„coś pozytywnego o Węgrzech”

Gdy napisałem o badaniach, z których wynika, że na Węgrzech ludzie nie ufają sobie nazwazjem wierny czytelnik Mags tak to skomentował:

(…) Czy moglbys kiedys znalezc Wegra lub Wegierke ktora moglaby na forum
Twojego blogu ukazac pozytywne strony zycia w krainie Bratankow (poza
winem, krajobrazami, architektura i interesujacym kobietami), ich
osiagniecia kulturowe, techniczne w ciagu ostatnich paru lat w skali
europejskiej i globalnej (poza najslynniejszym programista Worda i
Excella ktory polecial w kosmos i podobno nadal cos stamtad po
wegiersku).Jednym slowem cokolwiek co pomoglo by mi zatrzec to
negatywne uczucie ktore rzuca sie cieniem na moja percepcje Madziarow
(…)

Niezłe pytanie, pomyślałem. I postanowiłem przeprowadzić nieformalne badanie w tej kwestii pytając koło dwudziestu znajomych co pozytywnego widzą na Węgrzech, z czego są dumni – poza winem, krajobrazami, architekturą i interesującymi kobietami, zgodnie z sugestią Magsa. Od razu zastrzegam się, że czego się dowiedziałem nie na żadnej wartości naukowej bo to po prostu byli moi znajomi a nie próbka statystyczna.

Pierwsze wrażenie to to, że cudzoziemcy, bo ładnych paru ich znalazło się w grupie zapytanych, bardziej lubią Węgry niż sami Węgrzy. Bo cudzoziemcy zawsze powiedzieli coś pozytywnego, ci Węgrzy natomiast… Rozmawiałem z pewnym Węgrem, który na pytanie z czego jest dumny oświadczył mi, że, po pierwsze, z tego, że jest Węgrem oraz, po drugie, z ponad tysiąletniej historii państwa. Dopytywałem: a co jest dobrego obecnie? Na co on: nic, absolutnie nic, cały kraj nam do szczętu rozwalili!!

W podobnej rozmowie z innym Węgrem rzucił on: najpierw niszczyli kraj przez czterdzieści lat a potem przez dwadzieścia, odnosząc się do okresu socjalizmu oraz obecnej demokracji. Zaoponowałem: przecież kiedyś, na przykład, nie można było wyjeżdzać (mój znajomy akurat został skazany zaocznie na więzienie za nielegalny wyjazd z kraju do Niemiec) a teraz, proszę bardzo, nawet Schengen mamy, na co on: ja mam za co jeździć ale ludzie nie mają. Poczułem, że nie przekonam.

Ale zostawmy te anegdotki, weźmy się za listę. Co więc mamy fajnego na Węgrzech, z czego można być tu dumnym, podaję bez ładu i składu, rzeczy mniej i więcej ważne.

