Radio Polonia Węgierska 90 / Budapeszt turystyczny i ten drugi

Zwiedzając Budapeszt zobaczycie inne miasto, niż to, w którym mieszkam. O tym jest mój najnowszy tekst w podcaście Radio Polonia Węgierska (15:45)

Zauważyłem, że choć bardzo interesuje mnie Budapeszt to jednak ciekawszy jest dla mnie chiński rynek na Kőbányi niż jarmark świąteczny na placu Vörösmarty, większą ochotę na kawę mam w barze Kisüzem, niż w kawiarni New York czy nawet w romkocsmie Szimpla kert, z łaźni wolę Lukácsa od Széchenyego, jeśli idę na rynek to raczej na Hunyadi tér niż do wielkiej hali targowej, zamiast zwiedzania autobusowego po trasie zamek-góra Gellérta-parlament-Bazylika-plac Bohaterów wybrałbym przechadzkę po ósmej dzielnicy.

Innymi słowy, typowo turystyczne atrakcje miasta, które przyciągają tu tylu odwiedzających, mnie niespecjalnie obecnie ruszają.

Nie chodzi tu rzecz jasna tylko o mnie. Tak to chyba wszędzie jest, że to, co przyciąga turystów często jest dość obojętne dla stałych mieszkańców danej miejscowości. Co więcej, bywa, że im bardziej jakieś miejsce przyciąga turystów tym bardziej odpycha miejscowych.

Być tak może, bo w okolicy pojawiają się „turystyczne” czyli wysokie ceny, bo miejscowe restauracje szykują wyłącznie ofertę dla turystów, dajmy na to, zupę gulaszową z Cyganem z czerwonej kamizelce grającym do ucha, bo z powodu autokarów nie ma jak tam się dostać, albo też ponieważ w okolicy kupić można wyłącznie pamiątki a nie rzeczy potrzebne na codzień.

Takim przykładem w Budapeszcie jest zamek, jedna z najpiękniejszych części miasta, w której spotkać można niemal wyłącznie turystów.

Odwiedzając dane miejsce po raz pierwszy na ogół zachowujemy się jak turyści, kiedy w nim zamieszkamy, chcąc nie chcąc, przyjmujemy logikę lokalsów.

Ciekawe jak obok siebie istnieją te dwie wersje tego samego miasta, jedna dla turystów a druga dla miejscowych. Nie mają zbyt wiele punktów stycznych. Tę pierwszą opisują przewodniki, tę drugą każdy odkrywa sam dla siebie.

Ciekawe też jak ludzie przyjeżdzający „poznać miasto” ograniczają się do zwiedzania turystycznych atrakcji jakby ta turystyczna wersja stanowiła całą prawdę o danym miejscu. A przecież tyle innych rzeczy czeka tam na odkrycie.

Tego nie znajdziecie w przewodnikach

Reklama

Radio Polonia Węgierska 85 / wielki mistrz mini-pomników

Tego artysty nie sposób nie lubić. Tworzy mini-rzeźby i mini-pomniki, umieszcza je w przestrzeni publicznej, nie zawsze dbając o odpowiednie zezwolenia. O nim mówię w 85 odcinku podcastu Radio Polonia Węgierska (16:30).

Sto osiemdziesiąt pomników w pięćdziesięcu czterach miastach pomimo relatywnie młodego wieku (44 lata). Styl na tyle charakterystyczny, że nawet dyletanci rozpoznają bezbłędnie autora. I to wszystko mimo faktu, że mowa jest o imigrancie świeżej daty.

Prace tego artysty można oglądać przede wszystkim w Użhorodzie w Ukrainie ale jest ich dużo też w Budapeszcie co jest reprezentatywne dla jego związków z obu miastami i krajami: Michail, Mychajło albo też Mihály Kołodko ma korzenie węgiersko-ukraińskie i w 2017 roku przeniósł się z rodzinnego Użhorodu do Budapesztu.

Choć jako rzeźbiarza w pierwszym rzędzie interesowały go monumentalne pomniki, z czasem uznał, że w nowych czasach nie można zdawać się na państwowe z natury rzeczy zamówienia na tego rodzaju prace. Dodajmy do tego ograniczenia materialne, których doświadczał jako niezależny twórca i widać już jak narodziła się jego koncepcja rzeźbiarstwa partyzanckiego. W ramach tej formy street artu tworzy on i rozmieszcza w przestrzeni publicznej mini-rzeźby czy też mini-pomniki nie uzyskując dla tego żadnych zezwoleń.

Forma tych prac początkowo wywoływała kontrowersje ale obecnie są one szeroko akceptowane i traktowane jako część kolorytu danej miejscowości. Informacje o nowych rzeźbach Kołodki są regularnie zamieszczane w mediach.

Jeśli wzbudzają dziś kontrowersje to raczej swoją treścią bo Kołodko nie tworzy wyłącznie postaci z bajek czy słodkich zwierzaków ale też rzeźby o niekiedy wyraźnej treści politycznej. Kiedy na placu Szabadság, gdzie znajduje się pomnik żołnierzy radzieckich, umieścił on wojskową uszankę na poduszce koronacyjnej, pewien skrajnie prawicowy polityk rozbił rzeźbę siekierą a pozostałości wrzucił do Dunaju. Rzeźbiarz odpowiedział umieszczając tam rzeźbę siekiery na takiej samej poduszce.

