Radio Polonia Węgierska 93 / Co nam dali Sowieci?

Co nam dali Rzymianie? To, dzięki Życiu Briana, wiemy, pytanie co nam dali Sowieci? Odpowiedź na to intrygujące pytanie pada w najnowszym odcinku podcastu Radio Polonia Węgierska (18:10).

Co nam dali Rzymianie? Kto oglądał film pod tytułem „Żywot Briana” nakręcony przez Monty Pythona pamiętać będzie fragment gdy przywódca spiskowców zadaje to pytanie swoim zwolennikom oczekując listy doznanych krzywd. Zamiast tego zaczynają oni wyliczać zdobycze cywilizacyjne, które tym okupantom Żydzi zawdzięczają: wodociągi, urządzenia sanitarne, nawadnianie, medycynę, bezpieczeństwo, publiczne łaźnie, i tak dalej.

Pytanie z tego kultowego fragmentu filmu można zadawać w odniesieniu do wszystkich okupacji, które mogły dotknąć dany naród. W przypadku Węgrów to, nie wchodząc w różnice pomiędzy nimi, okupacje turecka, austriacka i radziecka. Tak jak wobec pierwszych dwóch łatwo wymienić parę pozytywów, jak kawa czy łaźnie w przypadku Turków oraz rozkwit gospodarczy w państwie Habsburgów to nie jest to łatwe w odniesieniu do dziedzictwa komunistycznego. Nie raz pytałem różnych znajomych co takiego zawdzięczamy temu okresowi w historii i nikt nie był w stanie niczego wymienić. Bo Węgry były podporządkowane państwu o niższym poziomie cywilizacyjnym, bo wszystko co radzieckie było gorsze, warte tylko pogardy.

Aż niedawno mnie olśniło: Sowietskoje Igristoje! Jak mogłem o nim nie pomyśleć. To marka radzieckiego szampana, jedynego bodajże, który był wówczas dostępny w całej Europie Wschodniej. Napój alkoholowy o tej nazwie do dziś można na Węgrzech kupić.

Ciekawostka: od dawna nie ma on nic wspólnego ze Związkiem Radzieckim a nawet z Rosją. Produkowany jest przez węgierską firmę Royalsekt z miejscowości Izsák leżącej na Wielkiej Nizinie Węgierskiej. Firma nabyła prawa do używania tej nazwy po upadku socjalizmu. To wino musujące jest czysto węgierskie: powstaje na Węgrzech z węgierskich winogron.

W 2014 roku Royalsekt ukarano wysoką karą finansową za marketing mylnie sugerujący, że Sowietskoje Igristoje to produkt mający związek ze Związkiem Radzieckim czy też Rosją. Firma broniła się twierdząc, że szampan powstaje przy użyciu oryginalnej rosyjskiej metody produkcji szampana, ale specjaliści twierdzą, że taka nie istnieje.

Wszystko to nie jest istotne. Ważne jest, że ponad trzydzieści lat po upadku socjalizmu i wyjściu wojsk radzieckich z terytorium Węgier i dziś można z sukcesem reklamować product jako „sowiecki”. Wiemy już co też nam dali Sowieci.

Grudzień 2022, Sowietskoje igristoje na półce sklepowej. 777 forintów to 9 złotych.

Reklama

Radio Polonia Węgierska 67 / co nam mówi butelka w przypadku tokajów

W 67 odcinku podcastu Radio Polonia Węgierska opowiadam o tym co nam mówi butelka w przypadku tokajów (26:40). Pełen program podcastu:

1. Powitanie
2. Serwis polonijny
3. Rozmowa z Andrzejem Pisalnikiem
4. Jeż Węgierski w eterze
5. Urywki historii
6. Pożegnanie

Wina tokajskie to wina o światowej sławie znane jedynie na Węgrzech, brzmi ironiczny bonmot w nieco przesadny ale jednak prawdziwy sposób streszczający pozycję tokajów dziś.

