wywiad z Timeą Junghaus o sztuce romskiej

Zainteresowałem się jakiś czas temu sztuką romską. Jak pisałem, w tym roku na biennale w Wenecji będzie pawilon romski (oficjalne potwierdzenie dla sceptyków tu). Akurat właśnie skończyłem robić wywiad na temat sztuki romskiej z Timeą Junghaus, kuratorką pawilonu, dla poznańskiego Czasu Kultury. Tekst ukaże się w numerze 3/2007, najprawdopodbniej z ilustracjami. Gorąco polecam kupno numeru i wogóle samo to ciekawe czasopismo, dla niecierpliwych wywiad zamieszczam tu.

Reklama

Węglacy

Na mojej liście linków stworzyłem sobie nieco żartobliwą kategorię Polęgrzy-Węglacy dla znajomych blogowych, którzy są trochę Polakami i zarazem troszkę Węgrami. Często mieszani rodzice, czasem po prostu mieszkają w tym drugim kraju. Dodać powinienem, że nie znoszę wyrażenia „półWęgier” czy też „półPolak” bo zaraz mam takie anatomiczno-makabryczne skojarzenia i już widzę przed sobą te dwie, niedokładnie do siebie pasujące, ociekające krwią połówki.

Wśród tych trochę Węgrów-trochę Polaków nie przestaje mnie fascynować zjawisko Polaków z wyboru – Węglaków – istniejące wśród Węgrów. Weźmy takiego mojego znajomego Andrása. Na swoim profilu w iwiwie w części „o sobie” napisał:

Amolyan lengyel-magyar volnék. Magyar születésemnél fogva, lengyel választásom alapján. És nem választottam rosszul:).

[Jestem takim Polako-Węgrem. Węgrem z racji urodzenia, Polakiem z wyboru. I nie wybrałem źle:)]

Ktokolwiek pomieszkał trochę na Węgrzech z pewnością natknął się na takich Węglaków. Sam znam ich więcej. Mówią po polsku, uwielbiają polską kulturę, często są działaczami stowarzyszeń i samorządów polskich, bardzo cieszą się jak spotkają Polaka. Jednym z najwybitniejszych takich Węglaków jest Ákos Engelmayer, były ambasador Węgier w Polsce (warto przeczytać jak opowiada o sobie).

Ciekawe jest, że Węgry są chyba unikalne pod tym względem. W innych krajach, jeśli się już wogóle natkniemy na takiego fascynatów polskości, nie będą się oni tak z tym obnosili. Będzie też ich pewnie dużo mniej. To między innymi dzięki Węglakom tak dobrze się żyje Polakom na Węgrzech.

samochodem czy tramwajem

Od czasu pamiętnego raportu ONZetu na temat ocieplenia klimatu, Oscara dla Al Gora za jego film dokumentalny a także, a może przede wszystkim, demonstracji Critical Mass, na której byłem, nie daje mi spokoju problem środowiska. Sciślej mówiąc, nie daje mi spokoju pytanie co ja mogę w tej sprawie zrobić. Przede wszystkim chodzi o to co zrobić z kwestią odwożenia Chłopaka do przedszkola: robię to autem.

Niezależnie czy jadę samochodem czy też tramwajem i autobusem, odwożenie go zajmuje mi godzinę bo poruszając się komunikacją miejską nie muszę odstawiać auta na parking. Różnica pojawia się gdy zaczynam porównywać koszty.

Trasa wynosi, raz sprawdziłem, 11.8 km w obie strony. Przy zużyciu około 8 litrów na 100 kilometrów odpowiada to mniej więcej 1 litrowi benzyny. Przy obecnych cenach jest to jakieś 260 forintów. Zaokrąglijmy, żeby dodać inne koszty związane z samochodem, niech będzie 300 forintów. Ile wynosi koszt przejazdu BKV (tutejsze zakłady komunikacyjne)? Więcej. Sporo więcej.

Rzućmy najpierw okiem na zwykłe bilety. Potrzebuję trzy zwyczajne i jeden na krótki przejazd metrem (tam: tramwaj i autobus, dalej do pracy: autobus i metro). Te pierwsze kosztują 195ft jeśli kupię bloczek dwudziestobiletowy, ten drugi 180ft, w sumie 765ft. Pełna informacja o cenach tu.

