pierwsza wojna

Parę dni temu byliśmy w Sárospatak. Odwiedziliśmy, między innymi, czterysetletnie kolegium kalwińskie z jego piękną biblioteką. A tam w przedsionku tablica upamiętniająca uczniów szkoły poległych w czasie pierwszej wojny światowej.

Takich tablic i pomników jest na Węgrzech pełno. Zresztą nie tylko na Węgrzech. Na zachodzie w szeregu krajów pierwsza wojna światowa była większą traumą, zginęło wówczas więcej ludzi. W Wielkiej Brytanii do dziś rokrocznie upamiętnia się jej ofiary poprzez noszenie znaczka czerwonego maka 11 listopada.

Co innego pamiętam z Polski. W szkole uczyłem się, że pierwsza wojna była szczęśliwym zbiegiem okoliczności kiedy to jednocześnie wszyscy trzej zaborcy ponieśli klęskę i Polska mogła powstać. Radość więc raczej zamiast żałoby. Tablice i pomniki stawia się, w dodatku obficie, ofiarom drugiej a nie pierwszej wojny.

Czy słusznie? Czy w czasie pierwszej wojny nie ginęli Polacy? Czy może ginęło ich mniej niż przedstawicieli innych narodowości? Czy nie są warci pamięci? Na wszystkie pytania odpowiedź brzmi: nie. Pomija się ich w zbiorowej pamięci bo nie zginęli za Polskę, a śmierć ludzi, którzy zginęli z innych niż Polska powodu, nawet jeśli nie mieli w tej sprawie wyboru, wyraźnie jest mniej warta. A przecież tu też zginęli Polacy – tu też zginęli ludzie.

Z nieco innej beczki, naprzeciw kolegium stoi pomnik ofiar pierwszej wojny a na nim żołnierz hitlerowski.

Nie, nie, to, rzecz jasna, żołnierz węgierski. Oni po prostu nosili w czasie obu wojen takie same hełmy jak Niemcy. Pamiętam kiedy pierwszy raz zobaczyłem takiego żołnierza na pomniku w "hitlerowskim" hełmie (na Harmickettesek tere w Budapeszcie) i omal nie padłem. Mimo, że od tej pory już nieco przywykłem do tego widoku to i tak pierwszą reakcją na kolejny pomnik jest zawsze lekki wstrząs. Przy okazji przypominam sobie, jak różne są jednak polska i węgierska historie.

***

Spodobał ci się ten wpis? Przetłumacz go na inne języki na Der Mundo.

Reklama

instant

Najnowsza spośród romkocsm Instant pokazuje, że model knajpy w ruinie można dalej twórczo rozwijać. Zajmuje pierwsze miejsce na mojej liście najpiękniejszych miejsc tego typu. Aż wzdycham.

Instant leży na rogu ulic Nagymező i Ó (tak – mamy tutaj także taką jednoliterową ulicę, w przekładzie na polski to ulica Stara), zajmuje cały dom, co dało pole do większej niż zwykle kreatywności w przekstałcaniu wnętrz. Mieści się tam kilka barów, sklep sprzedający głównie gandziowe gadżety i propagandę, galerię i szereg pomieszczeń gdzie można usiąść, wypić coś i pogadać.

Kiedyś romkocsmy tworzono opierając się po prostu na zastanym uroku opuszczonego budynku. Instant idzie dalej i każde z pomieszczeń zostało urządzone w różny sposób: pomalowane w całości na złoto czy czerwono, oświetlone odblaskami lampy dyskotekowej czy też umeblowane – na suficie. Bardziej niż architekta wnętrz czuje się tu rękę malarza czy rzeźbiarza.

tak się wchodzi

nad barem w wielkim gąsiorze pálinka

widok z piętra

lampa dyskotekowa w nowej roli

insect

o – był tu Kétfarkú kutya!

papuga budapeszteńska

to nie jest zdjęcie do góry nogami ale sufit

dekoracja z reklam protetycznych – proszę się przyjrzeć z bliska

złoty licznik gazowy

Moje ulubione są jednak rybki. Jako że są dynamiczne zamiast fotografii zrobiłem krótkie wideo z nimi.

