W najnowszym odcinku podcastu opowiadam czemu nie ma niczego zdrożnego w węgierskim wyrażeniu Angol extra ruha i o paru innych podobnych rzeczach (35:25). Pełen program podcastu oraz mój tekst poniżej.
Urodzinowy odcinek Radia Polonia Węgierska
– powitanie – serwis polonijny – przegląd prasy – rozmowa z twórcami RPW – Jeż Węgierski w eterze – Urywki historii – pożegnanie
Kiedyś musiałem komuś wyjaśnić koncept fałszywych przyjaciół tłumacza między węgierskim a polskim. Chodzi o wyrazy w obcym języku, które na piewszy rzut oka wydają się nam być zrozumiałe ze względu na podobieństwo do słowa w polskim a jednak ich znaczenie znacząco odbiega. Znane przykłady: „fabric” po angielsku to nie „fabryka” ale „materiał” czy też „tkanina”, „рожа” po rosyjsku to nie „róża” ale „morda”, „čerstvý“ po czesku to akurat „świeży“ a nie „czerstwy“ lub „wyschnięty“. I tak dalej, wszyscy na pewno mają swoje przykłady.
Mimo, że węgierski i polski to dość różne języki i tu można znaleźć wiele ciekawych przykładów fałszywych przyjaciół tłumacza. Nawet osoby, które węgierskiego nie znają ani się go nawet nie uczą zauważą na ulicy mój ulubiony sklep „GROBY“ (po węgiersku: gie robi – nazwa pochodzi od założyciela, który nazywa się Gárdonyi Róbert), uśmiechną się z nazwy smateksu „Angol extra ruha“ czy też usłyszawszy kibiców skandukących „Huj-huj, hajrá!“ – starowęgierskie zawołanie bitewne, którego zakazywano w trakcie meczów z reprezentacją Związku Radzieckiego.
Próby interakcji w węgierskim też mogą dać okazję do doświadczenia tego fenomenu. Jak wiadomo „s“ i „sz“ wymawia się w węgierskim dokładnie odwrotnie jak w polskim. Nie wszyscy jednak to wiedzą. Opowiadał mi kolega o spotkaniu polskich autostopowiczów, którzy próbowali łapać stopa do Segedynu pytając kierowców „szeged“? Ci na szczęście reagowali spokojnie mimo, że pytanie dotyczyło ich, jakby to powiedzieć, zadów. Zresztą – co tam autostopowicze, na warszawskich Bielanach istnieje ulica Szegedyńska (poprawnie byłoby to Segedyńska), tak więc widać, że nie jest to łatwa dla Polaków nazwa miasta.
Uczący się węgierskiego dowiedzą się, że „tutaj“ to „tratwa“, swojskie w pisowni słowo „bizony“ wymawia się nieco inaczej – bizoń – i oznacza „z pewnością“, „baba“ to nie „baba“ ale „małe dziecko“, „kupa“ natomiast to rzecz, o której marzą węgierscy sportowcy bo to mianowicie słowo oznaczające „puchar“. Znajomy, który nazywa się Kutas (wymowa: kutasz, pisownia: kutas), co po węgiersku oznacza „studziennego“, nie mógł się nadziwić wesołości wopistów gdy po raz pierwszy przyjechał do Polski.
Fałszywi tłumacze potrafią być też subtelniejsi. Słowo „polgári“ w słownikowym tłumaczeniu to „mieszczański“. Ta definicja zwiedzie nas na manowce jeśli nie weźmiemy pod uwagę kontekstu kulturowego. Słowo „polgári“ ma na Węgrzech wydźwięk pozytywny, w Polsce „mieszczański“ nie kojarzy się natomiast dobrze. I tak węgierskie „polgári lakás“ przetłumaczymy raczej nie jako „mieszczańskie mieszkanie“ ale „mieszkanie w starym budownictwie“, „polgári család“ to nie tyle „mieszczańska rodzina“ co „dobra rodzina“, i tak dalej.
Węgrzy mają bogatą przedchrześcijańską historię – i są jej świadomi. O tym mówię w najnowszym podcaście Radio Polonia Węgierska (25:05). Pełen program podastu oraz mój tekst poniżej.
Powitanie
Serwis
Przegląd prasy
Jeż Węgierski w eterze
Urywki historii
Pożegnanie
Dopiero co mieliśmy święto chrztu Polski. Przyjęło się mówić, że to wydarzenie stanowiło zarazem początek państwa polskiego. Pomijając już kwestię na ile takie podejście jest historycznie uzasadnione warto przypomnieć, że w przypadku Węgier sugestia, że historia państwa – narodu – zaczyna się od chrztu władcy byłyba w oczywisty sposób bezsensowna: Węgrzy mają długą przedchrześcijańską historię.
Przed pojawieniem się w Kotlinie Karpackiej przebyli oni długą drogę ze wschodu. Ich trwająca kilka wieków wędrówka z praojczyzny za Uralem poprzez przystanki koło Uralu, koło Kaukazu, w Etelköz leżącym pomiędzy Donem a dolnym Dunajem doprowadziła do terenów dzisiejszych Węgier. Po drodze prowadzacy często nomadzki tryb życia Węgrzy zetknęli się z szeregiem kultur, co zostawiło ślady w języku. Przybywając do Kotliny Karpackiej Węgrzy byli politycznie i militarnie zorganizowani.
Świadomość tego jest wśród Węgrów obecna. Nawiązania do tego pojawiają się w polityce. Hasło „wiatru ze wschodu” promowane przez Orbána jest tego przykładem. Węgry uczestnicą, jako obserwator, w pracach Rady Współpracy Państw Języków Tureckich co jest kolejnym ukłonem do wschodniego pochodzenia Węgrów.
Choć prawica chętnie odwołuje się do chrześcijańskiego charakteru kraju to jednak spotyka się nawiązania do przechrześcijańskich Węgier. Kult pogańskiego jeszcze wodza Arpada, który przeprowadził podbój Kotliny Karpackiej jest niekontrowersyjny. Gorzej bywa gdy popularny symbol turula, obecnie zwykle traktowany jako część legendarium narodowego, niekiedy odzyskuje swój religijny, pogański charakter. By się o tym przekonać można odwiedzić świątynię w Verőce, której w swoim czasie nie chcieli poświęcić biskupi ze względu na pogańskie symbole, między innymi właśnie turula. Warto zajrzeć też do Dobogókő i obejrzeć sobie tam liczne symbole pogańskie oraz nawiązania do szamanizmu. Mieścić ma się tam jedna z czakr ziemi i to tam właśnie energią mieli się napełniać węgierscy królowie przed koronacją. W internecie można na jej temat znaleźć sporo nie całkiem chrześcijańskich w charakterze materiałów.
świątynia w VerőceTurul a nie Duch święty
Ciekawą kwestią jest jak w takiej sytuacji uczyć historii. Możliwości jest kilka: można się skupić na historii państwa – wtedy mowa byłaby tylko o okresie od podboju Kotliny Karpackiej ale trzeba by uwzględnić mniejszości w nim żyjące, na historiii terenów – wtedy uwzględniona byłaby również przedwęgierska historia Kotliny, czy też na historii ludu bądź narodu, co uwzględniałoby całą historię wędrówki Węgrów. Sprawdziłem: w szkołach dominuje historia państwa choć uczniowie (trochę) uczą się też o prehistorii Węgrów oraz o historii Acquincum. Na proporcje wpływ na dostępność źróde, dość ograniczona w przypadku tych dwóch ostatnich tematów.