Niedawno nabrzeże Dunaju wzbogacił jego pomnik wojny rosyjsko-ukraińskiej. Na trawniku przy promenadzie Moskiewskiej (Moszkva sétány) pojawił się ozdobiony tryzubem środkowy palec z kamienia formując jednoznaczny gest. Na jego szczycie znajduje się okręt wojenny ozdobiony twarzą Putina, zważywszy na lokalizację, można przypuszczać, że chodzi o ten okręt, którego obrońcy wyspy Wężów posłali w wiadome miejsce.

Śladami rzeźb Kołodki można zwiedzać Budapeszt – jest ich tu niemal czterdzieści (mapa tu). Moja ulubiona to cesarz Franciszek Józef śpiący na balustradzie mostu Szabadság. Ale, że jedna z jego rzeźb znajduje się w Kielcach a inna w Przemyślu, to zwiedzanie można rozciągnąć i na Polskę.

żaba na placu Szabadság

śpiący Franciszek Józef na moście Szabadság

Fajka Rezső Seressa

królik z uszami w kratkę (kockásfülű nyúl), bohater jednej z dziecięcych bajek

palec z Putinem, źródło: 444.hu

okręt z Putinem na szczycie palce, źródło: 444.hu

Naddunajskie buty

Są pomniki, które nie wzbudzają żadnych emocji, które ledwie kto zauważa. Takim pomnikiem jest na przykład postać na koniu przed budapeszteńskim parlamentem. Dużą pizzę temu kto powie, kogo on przedstawia, małą pizzę temu, kto mu się choć raz przyjrzał. Gdyby go przeniesiono w inne miejsce, pewnie byśmy nawet tego nie zauważyli*.

Są też inne pomniki, które nie pozwalają przejść obojętnia a raczej pobudzają do reakcji. Najlepszym przykładem będzie tu jeden z najmniejszych pomników w Budapeszcie, może też jeden z najbardziej powściągliwych, czyli Buty nad Dunajem znajdujący się pomiędzy parlamentem a mostem Łańcuchowym.

Upamiętnia on Żydów – ofiary Holocaustu, którzy zginęli rozstrzelani w tym miejscu nad Dunajem przez strzałokrzyżowców na przełomie 1944 i 1945 roku. Tych ofiar było kilka tysięcy. Buty symbolizują to co pozostawało nieraz po zamordowanych, których ciała wpadały do rzeki.

Pomnik w tej formie zaproponował reżyser filmowy Can Togay. Wykonał go rzeźbiarz Gyula Pauer. Monument odsłonięto 16 kwietnia 2005 roku, tego dnia na Węgrzech obchodzi się upamiętnienie Holocaustu i miejsce ma Marsz Żywych, który wówczas rozpoczął się od butów.

Mimo, że w Budapeszcie stoi więcej pomników ofiar Holocaustu, i to w dodatku większych rozmiarem od Butów, to jednak to ten pomnik wywołuje reakcje. Podam parę przykładów.

Kiedy parę lat po odsłonięciu pomnika w 2009 roku brytyjska artystka Liane Lang, w ramach swoich działań mających na celu reinterpretację pomników w przestrzeni publicznej, umieściła rękę wykonaną z lateksu w dziobie turula w dwunastej dzielnicy (pisałem o tym tu – to swoją drogą też przykład pomnika prowokującego reakcje), parę dnia później ktoś umieścił w Butach świńskie nogi.

Turul z ręką w dziobie, źródło: Vastagbőr
Świńskie nogi koło butów, źródło: Vastagbőr

Z drugiej strony, a było to już w 2020 roku, kiedy dyrektor Muzeum Literatury Szilárd Demeter, w swoim felietonie zamieścił szereg szokujących sformułowań („Europa to komora gazowa Györgya Sorosa: z kapsułek multikulturalnego społeczeństwa otwartego sączy trujący gaz, który jest śmiertelną trucizną dla europejskiej formy życia. (…) György Soros jest liberalnym führerem” itd.) protestujący przeciwko tym słowom odwołali się do pomnika. W trakcie demonstracji przed muzeum recytowano wiersze przed rozstawionymi na chodniku butami.

Demontracja przed Muzeum Literatury, źródło: Magyar Narancs

Naddunajskie buty udowadniają, że nawet pomnik wykonany z kamieni i brązu, może być żywy.

*Franciszek Rakoczy II

Radio Polonia Węgierska 66 / Drugie życie Budapesztu

Budapeszt ma swoje drugie życie – w filmach, w których występuje. O tym mówię w najnowszym odcinku podcastu (25:25).

Program podcastu:

  1. Powitanie
  2. Serwis polonijny
  3. Przegląd prasy węgierskiej i polskiej
  4. Jeż Węgierski w eterze
  5. Relacja z Wilna
  6. Pożegnanie
    przygotowali – R.Rajczyk, J.Celichowski, P.Piętka

Często myślimy, że znamy Budapeszt, wiemy czym jest, gdzie są jakie budynki, potrafimy zacytować to i owo z jego historii, mamy swoje ulubione restauracje, bary, sklepy czy rynki i tak dalej i dalej a jednak miasto ma swoje drugie życie. Budapeszt potrafi udawać, że jest czymś innym, co mu zresztą często świetnie wychodzi. Budapeszt mianowicie występuje w filmach.