Jak sprawy stoją z miesięcznymi? Jeżdząc miesięcznym (7350ft) jakieś 21 dni w tygodniu zapłacę 350ft za dzień. Na ogół jednak nie ma mnie w Budapeszcie przez parę dni w miesiącu a że Sliwka nie może, rzecz jasna, używać mojego miesięcznego, cena za dzień odwożenia byłaby wyższa. Ale i tak dojazd komunikacją miejską – w tłoku, deszczu czy też upale, jak się trafi – jest droższy niż samochodem.

Wiem, że wnioski nie są do końca uczciwe bo powinienem porównywać tramwaje do taksówki. Tak się jednak składa, że samochód albo się ma albo nie, ale jeśli się go ma, to szereg kosztów po prostu ponosi się tak czy siak więc się ich a takich porównaniach nie uwzględnia. Wniosek jest więc prosty i dość dla mnie porażający: skoro mamy już auto, taniej jest nam jeździć nim do przedszkola niż ekologicznie czystszą komunikacją miejską.

Nie jest to dobrze. Samochód powinien z wielu powodów być droższy niż tramwaje czy autobusy. Piszę: powinien, bo ceny łączące się koszty są w dużej mierze regulowane więc możnaby taką relację łatwo ustalić zmieniając poziom podatków czy dopłat. W tej chwili codzienna ekonomia transportu zachęca do używania samochodu. Ciekaw jestem, ilu ludzi odpowiedzialnych za komunikację miejską czy też środowisko sporządza takie kalkulacje. Jeśli nie, to powinni. Bo się udusimy.

A ja muszę zdecydować co dalej z tym odwożeniem.

dzisiejsza Rzeczpospolita o Węgrzech

Dzisiejsza Rzeczpospolita w Plusie-Minusie publikuje artykuł artykuł Grzegorza Górnego o Węgrzech pt. Węgry na zakręcie. Zwykle cieszę się jak polskie media informują o Węgrzech a tym razem smutno mi się zrobiło. Bo artykuł zamiast starać się przedstawić sytuację obiektywnie, relacjonuje ją z tylko jednej strony. Jako że Rzepa jest ostatnio prawicowa perspektywa jest, zgadliście, prawicowa. Górny patrzy na Węgry z perspektywy polskich konfliktów nie zauważając, że tutejsza sytuacja jest złożona i wymaga troszkę głębszej analizy niż zastosowanie prostej dychotomii dobra prawica-zła lewica.

To, że prawicowy temperament Górnego przejawia się w jego ocenach wartościowych to jedna rzecz. Gorzej kiedy jego prawicowość pojawia się w prezentacji albo przemilczaniu faktów. Podam trzy przykłady.

Pierwszy, pisze Górny:

Kiedy przed wyborami w kwietniu 2006 r. Fidesz alarmował, iż gospodarka znajduje się w kryzysie, minister Janos Koka protestował: "Ten mistrz populizmu Orban nie wstydzi się nawet rozpowszechniać kłamstw o stanie kraju, byle tylko się dorwać do władzy". Gyurcsany zapewniał zaś, że gospodarka "aż dudni", a "panońska puma jest mocna i szykuje się do skoku".

Przemilcza jednak, że Fidesz w tym samym czasie licytował się z partią socjalistyczną na obietnice wyborcze. Pamiętam osobiście wywiad radiowy z Orbánem, w którym na pytanie reportera z czego w ich programie wyborczym w żadnym wypadku nie zrezygnuje ten odpowiedział bez wahania: "z programu socjalnego". Gdy po pierwszej turze wyborów Fidesz Orbána umizgiwał się do konserwatywnej partii MDF, która, ku zaskoczeniu wszystkich, dostała się do parlamentu, przywódczyni tej partii Ibolya Dávid postawiła Orbánowi w liście otwartym kilka warunków. Publiczna rezygnacja z populistycznych i nierealnych obietnic wyborczych była jednym z nich. Kraj zamarł w oczekiwaniu na to co co zrobi Orbán ale list nie doczekał się odpowiedzi. Tyle o odpowiedzialnym podejściu Fideszu do gospodarki w okresie kampanii wyborczej.

