wirtuozi nauczycielstwa

Profesora Övegesa na Węgrzech wszyscy znają, głównie z programów telewizyjnych, w ramach których popularyzował naukę poprzez interesujące eksperymenty. Jak na przykład ten, w którym mechaniczny piesek Heki wyskakuje z budy jak go zawołać.

Sądzę, że dla nowego pokolenia profesorem Övegesem będzie Róbert László Zsíros, autor popularnego videobloga Szertár (szertár to po polsku gabinet pomocy naukowych). Chłopaka, od kiedy dowiedział się o tym blogu w szkole, trudno oderwać od komputera. Pewnie tak kiedyś oglądano profesora Övegesa w telewizorze.
Zsíros w dwu-trzyminutowych filmikach przedstawia krótkie eksperymenty naukowe. Zwykle używa do tego codziennych przedmiotów wyjaśniając jak doświadczenie powtórzyć w warunkach domowych. Kiedy zmuszony jest użyć czegoś trudniej dostępnego jak na przykład ciekłego azotu przeprasza obiecując zarazem, że następnym razem pokaże coś, co łatwo będzie odtworzyć samemu. 
Jego styl daleki jest od nauczycielskiej powagi. Żartuje sobie, niekiedy wręcz się wygłupia. Ucząc na przykład jak porazić (słabym, rzecz jasna) prądem z butelki lejdejskiej zrobionej domorosłym sposobem dodaje, by prezentować jej działanie tylko na osobach, które są słabsze od nas. Dzieciom ten rodzaj humoru szalenie się podoba.
Zsíros jest przy tym młodym, pełnym uroku, przystojnym chłopakiem, doktorantem na budapeszteńskim uniwersytecie Corvinus oraz w jednym z instytutów Węgierskiej Akademii Nauk oraz demonstratorem w Pałacu Cudów (Csodák Palotája) imienia, jakżeby inaczej, Józsefa Övegesa. Techniką wideo posługuje się swobodnie i dobrze, jego filmiki świetnie się ogląda.
Oto przykładowy filmik Zsírosa, nawet nieznających język węgierski zainteresuje chyba jak się stoi boso na kawałkach szkle. Tak Zsíros objaśnia działanie nacisku na powierzchnię.

http://files.indavideo.hu/player/gup.swf?b=1009

A żebyście nie myśleli sobie, że Zsíros jest w stanie przyciągnąć do nauki wyłącznie dzieci i nastolatków zobaczcie sobie jego test mający wykazać czy w potrzebie da się zastąpić prezerwatywę pończochą. Odpowiedzi nie podaję, zobaczcie sami.
Na zakończenie podam jeszcze tylko, że blog Zsírosa jest robiony na licencji Creative Commons Attribution czyli, że z filmikami można zrobić co się chce byle tylko podać przy tym, kto był ich pierwotnym twórcą. Dzięki László Róbercie Zsírosu!
Reklama

zjawiskowy tramwaj świąteczny

BKV, czyli tutejsze zakłady komunikacyjne, nie ma ostatnio najlepszej prasy. Okazało się jakiś czas temu na przykład, że firma, która co roku tupaniem i błaganiem domaga się dotacji rządowych i samorządowych, równocześnie wypłacała, i to nie zawsze w pełni legalnie, gigantyczne odprawy wybranym zwalnianym pracownikom. I tak dalej. 

Może więc próbą poprawy tego fatalnego wizerunku jest tramwaj świąteczny, który ostatnio kursuje w Budapeszcie. Zjawiskowo oświetlona lampkami sunie sobie ta dwójka A po brzegu Dunaju ku uciesze turystów i mieszkańców miasta. 
Poszliśmy sobie ze Śliwką ją zobaczyć i widać było, że nie tylko my pojawiliśmy się z jej powodu. Sporo fotografujących, faktycznie widok urzekający. Oto wideo z tramwajem:
Więcej, lepszych niż moje, zdjęć tu, rozkład jazdy natomiast tu.

choinki z recyklingu

Pojawiły się ostatnio tutaj. Weźmy najpierw choinkę sprzed klubu Gödör.

 

Tak pięknie mieni się po zapadnięciu zmroku choć w ciągu dnia wygląda jak kupa odpadów.