  • pokojowy tłum Jak tu się dużo ludzi zbierze to, z wyjątkiem meczy piłkarskich oraz demonstracji skrajnej prawicy, nie wyzwala to w nich agresji. Podam przykład: kiedy się odbywają sierpniowe fajerwerki w Budapeszcie to schodzi się je oglądać jakiś milion ludzi i nic, nikt nie rzuca butelek w powietrze, nie ma burd, wyzwisk. Pilnuje tego pewnie jakiś trzydziestu policjantów, co zupełnie starcza.
  • bezpieczeństwo Budapeszt – Węgry – są strasznie bezpiecznym miejscem. Na ulicach w nocy można chodzić, od napotkanych ludzi nie oczekuje się agresji. Kolega Francuz zwrócił moją uwagę, że tu nie widzi się bójek na ulicach. Kolejna rzecz, której się nie widuje to
  • pijacy Alkohol można kupić wszędzie i o każdej porze, pálinkę można legalnie pędzić w licznych małych, miejscowych gorzelniach – i nic. Pijanych, poza wiecznie nieco zaprutymi homelessami, nie ma.
  • muzyka Poziom życia muzycznego jest tu wysoki. Wielu ludzi mi opowiadało o różnych aspektach tego. Mamy więc tu Fesztivál Zenekor (Orkiestra Festiwalowa), która, akurat gdzieś widziałem jakąś klasyfikację, zalicza się do pierwszej dziesiątki orkiestr świata. Muzyka dla dzieci jest tu zadziwiająco wysokiej jakość, o czym kiedyś pisałem. Mówiono mi też o nauce muzyki metodą Kodálya, ale tego jestem już mniej pewny bo efektów w postaci poziomu kultury muzycznej przeciętnego Węgra (ani nie grają na instrumentach ani nie śpiewają) mało widać.
  • taksówki W Budapeszcie mamy, moim zdaniem, najlepszy system taksówkarski na świecie. Wystarczy znać parę numerów firm (hieny czatujące na naiwnych na ulicy i tutaj warto omijać) i ma się w zasadzie gwarantowaną taksówkę w ciągu dziesięciu, max piętnastu, minut, którą można zamówić po angielsku, jeśli się chce, można płacić kartą, nie oszukują.
  • rowerzyści Największa masa krytyczna na świecie, bujnie rozwijający się ponadpolityczny ruch rowerzystów – geniale.
  • język w prasie Węgierska prasa nie poraża poziomem, odraża natomiast upartyjnieniem. Tym niemniej język niektórych artykułów w indexie czy Magyar Narancs potrafi zachwycić swoim bogactwem i wyrafinowanym poczuciem humoru.
  • Pesti Est czyli bezpłatny informator kulturalny do zabrania z kina, teatru czy kawiarni plus strona internetowa. Przedsięwzięcie początkowo miało formę złożonej kartki A4 z programem kin, obecnie jest znakomity informator co-gdzie. Jego sukces doprowadził do powstania masy konkurencyjnych wydawnictw, więc przebierać-wybierać.
  • porszívó-orrszívó czyli genialny oczyszczacz nosa dla dzieci. Dzięki niemu nie ma problemu zatkanego nosa u małych dzieci. Nie pamiętam już ile z nich posłałem (cały dumny) znajomym do Polski. Mała rzecz a cieszy.
  • romkocsmy czyli knajpki w ruderach. Szalenie stylowe i popularne, konieczna rzecz do pokazania znajomym z zagranicy. Pisałem już o nich szereg razy (tu, tu, tu, tu i ostatnio tu).
  • szoborpark czyli park pomników. Jedyni w Europie Wschodniej Węgrzy genialnie zachowali wszystkie swoje pomniki komunistyczne przenosząc je do parku na przedmieściach Budapesztu, ku pamięci – i ku uciesze turystów. Pisałem o tym tu.
  • gyes czyli trzyletni urlop macierzyński Obiekt westnień cudzoziemców oraz bez wątpienia jeden z powodów obecnych węgierskich kłopotów budżetowych. Najważniejszą pewnie rzeczą jest, że można być w domu z dzieckiem przez trzy lata i nie traci się pracy. Tylko na Węgrzech!
  • Romskie posłanki do Parlamentu Europejskiego Węgierska polityka to dość smutne temat ale i tu są jaśniejsze momenty. Węgry są mianowicie jedynym krajem EU, który do Parlementu Europejskiego Romów i od razu dwóch i to od razu dwie kobiety. W dodatku pochodzą one z dwóch wzajemnie zwalczających się obozów bardzo podzielonej węgierskiej polityki: Viktória Mohácsi dostała się z rekomendacji Fideszu a Lívia Járóka z listy SzDSzu.
  • András Simonyi. Były ambasador Węgier w USA genialnie potrafił się zachować gdy Stephen Colbert zabawił się kosztem Węgier nawołując widzów swojego Colbert Report do głosowania na niego w internetowym plebiscycie na nazwę nowego mostu (nazywa się Megyeri). Zamiast obrazić się jak Kazachowie na Borata wystąpił w programie wykazując się ogromnym poczuciem humoru (pisałem o tym tu i tu). Węgry ogromnie zyskały dzięki niemu w tej chwili. Obecnie jest szefem Korda Studios, jeśli mu tak pójdzie jak w czasie ambasadorowania bo wkrótce Węgrzy zakasują Hollywood.

No, tym razem to dopiero spodziewam się komentarzy. Podawajcie też swoje przykłady co wam się na Węgrzech podoba.
***
Spodobał ci się ten post? Przetłumacz go na inne języki na Der Mundo.

Reklama

czemu Węgrzy nie emigrują?