***
Spodobał ci się ten wpis? Przetłumacz go na inne języki na Der Mundo.

pomnik policjanta wraca

Odsłonięto nam w zeszłym tygodniu pomnika policjanta na ulicy Zrínyi koło ulicy Október 6. Policjant jest z pierwszej połowy dwudziestego wieku – tak stróżowie porządku wyglądali, o ile dobrze pamiętam, od końca dziewiętnastego wieku aż do 1945 roku. Jowialność to najważniejsze słowo z werdyktu komisji oceniającej nadesłane projekty na pomnik, który odczytano na odsłonięciu (akurat się tam znalazłem). Jego brzuch jest tu równie nieodzowny jak i szynel, pikelhauba, szabla czy pas z numerem.

 

Dla mnie pomnik uosabia dobrotliwe, jowialne a przy tym autorytarne państwo, które chroni ale, jakby co, to może przyłożyć. Węgry w okresie, z którego pochodzi nasz nowy pomnik, nie były krajem demokratycznym ciekawe więc, że akurat takiego policjanta postanowiono nam wszystkim przed oczy.

Odpowiedź otrzymałem gdy dowiedziałem się, kto był inicjatorem postawienia pomnika. Jest to inicjatywa samorządu piątej dzielnicy, gdzie burmistrzem jest Antal Rogán z Fideszu.

Rogán zaraz odsłoni

Podejrzewam więc, że chodziło z jednej strony o gest odcięcia się od skrajnie prawicowych uczestników zamieszek ulicznych tak, by kochające ład i porządek społeczeństwo przypadkiem nie kojarzyło z nimi Fideszu a także o uśmiech w stronę eletkoratu pielęgnujące mit dobrego życia z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Przy okazji mamy też atrakcję turystyczną.

Rogán dokonał jednak też, z pewnością niechcący, innego nawiązania. Trzeba bowiem trafu, że na ulicy Zrínyi stał już kiedyś pomnik policjanta, a raczej milicjanta. Ustawiły go władze komunistyczne, stał na rogu ulic Zrínyi i Nádor dumnie dzierżąc pepeszę czy też kałasznikowa ku chwale ludowych sił obrony socjalizmu. Usunięcie go było, nota bene, jednym ze(spełnionych) postulatów przemian lat 1989-90.



Niezależna demonstracja z 1988 roku. Pomnik widoczny z tyłu. Zdjęcie ściągnąłem ze strony Fundacji 1956 roku.

Tak więc przy pomocy naszego pomnika restaurujemy zarazem Franciszka Józefa, Horthyego i Kádára.

***

Zainteresowanych filmem pt. Czyja jest ta piosenka (Cia e tazi pesen?) polecam recenzję Karoliny Bielenin z Panoramy kultur, którą niedawno znalazłem.

***

Spodobał ci się ten post? Przetłumacz go na inne języki na Der Mundo.

„czyja jest ta piosenka?”

Węgry leżą blisko Bałkanów, czego co jakiś czas doświadczam. Ostatnia dzięki filmowi "Czyja jest ta piosenka?", który mnie zupełnie powala. Bułgarka Adela Peeva, która go zrobiła, śledzi w nim losy pewnej ludowej piosenki. Zna ją z Bułgarii ale raz usłyszawszy ją na weselu w Turcji dowiaduje się, ku swemu zdumieniu, że piosenka jest, oczywiście, turecka. Zaintrygowana zaczyna szukać jej także w innych miejscach i znajduje ją także w szeregu innych krajów: Grecji, Albanii, Bośni oraz Serbii. Miewa różne słowa, niekiedy brzmi marszowo, innym razem jest ckliwą piosenką miłosną ale wszędzie uważana jest za "naszą" i wszędzie kwestionowanie jest "naszości" wywołuje gwałtowne reakcje, których reżyserka sama doświadcza. W końcu filmu stwierdza smutno, że zaczynając szukać informacji o piosence myślała, że będzie ona łączyć i że nigdy nie myślała, że nienawiść tak łatwo wybucha.

Film nie wszedł do szerokiej dystrybucji. Jedyne miejsce, o którym wiem, że można go kupić jest tu, ceny są następujące: długa wersja (70 minut) dla instytucji $245, dla indywidualnych użytkowników $59.95, krótsza wersja (50 minut) dla instytucji $225, dla indywidualnych użytkowników $49,95. Czyli drogo. Sam film dostałem w postaci kopii od koleżanki Bułgarki sfrustrowanej tymi zbyt wysokimi, jej zdaniem, cenami. A przy okazji odkryłem, że film w siedmiu kawałkach ktoś umieścił na youtubie, jeśli więc ktoś jest ciekawy to zapraszam poniżej.

