skomplikowana uczciwość

Dwie rozmowy chodzą mi po głowie. Jedna z fachowcem spoza Budapesztu, który robił nam coś koło domu. Opowiada ze znaczącym uśmieszkiem, że ma dostęp do niedrogich muzealnych (starych) win. Okazuje się, że jego kolega pracował bądź też wciąż pracuje w dużej winnicy i ponieważ to państwowe, dozór słaby, wina wyniósł. Nasz fachowiec pomaga mu je upłynnić.

Druga z kobietą, która ma wynająć mieszkanie znajomej, którą pod jej nieobecność reprezentuję. Mieszkanie w nienajlepszym stanie, wynajęcie ma się łączyć z pewnym remontem, który ta kobieta miałaby przeprowadzić a konto czynszu. Rozmawiamy o zawilgoconych ścianach. Żaden problem, mówi kobieta, ubezpieczę mieszkanie, poczekam trzy miesiące i zgłoszę szkodę, zapłacą.

Fascynujące jest pojęcie uczciwości wyłaniające się z tych rozmów. Żaden z moich rozmówców nie jest jakimś moim dobrym znajomym, który mówiłby mi te rzeczy w zaufaniu. Najwyraźniej czują, że to o czym mówią można powiedzieć nieznajomemu bez ryzyka. Nie sądzą by wspominanie kradzieży wina czy oszustwa ubezpieczeniowego miały naruszyć to elementarne zaufanie do nich bo przecież fachowcowi muszę jakoś ufać by z nim pracować, podobnie nie każdemu wynajmę mieszkanie.

Nie widzą widocznie w tym niewłaściwego, zapewne w myśl logiki, że zabrać państwowe czy oszukać dużą firmę to inna kategoria czynu niż okraść czy nabrać konkretną osobę. Bo przecież nie przechwalaliby się okradzeniem sąsiadki czy udanym oszustwem wobec kolegi z pracy.

A mnie do siebie zrażają. Bo jeśli tak bezproblemowo traktują okradzenie czy oszukanie kogokolwiek to gdzie przebiega dla nich granica, za którą tego nie wolno? A może cudzoziemcy mieszczą się jeszcze po drugiej stronie? Albo może ci co wyglądają na zamożniejszych? Nie chcę pracować więcej z fachowcem. Kobieta nie dostaje mieszkania.

Reklama

tragizm.hu

W numerze czasopisma Rubikon 2011/7 poświęconym zbrodniarzom wojennym przeczytałem notkę biograficzną na temat generała Ferenca Szombathelyiego, jednym z węgierskich szefów sztabu z okresu drugiej wojny światowej i zrozumiałem, że tragizm historii polskiej to pikuś w porównaniu z węgierskim odpowiednikiem.

Szombathelyi szefem sztabu był od 6 września 1941 aż do 19 kwietnia 1944 roku. Oznacza to, że dowodził wojskiem węgierskim w okresie ścisłej współpracy z Niemcami podczas inwazji na Związek Radziecki. Mimo to Niemcy mu nie ufali i dlatego miesiąc po zajęciu Węgier przez Wehrmacht został odwołany ze stanowiska. W październiku trafił pod sąd z zarzutem utrzymywania kontaktów z aliantami. Po przejęciu władzy przez strzałokrzyżowców został zaaresztowany i w wyniku ewakuacji „ruchomego obozu internowania” trafił do strefy amerykańskiej. Amerykanie przekazali go Węgrom w listopadzie 1945 roku.

Węgierski trybunał ludowy skazał go na 10 lat więzienia, potem jednak wyrok zmieniono na dożywocie. Wkrótce jednak wydano go władzom Jugosławii, które skazały go na karę śmierci za zbrodnie popełnione w Nowym Sadzie po zajęciu go przez wojska węgierskie. Wyrok wykonano 4 listopada 1946 roku.

Bez sympatii dla węgierskiej współpracy z Niemcami, dla mnie Szombathelyi to postać tragiczna. Służył swojemu państwu pewnie jak umiał i tak w końcu nie był dobry ani dla Niemców ani dla strzałokrzyżowców ani dla nowej władzy. Muszę go sobie zapamiętać jako dobry przykład dla objaśniania zawiłości nowej historii węgierskiej. 

czy Polacy to nowi Niemcy?

Kiedyś na początku każdego lata pojawiała się – długo wyczekiwana – informacja w wiadomościach: nad Balaton przyjechali Niemcy. Bo Niemcy, zwłaszcza ci wschodni, byli jednym z głównych filarów nadbalatońskiej turystyki. Niedługo, wygląda na to, podobna informacja może zacząć się pojawiać w odniesieniu do Polaków przyjeżdzających do regionu tokajskiego.

Zawsze tu byli ale ich ilość w tym roku robi wielkie wrażenie. Wszędzie polskie samochody, głównie klasa średnia na wakacjach choć zdarzają się i autobusy, wciąż polski język. Bez porównania więcej niż jakichkolwiek innych narodowości wlicząjąc w to bliską Słowację. I często nie jest to powierzchowna turystyka ale starannie skomponowana trasa przez wyselekcjonowane piwnice winne. Widziałem kogoś z książką kucharską Makłowicza w ręku. Poznałem ludzi, którzy przyjeżdzają już tu kolejny raz.

Rzecz jest świeża i poza większą ilością polskiego na napisach czy w jadłospisach niewiele się wyczuwa uwagi poświęconej tym nowym gościom. Na jakimś sklepie winnym widziałem powieszoną polską flagę, przed innym powieszono wierszyk Polak-Węgier.

Zastanawiam się czy jest to może początek jakiegoś dłuższego trendu. Jeśli tak, jak zaznaczy się w stosunkach polsko-węgierskich? Czy pojawi się zależność od „Polaków” podobna do zależności od Niemców nad Balatonem? Czy napis „Pokoje” będzie tak częsty jak „Zimmer frei”? Czy w Polsce (znów) zrobią się popularne węgierskie wina? Czy pojawi się nowa fala małżeństw polsko-węgierskich? Jak odbije się to wszystko w kulturze? No i czy więcej ludzi zacznie czytać mojego bloga?;)