Kibicowska przyjaźń polsko-węgierska realizuje słynne powiedzenie w całości: są „bratanki”, jest „szabla”, jest rzecz jasna i „szklanka”. Odcisnęła też swoje piętno w warstwie językowej i branży odzieżowej.
Warto może przypomnieć, że na gruncie piłkarskim przyjaźń kwitnie także między kibicami na poziomie klubów. Przyjaźń realizowana jest na kilku płaszczyznach, które choć dają się oddzielić analitycznie, to w rzeczywistości są jednak zwykle nierozewalnie ze sobą związane.
Bratanki
Istnieją kontakty czysto kibicowskie, przede wszystkim odwiedziny na meczach czy wspólnie rozgrywane mecze. Uczestnicy takich wyjazdów biorą udział także w innych kibicowskich atrakcjach, na przykład kibice Śląska Wrocław w trakcie swojego wyjazdu do Budapesztu wzięli udział w demonstracji partii Jobbik, koncercie narodowego rocka, popijawie z węgierskimi narodowcami oraz meczu Ferencvárosu. Istnieje też wspólne kibicowanie ulubionemu klubowi, jako przykład podam tu polskich i węgierskich fanów Juventusu.
Bywają zbiórki pieniędzy na godne przyjęcie kibiców z drugiego kraju. Kibice Diósgyőr wystosowali kiedyś taki apel:
„Chcielibyśmy ich (polskich kibiców) znów tu zobaczyć i dlatego prosimy was o pomoc. Organizujemy zbiórkę na pokrycie oczekiwanych kosztów. W trakcie meczu DVTK-Kaposvár w ten weekend będą wystawione pudełka przy wejściach i prosimy wszystkich, dla kogo ważna jest przyjaźń polsko-węgierska i którzy chcieliby nam pomóc w organizacji wizyty, by wrzucili jakąś kwotę do pudełka.” („Magyar-lengyel barátság”, amigeleken.hu, 2014, tłum. autor)
Niekiedy kibice rozgrywają ze sobą mecze, jak to miało miejsce w przypadku grup z Rzeszowa i Nyíregyháza w marcu 2014 roku.
Ważna jest solidarność międzyklubowa. Aczkolwiek, o ile wiem, nie ma specjalnych zgód między klubami polskimi i węgierskimi (zgoda to przyjaźń między kibicami poszczególnych klubów, często przejawia się ona współpracą między klubami, np. wymianą młodych graczy lub akcjami promocyjnymi). Nie słychać też, by któreś kluby „miały ze sobą kosę” (przeciwieństwo zgody), choć sympatie i antypatie krajowe przenoszą się niekiedy na grunt międzynarodowy: jeśli ci lubią moich wrogów, to będę ich unikał, itd.
Przyjazne relacje między klubami prezentują się następująco (nie jest to wyczerpująca lista):
• Videoton Székesfehérvár – Raków Częstochowa • Újpest – Legia i Pogoń Szczecin • Ferencváros – Śląsk Wrocław, Bałtyk Gdynia i Ruch Chorzów • Diósgyőri VTK – GKS Bełchatów i Wisła Sandomierz • Sopron – Odra Opole • Debrecen – Stal Rzeszów • Spartacus Nyíregyháza – Resovia Rzeszów • Szeged – Wisłoka Dębia • Győr – Unia Tarnów
Jak powstają takie zgody? Zwykle przez budowanie nieformalnych kontaktów, potem włącza się logika „wróg mego przyjaciela jest moim wrogiem”, jak to było w przypadku klubów z Rzeszowa.
„Początkiem znajomości na linii Raków-Videoton był wyjazdowy mecz Videotonu w Pucharze Europy z Slovanem Bratysława, na którym pojawiło się 17 fanów Rakowa. Kolejny mecz, na którym byli obecni fani Rakowa w liczbie 7 osób, został rozegrany na ziemi węgierskiej, rywalem był wówczas Trabzonspor. 14 osób z dwiema flagami uczestniczyło w eskapadzie do Belgii, gdzie Videoton w Pucharze Europy podejmował Genk. Tydzień temu 33 osoby wspierały Videoton na ich własnym stadionie w meczu z Ferencvarosem. Fani Videotonu byli obecni na naszej wczorajszej wyjazdowej wyprawie do Sosnowca w 13 osób.” (źródło: http://www.rakow.com.pl/archives/5120)
Kibice poszczególnych klubów często świetnie się orientują w sytuacji zaprzyjaźnionego klubu lub ich kibiców, a w przypadku kłopotów wyrażają solidarność. Za przykład niech posłuży przyjaźń Legii Warszawy i Újpestu. Gdy w areszcie przebywał Piotr Staruchowicz „Staruch”, przywódca kibiców Legii, kibice Újpestu wywieszali popierające go transparenty, a nawet organizowali zbiórki pieniędzy dla niego (jeden z kibiców zaoferował na aukcję koszulkę znanego piłkarza Lipcseiego). Kibice Legii odwdzięczali się popierającymi transparentami, gdy Újpest znalazł się w trudnej sytuacji finansowej.
Ważnym elementem jest celebrowanie przyjaźni polsko-węgierskiej. Okazję do tego daje ustanowiony w 2007 roku na 23 marca Dzień Przyjaźni Polsko-Węgierskiej. Na meczach pojawiają się specjalne oprawy lub transparenty, rozgrywane są niekiedy specjalne spotkania.
W Tarnowie, miejscu urodzin Józefa Bema, przyjaźń polsko-węgierską celebruje się bardziej niż gdzie indziej, a kibice biorą aktywny udział w obchodach. Świętowana jest też w internecie w formie okolicznościowych wpisów, odnoszących się do wspólnej historii obu narodów. Wrzucane są montaże, klipy wideo czy też piosenki.
Okazję do podkreślania więzów polsko-węgierskich dają też rocznice historyczne. Szczególną rolę odgrywają tu nawiązania do roku 1956, kiedy to miało miejsce powstanie na Węgrzech i zamieszki w Poznaniu. Widowiskową oprawę przygotowali kibice Śląska Wrocław na meczu z Lechem Poznań w maju 2013 roku. Hasłem wydarzenia było „Braterstwo narodów zobowiązuje – razem stanęli przeciw komunie”, skandowano także „Precz z komuną”, „Cześć i chwała bohaterom”, „Bóg, Honor i Ojczyzna” oraz „A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści”. Relacje o tym pojawiły się zarówno w polskiej prasie kibicowskiej i prawicowej, jak i na węgierskim portalu skrajnej prawicy kuruc.info. Filmik z oprawy robił furorę w internecie.
Gadżety i symbole
Istotny jest materialny aspekt subkultury kibicowskiej: odzież, szaliki, flagi, vlepki, a także graffiti uliczne.