W tych filmach Budapeszt gra inne miasta. Różne, co akurat potrzeba. W takim Monachium zagrał ich kilka: Rzym, Londyn, Paryż oraz miasto Hoorn w Holandii. W Spy game (polski tytuł Zawód: szpieg) jest Berlinem wschodnim. W Treadstone, kolejnym filmie o Jasonie Bournie granego przez Matta Damona, Budapeszt gra samego siebie a także Berlin, Paryż, Londyn, Bukareszt oraz Moskwę. W Marsjaninie udaje, że jest Pekinem a budynek Wieloryba (Balna) występuje jako centrum NASA. W Evicie przekonująco występuje jako Buenos Aires, w Die Hard 5 jako Moskwa, która gra zresztą często. Budapeszt potrafi nawet udawać Polskę, w tej roli zagrał w Sztuce kradzieży oraz w Jakubie kłamcy. Tych filmów i miast jest wiele, nie sposób ich teraz wszystkich tu wymienić.

Mieszkając w Budapeszcie często trafia się na moment kręcenia filmu. Zwykle jest to irytujące bo nagle nie można gdzieś przejść i trzeba iść dookoła. Samego momentu kręcenia nie widać, jest tylko masa pojazdów, personelu technicznego i sprzętu, na ziemi walają się kable, buczą generatory, cateringowy autobus kusi napojami i kanapkami. Raz próbowałem zrobić zdjęcie scenografii, interweniował ochroniarz.

I tak jak kręcenie filmu żadnej radości budapeszteńczykom nie daje to już oglądanie filmów, w których wystąpiło nasze miasta, to czysta przyjemność. Poza śledzeniem samej akcji filmu dodatkowej rozrywki dostarcza wychwytywanie momentów, w których pojawia się Budapeszt no i określanie, które to dokładnie miejsce. Można sobie z tego zrobić niezłą zabawę.

Choć zwykle szczęka opada gdy w filmowym Paryżu, Londynie czy Moskwie odkryje się Budapeszt, który nader przekonująco wcielił się w swoją filmową rolę jak kameleon dopasowywujący się do klimatów różnych miast to bywa jednak, że efekt jest nieco, hmm, zaskakujący. Tak było na przykład w serialu Homeland, gdzie Budapeszt miał udawać Moskwę. Na ekranie pokazano budański zamek widziany ze strony Pestu – jeden z najbardziej klasycznych widoków miasta – wyświetlając przy tym napis „Moskwa”.

Taki jest to nasz Budapest, fascynujący kiedy jest sobą a także kiedy udaje inne miasta.

Już nawet nie Bukareszt. źródło: Homeland S8:E12 50:17

Radio Polonia Węgierska 56/ Przechadzka śladami ciekawych pomników

Strasznie kręcą mnie pomniki. Zorganizowałem przechadzkę po Budapeszcie ich śladami, opowiadam o niej w najnowszym odcinku podcastu Radio Polonia Węgierska (22:02). Program:

– powitanie
– serwis informacyjny
– przegląd prasy
– Jeż Węgierski w eterze
– urywki z historii
– pożegnanie

przygotowali: A. Szczęsnowicz-Panas, R.Rajczyk, J.Celichowski, P.Piętka

Niedawno miałem okazję prowadzić przechadzkę śladami ciekawych pomników, którą można było wylicytować w ramach tegorocznego finału WOŚP-u.

Trasa przechadzki przebiegała od budańskiej strony mostu Małgorzaty aż do placu Deáka. W trakcie obejrzeliśmy 28 różnych pomników od monumentalnego Kossutha przed parlamentem po drzewo Michaela Jacksona przed hotelem Kempinski.

Pomniki mnie kręcą, lubię je sobie zawsze obejrzeć szczegółowo czy też sobie o nich doczytać. O dużej części monumentów uwzględnionych w ramach przechadzki wiedziałem sporo ale do wyszukania informacji na temat pozostałych pretekst dały mi przygotowania.

Ten fragmentaryczny przegląd budapeszteńskich pomników, choć o tyle istotny, że uwzględniał dwa najważniejsze z punktu widzenia węgierskiej polityki historycznej miejsca czyli plac Kossutha i plac Szabadság, pozwolił na poczynienie szeregu spostrzeżeń.

Po pierwsze, pomniki mają swoje losy. Szereg z tych, które obejrzeliśmy zostały na przestrzeni jednego stulecia wzniesione, obalone, odbudowane, niekiedy w międzyczasie przeniesione na inne miejsce. Niejednokrotnie jeden pomnik zastępował drugi i nie bez znaczenia było który zastępował który. Na przykład, na miejscu pomnika konserwatywnego premiera Istvána Tiszy, obalonego wojnie, ustawiono pomnik lewicującego polityka Mihálya Károlyiego, którego Tisza zastąpił ponownie niedawno, sam Károlyi trafił do Siófok.

Dalej, są pomniki, których nikt nie zauważa i są takie, które spotyka żywy oddźwięk. Przykład pierwszego to pomnik Gábora Sztehló na placu Deáka, drugiego do pomnik ofiar okupacji niemieckiej na placu Szabadság, który po ogłoszeniu planów jego wzniesienia wywołał takie protesty, że, ustawiony w asyście policji pod osłoną nocy, nigdy nie doczekał się oficjalnego odsłonięcia.