Takie pytanie zadał mi czytelnik Marcin, z którym już wcześniej odbyłem ciekawą dyskusję na temat bicia węgierskich kiboli przez słowacką policję w Dunajskiej Stredzie. Pretekstem stał się artykuł w Wyborczej na temat wpływu emigracji z nowych krajów unii do starych jej członków (praktycznie niezauważalny), w którym pojawiły się statystyki dotyczące migracji. Zacytujmy:

Choć Polacy są zdecydowanie największą grupą migrujących z Europy
Środkowej, to nie nas najbardziej dotknęły migracje. Z kraju
wyprowadziło się w ciągu ostatnich czterech lat i pozostaje tam nadal
3,1 proc. Litwinów, 3 proc. Cypryjczyków, 2,5 proc. Rumunów i po 2
proc. Polaków i Słowaków. Najrzadziej (0,4 proc.) wyjeżdżali Węgrzy.
Byli nawet mniej skłonni do emigracji niż wielu obywateli "starej" UE.

Tak też faktycznie jest. Potoczna obserwacja to potwierdza: Węgrzy nie emigrują.

Nie jest to zresztą zjawisko nowe. Jeszcze za socjalizmu niewielu Węgrów opuszczało swój kraj. Powodem było z pewnością to, że wtedy żyło się tam relatywnie nieźle, ale słuchając z jaką odrazą opowiadają Węgrzy o ówczesnych półkryminalnych (trudno było w socjalizmie wszystko robić legalnie) polskich handlarzach – oni (Węgrzy) takich rzeczy nie robili i jeśli jeździli to z godnością i własną walutą to wyczuwam, że chodzi tu o coś więcej.

Sądzę, że decydującą rolę grają tu lęk przed niepewnością oraz siła więzi środowiskowych żywiąca się na braku zaufania do innych. O tych cechach Węgrów mówiła Mária Kopp w wywiadzie na temat publikacji Stan ducha Węgrów 2008, o której pisałem jakiś czas temu.

Nie jest tak, że wszystkim żyje się tu teraz dobrze czy też na tyle lepiej niż w Polsce, na Litwie czy w Rumunii, żeby sama myśl o emigracji była wykluczona. Tu też sporo ludzi niezadowolonych ze swojego życia ale, w odróżnieniu od wymienionych krajów, raczej znoszących swój los niż próbujących szukać szczęścia za granicą. Silny lęk przed niepewnością powoduje, że przedkładają to, co znane choć może frustrujące nad szansę poprawy sytuacji obarczoną jednak pewną niepewnością. Sam mam w tutejszej rodzinie młodego krewnego, który mimo, że strasznie narzeka na swój los to jednak nie jest skłonny spróbować szukać lepszej pracy choćby w Budapeszcie, nie mówiąc już o jakiejś tam Irlandii czy Anglii.

Brak zaufania do innych z kolei powoduje, że, przynajmniej mentalnie, człowiek zależy (jest uzależniony?) od rodziny i znajomych. Bo przecież tylko na nich można liczyć, bez nich człowiek na ma szansy niczego osiągnąć ani załatwić, a za granicą ich nie ma. Wielu ludziom w głowie się pewnie nie mieści, że można żyć bez takiego kokonu ochronnego, wtedy się zginie, uważają.

Ciekawe, że obie te cechy tak negatywnie wpływające na życie na Węgrzech utrudniają też wyrwanie się stąd.

***

Spodobał ci się ten post? Przetłumacz go na inne języki na Der Mundo.

czytelnicza sztafeta

Agnisz z blogu Lapidarium rzuciła mi wyzwanie więc wypełniam internetową sztafetę czytelniczą.

1. O jakiej porze dnia czytasz jak najchętniej?

O takich luksusach jak dobór pory do czytania nie ma mowy przy Chłopaku bo on ciągle coś chce, o coś pyta, itd.:) Czytam kiedy to jest możliwe. W domu pewnie najczęściej wieczorami ale ten cenny czas muszę rozdzielać między więcej rzeczy jak choćby pisanie tego bloga.

2. Gdzie czytasz?

W domu w łóżku, ale pewnie częściej w samolotach, hotelach i pociągach.

3. Jeśli czytasz (na leżąco) w łóżku, to czytasz najchętniej na plecach czy na brzuchu?

Wyłącznie na plecach.

4. Jaki rodzaj książek czytasz najchętniej?

Cokolwiek byle było to ciekawe:) Lubię polską literaturę ze względu na piękny i bogaty język, ale do tego się nie ograniczam.