<

Spodobał ci się ten post? Przetłumacz go na inne języki na Der Mundo.

czytając blogi o modzie: złośliwi Węgrzy i slang piśmienny

Śliwka, która żywo interesuje się modą i czytuje blogi na ten temat, a zwłaszcza blogi traktujące o street fashion, powiedziała mi, że komentarze na węgierskich blogach street fashion
są dużo bardziej zjadliwe niż wpisy na blogach angielskojęzycznych.
Innymi słowy Węgrzy zdają się być bardziej zakompleksieni, czym dają
wyraz poprzez trolowskie zachowania, niż czytelnicy anglojęzyczni. Jako
osoba stale zainteresowana głębszym poznaniem duszy węgierskiej
postanowiłem podążyć tym tropem.

Śliwka poleciła mi trzy blogi, dwa węgierskie (Our Style i Cotcot) i jeden angielski (The Sartorialist) i wczoraj wieczorem spędziłem dwie godziny przeglądając je sobie i studiując komentarze.

Wrażenia
niesamowite. Masy ludzi, głównie kobiet, komentujących najdrobniejsze
detale zdjęć ludzi zatrzymanych przez fotografa gdzieś na ulicy – na
tym właśnie polega street fashion. Często można śledzić spory o to czy dana osoba na zdjęciu jest cool czy nie jest cool, czy torebka jest dobrze dobrana a buty są żenujące czy też odlotowe.

Faktycznie na blogach węgierskich więcej zjadliwości. Może dlatego, że The Sartorialist
zamieszcza w zasadzie wyłącznie zdjęcia raczej udanych kombinacji
noszonych przez pięknych ludzi podczas gdy na blogach węgierskich
pojawiają się mniej spektakularne przykłady tego co widzimy na codzień
na ulicach. Tak więc pozostałem trochę bez konkluzji. Może w celu
otrzymania dobrego materiału porównawczego należałoby zamieścić
jednocześnie na blogach węgierskim i angielskim takie same zdjęcie a
potem sprawdzić jak różnią się komentarze no ale tego nie dam rady zrobić.

Zaciekawiła mnie w międzyczasie inna rzecz a mianowicie piśmienny slang. Bo rzecz to jednak raczej nowa: slang to fenomen ustny, w piśmie pojawić sobie może tam gdzie ludzie komunikują w sposób potoczny, i póki nie było internetu – no i blogów – slang piśmienny miał małe szanse zaistnieć. Wybrałem parę ładniejszych przykładów, oto one:

końcówka "i" oznaczająca nieco infantylne zdrobnienie

  • ari = aranyos = miły, uroczy
  • szimpi = prosty sympatyczny

zbitki w jednym słowie

  • sztem = szerintem = według mnie
  • asszem = azt hiszem = uważam
  • Mo-on = Magyarországon = na Węgrzech
  • vazz = bazd meg lub vigyazz = pierdol się lub uważaj
  • télleg, tényle = tényleg = faktycznie
  • h. = hogy (Teljesen mindegy, h mi van rajta) = że (wszystko jedno, co ma na sobie)
  • ffiak = ferfiák = mężczyźni
  • rbnc = ribanc (nekem túl hippiribancos….( nem sértés a rbnc szó az én világomban :D)) = kurwa (dla mnie nieco zbyt hippisokurwiaste …(w moim świecie krwa nie jest obraźliwe :D))

zbitki paru słów

  • tökjó = znakomicie
  • nemtudom = nem tudom = nie wiem
  • tejóég = te jó ég = o nieba
  • néhanéha = néha néha = z rzadka
  • léccilécci = légy szives = bądź łaskaw
  • nagyonjó = nagyon jó = bardzo dobrze

Koniec końców znalazłem jednak coś na temat duszy węgierskiej w jednym z komentarzy do poniższego zdjęcia z CotCot.hu:

Widzicie ogromną różnicę pomiędzy Węgrami a nią? Wesoła. Tak po prostu, z serca.