Drugi przykład: pisząc o brutalności policji Górnemu udaje się jakoś nie wspomnieć wcześniejszych wrześniowych zamieszek, podczas których demonstracji wdarli się do budynku telewizji i częściowo go podpalili. Zdjęcia z tych wydarzeń obiegły świat. Takiego przykładu przemocy o podłożu politycznym nie było na Węgrzech od 1956 roku. Poprzedzał on późniejszą brutalność policji. Podobnie pisząc o wydarzeniach 23 października Górny nie wspomina o takich przykładach agresji demonstrantów jak szarża człogiem (!) na tyralierę policji (widziałem ją na własne oczy). Czołg na szczęście zatrzymał się zanim jeszcze wjechał w policjantów ale nawet jako gest ta akcja przyczyniła się do podniesienia społecznego poziomu akceptacji dla przemocy.

Trzeci: Górny pisze o manifestujących jako zwyczajnych obywatelach oburzonych na bezczelną władzę. Nie zauważa skrajnie prawicowych demonstrantów z flagami w pasy Árpádów, kiedyś symbolu strzałokrzyżowców (tutejszy odpowiednik nazistów) a obecnie faszyzujących elementów politycznych w rodzaju Partii Prawa i Życia czy skinheadów. Ludzie o takich poglądach są organizatorami protestów zasiadając w różnych komitetach je koordynujących. Ten fakt jest ważny ponieważ dzięki roli odgrywanej przez skrajną prawicę wiele osób, którzy nie akceptują zachowania premiera i rządu, od protestów trzyma się z daleka.

To nie są niuanse. Mimo, że z wieloma rzeczami, które pisze Górny się zgadzam, tutejsza sytuacja jest jednak zbyt skomplikowana, żeby można było ją pojąć przez prostą dychotomię, do której się ucieka. Szkoda, że nadając swojemu tekstowi wydźwięk tak prymitywnie propagandowy Górny kompromituje siebie i Rzepę a przy tym dezinformuje jej czytelników.

Presser, Seress, Beamter


Słyszałem o reklamie
Economista, w której kto zajmując miejsce w samolocie stwierdza, że siedzieć będzie koło Henry Kissingera. O czym będziesz rozmawiać, brzmi pytanie. Czytaj Economista!

Podobnego uczucia doznałem jakiś czas temu kiedy na kolacji u znajomych zobaczyłem Gábora Pressera (twórca Lomocotivu, wyjaśniam nieświadomym). W dodatku przy stole siedzieliśmy naprzeciw siebie.

Na szczęście przyszedł mi do głowy Rezső Seress, którym się kiedyś zainteresowałem. Spytałem Pressera czy faktycznie mieszkali w tym samym domu.

A jakże, usłyszałem. Co więcej, w tym domu mieszkał także perkusista jazzowy Bubi Beamter (właściwie Jenő "Bubi" Beamter). Presser opowiedział jak Bubi, z którym wspólnie występowali w jakimś filmie, w przerwie między zdjęciami zabawiał towarzystwo opowiadaniem historyjek z życia obozowego (jako Żyda Bubiego wcielono do oddziałów pracy, potem przez jakiś czas był jeńcem w radzieckim obozie jenieckim). István Örkény spisał te jego opowieści w książce Lágerek népe (Lud obozów), dodał.