5. Jaką książkę ostatnio kupiłeś?

Chyba była to Infotopia Cassa Sunsteina.

6. Co czytałeś ostatnio?

Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o piłce

Ян Словик: Трактак о драконах

Maria Janion: Niesamowita słowiańszczyzna

(polecił mi to jeden z komentatorów mojego wpisu Słowanie, za co jestem mu bardzo wdzięczny)

7. Co czytasz aktualnie?

Bogusława Latawiec: Kochana Maryniucha

Wiktor Osiatyński: Human Rights and Other Values (rękopis)

Cass Sunstein: Infotopia

8. Używasz zakładek czy zaginasz ośle rogi? Jeśli używasz zakładek, to jakie one są?

Zdecydowanie zakładek. Służą do tego głównie ładne pocztówki, które dostałem albo skądziś przyniosłem.

9. Co sądzisz o książkach do słuchania?

Marzę o słuchaniu książki podczas jazdy samochodem gdzieś daleko. Ale dotąd tego nie zrobiłem.

10. Co sądzisz o e-bookach?

Chętnie bym poeksperymentował ale nie mam readera. Myślę o Sony Readerze ale to takie luźne myśli.

kolejny pomnik przyjaźni polsko-węgierskiej

Tym razem w Jarosławiu. Szalenie przypomina pomnik w Győr, o którym już kiedyś pisałem.

Oba pomniki są zainspirowane słowami publicysty i działacza politycznego Stanisława Worcella, które wyryte są u podnóża pomnika jako motto:

Węgry
i Polska to dwa wiekuiste dęby, każdy z nich wystrzelił pniem osobnym i
odrębnym, ale ich korzenie, szeroko rozłożone pod powierzchnią ziemi i
splątały się i zrastały niewidocznie. Stąd byt i czerstwość jednego
jest drugiemu warunkiem życia i zdrowia.

Odsłonił go prezydent Węgier László Solyom 11 listopada podczas niedawnej wizyty w Polsce.

Ze strony internetowej Jarosławia dowiedziałem się, że po upadku Walk Niepodległościowych książe Franciszek II Rakoczy wraz z trzema tysiącami żołnierzy znalazł schronienie właśnie w tym mieście.

Ciekawe, gdzie będzie następny pomnik. I czy znów będą dęby.

***

Spodobał ci się ten post? Przetłumacz go na inne języki na Der Mundo.

rywalizacja po węgiersku

Niedawno opowiedziano mi historię z rodziny Śliwki. Jej odlegli przodkowie, dwaj bracia, mieszkali na wsi. Jeden był w niej pierwszym gospodarzem a drugi był niewiele tylko gorszy. Rywalizowali ze sobą choć bynajmniej nie w szlachetny sposób. Wyniszczając się nawzajem, były w międzyczasie między innymi i podpalenia na dużą skalę, doprowadzili do tego, że obaj utracili w swoje majątki. Wyemigrowali potem do Ameryki, jeden został, drugi wrócił ale to już inna historia.

Historia jak z kawału o rosyjskim chłopie, któremu Bóg zaoferował czego by ten tylko nie zapragnął z tym, że jego sąsiad dostanie dwa razy tyle: chłop zażyczył sobie, by Bóg mu wydłubał jedno oko …

Nie wiem co z tą historią począć. Przerażająca, samozniszczenie bez jakichkolwiek czynników zewnętrznych, na które możnaby cokolwiek zwalić. Cóż to za mentalność, która doprowadza do takich zachowań. Zastanawiam się czy jest ona chłopska, węgierska czy jakaś jeszcze inna.

***

Spodobał ci się ten wpis? Przetłumacz go na inne języki na Der Mundo.

detektyw

Niezbyt często spodoba mi się jakiś film węgierski więc z tym większą przyjemnością piszę o Detektywie (A nyomozó) wyreżyserowanego przez Attilę Gigora. Od razu informuję, że tłumaczenie tytułu jest moje: film pokazano w Polsce w ramach Warszawskiego Festiwalu Filmowego pod mylnym tytułem Oficer śledczy (wiem o tym z bloga Katmoso, byłej mieszkanki Budapesztu).