Są pomniki nudne jak neobarokowy pomnik Rákoczyego na placu Kossutha a także ciekawe jak blok z wklęsłym upamiętnieniem Endre Bajcsy-Zsilinszkyego na placu Deáka.

Wiele pomników dużo mówi o oficjalnej polityce historycznej jak pomnik jedności narodowej zwany potocznie pomnikiem Trianonu. Inne mimochodem, w sposób niezamierzony pokazują pewne aspekty węgierskiej mentalności. Przykładem może tu być pomnik dziewiętnastowiecznego lingwisty Gábora Szarvasa, na którym owija się w uwielbieniu naga postać kobieca. Tak rozumiano wówczas role mężczyzn i kobiet – a pewnie i dziś wielu tak je widzi.

Rzecz jasna obejrzeliśmy szereg niepolitycznych pomników jak Petera Falka z basetem na ulicy Falka czy też pogodne w nastroju mikropomniki Mihálya Kolodko.

Mimo upału uczestnicy przechadzki wytrwali do końca. Mam nadzieję, że udało mi się ich trochę zarazić moim zainteresowaniem pomnikami. Z nich też można się wiele dowiedzieć o Węgrzech.

Pierwotny pomnik Kossutha, źródło: kozterkep.hu
Pomnik Kossutha w okresie powojennym, źródło: kozterkep.hu
Znów jak dawniej: pomnik Kossutha dziś, źródło: Mr. Foster kalandozásai Budapesten
Coś z zupełnie innej beczki: teżpomnik choć mały, żaba autorstwa Mihálya Kolodko, źródło: index.hu
Są też takie pomniki: drzewo Michaela Jacksona na placu Deáka

Radio Polonia Węgierska 54 / Nad wodą w mieście

W Budapeszcie też można się troszkę poczuć jak nad morzem, no dobrze, może raczej jak nad jeziorem ale nie w śródmieściu. O tym mówię w najnowszym podcaście (12:00). Program:

– powitanie
– serwis informacyjny
– Jeż Węgierski w eterze
– urywki historii
– pożegnanie

przygotowali: A. Szczęsnowicz-Panas, R.Rajczyk, J.Celichowski, P.Piętka

W lecie jakoś czulej myśli się o wodzie w mieście. Poza basenami i fontannami, które zwykle najbardziej cenią sobie szalejące w nich dzieci, mamy tu oczywiście Dunaj. W większości jest on mało dostępny bo wysokie, kamienne brzegi odgrodzone w dodatku nadbrzeżnymi trasami szybkiego ruchu nie ułatwiają kontaktu z rzeką. Na szczęście są miejsca bardziej temu sprzyjającemu ale szukać ich trzeba poza śródmieściem.

Zacznijmy od Római part czyli wybrzeża Rzymskiego na północy Budapesztu. Ta kawalkada bufetów, barów, hangarów wioślarskich o klimacie przypominającym lata 80-te to jedyny w swoim rodzaju kawałek Budapesztu popularny wśród lokalsów, w zasadzie nieznany wśród turystów. Jedno miejsce jest tam szczególne, to bar Fellini czyli podmiejski odpowiednik romkocsmy.

wozy
paski
Dunaj

W budach przypominających cyrkowe wozy kupić można coś do picia oraz jedzenia, wszystko bardzo przyzwoitej jakości. Obsługa stylowo ubrana w koszulki w paski harmonizuje z rozstawionymi na plaży leżakami pokrytymi materiałem powtarzającym ten motyw. Same leżaki, niskie stoliki i fotele z palet stoją na kamienistej plaży dochodzącej do samej rzeki. Jest pomost, na którym też można posiedzieć, jest huśtawka nad wodą. Można sobie patrzeć na rzekę, kaczki, statki a także nieodległy most Megyeri. Zaskakująco dobrze dobrana muzyka ewokuje nastrój lata, wakacji.

Mniej więcej po drugiej stronie rzeki działa miejsce o nazwie Kabin. Również tam są bar, grill i Dunaj a także koncerty na małej scenie. Też klimat romkocsmy, podobni goście. Specjalnego uroku nadaje miejscu kolejowy most Północny, do którego Kabin przylega.

Z drugiej strony miasta zaraz za mostem Rákocziego znajduje się piękne choć o innym charakterze miejsce: półwysep Kopaszi. Ta niegdyś przemysłowa baza przeobraziła się w ciągu ostatniej dekady w jeden z najpiękniejszych parków w Budapeszcie zwracający na siebie uwagę, między innymi, tabliczkami zachęcającymi do wchodzenia na trawę. Można sobie zrobić piknik, jest plaża choć nie jestem pewien czy kąpiel w Dunaju to dobry pomysł. Obok szeregu designerskich pawilonów, w których mieszczą się bary i restauracje, znajduje się zapewne najpiękniejszy komisariat (wodny) policji.

