Radio Polonia Węgierska 86 / czemu węgierscy pisarze nie piszą o Polsce

Powstało parę świetnych książek, w których polscy pisarze opisują Węgry ale brak takich książej o Polsce po stronie węgierskiej. O tym opowiadam w 86 odcinku podcastu Radio Polonia Węgierska (31:10).

Czytam sobie ostatnio Jadąc do Babadag Andrzeja Stasiuka delektując się opisami węgierskiej, choć nie tylko, prowincji, po której Stasiuk włóczy się pijąc masę kawy, palinki czy też jej innych lokalnych odpowiedników, paląc podłe papierosy, podróżując przeróżnymi środkami lokomocji no i wdając się w bezpośrednie kontakty z ludźmi tam żyjącymi. Nie będąc tam mogę dzięki tej książce tych miejsc doświadczyć, dowiedzieć się czegoś o nich, poznać ich klimat – a może nawet się nimi głębiej zainteresować.

Nie tylko Stasiuk tak pisze o Węgrzech. Czytając książki Krzysztofa Vargi – Gulasz z turula, Czardasz z mangalicą, Langosz w jurcie – można sobie podumać o duszy węgierskiej i węgierskich kulinariach. Via Carpatia Szczerka to z kolei powstała w stylu gonzo relacja z podróży tropami węgierskiego nacjonalizmu i resentymentu.

Tak więc po Węgrzech można sobie popodróżować nie ruszając się z wygodnego fotela.

Zastanowiło mnie jak wygląda sytuacja z drugiej strony, czyli na ile podobnych pozycji mogą liczyć węgierscy czytelnicy.

Symetrii nie ma. Podobnych reportaży literackich nie ma w ogóle. Z tematów polskich jest nieco książek Istvána Kovácsa o udziale Polaków w powstaniu 1848 roku, kilka pozycji o kontaktach polsko-węgierskich: współpracy opozycji demokratycznej w obu krajach w latach 80-tych czy też legendarnych podróżach młodych Węgrów autostopem po Polsce w latach 60-tych oraz 70-tych. Poza tym nic.

Żałuję tego z dwóch powodów. Po pierwsze, rzecz jasna, szkoda, że Węgrzy nie mają możliwości takich fotelowych podróży po Polsce jak Polacy po Węgrzech. A po drugie to ciekaw jestem jak węgierscy autorzy widzieliby Polskę, co zwróciłoby ich uwagę, co zdziwiło, co zniesmaczyło, a co może by rozśmieszyło. Zazwyczaj sporo można się dowiedzieć o sobie od takich obserwatorów z zewnątrz.

Tyle wydaje się środków na pielęgnowanie przyjaźni polsko-węgierskiej, a nuż znalazłoby się coś na kilka stypendiów na napisanie przez węgierskich pisarzy podobnych książek o Polsce. Tyle, że nie wolno byłoby oczekiwać od nich lukrowanego obrazu kraju – to nie byłoby dla nikogo interesujące.

kilka krzywo ułożonych wspomnianych książek, wśród nich nawet jedno tłumaczenie na węgierski

Reklama

Radio Polonia Węgierska 80 / Morze słowiańszczyzny

Morze słowiańszczyzny oblewa Węgry. O tym mówię w najnowszym odcinku wznowionego właśnie podcastu (33:11).

Panslawizm ma się świetnie na Węgrzech.

Ot, nie tak dawny przykład: pochodząca z marca wypowiedź Viktora Orbána na temat wojny w Ukrainie: „Nigdy nie uczestniczyliśmy w sporze z ilu państw ma się składać morze słowiańszczyzny, i w przyszłości nie zamierzamy tego robić”.

Słowiańskie morze: to nie wymysł premiera ale funkcjonujące wśród wielu Węgrów pojęcie. Dla nich słowiańszczyzna to rzecz obca, zagrożenie. Nie raz można usłyszeć, że Węgry są „wyspą na morzu słowiańszczyzny”. Pominąwszy już ciekawą kwestię słowiańskiego charakteru Austriaków czy też Rumunów, obraz ten wyraźnie pokazuje poczucie otoczenia.

Dla mnie, jak pewnie i dla przeważającej większości Polaków, słowiańskość co cecha języka. Określam się jako Polak, Europejczyk, poznaniak, budapeszteńczyk ale słowianin? Zdecydowanie nie!

Dla wielu Węgrów natomiast słowiańszczyzna to niemal narodowość. Słowianie są podobni do siebie, tworzą jedną wspólnotę, różnice między nimi są pomijalne. Dużo chętniej odwołują się do pojęcia słowiańszczyzny niż Polacy (czy też zapewne inni słowianie).

Na przykład, pamiętam jak kiedyś widziałem billboard reklamujący koncert hasłem „Bartók i słownianie”. W programie, poza Bartókiem, Borodin, Czajkowski, Dvořák, Janáček, Glinka, Musorgski, Prokofiew, Rachmaninow, Rimski-Korsakow, Smetana, Szostakowicz i Strawiński, czyli kompozytorzy czescy i rosyjscy. Nie jestem w stanie powiedzieć czy akurat kryterium lingwistyczne najlepiej nadaje się klasyfikowania tej grupy kompozytorów, było nie było, niewerbalnej muzyki, organizator koncertu takich rozterek nie miał.

Tak więc muzułmanin z Bośni, czeski ateista, katolik z Polski, posługujący się cyrylicą prawosławny Rosjanin czy też Ukrainiec to wszystko jeden pies. Panslawizm, który w krajach słowiańskich traktowany jest raczej jako eksponat z muzeum idei, na Węgrzech nadal żyje.

Bartók + Słowanie czyli Węgrzy i reszta (ich otaczającego) świata

Radio Polonia Węgierska 79 / Nikoś

Zauważyłem, że nigdy nie wrzuciłem tutaj mojego ostatniego felietonu w podcaście Radio Polonia Węgierska (38:20), a że film, o którym mowa do dziś można obejrzeć, nadrabiam to teraz. Dodam tylko, że podcast niedługo ruszy na nowo, więc będą nowe teksty!

Kiedy siadałem, żeby obejrzeć sobie film pt. Jak pokochałam gangstera nie spodziewałem się wątku węgierskiego. Nikoś, trójmiejski gangster, którego życie stanowi fabułę filmu, miał epizod budapeszteński. W latach siedemdziesiątych jeździą regularnie na Węgry, gdzie zajmował się cinkciarstwem, oszustwami i inną podobną działalnością. Miał tam swoją bandę.

