoś, proszę, to wyjaśni.

rozmowa przy niedzielnym obiedzie

Czasami zapraszamy naszych sąsiadów na obiad jak i zresztą oni nas. Duży i Franka świetnie gotują, potrafią też docenić dobre jedzenie, więc miło zjeść z nimi coś dobrego. 

Na obiad zaprosiliśmy też ich wczoraj. Śliwka dostała od kogoś comber sarni, co nie byle gratka. Skonsultowałem z mamą przez skype przepis, odpowiednio zamarynowałem, zrobiłem, świetnie wyszło. 

Obiad przebiegał miło i gładko aż do deseru. Pownienem wspomnieć, że Duży ma jasne, prawicowe poglądy polityczne i zdecydowanie je wyraża, przy czym nie są to poglądy, które podzielamy. Na wszelki wypadek więc jak mogę tak staram się unikać się wdawania w rozmowy o polityce z nim bo wiem, że z tego nic dobrego nie będzie.

Tym razem Śliwka nieopatrznie coś wspomniała na temat gazu łzawiącego, który i u nas w domu było czuć (trochę) i się zaczęło.

-ci kretyńscy policjanci zachowują się jak naziści

*ci wandale niszczący miasto akurat remontowane za pieniądze z naszych podatków

-policja prowokuje

*wszystko zaczęło się od ataku na telewizję

-policja do tego specjalnie dopuściła. w sąsiednich uliczkach mieli komandosów ale ich nie użyli

*bo przedtem przez pięćdziesiąt lat nie było na Węgrzech przemocy o podłożu politycznym na ulicach i byli nieprzygotowani

-powinni byli być kiedy jest taki idiota premier

*po co zniszczyli plac zabaw przy telewizji

-czemu policja strzelała gumowymi kulami na wysokości piersi

*nikt nie miał takich obrażeń jak policjanci po ataku na telewizję. jednemu amputowano nogę

-a dwóm demonstrantom oko jak ich trafiła gumowa kula

*jakby nie było oblężenia telewizji to by i policja – która powinna odpowiedzieć za przekroczenia prawa, których się dopuściła – nie reagowałaby przesadnie

-bo ludziom nie pozwolono demonstrować

*ludzie mogą demonstrować w dowolnej sprawie ale niech nie dopuszczają się przemocy

-bez przemocy świat by tego nie zauważył

*na Ukrainie demonstrowali pokojowo wobec dużo gorszego reżimu i świat ich jak najbardziej zauważył. przemoc odstrącza wielu potencjalnie oburzonych kłamstwami premiera ale odrzucających przemoc i te faszystowskie flagi z pasami Árpádów

-to media czepiają się tych flag. przecież to historyczne flagi dynastii węgierskiej, to, że strzałokrzyżowcy używali ich przez dwa miesiące nic nie znaczy.

*ach więc to po prostu miłośnicy dynastii Árpádów???

-takie flagi noszą ludzie, którzy przywiązani są do kultury węgierskiej, którym się nie podoba to, co obce mocarstwa zrobiły z Węgrami. To po prostu przeciwnicy globalozacji

*przecież w tej całej historii chodzi o to, że premier kłamał. skąd tu globalizacja, Trianon?

-tu chodzi o to, że na Węgrzech nie nastąpiło prawdziwe odrzucenie komunizmu. Komuniści nie stracili władzy, to przeciwko nim tarewolucja.

Chłopak nam przerywa. Mówi mi, że nie chce, żebyśmy się kłócili. Idziemy oglądać moje zdjęcia z Rosji.

Z pewnością wiele takich rozmów przy obiedzie miało wczoraj miejsce.