Ciekawą inicjatywą był „Sklep kibola”, który pod taką właśnie polską nazwą funkcjonował przez kilka miesięcy w Budapeszcie (obecnie zamknięty). Sprzedawano tam polską odzież kibicowską, szaliki, flagi, płyty.
Popularny wśród kibiców był pomysł przerobienia spalonej po raz kolejny tęczy na placu Zbawiciela w Warszawie na symbol przyjaźni polsko-węgierskiej. Ilustruje to dobrze prowęgierskie sympatie kibiców, a także ich niechęć do środowiska LGBT+. Złośliwi zauważyli, że kolory flagi węgierskiej do złudzenia przypominają kolory Legii.
Szabla
Kibiców obu krajów łączy nie tylko sympatia między narodami, ale także wspólne poglądy polityczne. Kibice to prawica, często skrajna. Choć kibice nie angażują się raczej w działalność partyjną, to jednak chętnie biorą udział w skrajnie prawicowych demonstracjach (także w innych krajach) i demonstrują swoje poglądy na stadionach.
Oglądanie meczu Węgry-Rumunia w marcu 2013 roku (mecz był rozgrywany przy pustych trybunach) poprzedził koncert zespołów grających narodowego rocka, a organizatorzy zachęcali do przynoszenia transparentów z wielkimi Węgrami, flag z pasami Árpádów lub też flag seklerskich.
Kibice wspierają się także w akcjach politycznych. Wspomnianą flagę seklerską, będącą symbolem walki o autonomię Seklerszczyzny, kibice polscy wywiesili na meczu Zagłębie Lubiń – Sandecja Nowy Sącz w 2014 r. A na meczu Polska-Rumunia w 2009 roku pojawiła się flaga z kształtem wielkich Węgier.
Wielkie Wyjazdy na Węgry organizowane przez kluby „Gazety Polskiej”, w których uczestniczyli także kibice, były obficie relacjonowane w mediach, niewiele pisano jednak o rewizytach Węgrów w Polsce. Oto fragment relacji węgierskiego kibica z Marszu Niepodległości w 2013 roku, kiedy to spalono budkę strażniczą przed Ambasadą Rosji w Warszawie:
„(…) po zakwaterowaniu udaliśmy się do ambasady węgierskiej.
(…) Przed ambasadą spotkaliśmy się z kolegami z Újpestu, którzy podobnie jak kilku z nas byli w „nieświeżym” stanie. (…) słowacką ambasadę, która wypadała po drodze zaszczyciliśmy paroma dobranymi wyrażeniami, wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że tu inaczej się te sprawy załatwia.
Na placu zbierał się tłum. Zbierały się ładnie brygady chuliganów z różnych miast.
(…) Wielu twardo, zdyscyplinowanie, w jednakowych maskach i strojach.(…) Mieliśmy szczęście oglądać na żywo, z kilku metrów, podpalenie budki strażniczej przed ambasadą rosyjską. Wszyscy pomyśleliśmy o jednym: Budapeszt, czwarty czerwca, Ambasada Rumunii.” (www.ultrasliberi.hu tłum. autor)
Polityka dla kibiców to nie tylko „wielkie idee”, ale także konkretne sprawy, które ich dotyczą, a więc przede wszystkim regulacje związane z bezpieczeństwem imprez masowych, a także egzekwowanie zakazów mowy nienawiści, które oni postrzegają jako próby ograniczenia swobody wypowiedzi. Na Węgrzech w swoim czasie kibicowskie twarde jądro bojkotowało nowe stadiony z powodu nowego systemu identyfikacji kibiców.
Warstwa językowa
Polskim kibicom język węgierski zawdzięcza nowe słowo: „ustawka”.
Zwyczaj organizowania ustawek, czyli umawianych masowych bójek między grupami kibiców, przyjął się na Węgrzech właśnie za pośrednictwem naszych rodaków, choć nie w Polsce go wymyślono. Polscy kibice cieszą się na Węgrzech dużym szacunkiem z powodu swojej waleczności przejawianej w ustawkach. Węgrzy przyswoili sobie termin i obecnie organizują własne ustawki, z których relacje można znaleźć w internecie (także po angielsku!) a nawet przeprowadzili losowanie „spotkań” nieformalnej ligii ustawkowej. Poza ustawkami odbywają się niekiedy tradycyjne starcia uliczne. Wiadomo, że kibice węgierscy wykorzystują w nich zaprzyjaźnionych kibiców polskich.
„Ustawka” posłużyła za nazwę nieistniejącej już węgierskiej firmie produkującej odzież kibicowską. Obok odzieży sprzedawała ona również takie artykuły niezbędne do kibicowania jak ochraniacze na zęby. Jej autoprezentacja brzmiała tak:
„Walka mężczyzn, zawody honorowych i odważnych wojowników. Symbol wartości coraz bardziej znikających z dzisiejszego świata, słowa honoru i braterstwa broni. Na bazie tych wartości stworzyliśmy w pełnej mierze węgierską markę USTAWKA. Markę dla tych, którzy chcą nosić w czasie treningu, pracy czy też odpoczynku ubrania wygodne a przy tym wysokiej jakości. (…) Nasze produkty są dla tych, którzy chcą się wybić z tłumu i być czymś więcej niż przeciętnymi.”
Warto też przypomnieć, że początki polskiego futbolu związane są z Węgrami. To oni stanowili dla nas wzór i to od nich uczyliśmy się gry w piłkę nożną – wśród trenerów naszych drużyn było wielu Węgrów. Znalazło to swoje odbicie w języku polskim – skórzaną, szytą piłkę nazywano wtedy „węgierką”.
Szklanka
Nie można zapomnieć o wspólnym piciu. Wszelkie relacje z kontaktów dwustronnych zawierają nawiązania do tej jednoczącej czynności. Weźmy dwa przykłady. Polacy w Budapeszcie:
„Na miejscu sympatyczna atmosfera, młodzi ludzie, flagi, piwo, mocniejsze napitki i chleb ze smalcem i cebulą. Wieszamy braterską flagę i wyciągamy polską wódkę. Śpiewamy „ria, ria, Hungaria” (wielkie, wielkie Węgry), za co otrzymujemy potężne brawa, później Węgrzy śpiewają „Wielka Polska” i nie tylko.
Polska wódka zrobiła wśród Węgrów furorę, zresztą G też. Nasz zawodnik został okrzyknięty przez Węgrów mistrzem świata w pewnej konkurencji, którą namiętnie trenuje. (…) Ogólnie spokój, poza chwilowym nerwem jednego z uczestników wyprawy – cóż: palinka, paprykówka, piwo…“ (fanatik.ogicom.pl)
Węgrzy w Polsce:
„Po przekazaniu prezentów w piciu następuje dramatyczny zwrot. Nasi polscy przyjaciele o palince zapamiętali tyle, że robi się ją w domu. Zatem i oni poczęstowali nas czymś domowym. To bimber. Przygotowanie i picie odbywa się w zasadzie tak samo jak w przypadku powitalnego picia naszej palinki, czyli nalewanie, trącanie się, „na zdarowie”, „egessegedre”, i …“ (http://ultrasliberi.hu/huliganfoldon-a-kartya-masik-oldalan/, tłum. autor)
Jak widzimy, przyjaźń między kibicami z Polski i Węgier poprzez kultywowanie wszystkich aspektów przysłowia “Polak Węgier dwa bratanki” wpisuje się w kontynuację tej idei, to bratanki, szabla i szklanka nabierają tu niekiedy znaczeń, do których nie jesteśmy przyzwyczajeni.