W filmie pojawia się zresztą i język węgierski w scenie kiedy Nikoś spotyka się z miejscowymi „chłopakami z miasta”, którzy domagają się by nie rozszerzał działalności na inne obszary. Wszyscy mówią w swoich językach i nie wygląda na to by ktokolwiek rozumiał o czym jest mowa (poza widzami filmu, którzy dostają tłumaczenie). W komunikacji jednoznaczne są jedynie pistolet i groźne miny.

Nikoś w filmie to uroczy chłopak. Podkreślane są jego spryt, który stoi za jego sukcesami, fantazja, przywiązanie do przyjaciół i rodziny, pragnienie niezależności i głód życia. Jak mówi sam Nikoś, wolał być tygrysem przez rok niż żółwiem przez dwadzieścia lat. Nie można nie ulec jego szelmowskiemu uśmiechowi. Temat przemocy jest elegancko omijany.

Jego kryminalne sukcesy wywołują niemal dumę narodową. Brawurowa ucieczka z niemieckiego więzienia, gdzie w trakcie widzenia zamienia się z bratem, jest tu może najlepszym przykładem. Tu przychodzi na myśl węgierski rabuś banków Viszkis, któremu podobnie kibicowała w swoim czasie tutejsza ulica.

Przyszło mi do głowy jak ten „nasz” bohater był, czy też może jest, pamiętany w pozostałych krajach gdzie działał. W Niemczech to bez wątpienia jedna z postaci dzięki którym powstał stereotyp Polaka-złodzieja samochodów. A na Węgrzech?

Tu, choć nikt go pewnie nie pamięta z nazwiska, przyczynił się zapewne do stworzenia negatywnej atmosfery wokół przyjeżdzających wówczas na handel – i nie tylko – Polaków. Aczkolwiek nie odpowiada za to sam, to jemu też z pewnością zawdzięcza podejrzany charakter okolica dworca Keleti. Bez wątpienia dołożył cegiełkę do wzmocnienia stereotypu cudzoziemca-kryminalisty.

Pewnie gdybym mieszkał w Polsce wiele z tych rzeczy nie przyszłoby mi do głowy.

Tym autobusem Nikoś pojedzie do Budapesztu
Spotkanie z węgierskimi gangsterami, zaraz wszyscy będą mówić w swoich językach

Radio Polonia Węgierska 76 / „Byłem nawet w Budapeszcie”

A kaczuszce, która leci do mamy do Polski wiedzą wszystkie węgierskie dzieci bo pojawia się ona w popularnej piosence ale motywów polskich w piosenkach węgierskich – i węgierskich w polskich – jest dużo więcej. Opowiadam o tym w najnowszym odcinku Radia Polonia Węgierska (26:23).

Dobierając muzykę do tego podcastu ze zdziwieniem zauważyłem, że co jakiś czas trafiam na piosenki, w których pojawiają się polskie odniesienia. Początkowo nie przywiązywałem do tego większej wagi – ot, taka polsko-węgierska ciekawostka – ale robiło się tego coraz więcej i postanowiłem przyjrzeć się sprawie bliżej. Zebrałem co dotąd udało mi się zgromadzić, napisałem posta na facebooku prosząc o inne przypadki.

Czytelnicy nie zawiedli. Materiału zebrało się całkiem sporo. Najstarsza jest to popularna piosenka dziecięca Kiskacsa fürdik fekete tóban czyli Kaczuszka pływa po czarnym stawie. Polski motyw pojawia się w drugiej linijce: Niedługo ruszy do mamy, do Polski. Piosenkę zapisano pod koniec XIX wieku ale jest na pewno starsza.

Po niej chronologicznie pojawia się węgierska wersja piosenki Warszawo ma, wykonawana nie przez kogo innego jak Katalin Karády. To początek lat 40-tych.

Wydarzenia nabierają tempa w latach 60-tych i 70-tych. Sporo węgierskich piosenkach opowiada historie polsko-węgierskich romansów nawiązywanych podczas licznych wówczas wyjazdów do Polski. Jedna z nich ma nawet tytuł po polsku: Moja kochanka. LGT wspomina wyjazd do Warszawy w ramach turné, gdzie zgubił się jeden z członków zespołu Tamás Somló, w piosence Kleyffa pojawia się z kolei fraza gra węgierski Locomotiv.

W latach 80-tych Kontroll Csoport wykonuje – napisany w całości po polsku a i tak w pełni zrozumiały dla Węgrów – wspierający Solidarność song pod tytułem Gdańsk.

W początku lat dwutysięcznych należąca do nacjonalistycznego nurtu rocka kapela Hungarica intensywnie koncertuje w Polsce, nagrywa albumy z polskimi motywami, wykonuje polskie piosenki, na przykład Rozkwitały pęki białych róż.

W tych piosenkach odbijają się stosunki polsko-węgierskie. Jak wspomniałem, jest tam zachłyśnięcie się Polską przez Węgrów w latach 60-tych i 70-tych, pojawia się fascynacja Solidarnością, są żywe kontakty nacjonalistów.

Nie ma tam jednak wszystkiego. Po pierwsze, z jakiegoś powodu Węgry słabiej obecne są w piosence polskiej niż Polska w węgierskiej. Dalej, brak muzycznych odniesień do powstania 1956 roku, które powstałyby w okresie bezpośrednio po jego wybuchu. Było tak zapewne z powodu cenzury no i pewnie dlatego, że muzyka popularna była jeszcze po prostu mniej rozpowszechniona.

Historie romansów polsko-węgierskich opowiadane są wyłącznie z perspektywy męskiej, co tłumaczyć pewnie można słabszym głosem kobiet w muzyce rockowej.

Mimo masowych wyjazdów Polaków na Węgry, zarówno na wakacje jak i na handel, nie usłyszymy o tym w żadnej piosence, no może wyjątkiem jest tu linia Byłem nawet w Budapeszcie z pamiętnej piosenki Elektrycznych Gitar. W ogóle temat polskiego handlu – tych słynnych lengyel piac nie trafił to muzyki.

Podobnie nie wydaje się by zaistniała w niej prawicowa fascynacja Viktorem Orbánem najlepiej widoczna w postaci uczestnictwa polskich grup w węgierskich uroczystościach państwowych.

Temat z pewnością nie jest zamknięty, w przyszłości na pewno pojawią się nowe motywy – a może i ktoś wróci do dotąd pominiętych spraw z przeszłości. Póki co zachęcam do lektury mojego artykułu, który napisałem o muzycznych wpływach dla najnowszego numeru Polonii Węgierskiej. Będzie też tam link do playlisty zewszystkim wspomnianymi piosenkami, więc będzie i czego posłuchać.

