W niewielu miejscach w Budapeszcie automatycznie zwracają się do ciebie po angielsku. Spotkało nas do w Domu Terroru w ostatni weekend. Do tego muzeum ofiar reżimów strzałokrzyżowców i komunistycznego trafiają bowiem obecnie przede wszyscy, a może niemal wyłącznie cudzoziemcy.
Kiedyś było inaczej. Po otwarciu muzeum w 2002 przez Viktora Orbána niedługo przed wyboramiprzychodziły tu tłumy, przede wszystkim Węgrów. Obok również nowootwartego teatru narodowego muzeum pełniło wówczas rolę narodowegp sanktuarium. Ileż się zmieniło.

logo Domu Terroru łączące symbol strzałokrzyżowców z komunistyczną gwiazdą
Przy okazji – dla tych co nie wiedzą – muzeum mieści się na ulicy Andrássy 60, gdzie w latch 1937-45 działała kwatera główna partii strzałokrzyżowców a potem, aż do 1956, znajdowała się siedziba tutejszej ubecji AVÓ, później przemianowanej na AVH. I strzałokrzyżowcy i avosze w piwnicach trzymali, torturowali i mordowali swoich więźniów. Miejsce jest więc symboliczne i jak najbardziej nadaje się na tego rodzaju instytucję.
Muzeum sprawia wielkie wrażenie dwiema rzeczami. Pierwsza to design wnętrza. Architektura przywodząca na myśl faszyzm włoski, czołg stojący na postumencie opływającym olejem, perfekcyjne wykorzystanie multimediów, winda ślimaczym tempem zwożąca do piwnicy z filmem o karze śmierci pokazanym podczas zjazdu, szary kolor budynku z zamalowanymi oknami – to zdecydowanie działa.
Druga natomiast to zakłamanie ekspozycji. Przy czym o ile przekaz wizualny dociera do wszystkich to przekłamania wystawy wymagają już pewnej wiedzy historycznej by je wychwycić. Ładnych parę rzeczy rzuciło i mi się w oczy mimo mojej raczej ograniczonej znajomości historii.
Najważniejszym grzechem muzeum jest wyrwanie prezentowanych wydarzeń z kontekstu i ograniczenie się do zbrodni strzałkrzyżowców i komunistów. Próba podania tła wydarzeń w pierwszej sali gdzie pokazane są wydarzenia w Europie w okresie drugiej wojny światowej w pstaci zmieniającej się mapy (wspomniany jest jednakże Trianon) śmierdzi manipulacją. Część Europy pod wpływami niemieckimi – nie ma rozróżnienia między sojusznikami Niemiec, państwami podbitymi przez Niemców i państwami rządzącymi przez marionetki – zaznaczona kolorem brunatnym z czasem opływa bladobłękitne Węgry niczym morze. Poza Szwajcarią Węgry są jedynym jasnym punktem na mapie Europy, rozumiemy, że państwa zachowało niezależność. Tylko czemu na przykład brunatna jest taka Rumunia, która do Paktu Trzech przyłączyła się później niż bladobłękitne Węgry? Jaka była róźnica między tymi krajami?
Nie bardzo też jest jasna sytuacja Węgier już pod okupacją niemiecką (od marca 1944 roku) ale jeszcze przed przejęciem władzy przez strzałokrzyżowców (październik). Już źle? Przecież nie rządził jeszcze Szálasi tylko „normalny” rząd. Holocaust jednak ruszył już w najlepsze.
Sam Holocaust, mimo, że wystawa ma ambicje oddać sprawiedliwość ofiarom obu reżimów, jest niemal nieobecny na wystawie, i to mimo tego, że jeśli chodzi o liczbę ofiar to zamordowani wówczas żydzi stanowili największą grupę. Może ma to związek z tym, że jeszcze dużo przed okupacją niemiecką na Węgrzech istniał instytucjonalny antysemityzm, który umożliwił nadzwyczaj sprawne przeprowadzenie wywózki żydów na śmierć. Dla porównania, wywózki na Syberię przedstawione są bogato.
Cytat ze Stalina „Węgrów nałeży ukarać przykładnie” umieszczony na ścianie sali o wywózkach szokuje bezinteresowną nienawiścią dyktatora do Węgier. O ile rzecz jasna nie wiemy, że zdanie to wypowiedział w 1943 roku po przyłączeniu się Węgier do napaści Niemiec na Związek Radziecki.
Podkreślanie, że zbrodnie umożliwiły okupacje, kolejno, niemiecka a potem radziecka to próba zrzucenia odpowiedzialności za nie na siły zewnętrzene. Żadnej refleksji nad węgierską skrajną prawicą, która w 1939 roku w wyborach dostała ona ponad 25% głosów, czy nad rodzimymi komunistami, którzy po pierwszej wojnie światowej zdołali przejąć władzę i sprawować ją przez parę miesięcy, co nie udało się nigdzie indziej poza Rosją. Czy naprawdę te reżimy wprowadzono zupełnie wbrew woli Węgrów?
To uproszczenie znów dochodzi do głosu gdy dochodzimy piwnic budynku, w których mieściło się więzienie. Wystawione są tam fotografie więźniów kiedyś tam trzymanych czy też zamordowanych. Wiadomo, że strzałokrzyżowcy więzili, między innymi, komunistów a ci później i strzałokrzyżowców. Czyli części ofiar nie można więc nazwać niewinnymi. W wielu wypadkach chodzi o ludzi godnych wielkiego szacunku ale w wielu innych trzeba podejmować trudne decyzje.
Kto był po prostu żołnierzem spełniającym swój obowiązek a kto zbrodniarzem wojennym? Kto był komunistą a kto „komunistą niezależnym od Moskwy” – pojawia się takie wyrażenie – czyli, jak to rozumiem, „dobrym” komunistą zasługującym na upamiętnieniem? Weźmy dwa przykłady, czy dowódca drugiej armii węgierskiej zniszczonej w bitwie dońskiej generał Gusztáv Jány, który po wojnie dostał wyrok śmierci, był zbrodniarzem czy ofiarą? A taki László Rajk, uczestnik wojny domowej w Hiszpanii, po wojnie minister spraw wewnętrznych a potem ofiara procesu pokazowego (wyrok śmierci również wykonany) to oprawca komunistyczny czy jednak ofiara systemu?
Nie chcę w żadnym wypadku powiedzieć, że Węgrzy są mieszanką faszystowsko-komunistyczną, która tylko czeka, że zabrać się za popełnianie zbrodni. Historia węgierska nie jest prosta, dużo w niej sprzeczności i dramatów, a ta wystawa ją upraszcza i spłyca.
A szkoda. Szkoda bo Węgrom bardzo przydałaby się krytyczna refleksja nad swoją przeszłością jeśli nie mają wciąż tkwić w niewoli poczucia krzywdy. Szkoda także dlatego, że uczciwa prezentacja historii należy się ofiarom tych strasznych reżimów.
Tripadvisor daje Domowi Terroru cztery gwiazdki (na pięć możliwych), czyli wielu ludziom głównie cudzoziemcom, się podoba. Wydaje mi się, że bardziej za design niż za aspekt merytoryczny ekspozycji.