Do Holandii jeździ się na jointa, na Ibizę by wciągnąć kreskę, na Węgry natomiast warto się ruszyć z powodu czosnku niedźwiedziego. Tu można go legalnie zbierać, i jak się zna miejsca to jest go ile zapragniesz.
W zeszły weekend wybraliśmy się w takie miejsce (jakie dokładnie zdradzę tylko tym co doczytają tekst do końca, nie ma zdobywania informacji na skróty!) Przyjechaliśmy na skraj lasu, zaparkowaliśmy. Wszędzie sporo samochodów ale tłumu nie ma, widać, że las jakoś mieści wszystkich zgłodniałych czosnku niedźwiedziego.
Już sam las był wart odwiedzin, tak ładnyTo jeszcze nie czosnek n. ale po prostu wiosenne kwiatyByły i takie
Ruszamy dalej, znajomi pamiętają gdzie byli w zeszłym roku a tam była masa towaru. Po drodze mijam grupę Chińczyków jedzących kanapki koło auta, uprzejmie mówię im Nihao.
Wchodzimy głębiej w las, początkowa ekscytacja na widok każdego dostrzeżonego listka roślinki, której poświęciliśmy dzisiejszy dzień, powoli mija bo jest ich tu tyle. Żujemy parę z nich i przyjemne zaskoczenie: w porównaniu do tego co można kupić na rynku smak mają dużo mniej ostry. Są mniejsze ale młodsze i delikatniejsze – a także smaczniejsze. Po przejściu nieco ponad pół kilometra wchodzimy w las a tam całe polany zarośnięte czosnkiem. Zabieramy się do zbierania.
Tak to wygląda w naturze
Po jakiejś pół godzinie może mamy po 2-3 kilo tego ziela. Starczy, wracamy. Teraz trzeba będzie je przerobić, na szczęście dobrze przechowywany czosnek niedźwiedzi w lodówce wytrzymuje spokojnie tydzień-dwa.
Część (podkreślam: część) zbioru
Co zrobiliśmy z niego: zupę, masło, pesto, kopytka, zapiekankę szpinakowo-niedźwiedzio czosnkową oraz lasagnię. Od tygodnia się tym zajadamy i się nam nie nudzi. Przepisów jest oczywiście więcej, wystarczy poszukać w internecie. Sam korzystałem z Borsmenty, tego znakomitego źródła informacji o wszystkim co się da zjeść i wypić [HU].
KopytkaMasłoZapiekanka (napoczęta)
Dla tych co nie dotrą do lasu pozostaje opcja kupna czosnku niedźwiedziego – można dostać go praktycznie wszędzie o tej porze roku.
W sklepieNa rynku
A teraz zdradzę gdzie byliśmy: miejsce (kompleks leśny) nazywa się Gerecse. Dojechaliśmy tam ze strony Zsámbéku przejeżdzając przez wieś Bajna a potem skręcając w lewo w polną drogę prowadzącą do lasu.
PS Jak zbieracie czosnek to zawsze zostawiajcie na każdej roślince listek albo dwa, tak cebulka nie obumrze. No i uważajcie by nie pomylić czosnku z konwaliami, które są trujące!
Węgrzy to, wiadomo, dumny naród ale często w ogólny tylko sposób. Uświadomiłem to sobie gdy kiedyś przyszło mi do głowy by popytać znajomych co tak konkretnie, poza jednak turystyką czy kuchnią, jest fajnego na Węgrzech, z czego można być dumnym.
Reakcje na moje pytanie były interesujące. Węgrzy – pytałem też cudzoziemców, o nich zaraz – nawet ci najdumniejsi ze swej węgierskości, tysiącstoletniej historii kraju, itd., albo odpowiadali, że niczego nie są w stanie wymienić albo prosili o czas do namysłu – po którym zwykle i tak nie byli w stanie niczego powiedzieć. Co więcej, zdarzyło mi się, że na pytanie co jest dobrego na Węgrzech obecnie jeden z takich dumnych Węgrów powiedział: nic, absolutnie nic, cały kraj nam do szczętu rozwalili!!
Tutejsi cudzoziemcy, wygląda na to, bardziej lubią Węgry od Węgrów bo zawsze mieli coś do powiedzenia. Pewnie dlatego, że potrafili porównać Węgry do swoich krajów ojczystych i dostrzec różnice na korzyść Węgier – a wielu Węgrów nie zna innych krajów na tyle by takich porównań dokonać. Może też dlatego, że skoro już tu mieszkają to pewnie coś się im tutaj podoba.
Podam parę przykładów tego co mi powiedziano. Pokojowy tłum: jak tu się dużo ludzi zbierze to, z wyjątkiem meczy piłkarskich oraz demonstracji skrajnej prawicy, nie wyzwala to w nich agresji. Podam przykład: kiedy się odbywają sierpniowe fajerwerki w Budapeszcie to schodzi się je oglądać jakiś milion ludzi i nic, nikt nie rzuca butelek w powietrze, nie ma burd, wyzwisk. Pilnuje tego pewnie jakiś trzydziestu policjantów, co zupełnie starcza.
Dalej: bezpieczeństwo publiczne: Budapeszt – Węgry – są strasznie bezpiecznym miejscem. Na ulicach w nocy można chodzić, od napotkanych ludzi nie oczekuje się agresji. Kolega Francuz zwrócił moją uwagę, że tu nie widzi się bójek na ulicach. Kolejna rzecz, której się nie widuje to pijani. Alkohol można kupić wszędzie i o każdej porze, pálinkę można legalnie pędzić w licznych małych, miejscowych gorzelniach – i nic. Pijanych, poza turystami z zagranicy, nie ma.
Z innej beczki: szoborpark czyli park pomników. Jedyni w Europie Wschodniej Węgrzy genialnie zachowali wszystkie swoje pomniki komunistyczne przenosząc je do parku na przedmieściach Budapesztu, ku pamięci – i ku uciesze turystów.
Kolejna rzecz: Węgierska Partia Psa o Dwóch Ogonach potrafi zarazem rozśmieszyć przypominającymi Pomarańczową Alternatywę happeningami czy też hasłami a także wzbudzić szacunek aktywizmem, pardon, pasywizmem, jak to sama partia nazywa, swoich członków.
Plakaty wyborcze Węgierskiej Partii Psa o Dwóch Ogonach: Niech wszystko będzie lepiej! oraz Rozdawnictwa pieniędzy!
No i rzecz jasna porszívó-orrszívó czyli genialny oczyszczacz nosa dla dzieci. Dzięki niemu nie ma problemu zatkanego nosa u małych dzieci. Nie pamiętam już ile z nich posłałem (cały dumny) znajomym do Polski. Mała rzecz a cieszy.