Zespół LGT, Tamás Somló, ten co się zgubił w Warszawie, jest drugi z lewej, źródło: Fortepan/ Urbán Tamás
Węgierska publiczność słucha o przygodach Tamása Somló w Warszawie, źródło: Fortepan/ Urbán Tamás

Byłem nawet w Budapeszcie

Wszystkie węgierskie dzieci wiedzą, że kaczuszki mają swoje mamy w Polsce bo tak głosi popularna a przy tym, jak to bywa, bezsensowna i kiepsko zrymowana, piosenka dziecięca.

Kiskacsa uszik fekete tóban
Anyjához készül Lengyelországba

czyli

Kaczuszka pływa po czarnym stawie
Niedługo ruszy do mamy, do Polski

Rzecz jasna Polska, a także Węgry, pojawiają się również w piosenkach dla nieco starszych odbiorców. Postarałem się zebrać te, o których wiem.

Zacznijmy od Węgier i, od czegóż by innego niż piosenka Elektrycznych Gitar z frazą Byłem nawet w Budapeszcie. Zgorzkniały podmiot liryczny piosenki w niczym nie znajduje ukojenia – nie pomogła mu nawet wizyta w stolicy Węgier, kiedyś przedmiotu marzeń szczęściarzy, którym udało się dostać paszport.

Mniej znana jest piosenka Jacka Kleyffa pt. Dziad Kaczorowski. W tej dziadowskiej balladzie pojawia się fraza A tymczasem w barze Postiff gra węgierski Locomotiv. Przypomina ona o popularności tego zespołu w ówczesnej Polsce.

Meanwhile na Węgrzech taki alternatywny zespół Balaton nagrał piosenkę pt. Tudod, hogy soha … (Lengyelország) albo Lengyelországban is vannak még jó csajok… W Polsce też są fajne dziewczyny, głosi tekst. W tym czasie Polska była popularnym celem wypraw młodych Węgrów, którzy, jak widać czy też może raczej słychać, byli czuli na urok tamtejszych dziewczyn.

Motyw romansu z polskimi dziewczynami pojawia się również w innych utworach. W kawałku pt. Sehol sem talállak (Nigdzie nie mogę cię znaleźć) zespołu Quimby pojawia się ekspedientka z Warszawy ale niestety nie jestem ojczulkiem Bemem w nie całkiem zrozumiały sposób żali się wokalista. Ciekawostka: i w tej piosence pojawia się wyliczanka miejsc, które odwiedził – wszystko na darmo – podmiot liryczny tekstu.

Szczytowym przedstawicielem tego trendu jest piosenka zespołu Fonográf pod – polskim – tytułem Moja kochanka. Opowiada historię letniego romansu w Polsce. Cały tekst zasługuje na przedstawienie:

W ręku miałem słownik i tak cię pytałem
Nic nie rozumiałaś poza tym, że cię kocham
Uczenie się nawzajem swoich języków było z tobą takie proste
Czułem, że granica nie oddzieli nas od siebie

Moja kochanko nadmorska
Moja kochanko, nie zapomnij mnie nigdy
Dwa tygodnie kiedy tak dobrze było z tobą
Dwa tygodnie, które tak szybko przeleciały
Dwa tygodnie, a teraz żegnaj już.

Płakałaś, kiedy cię przytuliłem przy pożegnaniu
Pocałowałem twoje załzawione oczy koloru morza
Obiecałem pisać długie listy
Czułem, że granica nie oddzieli nas od siebie

Moja kochanko nadmorska
Moja kochanko, nie zapomnij mnie nigdy
Dwa tygodnie kiedy tak dobrze było z tobą
Dwa tDwa tygodnie, które tak szybko przeleciały
Dwa tygodnie, a teraz żegnaj już.

Jednak wyjazdy do Polski zapisały się w pamięci Węgrów (a także niektórych Polek) nie tylko z powodu nawiązywanych podczas nich romansów. Wielokrotnie wspominana fascynacja polską wolnością, zwłaszcza w okresie Solidarności, znalazła odbicie w niezwykłej piosence alternatywnego zespołu Kontroll Csoport pt. Polak Wenger, która mimo że w całości napisana po polsku była dla Węgrów w pełni zrozumiała. Piosenka była publicznym wyrazem poparcia dla Solidarności, które w latach 80-tych wymagało odwagi.

Gdańsk, Gdańsk, Gdańsk, Gdańsk, Gdańsk, Gdańsk, Gdańsk, Gdańsk!
Polak-Węgier dwa bratanki
I do szabli i do szklanki

Dobzse, dobzse, dobzse, dobzse, dobzse
Tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak

Péter Müller, członek zespołu, wykonywał też melorecytację tekstu poświęconego Lechowi Wałęsie. Oto jego tłumaczenie:

Nie pisze gazeta o tobie
Czy żyjesz jeszcze czy umarłeś
Nie puszczają, nie puszczają do ciebie
Nie puszczają
Zeszłoroczny człowiek roku
Kocham cię Lechu, Lechu, Lechu

Wspomnieć trzeba też sympatyzujący z polskimi nacjonalistami zespół Hungarica, przedstawiciel nurtu narodowego rocka, który często występuje w Polsce i nieraz występował razem z polskimi wokalistami. Hungarica wydała trzy płyty z polskimi wątkami (Przybądź wolności, Haza és Hűség – Ojczyzna i wierność, Hungarica – Radio Gdańsk live). Nagrał, między innymi – po polsku – piosenkę Rozkwitały pęki białych róż.

No i nie zapomnijmy o nieco bełkotliwym wykonaniu przez Kult najsłynniejszej chyba węgierskiej piosenki zepołu Omega pt. Gyöngyhajú lány.

Czy znacie więcej przykładów takich wzajemnych wpływów muzycznych? Będę za nie ogromnie wdzięczny!

Radio Polonia Węgierska 52 / Szkot, węgrzyny i królowie polscy

Mój niedawny pobyt w Krośnie śladami Portiusa przypomniał mi jak można sobie ubogacać wyjazdy turystyczne o elementy węgierskie. O tym mówię w najnowszym podcaście, do którego słuchania jak zawsze zachęcam. Program:

– powitanie
– przegląd prasy
– Jeż Węgierski w eterze
– rozmowa z Tomkiem i Piotrem Bedyńskim
– pożegnanie

przygotowali: A. Szczęsnowicz-Panas, R.Rajczyk, J.Celichowski, P.Piętka

Jak się mieszka na Węgrzech to ten fakt może posłużyć jako pretekst do rozszerzenia tematyki wyjazdowej o sprawy węgierskie czy też polsko-węgierskie – nawet jeżdżąc po Polsce. Podam przykład: jadąc do Niedzicy można sobie przedtem wygmerać jakieś informacje na temat węgierskiej historii tamtejszego zamku, w Przemyślu można sobie podumać nad węgierskimi obrońcami twierdzy z okresu pierwszej wojny światowej a w warszawskiej restauracji Fukiera poczytać sobie o roli win węgierskich w kulturze polskiej.