Przy prawidłowym tlumaczeniu tytułu się upieram bo jest ważny. Film jest kryminałem ale dość pokrętnym: od razu wiadomo kto zabił (główny bohater – Tibor Malkav), pytaniem jest natomiast dlaczego wmanewrowano go w zbrodnię. Zagadkę próbuje rozwikłać on sam i to on jest tytułowym detektywem a nie, rzecz jasna, oficerem śledczym.

Tibor Malkav nie miałby szans z osaczającymi go przestępcami i depczącymi mu po piętach prawdziwymi oficerami śledczymi gdyby nie jedna jego cecha: Tibor Malkac jest autystą. Jego autyzm ma w miarę lekką formę, może zresztą jest to raczej zespół Aspergera. Tak natomiast mimo pozornej powolności ciała i umysłu jest od nich wszystkich lepszy i oglądanie jak sobie radzi jest prawdziwą przyjemnością.

W filmie, nakręconym w stylu klasycznych kryminałów – tak, tak, pojawiają długie cienie na mokrym bruku – jest sporo czarnego humoru i groteski. Mamy zakrwawione trupy komentujące wydarzenia, rak (choroba) jest przedstawiony w postaci … gadającego raka (zwierzę), trupa pijaka zagryzionego przez wilki przynoszoną w worku. Tibor zresztą pracuje w prosektorium, co dobrze wpisuje się w te klimaty.

Tak więc brawa dla Attili Grigora a my wszyscy do kin. Trailer dla zachęty. Mam nadzieję, że film trafi do rozpowszechniania w Polsce.

***

Spodobał ci się ten post? Przetłumacz go na inne języki na Der Mundo.

cmentarz żydowski

Odkrycie cmentarza żydowskiego było dla mnie szokiem. Mimo bynajmniej nieperyferyjnego położenia mało kto o nim wie a jest to perełka.

Cmentarz jest częścią kompleksu cmentarnego Kerepesi choć wchodzi się do niego z ulicy Sájgótarjáni. Jest to ślepa ulica prowadząca do położonej naprzeciw cmentarza bazy kolejowej, tramwaj, którego trasa biegnie tą ulicą jedzie dalej wśród chwastów. Ulica jest brukowana i z pewnością kilkadziesiąt lat nie zmieniła swojego przedmiejskiego charakteru.

Na cmentarz wchodzi się przez wieżę jak z kiczowatego pseudośredniowiecznego zamku. Brama jest zamknięta, ale wystarczy zadzwonić by mieszkający na piętrze dozorca uwiązał psy i nas wpuścił.

Cmentarz jest nieduży i ciasny. Nie ma wolnych miejsc na nowe groby, najnowsze daty pochówków – na starszych grobach – są z lat sześćdziesiątych ale jest ich niewiele i ogólnie widać, że cmentarza w zasadzie od wojny już nie używano.

W środku dominuje poczucie opuszczenia. Groby często się walą, wszystko zarasta bluszcz, brak śladów odwiedzin czy też prób restauracji nagrobków. Wiele z grobów nosi ślady rabunku, płyty zakrywające wejście do piwnic są odsunięte, brakuje trumien. Nie wiem, kiedy do tych rabunków doszło ale często nikt nawet nie nasunął płyty na miejsce. Poza nami nigdzie żywej duszy.

Przedziwne to wszystko, aż zapytałem Kakofonię ze świetniego blogu Haderech czy może wśród żydów nie ma tradycji odwiedzania cmentarzy i dbania o nie. Oto co mi napisała:

Wiekszosc cmentarzy zydowskich w naszej czesci Europy jest zaniedbana,
a przynajmniej – nie wyglada na takie, na ktorych czesto bywaliby
ludzie. Nie wynika to jednak ze stosunku Zydow do cmentarzy w ogole,
czy stosunku judaizmu do nich, ale raczej ze smetnej rzeczywistosci, w
ktorej w wiekszosci przypadkow nie ma rodzin, ktore danym grobem
moglyby sie zaopiekowac. Na cmentarzu zydowskim w Warszawie, np. slady
ludzkiej aktywnosci widac w jednym miejscu, gdzie sa groby osob
pochowanych wzglednie niedawno. Reszta wyglada jak gaszcz nagrobkow,
krzewow i drzew – nie ma potomkow, nie ma rodzin, a nie ma i pieniedzy,
zeby sie cmentarzem zajac.


Spolecznosc w Budapeszcie jest, zdaje sie, wieksza niz w Warszawie,
ale podejrzewam, ze boryka sie z podobnymi problemami, jesli chodzi o
opieke nad grobami.