Częściej słychać wyznawców wielkości tokajów, którzy chętnie przytaczają maksymę „wino królów, król win” czy też wyliczają dawnych władców, którzy uwielbiali to wino. Wszystko to prawda tak jak i prawdą jest, że obecnie tokaje straciły na popularności. Na Węgrzech pamięta się ich dawną świetność ale poza granicami tokaje to już raczej rzecz dla koneserów.

Warto dodać, że mowa jest o słodkich winach, głównie aszú, choć dochodzą tu również takie pochodne gatunki jak szamorodni, wina późnego zbioru, fordítás, máslás i tak dalej, bo istnieją też wytrawne tokaje.

Wyczytałem niedawno parę ciekawych faktów ilustrujących niegdysiejszą pozycję tokajów jako luksusowego towaru. Otóż pierwszy przypadek butelkowania tego wina datuje się na 1606 rok. Jest to znaczące bo wytwarzane wówczas ręcznie butelki były drogie i używano ich tylko do przechowywania kosztownych napojów. Dla porównania: równie słynne wina z Bordeaux zaczęto butelkować dopiero w połowie XVIII wieku czyli jakieś 150 później.

Mimo znacznego spadku kosztu butelek butelkowana i dziś nie jest cała produkcja winna i chodzi tu nie tu tylko o tanie sikacze. W budapeszteńskim hotelu Astoria wino stołowe rozlewano z beczki jeszcze w latach 60-tych, butelka po dziś dzień oznacza pewnego rodzaju ekskluzywność.

Jeszcze nie tak dawno tokaje biły na głowę swojego głównego konkurenta na rynku towarów luksusowych czyli właśnie win z Bordeaux także cenowo. W przedwojennym katalogu piwnic Fukiera, a Fukier był jednym z najważniejszych miejsc handlu starymi tokajskimi winami, najdroższe czerwone wino kosztowało 25 złotych podczas gdy w przypadku tokajów cena dochodziła do 450 złotych.

Obecnie sytuacja się odwróciła i na aukcjach droższe są wina z Bordeaux. Przyczyną jest między innymi brak dokumentacji tokajskich win muzealnych, mam tu na myśli dane dotyczące wytwórcy, ilości butelek wyprodukowanych w ramach danego rocznika, ich rodzaju, korka, etykiety i tym podobne, nie pomógł też spadek jakości okresu socjalizmu.

Co by nie było, wina tokajskie są nadal znakomite. I jeśli nawet świat ich nie docenia tak jak kiedyś to my możemy się nimi i tak delektować.

(Dociekliwym polecam artykuł Krisztiána Ungváry’ego pt. A királyok bora a világpiacon egykor és most w Vince Szeptember 2021, w którym wyczytałem te ciekawostki)

Dowód na wyższość tokajów, źródło: Fortepan / Vojnich Pál

Radio Polonia Węgierska 52 / Szkot, węgrzyny i królowie polscy

Mój niedawny pobyt w Krośnie śladami Portiusa przypomniał mi jak można sobie ubogacać wyjazdy turystyczne o elementy węgierskie. O tym mówię w najnowszym podcaście, do którego słuchania jak zawsze zachęcam. Program:

– powitanie
– przegląd prasy
– Jeż Węgierski w eterze
– rozmowa z Tomkiem i Piotrem Bedyńskim
– pożegnanie

przygotowali: A. Szczęsnowicz-Panas, R.Rajczyk, J.Celichowski, P.Piętka

Jak się mieszka na Węgrzech to ten fakt może posłużyć jako pretekst do rozszerzenia tematyki wyjazdowej o sprawy węgierskie czy też polsko-węgierskie – nawet jeżdżąc po Polsce. Podam przykład: jadąc do Niedzicy można sobie przedtem wygmerać jakieś informacje na temat węgierskiej historii tamtejszego zamku, w Przemyślu można sobie podumać nad węgierskimi obrońcami twierdzy z okresu pierwszej wojny światowej a w warszawskiej restauracji Fukiera poczytać sobie o roli win węgierskich w kulturze polskiej.