A teraz nasza choinka domowa (hura, w tym roku nie będzie problemu pozbywania się truchła choinki). Kupiona w sklepie Bolt na ulicy Kertész, dzieła Daniego Shukri z Recycle Mission Hungary, zrobiona ze złomu rowerowego. Wszyscy zazdroszczą, gratulują, wyrażają zachwyt, itd. 
Coś się na tym polu choinkowym zmienia. 

pędzące mangalice

W lecie jeszcze w czasie naszego pobytu w Hortobágy nakręciłem trochę wideo z biegnącymi mangalicami, które dopiero teraz dałem radę zmontować. Przybiegły do wysypanego dla nich ziarna. Niesamowity widok takie pędzące jak psy świnie gdy się jest przyzwyczajonym do macior z trudem będących poruszać się od jednego do drugiego kąta chlewika. Miłego oglądania!

PS. Tytuł był pomysłem Chłopaka.

świniobicie

Kult świni to jedna z cech konstytutywnych węgierskości, co sobie uświadomiłem niedawno uczestnicząc w świniobiciu. Wydarzenie miało miejsce w pensjonacie Köveshegy prowadzonym przez wspaniałego László Schustera (pisałem już o nim wcześniej).

Mieszkając w Polsce nie spotkałem się ze świniobiciem jako wydarzeniem towarzyskim, którym jest tutaj. Owszem, czasem ktoś kupił połówkę świni ale robić z tego rodzaj celebracji to nie, o tym nie było mowy.

Tutaj natomiast świniobicie nie jest tylko technicznym procesem rolniczym takim jak młócka czy nawożenie, jest to radosne święto, rytuał można powiedzieć, który obchodzi się wraz z zaproszonymi gośćmi. László czasami nawet urządza świniobicia dla gości w swoim pensjonacie, włącznie ze świniobiciami dla firm zapewniających w ten sposób integracyjną rozrywkę dla swoich pracowników.

W naszym przypadku praca/obrzędy zaczęły się już wieczorem dzień przed właściwym świniobiciem. Jeszcze główna bohaterka niczego nie podejrzewając pogodnie chrząkała sobie w chlewiku kiedy uczestniczący w świniobiciu obierali olbrzymie ilości cebuli i czosnku. Przygotowano też wielki kocioł z wodą i stoły.

Następnego dnia o świcie świnię zabito po czym przywieziono ją do Köveshegy. Tam najpierw została opalona palnikiem gazowym i oskrobana. W międzyczasie polewać ją trzeba było wodą, co powodowało tworzenie efektownych kłębów pary.

Później rzeźnik wypatroszył ją i rozdzielił mięso. Lepsze kawałki zostały odłożone, mniej ładne poszły na kiełbasę, golonki oraz połcie słoniny zostały odłożone do wędzenia, mniejsze kawałki słoniny na smażenie, kości na zupę a cała reszta trafiła do kotła z wrzątkiem by po ugotowaniu zostać przerobioną na kaszanki.

Na śniadanie podano smażoną krwawą cebulę i wątróbkę w towarzystwie palinki. Później odbyło się mielenie mięsa na kiełbasę (kolbász), przyprawianie (sól, papryka, czosnek, pieprz) i napełnianie kiszek. Częściowo poszły do wędzenia, częściowo do pieczenia.

Po skończeniu zabraliśmy się za kaszanki (hurka). Ugotowane w kotle kawałki zostały zmielone, zmieszane ze smażoną cebulą i ryżem, i przyprawione solą, pieprzem i majerankiem. Do części z nich dodaliśmy resztkę krwi i tak obok wątrobianek zrobiliśmy też krwawe kiszki. Po napełnieniu kiszek kaszanki na krótko trafiły do wody.

Parę kawałków słoniny László ugotował w kotle. Po ostudzeniu posmarował ją mieszanką grubo posiekanego czosnku i papryki rozprowadzoną płynnym smalcem. W ten sposób powstał jeden z tutejszych przysmaków zwany abált szalonna.

Ojciec László usmażył w kociołku słoninę pokrojoną w małe kawałki. W trakcie smażenia tworzący się smalec zbierał do specjalnej bańki a duże skwarki (tepertő), wyciskając z nich uprzednio resztkę tłuszczu, do miski. Na sam koniec przesmażył je jeszcze, już bez smalcu, dodając trochę mleka, podobno daje to im niepowtarzalny smak.