No i właśnie dowiedziałem się, że nad Dunaj przeprowadził się Dürer kert, kultowe centrum muzyki do niedawna mieszczące się koło Városliget. Znajduje się on obecne przy półwyspie Kopaszi. Podobno od sceny do rzeki jest parę kroków. Jeszcze tam nie byłem ale na pewno niedługo się tam wybiorę. Wiem, że się nie zawiodę, Dunaj i Budapeszt nie rozczarowuje

Radio Polonia Węgierska 41 / nieobecne kobiety w przestrzeni publicznej

W najnowszym odcinku podcastu mówię (20:55) o ograniczonej reprezentacji kobiet na budapeszteńskich pomnikach i wśród nazw ulic – koniec końców dopiero co mieliśmy dzień kobiet. Program podcastu oraz móg tekst poniżej.

1. Powitanie
2. Serwis polonijny
3. Autorski Przegląd Polskich tygodników
4. Jeż Węgierski w eterze
5. Urywki Historii
6. Pożegnanie

Autorzy: R.Rajczyk, A.Szczęsnowicz-Panas, J.Celichowski, I.Gass, P.Piętka

Jakiś czas temu portal Átlátszó opublikował analizę budapeszteńskich pomników pod kątem płci przedstawianych na nich osób. Wyniki są mało zaskakujące: spośród 1173 stołecznych pomników 150 przedstawia kobiety a 45 jednocześnie mężczyzn i kobiety. Wśród 150 pomników z kobietami zaledwie 35 przedstawia konkretne osoby. Dla porównania 618 pomników przedstawia “z nazwiska” konkretnych mężczyzn – niemal dwadzieścia razy więcej. Na pozostałych pomnikach kobiety pełnią role alegoryczne symbolizując wolność, spokój, lato czy wiosnę lub dekoracyjne, mam na myśli tu siedzące, tańczące, opalające się, grające na instrumentach czy też kucające, często nagie, postaci.

Ciekawostka: wśród analizowanych pomników więcej przedstawień mają zwierzęta takie jak turul, gołąb czy pies, niż konkretne kobiety.

Podobna jest sytuacja z nazwami ulic i placów. Wśród nazw nawiązujących się do osób (a nie weźmy na to miejscowości, zawodów, drzew, itp.) 89% odnosi się do mężczyzn. W przypadku tych 11% procent nazw pochodzących od kobiet tylko nieco ponad połowa upamiętnia konkretne osoby, reszta to postaci z literatury czy też po prostu kobiece imiona.

Dodam, że obecność kobiet w miejscach publicznych dodatkowo ogranicza węgierski zwyczaj przyjmowania nazwiska od męża, w ramach którego całkowicie znika imię kobiety. Konia z rzędem na przykład temu kto wie jak miała na imię Veres Pálné, pionierka edukacji kobiet (pomogę: Hermin, jej panieńskie nazwisko natomiast to Beniczky). Obecnie nazwane od niej ulica, pomnik oraz gimnazium utrzymują w pamięci raczej imię i nazwisko jej męża niż nią samą.

Pojawiają się próby zmiany tego stanu rzeczy.

W tym roku druga dzielnica, z okazji dnia kobiet, wystąpiła z inicjatywą mającą choć trochę zmienić tę sytuację. W internecie podała listę czterech dotąd nie nazwanych uliczek zapraszając do zgłaszania nazwisk kobiet, którymi można by jej nazwać.

Dwa lata temu zespół Hosszúlépés, firmy organizującej tematyczne przechadzki po mieście, również z okazji dnia kobiet, zorganizował happening, w ramach którego wystawiono trzy papierowe pomniki kobiet. Upamiętniono tak śpiewaczkę operową Kornélię Hollósy, zarządzającą kawiarnią Gerbeau Eszter Ramseyer oraz pianistkę Annie Fischer z nadzieją, że doczekają się kiedyś trwalszego upamiętnienia.

Kibicuję tym wszystkim wysiłkom.

Nie do końca o taką obecność kobiet na pomnikach mi chodzi
Marek Raczkowski wyjaśnia czemu mężczyznom należy się więcej miejsc na pomnikach

Hala na placu Lehela i związane z nią historie

Są rzeczy, które się albo kocha albo nienawidzi, obojętność w ich przypadku nie wchodzi w rachubę. W Budapeszcie dobrym przykładem jest hala targowa na placu Lehela.

W przeciwieństwie do większości tutejszych hal targowych, które, wliczając w to i centralną halę targową koło mostu Wolności, to budynki z końca XIX wieku, ta hala jest postmodernistyczna. Inną ma formę, mało tam symetrii, inne są materiały i, dość żywe, kolory. Charakterystyczne metalowe flagi nie mają precedensu. Do innych hal nawiązuje przeszklonym dachem o żelaznej strukturze. Większość znajomych, których o halę zapytałem, jej nie lubi. Mimo, że hali przyznano szereg nagród architektonicznych, między innymi nagrodę specjalną w konkursie Prix d’excellence Międzynarodowej Federacji Nieruchomości FIABCI także wielu przedstawicieli środowiska architektów odnosi się do hali krytycznie. Mniej się jednak ona podoba.