Tak się złożyło, że mój niedawny weekend minął właśnie pod ich znakiem. Odwiedziłem właśnie Krosno, które oprócz tego, że słynie z wyrobów szklanych znane jest i z tego, że związany był z nim szkocki imigrant Robert Wojciech Portius. Urodził się on około 1600 roku jako Robert Gilbert Portius Lanxeth, do miasta przybył dwadzieścia lat później, od 1623 zaś używał imienia Wojciech, co zapewne wiązało się z przejściem na katolicyzm.

Początkowo był pomocnikiem innego kupca Laurenstena – też Szkota – ale niedługo później był już samodzielnym kupcem. Kupił kamienicę na rynku i ożenił się z jedną z najbogatszych krośnianek, wdową Anną z Hesnerów. Wkrótce był jednym z najbogatszych ludzi w mieście. Jego kontakty sięgały daleko, handlował z Koroną, Śląskiem, państwami Rzeszy Niemieckiej, Prusami, Gdańskiem, Szkocją – oraz Węgrami, skąd sprowadzał wino. Dostarczał je nawet na dwór królewski, co dało mi przywilej serwitoriatu czyli wyłączenie go spod władzy miejskiej, lokalnego sądownictwa i podatków. Wino od niego trafiało na dwory kolejnych trzech królów, Władysław IV mianuje go oficjalnym królewskim faktorem.

Kamienica Portiusa na rynku

Kiedy spłonęła krośnieńska fara Portius ufundował wieżę, kaplice oraz szereg obrazów. Do dziś stoi w niej ozdobna ławka małżeństwa Portiusów ozdobiona jego gmerkiem czyli mieszczańskim odpowiednikiem herbu. W okresie potopu szwedzkiego kierował przygotowaniami do obrony miasta dokładając do wydatków swoje własne pieniądze, wyremontowano wówczas między innymi Bramę Węgierską. Choć za życia krytykowano za praktyki monopolistyczne i nadużycia finansowe to dziś pamiętane są raczej jego talenty biznesowe oraz akty dobroczynności: w mieście ma swój pomnik i ulicę.

Fara z wieżą
Ławka małżeńska Portiusów w farze
Gmerk Portiusa w farze
Pomnik

Jego pamięć jest utrzymywana zresztą nie tylko w Krośnie. Lokalne stowarzyszenie Portius stara się popularyzować tę postać, między innymi doprowadzając do odsłonięcia jego tablicy w Tokaju.

Tablica Portiusa w Tokaju

Koło Sárospatak, mieście partnerskim Krosna, działa nawet wytwórnia wina o nazwie Portius zręcznie budując swoją markę na historii tej postaci.

Gdybym nie mieszkał na Węgrzech to ta krośnieńska historia szkockiego imigranta, który wzbogacił się dostarczając węgierskie wino na dwory polskich królów pewnie mnie by aż tak nie zainteresowała.

Radio Polonia Węgierska 31/ coraz bardziej zapomnieni uchodźcy

W najnowszym odcinku audycji opowiadam o największym w historii spotkaniu Polaków i Węgrów, które miało miejsce kiedy Węgry przyjęły polskich uchodźców w 1939 roku, oraz o tym dlaczego szkoda, że te kontakty nie są kontynuowane obecnie. Pełen program podcastu poniżej, jeszcze niżej mój tekst (a w podcaście od 30:36).

Powitanie
Serwis informacyjny
Przegląd polskich tygodników
Jeż Węgierski w eterze
Urywki historii
Pożegnanie

Na ogół traktuje się przyjęcie przez Węgry polskich uchodźców w 1939 jako wielki akt przyjaźni między narodami. Słusznie, Węgry wykazały się wówczas wielkodusznością. Zarazem jednak, i tym się zwykle nie mówi, było to bodaj największe w historii bezpośrednie spotkanie Polaków i Węgrów. W odniesieniu do uchodźców padają różne liczby, ale spokojnie można powiedzieć, że dobrze ponad sto tysięcy Polaków przez parę lat przebywało na Węgrzech. Wielu z nich było tu do końca wojny czyli ponad pięć lat.

To bardzo dużo. Ci ludzie w tym czasie poznawali Węgry, uczyli się węgierskiego, utrzymywali bezpośrednie kontakty z Węgrami, poznawali ich zwyczaje, historię, mentalność. Nawiązywały się przyjaźnie i miłości. Taki Erasmus na sterydach i to w czasach kiedy podobnych rzeczy nawet na ograniczoną skalę w zasadzie nie było.

To byli konkretni ludzie. Większość z nich wróciła do Polski i tam zapewne o swoich przeżyciach opowiadała rodzinom i znajomym. Podobnie zresztą i wśród Węgrów zaangażowanych w przyjmowanie Polaków pewnie trwała pamięć o nich. Szkoda, że obecnie, wraz z odchodzącymi ostatnimi uchodźcami oraz goszczącymi ich Węgrami, pamięć tych kontaktów zanika.

Zilustruję to o co mi chodzi na osobistym przykładzie. Jeden z moich wujów spędził wojnę na Węgrzech. Umarł zanim byłem na tyle duży by jego trochę na ten temat wypytać. Gdzie był? Jak ich przyjmowano? Kto był w to zaangażowany? Co mu utkwiło w pamięci z tego okresu? I tak dalej, i tak dalej. Chętnie bym odwiedził tę miejscowość czy miejscowości gdzie przebywał, może dałoby radę znaleźć rodziny ludzi, którym mój wuj zawdzięczał pomoc, może dałoby się z nimi jakoś podtrzymywać kontakty.

Takich jak ja ludzi w Polsce jest kilkaset tysięcy – na tyle spokojnie można szacować rodziny uchodźców.

Uchodźcy w oczekiwaniu na granicy polsko-węgierskiej. Ich rodziny do dziś żyją w Polsce. źródło: Fortepan Berkó Pál

Brak jakiejś centralnego zasobu gdzie można by wyszukiwać informacje odnośnie uchodźców. Nie słyszałem choćby o zwyklej liście nazwisk osób, które znalazły schronienie na Węgrzech. Tablice umieszczane w miejscowościach, gdzie przebywali Polacy, choć ważne, w tym nie pomagają. Pięknie wydane cztery już książki małżeństwa Łubczyków o uchodźcach (Pamięć/Emlékezés) są dekoracyjne ale zupełnie niepraktyczne w użyciu.

