Niestety z wzajemnością.
Media podały niedawno, że rektor uniwersytetu w Segedynie, lekarz László Rovó, jest zakażony koronawirusem. Wiadomość byłaby po prostu smutna gdyby nie szereg towarzyszących temu okoliczności co powoduje, że jest interesująca.
Okazało się mianowicie, że rektor dopiero co był w Austrii na nartach, po powrocie nie poddał się kwarantannie, poszedł do pracy a nawet operował. Będąc już chorym prowadził ze swojego biura wideokonferencję utrzymując, że jest po prostu zaziębiony.
Wcześniej, piątego marca, rektor podpisał okólnik [HU], w którym wzywa do przestrzegania zaleceń uniwersyteckiej komisji ds. koronawirusa grożąc tym, którzy się do tego nie zastosują „wyciągnięciem najsurowszych konsekwencji dopuszczalnych w kodeksie pracy a nawet postępowaniem karnym”.
Dziewiątego marca ta komisja nakazała [HU], by w czasie trwania epidemii pracownicy uniwersytetu powstrzymali się od prywatnych podróży.
Jaśniej się nie dało.
Rektor po początkowym unikaniu prasy wydał komunikat. Utrzymuje w nim, że zaraził się nie w Austrii ale najprawdopodobniej w pracy, bo jako laryngolog często ma do czynienia z cierpiącymi na choroby górnych dróg oddechowych. Nie przejawiał jakichkolwiek objawów, które dałyby powód do niepokoju, twierdzi. Po ich wystąpieniu niezwłocznie udał się na kwarantannę. W trakcie pracy natomiast zachował maksymalną sterylność i tak więc nie naraził nikogo na zarażenie.
Fascynujące. Z jednej strony lekarz, ba, rektor, czyli ktoś, kto posiada ponadprzeciętną wiedzę na temat epidemii, zapobiegania im i ich zwalczania. (Swoją drogą zakażeni od razu mają objawy? Really? Jeśli tak to po co kwarantanna?) A także ktoś, kto bierze aktywny udział w walce z zarazą.
Z drugiej jednak ktoś, kto posiada dużą władzę i z racji tego raczej stanowi reguły niż się do nich stosuje. To może działać gdy te sankcje złamania reguł egzekwują inni ludzie. Jak widać, gorzej jest gdy zajmują się tym wirusy niepodatne na polityczne wpływy.