Tak się złożyło, że mój niedawny weekend minął właśnie pod ich znakiem. Odwiedziłem właśnie Krosno, które oprócz tego, że słynie z wyrobów szklanych znane jest i z tego, że związany był z nim szkocki imigrant Robert Wojciech Portius. Urodził się on około 1600 roku jako Robert Gilbert Portius Lanxeth, do miasta przybył dwadzieścia lat później, od 1623 zaś używał imienia Wojciech, co zapewne wiązało się z przejściem na katolicyzm.

Początkowo był pomocnikiem innego kupca Laurenstena – też Szkota – ale niedługo później był już samodzielnym kupcem. Kupił kamienicę na rynku i ożenił się z jedną z najbogatszych krośnianek, wdową Anną z Hesnerów. Wkrótce był jednym z najbogatszych ludzi w mieście. Jego kontakty sięgały daleko, handlował z Koroną, Śląskiem, państwami Rzeszy Niemieckiej, Prusami, Gdańskiem, Szkocją – oraz Węgrami, skąd sprowadzał wino. Dostarczał je nawet na dwór królewski, co dało mi przywilej serwitoriatu czyli wyłączenie go spod władzy miejskiej, lokalnego sądownictwa i podatków. Wino od niego trafiało na dwory kolejnych trzech królów, Władysław IV mianuje go oficjalnym królewskim faktorem.

Kamienica Portiusa na rynku

Kiedy spłonęła krośnieńska fara Portius ufundował wieżę, kaplice oraz szereg obrazów. Do dziś stoi w niej ozdobna ławka małżeństwa Portiusów ozdobiona jego gmerkiem czyli mieszczańskim odpowiednikiem herbu. W okresie potopu szwedzkiego kierował przygotowaniami do obrony miasta dokładając do wydatków swoje własne pieniądze, wyremontowano wówczas między innymi Bramę Węgierską. Choć za życia krytykowano za praktyki monopolistyczne i nadużycia finansowe to dziś pamiętane są raczej jego talenty biznesowe oraz akty dobroczynności: w mieście ma swój pomnik i ulicę.

Fara z wieżą
Ławka małżeńska Portiusów w farze
Gmerk Portiusa w farze
Pomnik

Jego pamięć jest utrzymywana zresztą nie tylko w Krośnie. Lokalne stowarzyszenie Portius stara się popularyzować tę postać, między innymi doprowadzając do odsłonięcia jego tablicy w Tokaju.

Tablica Portiusa w Tokaju

Koło Sárospatak, mieście partnerskim Krosna, działa nawet wytwórnia wina o nazwie Portius zręcznie budując swoją markę na historii tej postaci.

Gdybym nie mieszkał na Węgrzech to ta krośnieńska historia szkockiego imigranta, który wzbogacił się dostarczając węgierskie wino na dwory polskich królów pewnie mnie by aż tak nie zainteresowała.

Radio Polonia Węgierska 49 / niesamowici węgierscy winiarze

Gdyby całe Węgry rozwijały się przez ostatnie 30 lat tak jak tutejszy sektor winny to byśmy żyli w Szwajcarii. O tym opowiadam w najnowszym odcinku podcastu. Program podcastu oraz mój tekst poniżej.

-Powitanie

-Serwis informacyjny
-Przegląd prasy
-Studio „Gdańsk” – Dzień Polonii i Polaków za granicą – „Pogadajmy jak Polak z Polakiem”
-Jeż Węgierski w eterze
-Urywki historii
-Pożegnanie

przygotowali: A. Szczęsnowicz-Panas, R.Rajczyk, J.Celichowski, P.Piętka

Od odwiedzających Węgry Polaków często słyszę głosy rozczarowania: tu się nic nie zmieniło. Chodzi im w pierwszym rzędzie o to, że Budapeszt wygląda tak, jak przed trzydziestu laty – porównajmy to choćby z lasem drapaczy chmur w centrum Warszawy, niekiedy wspominają także poziom obsługi w restauracjach.