Mógłym jeszcze długo, długo wyliczać. Ale co tam, zadajcie lepiej sami to pytanie swoim węgierskim i niewęgierskim znajomym i zobaczcie co ciekawego Wam powiedzą.
Pisałem już kiedyś jak nie podoba mi się używanie słowa narodowościowy w znaczeniu mniejszościowy. Rzecz jasna, moje tyrady nie przyniosły najmniejszego efektu.
Ostatnio wpadłem na pomysł by na problem zwrócić uwagę pytając eksperta. Zacząłem od Michała Rusinka, wiadomo, były sekretarz noblistki Wisławy Szymborskiej, autor artykułów na tematy językowe. „Szanowny Panie,” napisał do mnie Michał Rusinek, “mam podobne intuicje językowe jak Pan. „Działacz narodowościowy” brzmi tak, jakby był Pan zaciekłym polskim nacjonalistą. Po polsku mówi się o narodowości – polskiej czy węgierskiej. Zdaję sobie sprawę, że „mniejszość polska” brzmi mało dumnie, ale w Polsce mówi się o mniejszości niemieckiej i jest to, jak sądzę, określenie neutralne.” Zachęcił mnie przy tym bym się zwrócił do Katarzyny Kłosińskiej, która prowadzi Poradnię Językową PWN.
Napisałem do niej tak cytując przykłady z numeru 301 Polonii Węgierskiej, który akurat miałem pod ręką (choć rzecz jasna zjawisko jest powszechne w kręgach polonijnych, weźmy na przykład ostatni Głos Polonii i już mamy takie sformułowania jak “rzecznik narodowości polskiej w Węgierskim Parlamencie Ewa Słaba-Rónayné” czy też „jako węgierski działacz narodowościowy Republiki Czechosłowackiej (…)”, zajrzyjmy na stronę polonia.hu a tam “Spotkanie robocze Miklósa Soltésza z przedstawicielkami narodowości polskiej” lub “Dzień Narodowości w Békéscsabie”).
Mieszkam na Węgrzech, gdzie istnieje system instytucjonalnego wspierania mniejszości narodowych. Kalką oficjalnego wyrażenia węgierskiego używanego w odniesieniu do tych mniejszości (nemzetiség) jest po polsku słowo narodowość, które jest niestety powszechnie używane w tutejszych kręgach polonijnych, np.:
18 grudnia z okazji Dnia Narodowości przyznano nagrody za wybitne zasługi na rzecz osiadłych na Węgrzech narodowości. W tym roku wśród laureatów znaleźli się również przedstawiciele narodowości polskiej: Halina Csúcs […] pierwsza rzeczniczka polskiej narodowości w ZN Węgier…,
Od chwili, kiedy wybrana zostałam rzecznikiem narodowości polskiej…
Do tej pory odbyły się trzy takie spotkania, na które przybyło wielu przedstawicieli naszej narodowości.
…imprezy organizowane w języku danej narodowości…
Oprócz tego pojawiają się nazwy: Komisja Narodowościowa, samorząd narodowościowy. Dla mnie brzmi to strasznie, bo narodowość rozumiem jako cechę a nie grupę społeczną. Czy mam rację, czy też jej nie mam?
W polszczyźnie rzeczownik narodowość ma kilka znaczeń. Oznacza on przede wszystkim przynależność do danego narodu, a także po prostu naród (zob. SJP PWN i WSJP PAN). Tak więc z semantycznego punktu widzenia przytoczone przez Pana zdania są poprawne. Mimo to część z nich brzmi nienaturalnie, gdyż w tekstach prasowych i codziennych użylibyśmy innych sformułowań. I tak, zamiast wybitne zasługi na rzecz osiadłych na Węgrzech narodowości powiedziałabym: wybitne zasługi na rzecz osiadłych na Węgrzech narodów – choć, trzeba przyznać, zdanie wyjściowe nie zawiera błędu. Użyłabym też wyrażenia język danego narodu, a nie: język danej narodowości. Natomiast zamiast przedstawiciele narodowości polskiej, rzecznik polskiej narodowości powiedziałabym (po prostu): przedstawiciele Polaków, rzecznik Polaków.
Przymiotnik narodowościowy odnosi się do rzeczownika naród w jego obu znaczeniach. A zatem nazwy komisja narodowościowa, samorząd narodowościowy są poprawne pod względem semantycznym, jednak – istotnie – mało naturalne. Dzieje się tak, dlatego że narodowościowy łączy się raczej z rzeczownikami abstrakcyjnymi; wyszukiwarka korpusowa Monco Frazeo podaje następujące kolokacje: nienawiść rasowa i narodowościowa, kwestie narodowościowe, dyskryminacja narodowościowa, białoruska grupa narodowościowa, skład narodowościowy, waśnie narodowościowe, represje na tle narodowościowym itp. Gdybym miała utworzyć nazwę komisji zajmującej się sprawami Polaków mieszkających na Węgrzech i samorządu przedstawicieli Polonii, posłużyłabym się określeniami: samorząd Polonii węgierskiej, komisja do spraw Polaków / Polonii (jeśli byłyby to nazwy oficjalny, zapisalibyśmy je, rzecz jasna, od wielkich liter).”
Streszczając: można powiedzieć osiadłe na Węgrzech narodowości, rzecznik narodowości polskiej czy też samorząd narodowościowy ale nie brzmi to ani naturalnie ani ładnie. Warto spróbować używać zasugerowanych przez panią Kłosińską alternatyw oraz innych sformułowań. Jak będziemy mówili zależy od nas. To, koniec końców, sprawa smaku.
można tak, można i tak, jak wam się bardziej podoba?
W zeszłorocznym czerwcowym numerze Polonii Węgierskiej ukazał się mój tekst pt. Zrozumieć Trianon. Dwa numery później PW opublikowała list László Szabó, który skrytykował tekst, a także moją odpowiedź, i tak teraz te teksty są dostępne w jednym miejscu, może kogoś zainteresują.
***
Zrozumieć Trianon
Trianon nie jest łatwy do zrozumienia dla nie-Węgrów, w tym i dla Polaków.
Nieraz na historię innych krajów, czy też narodów, patrzymy poprzez analogie do własnej historii. Dzieje się tak mimo tego, że każda analogia kuleje.
Wobec Trianonu nasuwają się dwa takie – sprzeczne – porównania. Jedno to rozbiory: poprzez traktat Trianon Węgrom zabrano tereny jak Polsce w XVIII wieku. Stało się tak na mocy decyzji europejskich potęg. Drugie to narracja niepodległościowa: po pierwszej wojnie światowej na gruzach imperiów, a takim była też Monarchia Austro-Węgierska, powstały niepodległe państwa narodów, które ich przedtem nie miały, tak jak i Polska. Można więc patrzeć na Trianon i tak, i tak.
Sytuacji nie ułatwia fakt, że część terytorium Wielkich Węgier, a mianowicie północny Spisz i Orawa, znalazła się w Polsce. Mimo, że do dziś można się natknąć na ślady ich węgierskiej przeszłości, to jednak od dawna zdominowane są przez ludność polską. W tym kontekście największym nawet sympatykom Węgier trudno jest chyba popierać trianonowe hasło Oddać wszystko! (Mindent vissza!)