Hala w całj okazałości
Charakterystyczna flaga
Wjazd na parking na dachu
Róg budynku
Zadrzewiony balkon
Ściana, jest nieregularność, są kolory
Budka na dachu, kolejna flaga
Odciąg na dachu
Klatka schodowa z zewnątrz
Widok z boku
W środku, dach jak w innych halach
Klatka schodowa widziana od wewnątrz
Przeszklone ściany
Wewnętrzna klatka schodowa
Kolory, konstrukcje
W środku, nie tylko architektura ale i sprzedający oraz kupujący
Kwaszonki jak w każdej szanującej się hali

(Tak na marginesie, halę polecam odwiedzającym Budapeszt. To świetny rynek z szerokim wyborem świeżych towarów, niewysokie ceny, autentyczna węgierska atmosfera a przy tym zero turystów. Coś mniej banalnego niż centralna hala targowa.)

Hala, którą w nawiązaniu do nautystycznego kształtu potocznie nazywa się Statkiem przekupek (Kofahajó), jest nie tylko jest zdolna do wzbudzania estetycznych emocji ale stoi za nią szereg interesujących historii.

Oddano ją do użytku w 2002 roku na miejscu otwartego rynku, który funkcjonował tu od końca XIX wieku. Jej twórcą był László Rajk, architekt, scenograf, ważna postać węgierskiej opozycji demokratycznej, polityk.

Hala była bodajże najważniejszym, a z pewnością najwiekszym, budynkiem, który zaprojektował. Do jego głośnych prac należy również instalacja na Műcsarnok stworzona razem z Gáborem Bachmanem na powtórny pogrzeb Imre Nagya w 1989 roku.

źródło: Fortepan, autor: tm

Był autorem wielu scenografii teatralnych, prac graficznych, okładek książek wydanych w podziemiu, między innymi fragmentów Dzienników Gombrowicza.

Dzienniki Gombrowicza, okładka Rajka, źródło: László Rajk Missing Series

Rajk był aktywnym członkiem opozycji demokratycznej, współzałożycielem podziemnego wydawnictwa AB. W jego mieszkaniu na ulicy Galamb w latach 1981-1983 działał tak zwany Butik Rajka czyli sklepik z bibułą. W określonych porach można było tam kupić nielegalne wydawnictwa. Działalność butiku skończyła się konfiskatą mieszkania.

Później Rajk był działaczem Związku Wolnych Demokratów, partii, która wyłoniła się z kręgów opozycji demokratycznej. W jej ramach dwukrotnie wybrano go jako posła do parlamentu.

Nie był to pierwszy László Rajk w węgierskiej polityce. Jego ojciec, który tak samo się nazywał, był prominentnym komunistą. Walczył na wojnie w Hiszpanii, aresztowany w Budapeszcie w czasie wojny śmierci uniknął dzięki interwencji brata Endre Rajka, prominentnego strzałokrzyżowca, który w mundurze galowym pojawił się na jego procesie w 1944 roku (wtedy strzałokrzyżowcy byli u władzy) ratując go z opresji.

Po wojnie w 1946 roku został ministrem spraw wewnętrznych. W oparciu o prowokacją polityczną organizował pierwszy proces pokazowy, brał udział w fałszowaniu wyborów, likwidował niezależne organizacje społeczne. Na skutek napięć wewnątrz partii stanowisko stracił w 1949 otrzymując dużo mniej ważne stanowisko ministra spraw zagranicznych.

Nazwisko jego zapisało się w historii jednak nie z powodu tych osiągnięć ale z powodu procesu zwanego od jego nazwiska procesem Rajka. Zaaresztowano go w maju 1949 roku pod zarzutami szpiegostwa dla Amerykanów oraz współpracy z policją Horthyego. Ponieważ, mimo tortur i innych form nacisku, Rajk nie był skłonny przyznać się do winy w końcu oskarżono go o kontakty z Jugosławią, która wówczas była uznawana za wrogie państwo. (Jedną z osób próbujących namówić Rajka do przyznania się do winy był János Kádár, który po nim objął stanowisko ministra spraw wewnętrznych, sam zresztą później został aresztowany i spędził dłuższy czas w więzieniu).

Proces Rajka był pokazowy. Cały kraj zmuszony był słuchać w radio transmisji. György Faludi (pisałem o nim tu), który wówczas pracował jako dziennikarz tak opisywał jak wyglądało to w jego redakcji:

Kiedy wszedłem do biblioteki Rajk w długim monologu wyznawał akurat winy, o których nawet ÁVO [węgierski odpowiednik UB] nie miało pojęcia. Almássi, policyjny donosiciel siedział za biurkiem plecami do pozostałych. Pozornie zatopiony był w jednym z tomów zebranych prac Stalina. Co jakiś czas oglądał się do tyłu i przyglądał się bacznie siedzącym tam trzydziestu osobom czy z odpowiednio wrogim wyrazem twarzy słuchają zeznań Rajka, czy może przypadkiem jakimś gestem nie zdradzają sympatii dla niego. Pokolbeli víg napjaim, str. 300

Rajk przyznał się w końcu do winy, wydano wyrok śmierci, który wykonano 15 października 1949 roku.

Zrehabilitowano go w ramach rozliczeń ze stalinizmem w 1955 roku. Jego ponowny pogrzeb odbył się 6 października następnego roku. Wzięło w nim udział dwieście tysięcy ludzi, była to przygrywka do rewolucji, która wkrótce miała się rozpocząć. Według anekdoty jeden ze znajomych Rajka widząc zebrany tłum miał powiedzieć „Biedny Laci, gdyby żył to kazałby do nas strzelać”.