Rzecz jasna, choć na Węgrzech sporo pozostało takie, jak dawniej to jednak dużo się też zmieniło. Dla mnie najciekawszym przykładem zmian jest sektor winny na Węgrzech.

Kto pamięta sytuację z momentu końca socjalizmu na pewno wspomni kilka gigantycznych kombinatów produkcyjnych – każdy region winny miał przypisany jeden taki kombinat, nastawienie na niewymagający rynek wschodni, ograniczona gama poślednich produktów. Osoby mające wejścia wśród pracowników wytwórni wina potrafiły czasem zdobyć wino, które „winiarze robili dla siebie”, podobno lepszej jakości. Symboliczna dla tego okresu była kariera radzieckiego szampana Sowieckoje igristoje, pod którego nazwą, nota bene, do dziś sprzedawane jest w okresie Sylwestra podłe węgierskie wino musujące.

To wszystko się zmieniło. Kombinaty podzielono i sprywatyzowano, często sprzedając je zagranicznym inwestorom, którzy wprowadzili nowoczesne technologie. Powstała masa małych wytwórni, często w oparciu o rodzinne tradycjne oraz winnice. Ci producenci na rynek wprowadzili swoje wina znacząco poszerzając asortyment w sklepach. Pojawiły się też nowe, dotąd nieznane, typy win, na przykład wina jednoparcelowe czy też organiczne. Niedawno rozkwitł rynek szampanów. Nowopowstałe specjalistyczne sklepy oraz bary winne umożliwiły konsumentom zaopatrywanie się w ulubione wina a także zapoznawanie się z wciąż wzbogacającą się ofertą. Pobudowane przepiękne winnice, pojawiła się specjalistyczna turystyka winna i odpowiednie przewodniki (także po polsku!)

Cisi bohaterowie tych zmian czyli w dużej mierze mali wytwórcy, póki co są ilustracją branżowego bon motu: z kogo będzie winiarz-milioner? Z inwestora-miliardera. Choć sami nie dysponowali miliardami zakładając swoje wytwórnie to jednak fakt, że w tej branży na zysk czeka się długo znają aż za dobrze. Wielu z nich, mimo upływu lat, nie udało się jeszcze rozwinąć swojej firmy do takich rozmiarów by się móc z niej utrzymać i w dalszym ciągu zmuszonych jest też podejmować się pracy w innych miejscach.

Mimo tych wszystkich trudności odnoszą oni sukcesy także za granicą. Wielu z nich pokaźną ilość swojej produkcji sprzedaje na wymagających rynkach zachodnioeuropejskich, amerykańskim i dalekowschodnim. Ich wina trafiają tam na górne półki.

Gdyby tylko całe Węgry zmieniały się w takim tempie i w takim kierunku jak sektor winny …

Winnica Disznókő, zdjęcie: Gergély Szatmári

Radio Polonia Węgierska – 5. odcinek podcastu/Tokaj

W najnowszym odcinku audycji mówię najbardziej polskiej części Węgier czyli regionie tokajskim.

Pełen program podcastu:

– Powitanie- 00:00
– Serwis informacyjny- 02:48
– Przegląd polskich tygodników Roberta Rajczyka- 05:22
– Jeż Węgierski w eterze czyta autor Jerzy Celichowski- 15:13
– Rozmowa tygodnia z Alicją Śmigielską z Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie- 23:31
– Książka na Głos- 51:43
– Matki Boskie Węgierskie- 01:00:25
– Pożegnanie- 01:02:56

Tegoroczne wakacje zapowiadają się skromniej niż zwykle. Wszyscy mamy mniej pieniędzy, w wielu miejscach w dalszym ciągu w mocy są niesprzyjające turystyce ograniczenia, obawiamy się obecnej wciąż zarazy, która zresztą może znów wybuchnąć. Będzie więc pewnie ostrożniej i bardziej lokalnie. Znakomita to okazja by odkryć dla siebie nieodległe a ciekawe miejsca, które w innych okolicznościach zwykle przegrywają z egzotyczniejszymi celami.