Trianon był bez wątpienia tragedią dla Węgier, zarówno dla państwa, jak i wielu pojedyńczych Węgrów. To pierwsze poniosło straty terytorialne i ludnościowe, utraciło rangę lokalnego mocarstwa i stało się jednym z wielu małych wschodnioeuropejskich państw. Wielu Węgrów z terenów utraconych przesiedliło się na Węgry nie chcąc, bądź też nie mogąc, dalej mieszkać w miejscach, które trafiły pod obcą władzę. Rodziny zostały rozdzielone, majątki potracone, wielu doświadczało szykan.
Jak wszyscy wiemy, dla Węgrów Trianon jest sprawą żywą, aktualną można powiedzieć. Jego pamięć jest szeroko kultywowana. Jednak sposób w jaki jest to robione, potrafi zadziwić.
Jak wykazały to niedawne badania opinii publicznej przeprowadzone przez grupę badawczą Trianon 100 Węgierskiej Akademii Nauk, dla ponad 40% Węgrów Trianon był najtragiczniejszym wydarzeniem w historii kraju. Czyli nie umywają się do niego najazd tatarski (zginęła niemal połowa ludności kraju), półtorawiekowe rządy tureckie czy też, by wziąć bliższe przykłady, pierwsza wojna światowa (ponad 650 tysięcy zabitych), druga wojna światowa (900 tysięcy zabitych, z czego połowa to Żydzi, ofiary Holocaustu), oraz masowe gwałty zaraz po wojnie, których ofiarą padło pomiędzy 80 a 250 tysięcy kobiet.
Zdziwić też potrafi brak dyskusji nad Trianonem. Fakt, że rewizjonizm, który był główną siłą napędową przedwojennej polityki Węgier, obecnie już nią nie jest, choć nadal obecny jest w sferze symbolicznej – dość pomyśleć o wszechobecnych naklejkach i mapach Wielkich Węgier. Tym niemniej publiczny dyskurs największej tragedii w historii, krzywdy, niesprawiedliwości wobec Węgier, odwołań religijnych nie zmienił się od czasów przedwojennych. By się o tym przekonać warto odwiedzić cieszące się półoficjalnym statusem muzeum Trianonu w Várpalota: wystawia ono bez komentarza przedwojenną antytrianonowską propagandę.
Do dziś nie słyszy się w dyskursie publicznym namysłu nad odpowiedzialnością Węgier za doprowadzenie do sytuacji, w której obce państwa mogły decydować o węgierskich granicach – Trianon nie wziął się przecież z niczego.Uderzać może brak prób zrozumienia innych narodów, które skorzystały na traktacie Trianon. Wydawałoby się, że doświadczenie przez Węgrów czym jest bycie mniejszością narodową mogłoby być źródłem empatii wobec innych, którzy wcześniej, w ramach Węgier, jako mniejszość żyli, a tak nie jest.
W tej sytuacji brak inicjatyw mających na celu pojednanie z sąsiednimi narodami już nie dziwi. Dla Polaka nie jest to jednak oczywiste. Mimo konfliktów w przeszłości istnieją działania mające na celu pojednanie polsko-niemieckie czy polsko-ukraińskie, były nawet próby pojednania polsko-rosyjskiego. Można znaleźć w Polsce germanofilów, ukranofilów czy też miłośników kultury rosyjskiej. Skoro jest to możliwe w Polsce, to dlaczego czegoś podobnego nie da się zrobić na Węgrzech?
Trianon jest raną na węgierskiej duszy. Nie wydaje się, by setna rocznica tego traktatu przysłużyła się do jej zabliźnienia. Nie wiem, na ile sami Węgrzy by tego pragnęli.
Jerzy Celichowski
***
Z zaskoczeniem i z niezrozumieniem czytaliśmy artykuł Jerzego Celichowskiego pt. Zrozumieć Trianon w czerwcowym numerze Polonii Węgierskiej.
Z niezrozumieniem dlatego, że artykuł nie mówi o tym, o czym głosi jego podtytuł, a więc o tym na ile nie-Węgrzy rozumieją Trianon. Nie wiadomo, kogo autor miał na myśli; zakładam, że beneficjentów Trianonu, sąsiednie narody (a raczej państwa), gdyż oni oczywiście uważają go za sprawiedliwy. Sprawiedliwy jest z punktu widzenia Polaków (Polski), gdyż tereny, które od nas zdobyli, były terenami czysto polskimi. Zakwestionowała tylko Słowacja w 1939 r, kiedy to oddzieliła je od Polski.
Z niezrozumieniem, gdyż nasuwa się pytanie, co kierowało chęcią publikacji przemyśleń na temat Trianonu takiego Polaka, który najwidoczniej nie jest ekspertem w tej dziedzinie, ani nie jest tą problematyką osobiście dotknięty, za to zachowuje się tak, jak przysłowiowy słoń w składzie porcelany. Na to wskazuje wrogi, agresywny i żądający wyjaśnień ton oraz liczne potknięcia.
1. Tak, Trianon był tragedią, gdyż politycy narzucający warunki pokoju chcieli uczy-nić Węgry państwem niezdolnym do życia. Pokój wersalski oznaczał tragedię nie tylko dla nas, ale także dla całej Europy, prowadząc prosto do wybuchu II wojny światowej. Według wielu historyków jego twórcy powinni zasiąść na ławie oskarżonych o popełnienie zbrodni wojennych w Procesie Norymberskim.
2. W okresie międzywojennym węgierska polityka nie zabiegała o całkowitą rewizję, nie głosiła hasła „Wszystko z powrotem”. Jako punkt wyjścia posługiwano się tzw. „czerwoną mapą” opracowaną przez Pála Telekiego – który dwukrotnie się przysłużył Polsce, – na której to czerwonym kolorem oznaczono tereny czysto węgierskie. Wyniki osiągnięte przez rewizję do 1940 r. postrzegane są jako sprawiedliwe: nowa granica ze Słowacją ustanowiona została zgodnie z granicą językową, z Rumunią zaś przyłączenie północnej część Siedmiogrodu doprowadziło do zrównoważonych stosunków: w dwóch częściach krainy ludność obcego pochodzenia była mniej więcej jednakowa, co mogło wymusić na Rumunii uczciwe traktowanie narodowości węgierskiej.
3. Pokój paryski po II wojnie światowej zabetonował granice, komunizm zaś temat Trianonu zamiótł pod dywan. Tak naprawdę dopiero w ostatnich trzydziestu latach przepracowanie bolesnej spuścizny Trianonu znalazło się w polu widzenia polityki. Ponieważ granice pozostały niezmienione, w grę wchodziły dwie możliwości: wydostać się z izolacji i uczynić wszystko, by poprawić sytuację węgierskich mniejszości narodowych zamieszkujących sąsiednie państwa. Cel ten ma swoje uzasadnienie z jednej strony w tym, że po 100 latach państwa, do których wcielono węgierskie ziemie, wciąż są jeszcze w stosunku do nas podejrzliwe (wyrzuty sumienia?), z drugiej strony żyjącym tam Węgrom w dalszym ciągu nie przyznają oczekiwanych praw mniejszości narodowych. Rząd obywatelski dał na to stosowną, realną odpowiedź, ale najwyraźniej irytuje ona liberalne NGO, które J. Celichowski reprezentuje.