Júlia Rajk i László Rajka junior na pogrzenie László Rajka seniora, źródło: Fortepan, ofiarodawca: Pál Berkó

To co się stało z Rajkiem seniorem silnie dotknęło jego rodzinę. Błyskawicznie wyrzucono ich z zajmowanej willi, żonę Rajka aresztowano i skazano na pięć lat więzienia. Kilkumiesięcznego wówczas László Rajka juniora oddano pod nazwiskiem István Kovács do domu dziecka, gdzie przebywał przez dwa lata. Przekazano go rodzinie jego matki wystawiając go z samochodu na rogu ulic Váci i Bulcsú, tam czekała na niego uprzedzona babcia. Także żonie Rajka zmieniono nazwisko: Júlia Lászlóné Rajk zmieniła się w Júlię Lászlóné Györk. Nazwisko Rajk miało zniknąć z powierzchni ziemi. Proces jego odzyskiwania dla ich obojga nie był ani łatwy ani szybki.

Po wyjściu z więzienia urosła pozycja Júlii Rajk, bo zaczęła się nazywać (na Węgrzech formalnie nazywała się, jako mężatka, Lászlóné Rajk). Wywalczyła publiczny pogrzeb dla swojego męża, brała udział w publicznych dyskusjach poprzedzających rewolucję. Po interwencji armii radzieckiej schroniła się z synem w ambasadzie Jugosławii, skąd wywieziono ich do Rumunii na internowanie. Po powrocie nie była poddana represjom – chodziły plotki o cichej umowie z Kádárem, która miała to zagwarantować.

Zachowywała się odważnie interweniując w wielu sprawach wśród najwyższych władz, których członków znała przecież osobiście, niejednokrotnie jeszcze z okresu nielegalnej działalności komunistycznej. Kádár, który nie miał czystego sumienia z powodu udziału w procesie i morderstwie jej męża, nie raz jej ustępował.

Kiedy raz milicja zatrzymała jej syna – to akurat nie była polityczna sprawa – Júlia zwróciła się o interwencję do władz i Kádár miał wówczas oświadczyć „drugiego procesu Rajka nie będzie”, co ilustruje znaczenie tego nazwiska w polityce.

Júlia brała udział w działaniach opozycyjnych. Podawała informacje do zagranicznych agencji prasowych, podpisała list w obronie czechosłowackiej Karty 77 („Júlia Rajk, emerytka”). Wraz z wdową po Mihályu Károlyim założyła schronisko dla psów. Była to pierwsza od 1951 roku organizacja społeczna na Węgrzech. W latach 40-tych to jej mąż likwidował podobne istniejące wówczas stowarzyszenia.

W 1980 roku zdiagnozowano u niej raka. Próbowano leczyć ją między innymi we Francji. Wracając stamtąd już na noszach pod kocem przemyciła węgierskie publikacje emigracyjne dla butiku z samizdatem syna. Kiedy w lipcu odbyły się kolonie dla dzieci z Polski zorganizowane przez tutejszą opozycję demokratyczną miała się z nimi spotkać ala z powodu jej choroby nie doszło to do skutku. Zmarła 6 września 1981 roku.

Mimo tego wszystkiego co przeszła nigdy nie zdobyła się na jednoznaczne odrzucenie komunizmu. Systemu, który zamordował jej męża, ją natomiast wtrącił do więzienia odrywając od kilkumiesięcznego dziecka.

Od systemu odciął się jej syn. Sam nie miał dzieci a że zmarł w 2019 historia tej gałęzi rodziny Rajków się skończyła.

To wszystko przychodzi mi głowy gdy widzę kontrowersyjną halę na placu Lehela.

Radio Polonia Węgierska 30/ rowerzyści miejscy

W najnowszym odcinku audycji opowiadam o ludziach, którzy bardzo przyczynili się do tego, że Budapeszt jest coraz bardziej rowerowym miastem. Pełen program podcastu poniżej, jeszcze niżej mój tekst (a w podcaście od 25:03):

1. Powitanie
2. Serwis informacyjny – aut. Robert Rajczyk
3. Autorski przegląd polskich tygodników – aut. Robert Rajczyk
4. Jeż Węgierski w eterze – aut. Jerzy Celichowski
5. Urywki historii
6. Muzyczne listy
7. Pożegnanie
realizacja – Anna Szczęsnowicz – Panas, Piotr Piętka

Według różnych statystyk Węgry to rowerowa potęga w Europie Wschodniej a i w całej Europie znajdują się w rowerowej czołówce. Widzi się to też i w Budapeszcie gdzie sporo ludzi regularnie porusza się na rowerach.

Nie wzięło się to z niczego, za tym rowerowym sukcesem stoją bardzo konkretni ludzie.

Ci, co dłużej mieszkają w Budapeszcie pamiętają może jeszcze Masy Krytyczne, które tutaj odbywały się na wiosnę i jesienią aż do 2012 roku. Gromadziły tłumy – według organizatorów liczba uczestników dochodziła do stu tysięcy ludzi. Wokół nich odbywały się też imprezy towarzyszące, między innymi Kidical Mass dla dzieci czy też Rehab Critical Mass dla niepełnosprawnych.