Jednym z takich miejsc będzie z pewnością najbardziej z Polską związana część Węgier czyli region tokajski. O jakim związku tu mowa? Rzecz jasna chodzi tu o wino. W swoim czasie – w XVI, XVII, XVIII wieku – wino tokajskie, węgrzyny właśnie, dominowało na polskim rynku. Tokaje były nie tylko artykułem spożywczym, ale stały się częścią obyczajowości polskiej, głęboko wbudowały się w kulturę. Jan Kochanowski w żartobliwej fraszce Do starosty muszyńskiego wspomina Uhry – Węgry – skąd przywozi on dla siebie wina, mowa jest bez wątpienia o nieodległym regionie tokajskim. Polacy byli więcej niż po prostu odbiorcami win, kupcy z Polski byli obecni w regionie, swoimi zamówieniami kształtowali produkcję, niejednokrotnie się tam osiedlali. Dość powiedzieć, że po rozbiorach, kiedy region tokajski stracił polski rynek, sam też doświadczył uwiądu.

Dziś nie ma wielu widocznych śladów tej wcześniejszej symbiozy. Jednym z nielicznych jest nazwa szamorodni, według tradycji ustnej to odniesienie do win robionych z niewyselekcjonowanych gron – takich, jakimi się same urodziły – na rynek polski. Drugim, jak mi się wydaje, jest szklanka w znanym dwuwierszu o bratankach.

Tym niemniej tradycja kontaktów odżywa i okolice Tokaju dziś także chętnie odwiedzane są przez turystów z Polski. Więcej jest tam aut z polską rejestracją niż z sąsiedniej przecież Słowacji. W wielu restauracjach oferowane są jadłospisy po polsku, wielu wytwórców wywiesza polskie flagi by okazać, że chętnie widzą u siebie Polaków.

Choć w tym roku mniej będzie pewnie imprez masowych, festiwali to i tak warto podokrywać dla siebie różnych wytwórców, piwnice, miejsca. Jeśli ktoś ma małe dzieci można, jak to jest tutaj praktykowane w ramach lokalnej tradycji, w trakcie wyjazdu zapolować na słodkie aszú zrobione w roku urodzenia dziecka i odłożyć je na jego osiemnaste urodziny albo na wesele.

Tym co lubią więcej wiedzieć polecam blog Blisko Tokaju, którego autor Gabriel Kurczewski w unikalnie kompetentny sposób opowiada o regionie, jego związkach z Polską no i samych winach.

Wojwodina – dzień 4

Ostatniego dnia pojechaliśmy do Hajdukowa (Hajdújárás) gdzie mieszka winiarz Oszkár Maurer. Przyjął nas w swoim domu, zeszliśmy degustować do piwnicy. Pierwsze zdziwienie: piwnica płytka, taka zwykła pod domem a nie taka jak na Węgrzech, gdzie zwykle piwnice sięgają wgłąb ziemi. Tak to jest na piaskowych glebach.

piwnica Maurera

Te piaskowe gleby mają zarazem swoje zalety: nie zagraża tam mszyca filoksera, która zniszczyła praktycznie uprawę winorośli w Europie w końcu XIX wieku. Ten mały szkodnik nie jest w stanie przeżyć w piasku, stąd to właśnie na glebach piaszczystych przeżyły natywne odmiany winorośli. Korzystając z nich Maurer odtwarza je teraz na innych terenach.

sam Oszkár Maurer

Degustacja była ciekawa z kilku powodów. Po pierwsze mieliśmy okazję spróbować kilku miejscowych odmian zöld szemersegi czy mézes fehér (sorry, nie znam polskich nazw). Po drugie były też wina wytwarzane – tradycyjną metodą – bez użycia siarki.

Wina sremskie, mimo wszelkich podobieństw Sremu do regionu tokajskiego, różnią się znacząco od win tokajskich. Fermentacja nie zatrzymuje się, w rezultacie więcej jest alkoholu a mniej cukru. Főbor, odpowiednik win aszu, nie jest słodkie, przypomina bardziej sherry.

