walka o drzewa na ulicy Nagymező

Wczoraj znów demonstrowałem w obronie drzew na ulicy Nagymező. Robiłem to już wcześniej i wydawało się, że być może ta pomylona inwestycja nie dojdzie jednak do skutku, ale samorząd szóstej dzielnicy wraz z inwestorem starają się ją jednak dalej przepchnąć.

Obecnie osią sporu jest sprawa drzew. Na ulicy rosną mianowicie piękne, stare platany i żeby zbudować parking trzeba by je wyciąć. Problemem jest, że wyciąć w myśl prawa można jedynie drzewa chore a nasze platany mają się świetnie. Inwestor zaczął więc prokurować ekspertyzy mające wykazać, że drzewa są w fatalnym stanie i zagrażają bezpieczeństwu przechodniów, a może, kto wie, także i państwa. Organizacje pozarządowe zaangażowane w protest zamówiły opinie, które wykazały, że drzewa są zdrowe.

Samorząd szóstej dzielnicy znowu wydał pozwolenie na budowę, ale potrzebna jest jeszcze zgoda samorządu budapeszteńskiego i w poniedziałek ma się on zająć tą sprawą. Nasz protest był malutki, z powodu deszczu zgromadził tylko koło pięćdziesięciu osób, ale może i tak odniesie skutek. Wyszli do nas przedstawiciele władz miasta (demonstracja miała miejsce przed ratuszem), przyjęli petycję i powiedzieli, że nie widzą przeszkód, by w posiedzeniu udział wzięły zaangażowane organizacje.

Żeby tylko do zimy sprawa została zdecydowana, bo obecnie górne korzenie drzew są odsłonięte i gdy przyjdą mrozy mogą zamarznąć.

Reklama

Polka-Węgier – może wyjść?

Gmerając niedawno w "Magyar-Lengyel Forum Węgierskie" (naprawdę tak się nieco głupio nazywa) Gazety Wyborczej zauważyłem, że najpopularniejszy topik ma tytuł "Polka-Węgier – może wyjść? " Poczytałem sobie głosy w dyskusji. Jak się można było spodziewać, mieszanka opowieści o udanych małżeństwach z omówieniami porażek.

Sam tytuł zdaje się mówić, że układ Polka-Węgier jest bardziej ryzykowny niż Polak-Węgierka i dyskusja zdaje się to potwierdzać. Na forum w zasadzie odzywają się zresztą same kobiety poza jednym facetem, który przyznaje, że interesował się pewną Węgierką, ale w decydującym momencie zabrakło mu odwagi.

Konkluzją jest, że jeśli coś nie wychodzi to dlatego, że

  • Węgrzy są jako mężowie bardziej dominujący niż Polacy ("lata tureckiej okupacji nie poszły na marne", że zacytuję Pollyester, która wzięły udział w dyskusji)
  • mieszkało się na Węgrzech a nie w trzecim kraju
  • węgierska teściowa była zbyt blisko

Teraz poczytałbym sobie chętnie topik: Polak-Węgierka: może wyjść?

bezdomny godny zaufania

Niemal codziennie przechodzę lub przejeżdżam na rowerze przed pocztą na ulicy Bajcsy-Zsilinskyego. Przed pocztą facet sprzedający gazetę bezdomnych oraz (już nie) darmowe egzemplarze Metra. Z facetam znamy z widzenia i mówimy sobie dzień dobry. Co jakiś czas nieco go wspomagam finansowo.

Niedawno wchodzę na pocztę i przypinam rower do barierki. Bezdomny znajomy mówi "pan zostawi, będę na niego uważał". Z uśmiechem dziękuję, rower przypięty i już pędzę po schodach.

Wczoraj jednak przyjeżdżam przed pocztę i uświadamiam sobie, że kłódki nie mam: przypiąłem nią rower Chłopaka przed pływalnią gdy odprowadziłem go na półkolonie pływackie na wyspie Małgorzaty. Sekunda zastanowienia i pytam bezdomnego czy nie miałby oka na mój rower podczas gdy załatwiam sprawy na poczcie. "Nie ma sprawy".

Wchodzę na pocztę z pewnym poczuciem niepewności i bardziej niż zwykle denerwuję się na wolne tempo przesuwania się kolejki. Wychodzę – rower na miejscu. Bezdomny dostał 100 z podziękowaniem a ja dostałem do myślenia na temat więzi międzyludzkich, zaufania, itp.

prezenty

W ostatnią sobotę byliśmy na weselu w Debreczynie. Ślub i wesele jak to ślub i wesele, zwyczaje podobne. Tu też w urzędzie była biskupica (tak nazywam urzędniczki przepasane wstęgą), i też wygłosiła kretyńską mowę. Pani młoda i pan mlody ubrani jak to zwyczaj w sporej części świata. Na weselu podobnie do Polski koszmarnie prymitywna muzyka. Wodzirej o tubalnym głosie i o poczuciu humoru, które, co charakterystyczne, najbardziej spodobało się, przypomnijmy, sześcioletniemu Chłopakowi. Jedzenie (świetne zresztą) jak zawsze w dużo za dużej ilości, nie do przejedzenia. Czyli żadnych rewelacji, to co, lekko upraszczając, wszędzie i zawsze. Z jedną może różnicą. Chodzi mi o prezenty.

Przyzwyczajony jestem do tego, że prezenty daje się po kościele. Świadkowie zbierają je, przenoszą do samochodu, i tak dalej. Nie tu. Powiedziano nam, że prezenty dawać będziemy przed kolacją. Kiedy wodzirej tubalnym głosem ryknął, że teraz, ustawiliśmy się wszyscy w kolejce do stołu, gdzie siedzieli państwo młodzi. Jakże się zdziwiłem kiedy zobaczyłem, że osoby z paczką w rękach są w mniejszości. Większość trzymała koperty.

Nie przypomninam sobie, żeby proszono o pieniądze zamiast prezentów. Państwo młodzi mieszkają ostatnio w Londynie i biedy nie klepią. Wydaje mi się, że była to bardziej inicjatywa zaproszonych gości.

Nieco mnie to zszokowało. Pisałem już raz o pieniężnych prezentach na urodziny. Myślałem jednak, że to indywidualna cecha mojej teściowej a nie coś tak systematycznego. Wiem, że nietrafione (większość zapewne) prezenty ślubne to koszmar, ale mimo wszystko żal mi, że piękny sam w sobie zwyczaj dawania prezentów zamienia mi się przed oczami w rodzaj podatku "od urodzin", "od ślubu" czy też "od skończenia szkoły".