To są jednak rzeczy do nadrobienia. Mam nadzieję, że ktoś się nimi kiedyś zajmie.

Zakazane kontakty

Książka Miklósa Mitrovicsa pod tym tytułem (Tiltott kapcsolat) nie jest pierwszą pozycją zajmującą się tematyką współpracy polskiej i węgierskiej opozycji demokratycznej w czasie socjalizmu (mam tu na myśli przede wszystkim książkę pt. Węgierski łącznik) ale jest to zdecydowanie pierwsze profesjonalne, niewybiórcze opracowanie tego zagadnienia. Dodam od razu, dla mnie bardzo udane.

Okładka książki, ciekawostka: zdjęcie pochodzi z fortepanu.

Okresem, którym zajmuje się autor są lata 1976-89 kiedy to po podpisaniu w Helsinkach Aktu końcowego Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie w roku 1975, w Europie wschodniej pojawiły się próbujące oficjalnie działać opozyjne organizacje.

Pod tym względem Polska przez cały ten czas wyprzedzała Węgry pod wieloma względami: opozycja była lepiej zorganizowana, miała silną ofertę programową, operowała lepszą techniką no i rzecz jasna, zwłaszcza po sierpniu 1980 roku, cieszyła się dużo bardziej masowym poparciem. Nic dziwnego, że dla opozycyjnie nastawionych Węgrów stanowiła wówczas model do naśladowania.

Pierwszym zapewne aktem współpracy był udział Tibora Pakha w głodówce w kościele w Podkowie Leśnej, która miała miejsce jeszcze przed strajkami sierpniowymi w 1980 roku. W tym kościele zresztą parę lat później odsłonięto tablicę upamiętaniającą powstanie 1956 roku.

Węgrzy jeździli do Polski by odetchnąć wolnością, odwiedzali biura Solidarności, kiedy ta działała jeszcze legalnie, brali udział w pielgrzymkach do Częstochowy czy też mszach podczas wizyt Jana Pawła II. Grupa Węgrów wzięła też udział w pogrzebie księdza Popiełuszki.

Nawiązywali kontakty, uczyli się polskiego. Uczyli się też praktycznych technik opozycyjnych czyli przede wszystkim drukarstwa. Historia węgierskiej bibuły zaczyna się w zasadzie od wizyty Gábora Demszkyego w Polsce w 1981 roku, kiedy nauczył się on różnych technik drukarskich. Przedtem nieregularne publikacje przepisywane na maszynie zastąpiły wówczas wyższe nakłady oraz regularne wydawnictwa.

W niezależnych węgierskich publikacjach często pojawiała się tematyka polska. Pisano o tym co się w Polsce dzieje, na przykład po śmierci księdza Popiełuszki pojawiło się dużo materiałów z tym związanych, pojawiały się sprawozdania odnośnie polskich debat w kręgach opozycji, wiele tekstów, w tym i książek, tłumaczono. Gazetka Hírmondó (Wiadomości) miała tytuł pisany solidarycą z flagą węgierską nad literami.

Ważny był wpływ programowy z Polski. Tekst Adama Michnika pt. Nowy ewolucjonizm, który nawoływał do budowania niezależnych instytucji społeczeństwa obywatelskiego zamiast prób obalania władzy komunistycznej głęboko wpłynął na sposób myślenia i działania węgierskiej opozycji.

Z Polski tutejsi opozycjoniści czerpali konkretne pomysły do działalności takie jak poniedziałkowy wolny uniwersytet, którego spotkania odbywały się po domach na wzór latającego uniwersytetu w Polsce czy też niezależne związki zawodowe, które tworzono tu pod koniec lat 80-tych.

Warto pamiętać o roli polskiego przykładu w powstaniu Fideszu. Viktor Orbána napisał pracę dyplomową z polskiej Solidarności, Mitrovics zresztą ją w książce szczegółowo omawia. Wacław Felczak zachęcał młodych działaczy skupionych wobec obecnego premiera Węgier do założenia partii opozycyjnej. Nie raz odwiedzali oni zresztą Polskę a na swoich kongresach podejmowali gości z Polski.

Negatywem kontaktów opozycji była współpraca na poziomie władz. Ekipa Jaruzelskiego wypytywała węgierskie oficjalne delegacje o ich doświadczenie kadarowskiej normalizacji. Polska bezpieka, na prośbę swoich węgierskich odpowiedników, śledziła węgierskich opozycjonistów podczas ich wizyt w Polsce. Kiedy trzeba poddawała ich szykanom, na przykład wydalając z kraju. Działało też w drugą stronę: Wojciecha Maziarskiego wydalono z Węgier po niezależnych koloniach dla dzieci z Polski zorganizowanych przez tutejszych opozycjonistów.

Na tych koloniach chciałbym się na chwilę zatrzymać. Zorganizowano je w 1981 roku jako gest solidarności z Polakami, niejako w nawiązaniu do pomocy udzielanej przez Polaków w 1956 roku a także kolonii dla węgierskich dzieci, które odbyły się w Polsce w 1957 roku. Początkowo organizatorzy zwrócili się do węgierskiego Czerwonego Krzyża by ten otworzył konto do wpłat na rzecz Polaków w potrzebie. Gdy ta organizacja odmówiła powołując się na to, że nie dyskryminuje nikogo na podstawie pochodzenia, opozycjoniści sami wzięli się za organizację kolonii.

Przez zbiórkę społeczną zebrano 80 000 forintów, co było wówczas znaczną kwotą. Prowadzących zbiórkę zaskoczył pozytywny odzew, obawiano się niechęci do Polaków spowodowanej przez antypolską propagandę rządową.

Nawiązano kontakty z regionem Solidarności Mazowsze. Tam wybrano ubogie dzieci, które miały pojechać na kolonie. Zwykle nie były one dotąd nigdzie na wakacjach. Przed samym wyjazdem okazało się, że potrzebne są dla nich imienne zaproszenia od prywatnych osób, udało się je zdobyć. Na Węgrzech spędziły one okres 10-16 czerwca.

Kolonie odbyły się w letnim domu Tamása Erőssa i Jánosa Kende w leżącej nad Balatonem wsi Kékkút. W ich trakcie regularnie odbywały się kontrole węgierskiego sanepidu. Mimo tych szykan dzieci chodziły na plażę, grały w piłkę, brały udział w wycieczkach. Węgierski bard Tamás Cseh dał dla nich minikoncert. Na koniec dzieci odwiedziły Budapeszt.