Na obiad były, tradycyjne, rosół na kościach oraz kapusta z pulpetami z nadzienia kiełbasianego. Prace zakończyliśmy koło trzeciej popołudniu. Na koniec wszyscy uczestnicy dostali w woreczku gościńca do wzięcia do domu (disznótor), w skład którego wchodziły kiełbasa do smażenia, kaszanki, słonina, skwarki i smalec. Wędzone kiełbasy i słoninę obiecano nam na później.

Urzekł mnie kult słoniny przejawiający się głośnymi okrzykami zachwytu nad jej co "piękniejszymi" kawałkami. Smażenie smalcu też nie obyło się bez poruszenia nad tworzącymi się skwarkami. Bardzo poczułem, że jestem na Węgrzech.

Z drugiej strony uderzyło mnie bardzo tradycyjne podejście do przetwarzania świni. Kiełbasę robiliśmy tak jak się ja zawsze robi w jednym tylko rodzaju. Żadnych eksperymentów, żadnych prób innego przyprawiania. Nie było też dań ze świeżego mięsa, które samo w sobie mogło być znakomite, a którego na co dzień przecież się nie dostaje. Zamiast tego mieliśmy danie z silnie przyprawionym nadzieniem do kiełbasy.

Rozmawiałem o tym nieco z László i zaoferowałem, że wyszukam przepisy na inne, na przykład polskie, kiełbasy. Otwarty był na moje sugestie, być może w przyszłym roku troszkę poeksperymentujemy.

wystawa „Pasy Árpádów wczoraj i dziś”

W muzeum Holokaustu obejrzałem parę dni temu wystawę pt. Pasy Árpádów wczoraj i dziś (Az Árpádsáv tegnap és ma). Tematem wystawy są nie tylko pasy Árpádów ale i symbol Turula, a tak dokładniej rzecz biorąc to historia zawłaszczania ich przez skrajną prawicę.

Pasy Árpádów to element heraldyczny z korzeniami sięgającymi średniowiecza. Pojawia się na dawnych tarczach, flagach, pieniądzach, pieczęciach aż do dziś, włączywszy w to i obecne godło Węgier. Jednakże w dwudziestym wieku ten historyczny symbol nabiera złowieszczego znaczenia kiedy przyjmują (przejmują?) go strzałokrzyżowcy, tutejszy odpowiednik nazistów, którzy używali go w swoich opaskach i flagach.

Obecnie natomiast pasów Árpádów chętnie używa dzisiejsza skrajna prawica: Jobbik i Gwardia Węgierska. Zmiana taka, że zamiast opasek mamy chustki pod szyją. Skrupulanci wyliczają, że historyczna flaga z pasami miała ich na sobie osiem, strzałokrzyżowcy natomiast używali flagi z dziewięcioma pasami, dlatego też flagi z ośmioma pasami w żaden sposób nie wolno utożsamiać ze strzałokrzyżowcami. Część ludzi nawet przyjmuje to wyjaśnienie.

Turul to z kolei starożytny symbol o korzeniach pogańskich. Pojawia się w legendach z okresu przybycia Węgrów do kotliny karpackiej. Przez wieki był mniej lub bardziej pamiętanym symbolem narodowym aż w okresie międzywojennym stał się uosobieniem węgierskiego rewizjonizmu i antysemityzmu. Obecnie Turul często pojawia się na demonstracjach skrajnej prawicy a jego pomniki, w tym odsłonięty nielegalnie monument z jedenastej dzielnicy, są celebrowane przez mniej lub bardziej skrajną prawicę.

Tezą wystawy jest, że skrajna prawica nawiązuje do swoich poprzedników z dwudziestolecie międzywojennego i okresu drugiej wojny poprzez symbole wizualne. Głęboko się z tym zgadzam, od dawna fascynuje mnie wizualny aspekt prawicowych radykałów. Nie mogąc głosić wszystkich swoich tez otwarcie, choć krępują się coraz mniej, opierają się na przekazie kodowanym, którzy w Europie Wschodniej wszyscy znakomicie rozumieją, dla pewności podpierając go niedwuznacznymi wizerunkami. Mundury jak z drugiej wojny, pasy Árpádów, Turule, maszerujące bojówki się do tego znakomicie nadają.