Na czym polega proponowane przez rząd rozwiązanie syndromu Trianon i czego on dokonał?
1. Przyznał obywatelstwo węgierskie wszystkim Węgrom żyjącym poza granicami państwa węgierskiego i ogłosił ideę narodowej spójności ponad granicami.
2. Zrozumiał zamieszkujące na terenie Węgier narodowości i hojnie je wspiera, np. współfinansując PW; miejmy nadzieję, że kiedyś także sąsiedzi pójdą w nasze ślady.
3. Wyrwał się ze „stu lat samotności”. A to oznacza, że wypracował dobre stosunki ze Słowacją (V4) i Serbią, wbrew temu, że ta pierwsza wciąż jeszcze nie anulowała dekretów Benesza zbiorowo oskarżających tamtejszą ludność węgierską za zbrodnie wojenne, a ta ostatnia nie przeprosiła za krwawe represje Węgrów w latach 1944-1945. Niestety, nie udało się to ze wszystkimi sąsiadami. Jeśli chodzi o Rumunię, sytuacja jest wciąż zła, ponieważ według ich konstytucji tworzą oni państwo jednorodne narodowościowo. Na tej podstawie zlikwidowali półmilionową narodowość saską i gnębią Węgrów. Także na Ukrainie sytuacja z powodu znanej ustawy o języku ukraińskim nie wygląda lepiej.
Na drodze do spektakularnego pojednania lub – którego domaga się Jerzy Celichowski – wzajemnego zrozumienia narodów stoi wiele przeszkód, np. odmienna interpretacja (fałszowanie) faktów historycznych, ale nade wszystko panująca w tych państwach wrogość względem Węgrów. Same Węgry nie są w stanie tego dokonać, więc daremne są żądania Autora. Swoją drogą to nie narody zasiadają do stołów konferencyjnych, tylko politycy, ale tego, czego oni dokonali, Autor nie chce uznać. Stąd wnioskuję, że sprawę pojednania chciałby powierzyć (liberalnym) NGO. Tak jakby polsko-niemieckie pojednanie, które głównie mówiło o odszkodowaniach dla wysiedlonych, nie zostało osiągnięte przez polityków.
Godnym pożałowania jest też to, że PW opublikowała ten artykuł bez żadnego komentarza, co jest sprzeczne z dotychczasowym duchem gazety i w żadnym wypadku nie służy przyjaźni naszych narodów. Całe szczęście, że artykuł nie został przetłumaczony na język węgierski.
Szabó László
***
Wdzięczny jestem László Szabó za reakcję na mój tekst pt. Zrozumieć Trianon zamieszczonego w czerwcowym numerze Polonii Węgierskiej. Z zainteresowaniem przeczytałem to co napisał odnośnie przezwyciężania syndromu Trianonu przez obecny rząd. Nie mogę jednak zgodzić się z szeregiem jego innych uwag.
1. Nie jestem ekspertem od Trianonu czyli historykiem ale, na ile rozumiem, nie jest nim László Szabó ani też Konrad Sutarski, autor równoległego tekstu zamieszczonego w Polonii Węgierskiej. Interesuję się tematem, w artykule zamieściłem moje opinie, do których, podobnie jak i László Szabó – oraz Konrad Sutarski, mam prawo.
2. Nie słyszałem nigdy o historykach uważających, że odpowiedzialni za Trianon powinni trafić na ławę oskarżonych w procesach norymberskich. Ciekaw jestem kim są i jakich argumentów używają. Pisząc o nich László Szabó, niechcący zapewne, potwierdził tezę, że dla wielu Węgrów Trianon był największą tragedią w historii ich kraju. Tragedią, dla której osądzenia odpowiedni byłby trybunał w Norymberdze, gdzie, przypomnijmy, sądzono zbrodniarzy odpowiedzialnych za wywołanie drugiej wojny światowej i śmierć milionów ludzi.
3. „Mindent vissza” było oficjalną linią propagandy przed wojną, można się o tym przekonać choćby w muzeum Trianonu w Várpalota. Nie znam żadnej deklaracji ówczesnego rządu węgierskiego rezygnującej z niektórych utraconych wcześniej terytoriów. Warto dodać, że obecny rząd nie nawołuje do zmian granic.
4. Przywołanie liberalnych NGO, które mam rzekomo reprezentować, jest argumentem ad personam, który nie może zastąpić argumentów merytorycznych. Podobnie nadużyciem jest przypisywanie mi poglądu, że ewentualnie pojednanie pomiędzy Węgrami a sąsiadami powinno być realizowane przez liberalne NGO – tego po prostu nie napisałem.
5. Uwaga „całe szczęście, że tekstu nie przetłumaczono na węgierski” ilustruje mój argument o niechęci Węgrów do dyskusji o Trianonie wykraczającej poza kanon ustalony jeszcze przed wojną. Jednocześnie zarazem, sam list László Szabó pokazuje, że może to jednak możliwe.
Z poważaniem,
Jerzy Celichowski
Naszywki z kształtem Wielkich Węgier, źródło: kezimunkahaz.hu
Jeszcze w czerwcu 2020 roku w Polonii Węgierskiej ukazał się mój tekst o projekcie Młodzi tłumacze filmów, który miałem przyjemność koordynować. Pomyślałem, że wrzucę go też tutaj, może zainteresować osoby zainteresowane kulturą i dwujęzycznością.
***
Właśnie powstały węgierskie napisy do dwóch polskich filmów, Magicznego drzewa oraz Córki trenera. Nie byłoby w tym niczego ciekawego, gdyby nie sposób, w jaki do tego doszło.
Pierwszą niezwykłą rzeczą jest to, że napisy są dziełem nie jednej osoby a grupy i to w większości składającej się nastolatków. Ponadto, w tym szkolnym projekcie – zorganizowała go Szkoła Polska przy Ambasadzie RP – wzięli udział nie tylko jej dwujęzyczni uczniowie, ale i absolwenci. Gdzie mamy drugą taką szkołę, do której absolwenci powracają by się czegoś nowego nauczyć? Co więcej, poza uczniami i absolwentami w przedsięwzięciu udział wzięła też studentka polonistyki na ELTE oraz jeden z rodziców. I znowu: gdzie jeszcze razem uczą się zarówno osoby związane ze szkołą jak i pochodzące z zewnątrz, uczniowie i rodzice?
Młodzi Tłumacze Filmów to trzeci już translatorski projekt szkoły zorganizowany dla jej dwujęzycznych uczniów. Poprzednio przetłumaczyli oni na węgierski książkę Anny Onichimowskiej pt. Dziesięć stron świata (do dziś do kupienia w księgarniach), a także wzięli udział w szkoleniach dla tłumaczy konsekutywnych. Niektórzy z młodych tłumaczy uczestniczyli we wszystkich tych trzech projektach.
Pomysł przedsięwzięcia był prosty: pokazać uczestnikom jak się tłumaczy filmy a potem dać im spróbować swych sił na prawdziwych filmach, które zostaną potem publicznie pokazane.