W organizację kolonii najbardziej zaangażowani byli Gábor Demszky, György Krassó, Ottilia Solt, Grácia Kerényi, Miklós Haraszti i Katalin Gyarmati. W ich trakcie dla dzieci gotowali Miklós Sulyok, Géza Buda oraz György Petri (Miklós Sulyok i dziś zajmuje się gastronomią, prowadzi znakomitą restaurację M na ulicy Kertész).

Drugą próbę zorganizowania kolonii podjęto po wprowadzeniu stanu wojennego w grudniu 1981 roku. Tę próbę storpedował węgierski Czerwony Krzyż, udało się natomiast zebrać znaczną pomoc materialną (pieniądze, odzież, żywność, środki czystości), którą przesłano do Polski koleją.

Kolejna próba, podjęta w lecie 1982, zakończyła się niepowodzeniem: wybrano grupę ubogich polskich dzieci, w gotowości były czekające na ich przyjęcie rodziny węgierskie ale w ostatniej chwili władze polskie przeszkodziły wyjazdowi uniemożliwiając kupno biletów. Następną próbę wyjazdu zablokowano zatrzymując studentkę, która wiozła ze sobą imienne zaproszenia dla dzieci. W końcu zebrano środki wykorzystano na kolonie dla dzieci zorganizowane na Mazurach.

Co ciekawe i ważne, współpraca opozycji demokratycznej w obu krajach nie opierała się na tradycyjnej przyjaźni polsko-węgierskiej ale na wspólnocie wartości. Tym niemniej ta współpraca wpisała się w historię polsko-węgierskich stosunków nie mniej niż te wydarzenia, które z przyjaźnią między dwoma narodami zwykle kojarzymy. I to mimo tego, że cała opozycja węgierska liczyła wówczas wszystkiego kilkaset osób – tym większy szacunek dla nich.

Przyciągające się przeciwstawieństwa

Czy przyjaźń polsko-węgierska może mieć miejsce między państwami a nie tylko między ludźmi? To pytanie prześwituje za zatytułowaną w ten sposób (Ellentétek vonzásában) monografią Tibora Gerencséra na temat polsko-węgierskich stosunków dyplomatycznych na początku XX wieku.

Opisuje ona okres od początków pierwszej wojny światowej kiedy Naczelny Komitet Narodowy utworzył swoje pierwsze przedstawicielstwo w Budapeszcie (1915) aż po zamknięcie polskiej ambasady pod koniec 1941. Omawia obraz Węgrów wśród Polaków oraz Polaków wśród Węgrów, rolę przedstawicielstwa Węgier w Warszawie w okresie wojny 1920 roku, reakcje węgierskie na śmierć Piłsudskiego, powstanie i działalność Instytutu Węgierskiego w Warszawie oraz Instytutu Polskiego w Budapeszcie, a także stosunki między wywiadami obu państw w okresie międzywojennym.

Książka jest kopalnią faktów, bogato jest ilustrowana zdjęciami omawianych postaci i wydarzeń. Pojawiają się bardziej znane fakty, jak węgierska pomoc dla Polski w trakcie wojny z bolszewikami a także mniej znane jak współpraca wywiadów nakierowana na osłabienie Czechosłowacji. Trochę szkoda, że choć pojawia się informacja o typie i ilości dostarczonej Polsce amunicji to brak wyjaśnienia odnośnie tego ile dni walki ta dostawa umożliwiała.

Interesująca historia obu instytutów. Swoją działalność zaczęły one jako placówki przeznaczone dla badaczy. Oferowały biblioteki oraz czytelnie – i w zasadzie niewiele więcej. O działalności kulturalnej nie było wówczas mowy.

Ich budżety, podane w ówczesnej walucie (pengő) a także dziesiejszych forintach, są szokująco niskie. Warszawski Instytut Węgierski na przykład miał w latach 1931-32 miesięczny budżet w wysokości 1300 pengő czyli około miliona dzisiejszych forintów. Pomogłaby porównawcza informacja dotycząca ówczesnych cen, może w ich kontekście ta kwota nie byłaby tak mała.

Instytucje polskie w Budapeszcie, ambasada oraz Instytut, przetrwały zresztą państwo polskie. Pierwsza funkcjonowała do końca 1940 roku, kiedy zamknięto ją pod silnym naciskiem niemieckim a druga aż do niemieckiej okupacji Węgier w marcu 1944 roku. Świadczy to o pozytywnym nastawieniu władz węgierskich do Polski.

Lektura książki zostawiła mnie z paroma pytaniami. Pierwsze: dlaczego, mimo że Polska i Węgry miały fundamentalnie odmienne interesy w polityce międzynarodowej (Polska: utrzymanie statusu quo, Węgry: rewizjonizm) Węgry nie tylko nie pozwoliły Niemcom na atak na Polskę przez swoje terytorium, ale potem przyjęły polskich uchodźców, umożliwiły sporej ich części ucieczkę do Francji a także utrzymywały polskie instytucje? Owszem, istniała sympatia do Polski ale przecież istniały również szalenie ważne dla Węgrów interesy czyli odzyskanie utraconych terytoriów, na które szanse dawała współpraca z Niemcami. Rewizjonizm w dodatku był czymś popieranym przez w zasadzie wszystkie partie. Czy wszystkie siły w polityce węgierskiej były zgodne odnośnie tych decyzji? Jak zareagowała silne przecież stronnictwo proniemieckie? W relatywnie swobodnych wyborach, które dopiero co miały wówczas miejsce (25-26 maja 1939 roku) naśladująca nazistów partia strzałokrzyżowców okazała się być najsilniejszą partią opozycyjną (ponad 11%), czy ona też zajmowała propolskie stanowisko?

Drugie: jak wyglądały konkurencyjne koncepcje stosunków międzynarodowych w obu krajach? W książce „Polska” i „Polacy” oraz „Węgry” i „Węgrzy” pojawiają się tak jakby były to pod tym względem monolity. W dwóch miejscach tylko pojawiają się wyjątki. Pierwszy to miejsce kiedy autor omawia odmienny stosunek do niepodległości Polski reprezentowany przez premiera Istvána Tiszę oraz przywódę opozycyji Gyulę Andrássyego młodszego: Tisza sprzeciwiał się niej nie chcą dopuścić do zmiany dualistycznego charakteru monarchii na trializm (austro-węgiersko-słowiański), Andrássy ją popierał. Drugi to report ambasadora Csekonicsa z 1920 roku, w którym określa endecję i PSL jako wrogów Węgier. Ciekawe byłoby omówienie reprezentowanych przez te siły polityczne odmiennych koncepcji, tego, która kiedy przeważała, dlaczego i jakie były tego konsekwencje. To pytanie nawiązuje też do poprzedniej kwestii.