Jakiś czas zajęło mi znalezienie tej książki w antykwariacie. Historia Bubiego jest faktycznie ciekawa. Od dziecka zafascynowany perkusją, pierwszy raz wystąpił w restauracji swojego ojca w wieku lat siedmiu. Rodzice jednak postanowili, że ma pracować jako biuralista i tak został chłopcem na posyłki. Rzucił tę pracę szybko i zaczął grać w swingujących zespołach jazzowych, gdzie przed wojną zrobił oszałamiającą karierę. Marmurowa wanna, samochów, wielkie gaże. Poznał nocne życie Budapesztu z jego utracjuszami, perwersyjnymi arystokratami, szemranymi figurami i zwykłymi hochsztaplerami. Oszałamiającą falę przerwała wysyłka na front. Szybko znalazł się w obozie jenieckim, gdzie raz komendant kazał mu zorganizować przedstawienie teatralne. Bubi włączył do niego improwizację muzyczną na dwóch dziecięcych bębenkach, które dostarczył mu komendant, co zapoczątkowało niebywałą falę jego obozowej popularności. Więcej mu sprawiła ona satysfakcji niż jego wcześniejsze sukcesy w przedwojennych klubach nocnych, powiedział.

Czuję, że muszę sobie teraz sprawić jakąś muzykę Bubiego.

***

Szukając informacji o Bubim natknąłem się na notatkę, że domu, gdzie mieszkali Seress, Bubi i Presser mieszkał także János Orosz, pianista barowy, i jego żona Zsusza Vadas, diwa piosenki lat pięćdziesiątych. Co za dom – a wszystko to w moim sąsiedztwie!

1%


Nikt nie lubi płacić podatków. Same wypełnianie deklaracji podatkowej jest już bolesnym zajęciem. Jedyną rzeczą, która mi je co roku uprzyjemnia jest ustawa, jak ją tu wszyscy nazywają, o jednym procencie.

Pomysł jest węgierski choć w międzyczasie udało się go zakrzewić też w innych krajach, w tym i w Polsce. Zasada jest prosta: podatnicy mogą wskazać, do której organizacji społecznej ma trafić jeden procent ich podatku (faktycznie chodzi przy tym o dwa procenty: jeden można przekazać wybranej organizacji społecznej, drugi jakiemuś kościołowi). Nie są to zwykle spore sumy, liczy się raczej przekazanie tej decyzji podatnikowi i sprowokowanie bliższych kontaktów między nim a trzecim sektorem. Głębiej zainteresowani mogą znaleźć więcej szczegółów tu.

Ustawa weszła tutaj w życie w 1997 i liczba osób rozporządzająca swoim procentem systematycznie się zwiększa. Co roku organizacje społeczne, a także i początkowo niechętne ustawie kościoły, prowadzą kampanię o jeden procent. Pojawiają się bilboardy, ulotki, czasem nawet reklamy radiowe. Zrobiłem parę zdjęć kampanii na ulicach i w metrze. Powtarzającym się motywem jest 1%.

dom starców zakonu maltańskiego

fundacja charytatywna baptystów

fundacja Rex pomagająca psom

fundacja pomocy dzieciom

międzynarodowa służba ratowania dzieci

1x

liga walki z rakiem

pięć rzeczy, których …


Ala_k_b pisząca ładny blog podglady upatrzyła sobie mnie jako ofiarę zabawy blogowej "pięć nieoczekiwanych rzeczy, których ludzie o mnie nie wiedzą". Dobrze, mogę, czemu nie.

1. Nie znam wogóle Ali_k_b:)

2. Jako dziecko notorycznie myliłem Budapeszt z Bukaresztem. Nie ja jeden, sądzę.

3. Pierwszy raz zagranicą byłem na Węgrzech (przejazd nocnym pociągiem przez Czechosłowację się, jak sądzę, nie liczy). Nie myślałem wówczas, że to tak zostanie.

4. Jestem z wykształcenia inżynierem choć ani dnia nie przepracowałem w swoim zawodzie. Skończyłem studia i wyjechałem na Węgry, gdzie od razu zająłem się innymi rzeczami.

5. Czytałem kiedyś swój wiersz, erotyk polityczny, w radio. Wiersz usłyszał mój wykładowca z politechniki i rozpoznał mnie po głosie. Podobał mu się, powiedział mi później. Niestety, w międzyczasie tekst gdzieś zaginął więc nie mogę go tu zacytować.

Ponieważ zabawa rozchodzi się na zasadzie łańcuszka (każdy biorący udział zaprasza następne pięć osób) w zasadzie wszyscy moi blogowi znajomi już wzięli w niej udział i nie bardzo mam kogo zaprosić. U mnie więc koniec.