Maurer pracuje nad przywróceniem dawnych metod – i dawnej jakości. Bardzo krytycznie wyraża się zarówno o innych winiarzach, którzy, według niego, kalkulują w perspektywie zaledwie jednego roku, o polityce państwa, która prowadzi do kontrselekcji wśród winiarzy a także o nowych winnicach zakładanych przy wielkich nakładach finansowych i z wielką pomocą państwową uzyskaną poprzez znajomości. Sam pracuje z aszu, co mało kto poza nim robi, eksperymentuje z przepisami na bermet, odtwarza dawne odmiany mimo, że nie ma na nie dopłat.

Po degustacji zakończonej esencją aszu tramini pojechaliśmy do winnicy Mauera zobaczyć słynne 130-letnie krzaki kadarki. I znów zdziwienie: tutaj tradycyjną formą uprawy jest nie prowadzenie winorośli na drucie a forma bezpienna z palikiem czy też wręcz wiązanie winorośli samej do siebie w serce. Przyczyną jest brak lasów i co się z tym łączy brak drewna na paliki czy słupy.

tak się tu uprawia winorośl

ten krzaczek ma 130 lat

Po Maurerze odwiedziliśmy zupełnie inną w stylu winnicę Zvonko Bogdana. Zbudowano ją z niczego koło Suboticy. Powiedziano nam, że jej właścicielem jest Lajos Csákány, natomiast popularny pieśniarz ludowy Zvonko Bogdan daje tylko swoje nazwisko (próbka tego co śpiewa tu).

 

to nie jest pałac – to winnica

Na środku winnicy stoi budynek mieszczący w sobie sale do degustacji oraz, z tyłu, pomieszczenia produkcyjne. Styl nawiązuje do dominującej w Suboticy architektury przełomu wieku. Widać, że nie pożałowano pieniędzy na wykonanie: są kryształowe żyrandole, różnego rodzaju marmury, pięknie belkowane stropy, dachówki z fabryki Zsolnay, wyszukane meble i obrazy. Ma być jak w pańskiej rezydencji – i niemal tak też jest, zgrzytem jest półka z książkami zebranymi najwyraźniej z powodu dekoracyjnych grzbietów, na której można znaleźć klasykę marksizmu, encyklopedię jugosłowiańską i inne tego typu perły. Budynek i tak robi wrażenie.

sala do degustacji

to można omówić z przyjaciółmi degustowane wina

Jemy jeszcze pożegnalny obiad w rustykalnym ośrodku Majkin Salaš i ruszamy do domu. Wieziemy wino i pudełko orzechowego eurocremu (jeśli chodzi o nazwy towarów spożywczych zajmuje on pierwsze miejsce ex equo z biszkoptami Plazma).

Do tej pory piękna, jesienna pogoda psuje się, zaczyna padać deszcz.

Wojwodina – dzień 3

Tego dnia pojechaliśmy na południe. Najpierw godzina autostradą do Nowego Sadu, gdzie obejrzeliśmy twierdzę nad Dunajem. Szereg razy służyła, z mniejszym lub większym sukcesem, do obrony przed Turkami. Po pierwszej wojnie światowej kiedy burzono takie przeżytki militarne, ją akurat oszczędzono, podobno ze względu na szczególne piękno. W lecie na jej terenie odbywa się festiwal Exit, konkurent węgierskiego Szigetu, tak jak Sziget europejski i liberalny w charakterze.