W końcu: dlaczego wspólna granica była tak ważna dla obu krajów? To zdawało się być jedną z niewielu rzeczy, co do których działały one zgodnie (drugą było może dążenie do osłabienia a potem i rozbicia Czechosłowacji). Znowu, interesujące byłoby poznanie powodów tych dążeń tym bardziej zważywszy na to jak wiele rzeczy wówczas oba państwa dzieliło.

Mam nadzieję, że niezadługo ukaże się rozszerzone wydanie monografii, która zaspokoi moją ciekawość odnośnie tych pytań.

Węgierska bibuła

Jakiś czas temu znajomy znajomego dał mi torbę pełną węgierskiej bibuły z lat 80-tych mówiąc, na pewno mnie to zainteresuje. I faktycznie tak się stało.

zawartość torby

W torbie były parę numerów czasopism (Beszélő, Hírmondó i Demokrata) oraz kilka książek. Były to w zasadzie główne periodyki tego okresu.

Najważniejszym z nich było Beszélő. Ukazywało się od października 1981 roku aż do października 2012, kiedy to czasopismo, rzecz jasna wychodzące już oficjalnie, przestało się ukazywać. W formie samizdatu (do 1989 roku) ukazało się 27 numerów Beszélő. Pismo miała charakter intelektualny, zawierało teksty programowe. Nakład wahał się od jednego do dwóch tysięcy egzemplarzy. Redagowali je János Kis, Ferenc Kőszeg, György Petri, Bálint Nagy, Miklós Haraszti, János Eörsi, Bálint Magyar, Ottilia Solt, Gábor Havas i Gábor Iványi. Wydawcą, drukarzem i kolporterem był Gábor Demszky.

Numer 10 Beszélő

Demokrata powstał później i niejako w opozycji do Beszélő. Było to czasopismo bardziej wyraziste, antykomunistyczne, miało ambicję dotarcia poza zamknięty krąg opozycyjnej inteligencji. Jego redaktorem by Jenő Nagy. Między 1986 a 1991 rokiem ukazało się 41 numerów pisma.

Numer 4 Demokraty

Hírmondó było bardziej informacyjne, zawierało krótsze artykuły. Redagował je Gábor Demszky.

Hírmondó ze skądziś znajomą flagą

W sumie ukazywały się następujące podziemnie czasopisma: ABC tájékoztató, A Duna Kör Hírei, A Helyettes Szomjazók Magazinja, A Hírmondó, A Kisúgó, Aktuális Levél – AL – Artpool Letter, Angol Figyelő, Az Elnyomás és Ellenállás Dokumentumai, Béke Füzetek, Beszélő, Máshonnan Beszélő, Külön-Beszélő, Demokrata, Dialógus újság, Égtájak Között, Földalatti Vonal, Határ/Idő/Napló, Hiány, Ifjúsági Magazin, Zsaru Magazin, Magyarság, Magyar Figyelő, Magyar Zsidó, Munkás, Munkások a demokráciáért, Pofon, Res Publica Lapok, Szféra, Sznob, Túlélés, Vakond i Vízjel.

Działało też szereg wydawnictw, najważniejszym wśród nich było wydawnictwo AB, od połowy lat 80-tych wydające Beszélő. Oto ich lista: AB, ABC, Áramlat, Artéria, Elsötétítés, Magyar Október, Magyar Október Szabadsajtó, Katalizátor Iroda, Független, Magyar Figyelő, Magyar Március, Alulnézet, Rien de rien, Szabad Idő, SZETA: Szegényeket Támogató Alap i Group Inconnu.

Podaję te informacje bo pracując nad tym postem dowiedziałem się (bardzo pomocni byli ludzie z Open Society Archive), że nie istnieje żadne opracowanie węgierskiego samizdatu, dostępne dane są rozproszone. Co znalezłem spróbowałem więc tu umieścić. Jakbyś kogoś interesował głębiej temat trochę ten post może mu, albo jej, pomóc.

Zanurzenie się w świat bibuły lat 80-tych pozwoliło mi na zauważenie paru interesujących rzeczy.

W kręgu podziemnych wydawnictw rząd dusz należał do środowiska liberalno-lewicowego. Jeśli spojrzeć na wspomniane wyżej nazwiska widać to wyraźnie, ci ludzie pojawiali się później głównie w kręgach liberalnego SzDSz-u. Nie wiem, czemu brakowało prawicowych inicjatyw, te pojawiły się dopiero pod koniec lat 80-tych (trochę pisałem o nich już tu i tu).

Środowisko samizdatu określało się jako opozycja demokratyczna. Przymiotnik „demokratyczna” z jednej strony służył do odróżnienia się od niedemokratycznych komunistów, którzy rządzili ale także od niedemokratycznych postaw, które pojawiały się wśród opozycji. Kiedy na przykład pojawiła się inicjatywa skrajnie prawicowej publikacji, samizdatowcy zdecydowanie odcięli się od niej.

Ciekawa jest lista poruszanych tematów. Na pierwszym miejscu wśród nich, rzecz jasna, prawa człowieka, sporo jest informacji o ich naruszaniu. Pisze się o sytuacji Węgrów mieszkających w krajach sąsiednich, pojawiają się głosy domagające dla nich zbiorowych praw. To jest szokujące o tyle, że obecnie mniejszości węgierskie w krajach sąsiednich są domeną prawicy a liberałowie i lewica odsądzane są na tym polu od czci i wiary chociaż to oni pierwsi podjęli ten temat.

Podobnie nieoczekiwane są głosy w obronie wolności religijnych, przede wszystkim odnośnie mniejszych grup. Wówczas postawy religijne były szykanowane, obecnie obserwować można raczej sojusz ołtarza z (prawicową) władzą. Są materiały w obronie wolności w kulturze, między innymi relacja z procesu grupy punkowej CPG.

Pojawia się ekologia, katalizatorem są protesty przeciwko budowie zapory na Dunaju w Gabčíkovie-Nagymaros. Pisze się też o rewolucji 1956 roku. Są materiały o pacyfiźmie.

Publikowane są informacje na temat innych krajów bloku wschodniego. Wśród artykułów są tłumaczenia autorów z tych krajów, znalazłem nazwiska Adama Michnika, Václava Havla oraz Krzysztofa Pomiana. Są wspólne deklaracje opozycyjne Karty 77, KOR-u i Solidarności.

Uderza jak prominentne miejsce zajmują sprawy polskie. O Polsce, Solidarności, opozycji pisze się dużo, widać jak silnym echem odbyła się sprawa morderstwa ks. Popiełuszki. Licznie reprezentowani są polscy autorzy. Tytuł Hírmondó pisany jest solidarycą.