By podkreślić pokrewieństwo między skrajną prawicą sprzed 70-80 lat i obecnymi ugrupowaniami wystawa często zestawia obok siebie, czasem na jednym ekranie telewizora, obrazy z tego okresu z obecnymi nagraniami. Podobieństwo jest oczywiste, po obejrzeniu wystawy pojawia się pytanie czy dalsza historia musi się powtórzyć czy nie.

Na wystawie zdjęć robić nie wolno. Szkoda, tym bardziej, że wystawa nie jest pokazywana – a mogłaby być – w internecie. Nie mogłem się jednak powstrzymać by nie pstryknąć szybko komórką zdjęcia maszerującego oddziału dziecięco-młodzieżowego Gwardii Węgierskiej.

Żeby nie kończyć bardzo smutno polecam dzieło artystyczne na temat właśnie Gwardii Węgierskiej oraz Straży Narodowej (Magyar Gárda és Nemzeti Őrség).

pomóżmy zorganizować koncert Zsuzsy Koncz w Polsce!

Dostałem następujący list:

nazywam się Dariusz Szalkowski ( 47 ) i mieszkam w Toruniu. od kilku lat dzień 23 marca jest ustanowiony jako święto przyjaźni
polsko węgierskiej. zebrałem grupę fajnych ludzi (sponsorów, mass
media i organizatorów) aby zrobić tego dnia polsko węgierski koncert. miałyby wystąpić dwie legendy polskiej i węgierskiej piosenki. pani
Halina Frąckowiak i Zsuzsa Koncz.  (Toruń – Dwór Artusa).
obie panie do dzisiejszego dnia są w super formie, obie znają się wzajemnie, obie trochę znam osobiście, obie wiedzą o tym
przedsięwzięciu. nie mogę niestety przekonać Węgierki. i tu moja
prośba. ponieważ moje pomysły na przekonywanie jej się skończyły,
może ktoś z Państwa znajdzie argument jak mam przekonać węgierskiego
babsztyla do tego przedsięwzięcie. nie potrzebuję pieniędzy, tylko
inteligentnego pomysłu i sposobu na przełamanie bariery 32 letniej
przerwy w polskich występach Zsuzsy. w 1977 roku ostatni raz śpiewała
w Polsce – moje sondaże wykazują że polscy melomani chętnie
przypomnieliby sobie tę piosenkarkę, na której koncertach byłem 7 razy
na przestrzeni ostatnich trzech lat .



pozdrawiam .

Może ktoś ma jakieś rady dla Darka i pozostałych pomysłodawców koncertu? Na pewno będą za wszystkie wdzięczni. Pomóżmy im!

ścieżki rowerowe na Manhattanie

Będąc niedawno w Nowym Jorku z pewnym zdziwieniem zauważyłem ścieżkę rowerowe na samym środku ulicy na Manhattanie. Co dziwniejsze, obok niej kawałek asfaltu, zamalowany na zielono, służący jako rozszerzenie chodnika.

Kolega wyjaśnił mi, że burmistrz Bloomberg chciał wogóle zamknąć części Manhattanu dla samochodów ale nie wyraził na to zgody senat stanowy, do którego takie decyzje należą. Mimo, że podobno większość nowojorczyków popierałaby takie rozwiązanie nie spodobało się ono dojeżdzającym spoza miasta, i ich głos przeważył. Burmistrz na jednak prawo reorganizacji ruchu i w niego skorzystał poszerzając chodniki, wprowadzając ścieżki rowerowe – i przy okazji ograniczając ruch samochodowy.

Tyle mój kolega. Szukałem informacji w internecie na ten temat ale mi się to nie udało, może ktoś wie gdzie możnaby ją znaleźć? Nie musi być koniecznie po węgiersku;)

No i rzecz jasna, kiedy też coś takiego i u nas?

ciii!

Nowy znak drogowy? Mimo, że podobny w rozmiarze i jakości wykonania do prawdziwych tablic znaków drogowych (zdjęcie zrobiłem w nocy, profesjonalna odblaskowość aż w oczy bije), to jednak nie.

Znaki te widuje się przed romkocsmami, czyli śródmiejskimi knajpami w domach do rozbiórki, nawołują do cichego zachowania się na ulicy po wyjściu: skargi mieszkańców na hałas są jednym z największych zagrożeń dla tych kultowych miejsc.

Zobaczymy czy wyprą ochroniarzy, którzy dotąd siedząc przed wejściem za główne swe zadanie mieli przekazywać wychodzącym: ciii!