Citadel_Petrovaradin
twierdza petrowaradińska – tak nazywa się oficjalnie, śliczna, sam bym nie burzył, źródło: wikipedia

Z Nowego Sadu ruszyliśmy odkrywać Srem (po węgiersku to Szerémég) tam się zaczynający. Ten starożytny region winny (winorośl uprawiali tu już Rzymianie) ma specjalne związki z regionem tokajskim: to podobno właśnie stamtąd, uciekając przed Turkami, przynieśli do Tokaju kulturę winną sremscy winiarze. Mikroklimat w obu regionach jest podobny dzięki obfitości rzek, tu Dunaj, Cisa, Drawa i Sawa, tam Cisa i Bodrog. I tu i tu istnieje szlachetna pleśń botritis, dzięki której powstają jagody aszu. Oba regiony łączy też Cisa, kiedyś wina sremskie spławiano do Tokakju właśnie tą rzeką – by potem wywieźć je dalej, także do Polski. Ciekawy artykuł na temat można sobie przeczytać tu [HU].

Skierowaliśmy się do będących stolicą Sremu Karłowców (Sremski Karlovci po serbsku, Karlóca po węgiersku). W tym miasteczku kiedyś było 500 winiarzy, dziś jest tylko 50. I w ogóle nie bardzo się odczuwa, że to ośrodek winiarstwa. Mimo, że byliśmy niedawno po winobraniu to śladów tego nie było widać, jeśli nawet przejechał jakiś traktor to raczej wiózł stertę skrzynek z jabłkami a nie winogrona. Brakowało też charakterystycznego zapachu moszczu.

Uwagę zwracały raczej liczne budynki kościelne stojące przy rynku: pałac patriarchy, katedra, seminarium, gimnazjum. Do pierwszej wojny światowej Karłowce były centrum prawosławia na terenie monarchii i do dziś zachowały tu ważną rolę: seminarium jest drugie po względem wielkości na świecie (po kijowskim).

seminarium

drogowskazy w dużej mierze do różnych instytucji prawosławnych

By znaleźć winiarzy musieliśmy się udać poza centrum. Opierając się na radzie udzielonej nam w centrum informacji turystycznej poszliśmy odszukać winiarnię Kiš. Dziadek podobno był Węgrem ale teraz dogadywaliśmy się przy pomocy strzępków serbskiego, które gorączkowo wyszukiwałem w głowie. Kupić wino jednak się udało, między innym bermet czyli tutejszy rodzaj wermutu: słodkie wino wzmacniane czystym alkoholem i przyprawiane ziołami.

w winiarni Kišów

kaplica pokoju upamiętniająca podpisanie pokoju w Karłowicach negocjowanego w latach 1698-99, tu po raz pierwszy użyto okrągłego stołu do rozmów.

Po wizycie w Karłowicach ruszyliśmy zobaczyć górę Fruška, która po węgiersku nosi intrygującą nazwę góra Tarcal (Tarcal to miejscowość położona koło Tokaju). Na jej zboczach uprawia się winorośl. Na górę wjeżdza się samochodem, spróbowaliśmy to zrobić i … nie udało się nam to, górę przejechaliśmy, szczytu nie znaleźliśmy. Wróciliśmy by spróbować jeszcze raz i choć tym razem pytając gęsto drogę trafiliśmy bliżej to znów nie udało się go znaleźć, w międzyczasie zrobiło się ciemno. Sama góra to raczej pasmo niż pojedynczy szczyt, choć istnieje on w sensie geograficznym to jest tak prominentny jak tego zwykle się spodziewamy od gór.

w wielu miejscach spotykaliśmy bezpańskie psy – nieagresywne i przyjazne

żydzi a przyjaźń polsko-węgierska

Nieoceniony Rysiek z Konstancina przysłał mi dwa poniższe zdjęcia. Zrobił je w Muzeum Żydów Polskich, pochodzą z mapy szlaków winnych prowadzących z Węgier do Polski. Winem handlowali żydzi, stąd ta mapa w muzeum. Tak przyczyniali się do budowaniu przyjaźni polsko-węgierskiej. Mam nadzieję, że Gabriel z bloga Blisko Tokaju przyjrzy się tej sprawie i wrzuci na ten temat jakiś, jak zwykle niesamowicie kompetentny, i ciekawy wpis.

Terczal czyli niedawno Tarczal a obecnie po Tarcal. 