Specjalny materiał wydane po morderstwie ks. Popiełuszki

Polskie wpływy były zresztą głębsze. Nie widać tego po samej bibule, ale w tym czasie do języka węgierskiego trafiło słowo „ramka” (przykłady tu strona 19 i tu). Pracy z tym prostym przyrządem używanym głównie, choć nie tylko, do podziemnego sitodruku, Węgrzy uczyli się od Polaków.

Człowiek z żelaza, listy dialogowe – wydane drugie poprawione!

Pacjentem zero tej polskiej zarazy był Gábor Demszky. (Warto dodać, że samizdat wydawany w formie przepisywanych na maszynie publikacji istniał już od drugiej połowy lat 70-tych, ale jego skala i zasięg były bardzo ograniczony, dopiero od Demszkyego można mówić o niezależnej działalności wydawniczej). Ten późniejszy wieloletni burmistrz Budapesztu tak opisywał jak przebiegała jego inicjacja na tym polu.

Jesienią 1980 roku przeczytałem wywiad przeprowadzony przez redaktora naczelnego austriackiego tygodnika „Profil” z przedstawicielem niezależnego polskiego wydawnictwa NOWA. Konrad Bieliński mówił w nim, że NOWA jeszcze przed powstaniem zorganizowanej „Solidarności” była dobrze funkcjonującą oficyną podziemną. […] Polskie sukcesy wzbudziły we mnie entuzjazm i uświadomiły mi, że na Węgrzech należy zinstytucjonalizować niezależne media. […]

Postanowiłem zorganizować niezależne wydawnictwo. Nie wystąpiłem o pozwolenie, bo i tak bym go nie dostał. Kapitał początkowy wynosił 10 tysięcy forintów honorarium, które otrzymałem za mój tekst socjologiczny opublikowany w antologii lrószemmel [Oczyma pisarza]. Była to wówczas znacząca suma, kilka moich miesięcznych pensji. Podjąłem błyskawiczną decyzję – kupiłem pryzmę papieru, który ukryłem w suchym kącie piwnicy moich rodziców, tak niskiej, że nie można było się w niej wyprostować. Zakup papieru przesądził sprawę – zapełnił tylne siedzenie i bagażnik mojego samochodu. Kiedy padło pytanie, na kogo mają wystawić rachunek, podałem jakąś zmyśloną nazwę firmy. Początkowo ten sposób dobrze się sprawdzał.

W maju 1981 wziąłem miesiąc urlopu, ale nikomu nie powiedziałem, że jadę do Warszawy. Wyruszyłem, tak jak zawsze, na socjologiczne badania terenowe. Zabrałem ze sobą aparat fotograficzny i magnetofon. Miałem kilka adresów i telefonów.

Rok wcześniej […] widywałem się z polskim historykiem, Karolem Modzelewskim, późniejszym rzecznikiem „Solidarności”, który u mnie spotykał się potajemnie z paryskim rzecznikiem KOR-u. Mieszkali u mnie przez kilka dni, miałem więc okazję dobrze poznać działanie pomocy prawnej KOR-u. Tak więc Modzelewski był moim polskim kontaktem, a drugim – Bieliński, o którym wiedziałem, że będę mógł nawiązać z nim kontakt przez warszawską Solidarność. Kiedy wylądowałem w Warszawie, chciałem podać taksówkarzowi adres siedziby Regionu Mazowsze, ale ten się odwrócił i powiedział, że nie trzeba, wie, dokąd jechać. […]

Głównym celem mojej podróży była nauka technik drukarskich stosowanych przez podziemnych wydawców. Poznano mnie z drukarzem imieniem Andrzej [Zieliński], który nauczył mnie używanej także przez grafików techniki sitodruku. […] Montowaliśmy ramki, uczyłem się konspiracji i pławiłem w polskiej wolności. Przyjęto mnie więcej niż po przyjacielsku. Oczekiwano, że zabiorę ze sobą do Budapesztu tutejszą wolność. Przekazywano mnie sobie z rąk do rąk, poznawałem coraz to piękniejsze dziewczyny, niewiele spałem. […]

Moje polskie doświadczenia opisałem w politycznym dzienniku, zatytułowanym Odnowa, przeznaczonym dla słuchaczy węgierskiego Uniwersytetu Latającego. W lipcu 1981 bałem się, że policja skonfiskuje moje notatki wraz z przywiezionymi z Warszawy dokumentami, dlatego przeprowadziłem się do innego, pustego mieszkania. W kawalerce przy ulicy Lajosa nie było nic poza materacem i kuchennym stołem, na który wypakowałem wszystko, co zebrałem w Warszawie i we Wrocławiu. Przez trzy dni nie wychodziłem z mieszkania. Nigdy wcześniej nie robiłem czegoś podobnego, ale doszedłem do wniosku, że w ten sposób, kiedy jest to konieczne, można znikać także w Budapeszcie. Technikę znikania w szczegółach objaśnili mi moi polscy przyjaciele. Najważniejsze, żeby siedzieć w jednym miejscu i mieć w mieszkaniu wszystko, co niezbędne. W ten sposób tylko raz trzeba umknąć przed śledzącymi cię osobnikami.

Mieszkanie Ferenca Kőszega, w którym opowiadałem o podróży do Polski, było pełne ludzi. Czułem, że jeśli zdam ten egzamin, może znajdą się chętni do wdawania bibuły. Nie byłem wprawnym prelegentem, przestępowałem z nogi na nogę, często traciłem wątek. Miałem w głowie mnóstwo materiału, a niewiele czasu, żeby dobrze przygotować swoje wystąpienie. […] Od tego wykładu zaczyna się calkowicie nowy okres w moim życiu.

źródło: Gábor Demszky: Elveszett szabadság, Noran Libro, Budapest 2012. Fragm. tłumaczenie Elżbieta Sobolewska, za: Karta 90/2017, Gábor Danyi: Wracanie Wolności

Dzięki dla Ryśka za zwrócenie mojej uwagi na ten tekst!

Zabawna jest anekdota związana z drukarską przeszłością Demszkyego. Kiedy w latach 90-tych do Budapesztu przyjechała Madonna, ten podejmował ją jako gospodarz miasta. Między innymi pokazano jej powielacz, na którym Demszky drukował w swoim czasie bibułę. Pamięć heroicznych lat jest jeszcze świeża, Demszky stoi dumny, a Madonna na to: Co za kariera, od prostego drukarza do burmistrza!

Warto pamiętać ten okres, kiedy przykład z Polski tak mocno oddziaływał na Węgry.