***

Spodobał ci się ten post? Przetłumacz go na inne języki na Der Mundo.

język ojczysty

Strasznie pracuję ostatnio więc nie mam czasu na bloga, ale zapisuję dzisiejszą rozmowę, która mnie zaintrygowała.

Przy kolacji siedziałem koło mojego kolegi z Holandii, syna uciekiniera politycznego z Tunezji. Spytałem go o sytuację w Goudzie, o której niedawno pisała Wyborcza (początkowo mnie nie zrozumiał, bo Gouda po holendersku wymawia się Houda przy czym "h" jest dość gardłowe). Okazało się, że dość się zajmuje sytuacją młodych muzułmanów w Holandii więc miał sporo do powiedzenia.

W Goudzie mieszkają głównie emigranci pochodzenia marokańskiego i tureckiego. Chociaż i ci i ci uważają się za muzułmanów, ci drudzy są bardziej skłonni określać się jako Turcy niż ci pierwsi jako Marokańczycy. I tu dowiedziałem się rzeczy, która mnie tak zaintrygowała: młodzi "Turcy" na ogół nieźle mówią po holendersku ponieważ najpierw dobrze uczą się po turecku podczas gdy młodzi "Marokańczycy" w rodzinnym języku (berberski lub, rzadziej, arabski) na ogół mówią źle i w konsekwencji tego także kiepsko znają holenderski. Tak właśnie, w konsekwencji tego, bo okazuje się, że dzieci imigrantów znacznie lepiej uczą się języka miejscowego gdy najpierw dobrze poznają swój język ojczysty.

Nieco dało mi to do myślenia. Oznacza to nie mniej ni więcej, że strategie wychowacze opierające się na mówieniu do dziecka przez rodziców imigrantów, często kiepskim, językiem miejscowym wcale nie są najskuteczniejsze. Natomiast wysiłek włożony w naukę języka ojczystego zwraca się także w znajomości języka miejscowego przez dziecko. Czyli, że ucząc Chłopaka po polsku ułatwiam mu pewnie też naukę węgierskiego – hura!

***

Spodabał ci się ten post? Przetłumacz go na inne języki na Der Mundo.

mumus

Wiem, że już wiele razy pisałem o romkocsmach czyli pubach w domach to rozbiórki ale nie mogę się powstrzymać, żeby nie zrobić tego jeszcze raz. Ponownie otwarty niedawny Mumus to jedno z najładniejszych miejsc w tej kategorii.

Mumus pierwotnie istniał, niestety tylko przez jedno lato, na ulicy Kisdiófa. Wejście wyglądało tak:

Obecnie otwarty istnieje na ulicy Dob tuż koło Gozsdu udvár mniej więcej naprzeciw wylotu ulicy Síp. Wejście jest już mniej spektakularne i wygląda tak:

W środku ściany pomalowane choć nie tak ładnie jak w pierwotnym Mumusie.

Podwórze wygląda klasycznie: bar, stoliki, krzesła, obiekty. W wypadku Mumusa o jego uroku stanowiły właśnie te ostatnie. Tu ze wszystkich romkocsm pojawiało się najwięcej talentu zarówno co do graffiti jak i rzeźb a nawet obrazów oraz, tak charakterystycznych dla Mumusa positkowanych beczek ze światłem w środku.

podwórze, z prawej widać positkowane beczki służące zarazem jako stoły

spokojnie, ta kobieta na dachu to tylko rzeźba, nawet jak zleci to nic się jej nie stanie

bar

motyl miskowy

malarstwo

rzeźbiarstwo

bojler przeciekający światłem

podziurkowana beczka

wyjście na ulicę Dob

Cennik z jednej strony cieszy przystępnością a z drugiej nuży swoją identycznością z cennikami w innych podobnych miejscach. Czyli, przychodzimy tu dla unikalnego klimatu a nie niepowtarzalnych drinków czy dań.

Ogólnie więc wielka radość, że mamy kolejną romkocsmę, których nigdy nie jest dość. Żal tylko, że już chłodno i szybko się ściemnia więc i gości mniej. Mumus zdaje się nie mieć części zadaszonej, którą możnaby w zimie ogrzewać więc boję się, że wkrótce zostanie zamknięty. Oby tylko do wiosny a nie tak jak jego poprzednik, na zawsze.

***

Spodobał ci się ten post? Przetłumacz go na inne języki na Der Mundo.