W judaizmie rzeczywiscie jest tak, ze cmentarz jest nieczysty –
tzn. po wizycie (np. po pogrzebie) trzeba dokonac rytualnego umycia
rak, ale nie ma zadnego, bo ja wiem, zakazu bywania. Cmentarze, groby
przodkow, odwiedza sie w rocznice smierci oraz przed Wielkimi Swietami.
Mozna oczywiscie czesciej, jesli ktos chce. Nie ma zasadniczo obyczaju
zapalania lampek czy kladzenia kwiatow – zwykle kladzie sie po prostu
kamyk.

Na cmentarzu pochowani są dość prominentni (wypatrzyliśmy groby rodzin Zwacków, Munk, Goldberger, Herzlów czy też barona Weissa właściciela zakładów na wyspie Csepel), ich okazałe groby są często dziełami sztuki, zwykle w stylu secesyjnym albo art deco. Groby mniej zamożnych oznaczone są zwykłą kamienną macewą. Napisy są po węgiersku, hebrajsku a także niemiecku, często pismem gotyckim. Inskrypcje na grobach nie powtarzają się i każda z nich ma indywidualny charakter.

Na cmentarzu byliśmy w słoneczny, jesienny dzień. Opadające przy podmuchach wiatru liście, słońce przebijające się wśród gałęzi i padające na groby nadały miejscu z lekka melancholijny ale bynajmniej nie przygnębiający nastrój. Czuło się raczej pokój niż zimno śmierci. Przedziwne miejsce, warte wizyty, może nawet więcej niż jednej.

***

Spodobał ci się ten wpis? Przetłumacz go na inne języki na Der Mundo.

„biją Węgrów!”

Napisał do mnie Marcin, czytelnik tego bloga:

Drogi Jeżu

Jako czytelnik twojego bloga osmielam sie napisac
maila do ciebie. Mianowicie w chwili obecnej pracuje z kilkoma
Slowakami z którymi od czasu do czasu wymieniamy sie informacjami z naszych
krajow. W chwili obecnej bardzo wzburzeni sa oni wypadkami podczas jednego z
meczów ligi slowackiej. Gdzie zabity zostal / zmarł jeden z kibicow
budapesztanskiego Ferancvarosu. Wiem również że w związku z tym
pod słowacka ambasada  na  węgrzech odbywaja sie liczne
demonstarcje.

Czy mogłbys wyjasnic jak wyglada to ze
strony wegierskiej lub co w rzeczywistosci sie stalo?

Odpisuję na blogu bo być może więcej osób sprawa ciekawi.

Sytuację słabo rozumiem bo czytam tylko prasę węgierską a tam trudno oczekiwać obiektywnej informacji. Co jednak wiem mimo wszystko:

  • Mecz odbył się 1 listopada w Dunajskiej Stredzie (po węgiersku Dunaszerdahely) pomiędzy miejscowym klubem, jak rozumiem mającym głównie węgierskich fanów, a Slovanem Bratislava "reprezentującym" Słowaków.
  • Mimo, że był to mecz dwóch klubów słowackich na transparentach były flagi narodowe a Węgrzy dodatkowo wywiesili flagi z napisem "Byliśmy, jesteśmy, będziemy" oraz transparent w kształcie wielkich Węgier, przypomnijmy, zawierających w sobie Słowację.
  • Aczkolwiek na mecze klubu z Dunajskiej Stredy zawsze przyjeżdzają kibice z Węgier (w tym i silnie nacjonalistycznego Ferencvárosu) tym razem było ich więcej – mówi się o tysiącu.
  • Policja była brutalna i pobiła Węgrów choć biła też Słowaków (filmy poniżej). Nie wiadomo dokładnie czemu bito Węgrów. Na ostatnim filmie widać prymitywne zachowanie kiboli słowackich, znając kiboli węgierskich nie przypuszczam żeby oni zachowywali się grzeczniej.