Niezapomniane były przejazdy przez miasto, krzyczenie w tunelach i pod mostami, dopingujące grupy muzyczne, bębniarze czy też zwykli widzowie. No i oczywiście wielkie było podnoszenie rowerów na końcu a także w trakcie demonstracji – podobno zwyczaj wymyślono tutaj, na Węgrzech. Kto był w takim tłumie podnoszącym rowery wie jakie to uczucie, endorfiny aż chlupią pod nogami.

rowery go góry

Masy Krytyczne należały co kategorii cudu. Gromadziły – jednoczyły – ludzi niezależnie od poglądów politycznych, były pokojowe, bez śladu agresji i o bardzo pozytywnej atmosferze. Może z tego właśnie powodu w zasadzie ignorowały je media ograniczając się do wzmianek w wiadomościach lokalnych. Trochę mnie to dziwiło bo przecież nie było, i nie ma, żadnej innej sprawy politycznej, która przez lata, dwa razy do roku, gromadziłaby na ulicach takie tłumy.

Glównymi organizatorami Mas Krytycznych było dwóch kurierów rowerowych z firmy Hajtás Pajtás: Gábor Kürthy, znany raczej jako Kükü, oraz Károly Sinka czyli Sinya. Kükü jest obecnie przewodniczącym Węgierskiego Klubu Rowerowego.

Ale trzeba wspomnieć też właścicieli firmy, który tolerowali to, że ich dwóch pracowników dwa razy do roku sporo czasu poświęca na aktywizm kosztem pracy. To bracia Zoltán Tóth (Spenót) oraz László Géresi (Lackó), którzy Hajtása stworzyli od zera.

Punki za młodu tacy zostali do dziś. Choć są przykładem sukcesu w biznesie to nie można powiedzieć, że „utyli, spuchli i posiwieli”. Poprzez aktywizm rowerowy a także działalność swojego zespołu o nazwie Puszi są fundamentami tutejszej miejskiej subkultury.

Budapeszt bez nich wszystkich byłby o wiele uboższy.

Radio Polonia Węgierska – 17. odcinek podcastu/ Podziemna Kőbánya

W najnowszym odcinku audycji mówię o historii dzielnicy Kőbánya.

Pełen program podcastu:

1. Powitanie – 00:00
2. Serwis polonijny – autorka Iga Kolasńska – 03:33
3. Przegląd tygodników – autor Robert Rajczyk – 05:35
4. Jeż Węgierski w eterze – autor Jerzy Celichowski – 11:20
5. Książka na głos – autor Istvan Balazs, czyta Robert Rajczyk – 15:08
6. Urywki historii – autorka Izabela Gass – 19:21
7. Wykład prof. Hanny Krajewskiej, dyrektorki Archiwum PAN – 27:39

Kőbánya to po węgiersku kamieniołom. Choć dzielnica tak się nazywa pierwotnie był to region winny. Zbocza znajdującej się tam Starej Góry (Óhegy) pokryte były winnicami. Wino tu wytwarzane podobno było na tyle dobre, że zdarzało się, że gorszy produkt sprzedawano we Wiedniu jako „kőbáński”, taka była to marka.

W połowie dziewiętnastego wieku w Kőbányi pojawił się przemysł. Winiarze patrzyli na to krzywym okiem, ale ich protesty na nic się nie zdały. Władze miasta usunęły początkowe ograniczenia dla budowy zakładów przemysłowych, epidemia filoksery zadała winiarstwu ostateczny cios.

Ważną gałęzią przemysłu były kamieniołomy. Wydobywano tu łatwo dostępny wapień, którego używano do budowy dynamicznie rozwijającego się wówczas miasta. Pewnego razu część wyrobiska zapadła się. Całość równo obsunęła się, winnica leżąca nad piwnicą po prostu znajdowała się parę metrów niżej jak gdyby nic się nie stało. Efekt obsunięcia był mocno odczuwalny pod ziemią: podmuch wybijał drzwi, szyby, rzucił o ścianę wóz zaprzężony wołami.

Powstałe piwnice przyciągnęły piwowarów, którzy zobaczyli w nich idealne środowisko do produkcji piwa. W czasach, gdy nie istniały przemysłowe lodówki pomieszczenia o stałej i niskiej temperaturze były specjalnie cenne.

Wydobycie kamienia kontynuowano jeszcze przez jakiś czas tworząc regularną siatkę korytarzy z odnogami aż w końcu tańsza cegła wyparła kamień jako materiał budowlany. Pod koniec wojny przeniesiono tu produkcję lotniczą ze zbombardowanych zakładów na Csepelu.

Koniec socjalizmu przyniósł też koniec wykorzystywania piwnic. W tej chwili służą one jedynie celom turystycznym, czasami odbywają się tam wyścigi rowerowe. Samorząd szuka pomysłów na wykorzystanie podziemi, którą są dla niego ciężarem.

Sam dzielnica leżąca nad podziemiami długo była synonimem nędzy. Ulice były niebrukowane, ciemne i niebezpieczne, a warunki mieszkaniowe fatalne. To właśnie tu oraz w Budafok mieściły się jaskinie, w których aż do lat 50-tych mieszkali ludzie. Mieszkańcy cierpieli z powodu szeregu chorób, pracownicy kamieniołomu z powodu pylicy, dzieci krzywicy, wszyscy gruźlicy.

Piwnice można dziś zwiedzać. Warto, choćby dlatego, że to tu kiedyś pracowali i mieszkali Polacy.