Dwa szokujące świąteczno-noworoczne zwyczaje węgierskie

Zwyczaj pierwszy: na święta je się rybę. Jest to szokujące bo poza świętami ryb się na Węgrzech je tylko minimalne ilości: 4-4.5 kilo rocznie wobec 55 kilogramów Portugalii (wiem takie rzeczy stąd). Tak więc zjadając porcja wigilijnej zupy rybackiej lub panierowanego karpia (karp rules) przeciętny Węgier spożywa 40% rocznej konsumpcji ryb.

Zwyczaj drugi: w okolicy świąt a zwłaszcza nowego roku na Węgrzech pije się szampana. Nie tyle zresztą pije ale w zasadzie wypija niemal całego szampana: w ciągu tego krótkiego okresu następuje konsumpcja 80% tego napoju. I to mimo tego, że na Węgrzech coraz więcej winiarzy produkuje szampana: niedawno miałem przyjemność uczestnictwa w degustacji 11 różnych wyłącznie tokajskich szampanów i win musujących a i ten wybór nie wyczerpywał asortymentu dostępnego w okolicach Tokaju, nie mówiąc już o innych regionach winnych.

tokajskie szampany

tokajskie szampany

Równie szokująca jest popularność szampana Sowieckoje igristoje (pisałem o tym wcześniej), co jest jedynym znanym mi przypadkiem kiedy określenie sowieckie pomaga w sprzedaży jakiegoś towaru.



hitchcockowski horror dla winiarzy

Gdyby ktoś chciał zrobić niszowy horror dla winiarzy to temat byłby oczywisty: szpaki. Te nieduże ptaki są zmorą winiarzy ponieważ są w stanie z ciągu paru minut zniszczyć całoroczny trud hodowli winorośli. Zjawiają się wielkimi stadami późnym latem i jesienią kiedy winorośl jest już dojrzała, spadają na winnicę i szybko ją objadają, a czego nie zjedzą to strącają na ziemię. Efekt ciemniejącego nagle nieba i pikujące wdół mrowia ptaków potrafi być przerażający.

szpaki nad winnicą, źródło Index.hu

formacje szpaków w locie

Dlatego winiarze bronią się jak mogą. Efekty tej obrony nadają charakterystyczną oprawę dźwiękową regionom winnym na jesieni, kiedy sytuacja staje się najgorętsza. Co jakiś czas słychać głuche strzały gazowego działa, jak ktoś ma dobre ucho to rozróżni dźwięki automatycznych odstraszaczy szpaków, zwykle imitacje drapieżników. Ale najczęstsze jest chyba walenie chochlą w stary garnek, które jest rozwiązaniem zdecydowaniem low-tech – robi to wynajęty człowiek za jakieś 3000 forintów dziennie – ale i pewnie dość skutecznym bo żywy człowiek lepiej potrafi odstraszyć ten inteligentne ptaszki niż jakiś automat, którego szybko uczą się nie bać. Pokrywanie winorośli siatką jest skuteczne ale drogie. Jeszcze skuteczniejsze ale i jeszcze droższe jest wynajęcie sokolnika z ptakiem, którego sylwetkę na niebie dla szpaki biorą, w przeciwieństwie do strachów ustawianych niekiedy w winnicach, poważnie.

szpaki uciękające przed sokołem drzemlikiem

Szpaki znane są ze swojej inteligencji. Zręcznie dają sobie radę z różnymi formami zabezpieczeń winnic i sadów – jedzą też inne owoce, przy migracjach niekiedy korzystają z pomocy statków płynących w dogodnym dla nich kierunku. W niewoli uczą się naśladować dźwięki, potrafią przyswoić sobie melodie i powtarzać całe słowa. Przywiązują się do swoich właścicieli.

ładny ptak szpak, źródło wikipedia

W sumie jednak szpaki są dla rolnictwa zdecydowanie pozytywne. Owoce to parę procent ich diety, głównie żywią się owadami, w większości szkodnikami. Tylko czy to wielka pociecha dla winiarza, któremu właśnie zniszczyły całe plony? Zdecydowanie temat na horror.