Odwiedziny Ryska

Rysiek przyjecha odwiedzic nas z Warszawy. Zabralismy go na wycieczke miedzy innymi do Zsambeku, gdzie znajduja sie ruiny premonstraterskiego kosciola zbudowanego w stylu romanskim. To juz samo w sobie jest rzadkie, bo Turcy a potem pewnie i Austryjacy tyle zburzyli w ciagu swych rzadow, ze zabytkow na Wegrzech, przynajmniej z porownaniu z Polska, jest duzo mniej. (Ciekawostka jest fakt, ze duzo piwnic winnych ma po kilkaset lat, kiedys bylem w piwnicy ponadsiedemsetletniej, do dzis zreszta uzywanej). Druga interesujaca rzecza jest to, ze kosciol zniszczylo trzesienie ziemi w 1763 roku. Ruiny robia niesamowite wrazenie i wciaz woze tam gosci. Zobaczcie zreszta sami.

Rysiek przywiozl pare filmow dolaczanych do czasopism. Wie, ze zbieram je bo z powodu Chlopaka trudno nam sie chodzi do kina. W Polsce sa one jakies trzy-cztery razy tansze niz na Wegrzech, nie mam pojecia czemu tak jest. Zeby tylko miec to kiedy ogladac!

 

Rysiek poszedl sobie do kapieli Szechenyego. Tlum wielki, mowil, musial czekac na wolna szafke. Pewnie ludzie, ktorzy przyjechali tu na Sylwestra. Sporo Polakow, Rosjan oraz Ukrancow, tym razem latwych do rozponania po pomaranczowych szalikach i wstazkach.

Reklama

Budapeszt przed Sylwestrem

Ciezkawo nieco przed Sylwestrem. W miescie – az do drugiego stycznia – poza zamkiem oraz wyspa Malgorzaty mozna parkowac bezplatnie w zwiazku z tym hulaj dusza, wszystko zatkane. Pojechalem z Chlopakiem wykorzystac kupony do sklepow Match, ktore Sliwka dostaje w pracy i ktore przychodza jej do glowy dopiero w ostatnich dnia roku tuz przed utraceniem waznosci, a tu na Andrassy nawet mazyc nie mozna o zaparkowaniu i nawet West End, ku memu wielkiemu zaskoczeniu, bez miejsc na parkingu. Wracamy z pustymi rekoma.

Na dodatek wyczerpala mnie poczta. Przyszla paczka z Debreczynu i z Polski, po kazda trzeba isc na inna poczta, w dodatku zadna z tych poczt nie jest blisko naszego domu. Klopoty z parkowaniem, w dodatku wszystko w ulewnym deszczu. Ponadto mam poplacic rachunki przelewani, na zadnej z tych poczt nie jest to mozliwe. I zeby mnie juz calkiem dobic, jak zawsze nie daje rady zgadnac czy stanac w ogonku do okienka z numerem mojej dzielnicy czy tez do numeru sasiedniej, zreszta nigdy mi sie to nie udaje. Stojac w kolejce klne bezglosnie bo jestem na kolejku uwarunkowany negatywnie przez lata socjalizmu i wymyslam kary dla poczty, ktora nie moze tak zorganizowac swojego funkcjonowania, zebym ja jako pojedynczy czlowiek mogl korzystac z jej uslug w jednym miejscu w jednym czasie, najokrutniejsze wydaje mi sie demonopolizacja z jakims prywatnym menedzerem, ktory zacznie od wywalenia polowy personelu za nieuprzejmosc. Nie, poczta nie jest moim ulubionym miejscem przebywania.

Podobny stres w kolejce na lodowisko. Chlopak zaproponowal, zeby pojsc na lyzwy, swietnie. Ruszamy do lasku miejskiego, gdzie zima na sztucznym stawie jest sztuczne lodowisko. Bardzo ladne, kolo mostu, kasy i przebieralnia w pawilonie z przelomu XIX i XX wieku. W przeciwienstwie do dnia wczorajszego, kiedy bilety kupilismy w przeciagu trzech minut dzis pol godziny stania. I znow bolesne wspomnienia, tym razem nie z socjalizmu ale z Londynu z kolejarzami sprzedajacymi bilety z torby zeby rozladowac ogonek. Z chlopakiem jezdzimy za reke przez jakies pietnascie minut, potem mowi mi, ze juz dosyc, wracamy do domu.

Mile wspomnienie z rynku bio (nie jestem pewien czy tak mowi sie po polsku czy tez inaczej, po angielsku jest to organic food). Kupuje owoce dla Chlopaka jednoczesnie rozmawiajac ze sprzedawca oraz odpowiadajac na pytania Chlopaka. Nie ma drobnych, sprzedawca mowi po polsku dziekuje oraz, ze nie mam dalej szukac, wszystko jest ok. Wyglada to na jeszcze jeden przyklad praktycznego aspektu przyjazni polsko-wegierskiej. Kiedys, pamietam, lekarz, ktory robil mi EKG nie chcial przyjac zwyczajowej koperty cytujac Polak Wegier dwa bratanki. Zawsze mowie, ze jesli ktos chce emigrowac do kraju gdzie po prostu lubia Polakow powinien przyjezdzac tutaj. Jak tylko sie zorientuja skad pochodze zaraz sie ciesza.

zaczynam!

Zaczynam! Ten blog to cos w rodzaju postanowienia noworocznego. Od ladnych paru lat mieszkam juz na Wegrzech i czuje potrzeba opowiadania innym tego co tu widze o co tym co widze sobie czasem mysle. Mam pare osob na mysli, dla ktorych to glownie robie i ktore o tym blogu zawiadomie ale ucieszylbym sie gdyby blog ten czytali tez inni ludzie, ktorych w taki czy inny sposob Wegrami sie interesuja. Mam tez nadzieje, ze pisanie po polsku pomoze mi zachowac pewna sprawnosc w tym jezyku, nawet jesli robic to bede bez polskich liter, ktorych poki co nie potrafie jeszcze bez problemu uzywac na tym moim komputerze. Nie bardzo w to kiedys wierzylem, ale nawet czlowiek w pelni wyksztalcony w Polsce moze zaczac (mam nadzieje, ze tylko tyle:) zapominac jezyk. Od kiedy Chlopak sie urodzil mam z kim mowic po polsku regularnie, z pisaniem pozostaja sztywnawe listy do rodziny oraz krotkie choc na szczescie zywe e-maile do kolegow.

Mala uwaga: pozostaje anonimowy a wszystkie imiona wspomniane na tym blogu nie sa rzeczywiste. Moi znajomi, koledzy, przyjaciele, rodzina maja prawo sami decydowac jak bardzo publicznymi osobami byc zechca.