Cały świat już obejrzał sobie ten film, więc w końcu i na mnie przyszedł czas.
Początek nie mógł być lepszy. Pojawia się dyrektor BKV (Budapesztańskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne) i stojąc na tle wagonu metra niezdarnie odczytuje z kartki oświadczenie stwierdzające, że ma nadzieję, iż widzowie nie będą identyfikować kontrolerów biletów z metra z bohaterami filmu. W pierwszej chwili myślałem, że to parodia, ale nie, pojawiający się napis potwierdza, że to dyrektor we własnej osobie. Klimat filmu jest już ustalony.
Oglądając Kontroll dałem się wessać niesamowitemu, przesadnemu światowi filmu. Jego elementy to świat, który znam z codzienności: kontrolerzy operujący stadami, opaski wciągnięte na rękawy, niekształtne ubioru oznaczające mundury, nienawiść pasażerów, sprzeczki i pyskówki. Ale wszystko to jest w filmie skondensowane, postaci są przerysowane, codzienność filmu jest zbudowana z wydarzeń niecodziennych bez miejsca na rutynowość i nudę, zmyślenia twórców filmu stają się w nim rzeczywistością. Świat ten jest fascynujący a wizja wciągająca. Aktorzy, na ogół dobrze znani tutaj, grają lepiej niż zwykle. Wyszukane i niebanalne są ubrania aktorów oraz scenerie poszczególnych epizodów. Zwróciła moją uwagę muzyka zespołu Neo, którym obiecałem sobie się nieco zainteresować.
Scenariusz, jak to niestety na ogół bywa ostatnio w węgierskich filmach, został napisany przez reżysera, i jest słabawy. Uwaga: młody człowiek uciekając przed wyścigiem szczurów pogrąża się w świadomym upadku, z którego wyciąga go miłość, niecodzienne, co? Nawet w szczegółach reżyser poddaje się niekiedy banałowi, sanitariusz zbierający do woreczka resztki ciała przejechanego przez metro podaje przepis na … gulasz, który każdy umie tutaj ugotować.
Mnie w filmie jednakże do tego stopnia ujęła potęga obrazu, że niedostatki scenariusza już mnie aż tak bardzo nie przeszkadzały. Więcej takich filmów!