  • Jeden z kibiców, miejscowy Węgier, został zabrany wprost z murawy helikopterem do szpitala, co było pierwszym takim przypadkiem na Słowacji. Mimo plotek o jego śmierci z tego co wiadomo, żyje.
  • Na Węgrzech podniósł się krzyk: biją Węgrów! Media bardzo zajmowały się tematem, pełno go było w internecie, w tym i na youtubie skąd pochodzą powyższe filmy.
  • Przed ambasadą słowacką odbyły się demonstracje, najpierw spontaniczna a potem zorganizowana. W czasie nich spalono słowacką flagę (dziś przeczytałem, że sprawca, którego zresztą o ile pamiętam, szukała policja, sam zgłosił się do ambasady mówiąc, że żałuje swojego czynu). Za zorganizowaną demonstracją stoi Młodzieżowy Ruch 64 Komitatów, (Hatvannégy Vármegye Ifjúsági Mozgalom), skrajnie prawicowe ugrupowanie organizujące regularnie zadymy w Budapeszcie
  • Pojawiły się komentarze, że zajścia były sprowokowane przez siły polityczne żyjące z napięcia między Słowacją a Węgrami. Stosunki pomiędzy oboma krajami są zresztą ostatnio złe.
  • Premier Węgier Gyurcsány miał nagadać premierowi Słowacji Fico podczas ostatniego szczytu wyszegradzkiego.

Tyle co wiem. Dla mnie to historia na temat jak stadionowa chuliganeria staje się bohaterem narodowym.

***

Spodobał ci się ten post? Przetłumacz go na inne języki na Der Mundo.

Obama a Węgry

Nie, Obama niczego nie powiedział na temat Węgier i pewnie jakiś czas jeszcze nie powie. Chciałem za to napisać o dominującym motywie komentarzy jaki słyszę od znajomych na temat wyboru Obamy na prezydenta.

Jest to westchnienie: kiedy też i u nas. Czekamy aż na Węgrzech wybierze się jakiegoś Roma na wysokie stanowisko. Wybierze się przy tym w wyborach bezpośrednich a nie gdzieś przemyconego na liście czy też wręcz mianowanego – zwykle na jakieś stanowisko "do spraw romskich". Mniejszość cygańska na Węgrzech jest mniej liczna niż czarna mniejszość w USA ale według niektórych szacunków może dochodzić do 10% czyli jest porównywalna co do wielkości. Do tego by wybrano Roma na jakieś ważne stanowisko potrzeba kandydata dużej klasy i gotowości społeczeństwa by taki wybór dokonać. Chwilowo nie ma ani jednego ani drugiego. Czekamy.

***

Spodobał ci się ten post? Przetłumacz go na inne języki na Der Mundo.

„najpewniej jest nikomu nie ufać”

Taką opinię podziela na Węgrzech trzech na czterech ludzi. Dowiedziałem się tego z długiego wywiadu jaki przeprowadzono w moim ulubionym Inforádió z Márią Kopp z Instytutu Zachowań na Akademii Medycznej (a Semmelweis Egyetem Magatartástudományi Intézete) z okazji ukazania się książki pt. Magyar lelkiállapot 2008. (Stan ducha Węgrów 2008). Wywiad można sobie posłuchać tu.

Wywiad jest bardzo interesujący i mowa jest w nim o wielu innych ciekawych rzeczach ale mnie najbardziej zaintrygowała ta informacja o tragicznie niskim poziomie zaufania. Parę rzeczy zaczęło mi się układać.

Co się dzieje jak nie ufamy, powiedzmy, lekarzowi, do którego trafimy w przychodni? Szukamy lekarza znajomego. Pisałem już o kulcie "znajomych" jaki tutaj panuje. W dużej mierze bierze się on właśnie z braku zaufania. A że przy tym każdy ma jakiś znajomych koniec końców do każdego lekarza, żeby trzymać się przykładu, trafią pacjenci, tyle, że nie z ulicy czy skierowania ale przez znajomych. I tak tworzy się nieco skomplikowany system dobierania lekarzy i pacjentów.

Co gorsza, ten system znajomości dzięki roli jaką odgrywa w społeczeństwie negatywnie wpływa na istniejące więzi międzyludzkie skażając je interesownością. Bo jeśli mamy jakiegoś przyjaciela lekarza to prędzej czy później zwrócimy się do niego z prośbą o protekcję medyczną. I już nie wiadomo czy to prostu ktoś, z kim się lubimy czy też po prostu użyteczny "znajomy".

Skąd ten brak zaufania? Jak to zmienić? Pojęcia nie mam. Ja tylko tego wciąż doświadczam.

***

Spodobał ci się ten post? Przetłumacz go na inne języki na Der Mundo.