Coraz bardziej lubię muzeum sztuk pięknych na placu Hősök. W niedawny czwartek udaliśmy się tam na cotygodniowy specjalny program o nazwie "muzeum +". Muzeum otwarte jest wtedy do dziesiątej wieczorem o oferuje muzykę, oprawadzanie po kolekcjach i wystawach a także bar. W ramach biletu dostaje się drinka.
Połaczyliśmy muzeum + ze zwiedzaniem wystawy van Gogha. Spora ona jest, dużo obrazów ściągnięto specjalnie na nią z zagranicy. Wydarzenia miało być – i jest – nie tylko artystyczne ale i komercyjne. Reklamy zapowiadające w radio ("sto lat czekaliśmy…" – nawiązanie do podobnej wystawy z początka dwudziestego wieku), perfekcyjna organizacja, sprzedaż biletów przez internet: wszystko to ma zaowocować być może nawet połową miliona zwiedzających i zarobkiem dla muzeum. Trzymam kciuki, niech im się uda, ciekawe wystawy ostatnio robią.
Wróćmy jednak do muzeum +. Po wystawie van Gogha idziemy do sali barokowej, gdzie występuje kwartet jazzowy. Basista w pięknej marynarce w prążki, wokalistka o nieco zamglonym spojrzeniu kołysze się wokół mikrofonu. W barze drinki – dostajemy naszego szampana – a także sery, prosciutto, jakieś sałatki. Niestety, z powodu van Gogha (bilety upoważnieją do wejścia o określonej godzinie) ominął nas koncert Márty Sebestyen.
Przeglądamy spis wystaw, które można teraz zwiedzić sobie z przewodnikiem. Decydujemy się na sztukę z przelomu XIX i XX wieku. Mloda dziewczyna z oczami płonącymi entuzjazmem opowiada o prerafaelitach, nabistach, secesji. Oglądamy kobiety zwiewne i demoniczne. Obchodzimy dokoła rzeźby. Bardzo lubię kiedy mi opowiadają o sztuce.
Wychodząc dziwimy się, ilu ludzi przyszło wieczorem do muzeum, w dodatku płacąc za to. Okazuje się, że mimo oferty telewizji, kina, koncertów, teatrów, restauracji, barów i klubów znajdzie się i tak sporo ludzi, którzy mają ochotę na obrazy. No i kieliszek szampana.