Na początku więc uczestnicy wzięli udział w szkoleniach dotyczących samego tłumaczenia filmów, które poprowadziła doświadczona w tej dziedzinie Judit Kálmán, a także techniki tworzenia napisów. László Kovács, który – podobnie jak Judit – na co dzień współpracuje z Instytutem Polskim, pokazał jak używać do tego celu bezpłatnego programu komputerowego SubtitleEdit.
Po szkoleniach rozdzieliliśmy filmy – każdy dostał swój fragment jednego albo dwóch filmów do przetłumaczenia – i … rozpoczęła się pandemia koronawirusa. Cały projekt przeniósł się do internetu.
Nadesłane tłumaczenia zostały zredagowane przez Judit, a powstałe w ten sposób napisy László wbudował w film. Końcowe spotkanie, na którym omówiliśmy to, co się w pracy uczestników udało i to, co wyszło gorzej (każdy z nich dostał pisemne uwagi) odbyło się na Zoomie.
Niestety, planowany na maj pokaz filmów, który miał się odbyć w ramach Polskiej Wiosny Filmowej, musiał zostać przełożony na jesień, mamy nadzieję, że dojdzie wtedy do skutku.
Poza pandemią wyzwaniem dla projektu był wybór filmów do tłumaczenia. Niewiele produkuje się filmów dla młodzieży czy też dzieci, a nie wszystkie filmy dla dorosłych nadają się dla takiego projektu. Język nie powinien być zbyt trudny, mowa przecież o początkujących tłumaczach, chcieliśmy też uniknąć zbytnich wulgaryzmów tak częstych we współczesnych filmach. Końcowa decyzja nie była więc łatwa, ale cieszymy się, że ostatecznie udało się znaleźć film dla dzieci (Magiczne drzewo – reż. Andrzej Maleszka), jak i film tematyką dotykający problemów nastolatków (Córka trenera – reż. Łukasz Grzegorzek).
Jeśli chodzi o cele projektu to chodziło nam przede wszystkim o przetłumaczenie obu filmów, co w pełni udało się zrealizować. Pragnęliśmy zarazem przekazać uczestnikom praktyczne umiejętności w obszarze tworzenia napisów do filmów tak, by w przyszłości wyłonili się z nich kolejni tłumacze filmów, jest jednak dużo za wcześnie, by wyrokować, na ile nam się to udało. Więcej czasu potrzeba też, by ocenić, na ile zdołaliśmy zachęcić młodych tłumaczy do zaangażowania w wymianę między polską i węgierską kulturą.
Chcieliśmy, by udział w projekcie został doceniony przez węgierskie szkoły uczestników, w tym celu wysłaliśmy do nich list informujący je o tym. Niestety, wydaje się, że niejednokrotnie nauczyciele w tych szkołach nie są zainteresowani tą niecodzienną aktywnością swoich uczniów.
Projekt został zrealizowany razem z Instytutem Polskim reprezentowanym przez Małgorzatę Takács. Współpraca obejmowała wspólny dobór filmów, rekomendacje dotyczące wykładowców, a także, to jeszcze nas czeka, pokazy gotowych już filmów. Mamy nadzieję, że w przyszłości Instytut wykorzysta nowo nabyte umiejętności uczestników projektu. Bardzo mu za tę współpracę dziękujemy!
Wniosek o wsparcie finansowe projektu złożyliśmy w końcu września do Fundacji Felczaka. Odpowiedzi na niego nie dostaliśmy niestety po dzień dzisiejszy. Na szczęście w trudnej sytuacji z pomocą przyszedł Samorząd Polski w II Dzielnicy Budapesztu, za co jesteśmy niezmiernie wdzięczni.
A oto lista uczestników projektu: Zofia Bedyńska, Tomasz Bedyński, Piotr Bedyński, Emil Celichowski, Márk Forreiter, Dániel Haraszti, Lujza Mária Mondovics, Ádám Pongrácz, Marko Skrodzki, Kinga Somlói oraz Ágnes Szűcs. Jeszcze o nich nie raz usłyszymy.
Spotkanie końcówe na zoomieRozdanie dyplomówScreenshot z Córki trenera z nazwiskami niektórych tłumaczy
Czy wiecie, że w węgierskim istnieje, przejęte z polskiego, słowo ustawka? W najnowszym odcinku podcastu, w nawiązaniu do niedawnego meczu Polska-Węgry, mówię o przyjaźni polsko-węgierskiej wśród kibiców (22:50).
Program podcastu i mój teskt poniżej.
– powitanie – serwis informacyjny – przegląd tygodników polskich -Jeż Węgierski w eterze -pożegnanie
przygotowali: A. Szczęsnowicz-Panas, R.Rajczyk, J.Celichowski, P.Piętka
Niedawny mecz Polska-Węgry został, ze względu na pandemię, rozegrany przy pustych trybunach. Kibiców zastąpiła, rozwieszona z inicjatywy Fundacji Felczaka, sektorówka z napisem 100 lat piłki nożnej, 1000 lat przyjaźni. Nawiązuje on do pierwszego meczu reprezentacji obu krajów, który miał miejsce w 1921 (Węgry wygrały wówczas 1:0)
Warto może przypomnieć, że na gruncie piłkarskim przyjaźń kwitnie także między kibicami na poziomie klubów.
Więzi pojawiły się na początku lat 90-tych. Zwykle zaczynało się od nieformalnych kontaktów, odwiedzin paru kibiców na meczu w drugim kraju i kolejnych, coraz liczniejszych, rewizyt. Z czasem powstawały przyjaźnie między grupami kibiców z poszczególnych klubów (zgody), najsłynniejsza z nich to ta łącząca Legię Warszawa z budapeszteńskiem Újpestem.
Goście wywieszają na meczach swoje transparenty, bywa, że kibice gospodarzy przygotowują bannery adresowane do zaprzyjaźnionego klubu i napisane w nienagannym języku przyjaciół.
Ważnym elementem kontaktów jest celebrowanie przyjaźni polsko-węgierskiej. Kibice w obu krajach gorliwie świętują oficjalny dzień przyjaźni polsko-węgierskiej a także rocznice węgierskiego powstania oraz poznańskich wypadków z 1956 roku. Powstają specjalne transparenty a nawet oprawy meczowe.
Kibiców w obu krajach łączą nacjonalistyczne poglądy, którym dają wyraz w oprawach meczowych a także zorganizowanym udziale w prawicowych demonstracjach.
Ciekawostka: zjawisko ustawki, oraz samo słowo ustawka, zostały przejęte przez węgierskich drukkerów od Polaków. W swoim czasie istniała nawet kibicowska marka odzieżowa o nazwie Ustawka. Sprzedawała ona między innymi takie niezbędne do kibicowania artykuły jak ochraniacz na zęby.
Rzecz jasna, istotne są też kontakty osobiste, gdzie narzędziem krzepienia przyjaźni polsko-węgierskiej często staje się szklanka.
Te kibicowskie więzi też są częścią spektrum przyjaźni polsko-węgierskiej. Kibol-drukker dwa bratanki!