Trudni przyjaciele Polaków

Niedawno zmarł biskup pomocniczy György Snell, sufragan archidiecezji ostrzyhomsko-budapeszteńskiej, proboszcz Bazyliki św. Stefana. Taki pożegnalny tekst o nim można było przeczytać na stronie polonia.hu:

Ksiądz Biskup György Snell był wyjątkową postacią, Wielkim Przyjacielem Polski i Polaków, niezwykle oddanym sprawie przyjaźni naszych narodów.

[…] Jak wielokrotnie podkreślał: „gdyby kiedyś przyszło mi zmienić Ojczyznę, to mogłaby być to tylko Polska”. Od lat młodzieńczych regularnie odwiedzał Polskę, z którą łączyła Go prawdziwa, emocjonalna więź. Więź, którą traktował jako swój obowiązek niesienia pomocy i wspierania wszelkich inicjatyw, które umacniały przyjaźń Polaków i Węgrów.

Zwykł podkreślać, w Polsce, a szczególnie w Częstochowie, „napełnia swoje duchowe akumulatory”. […] Był jednym z inicjatorów pomysłu, by duchowym wymiarem przekazania przez Węgry Polsce przewodnictwa w RUE w 2011 r. było też przekazanie z Częstochowy kopii obrazu Czarnej Madonny i utworzenie w budapeszteńskiej Bazylice św. Stefana Kaplicy Matki Jasnogórskiej, której ikona dzięki współpracy Księdza Biskupa z ówczesną rzecznik narodowości polskiej w Zgromadzeniu Narodowym Węgier Haliną Csúcs Lászlóné w roku 2017 doczekała się koronacji. Z Klasztorem Jasnogórskim łączyła ks. bp. Györgya Snella więź szczególna tak jak szczególna więź łączyła Go ze św. Janem Pawłem II. […]

Wspaniałe koncerty muzyki polskiej w Bazylice, msze za ofiary katastrofy smoleńskiej, msze dla uświetnienia naszych świąt, spotkania,  Jego osobisty udział w życiu węgierskiej Polonii, udział w życiu Polskiego Kościoła na Kőbányi, polskie flagi na bazylice w 100-lecie naszej niepodległości, zawsze życzliwe Polsce i Polakom wypowiedzi o naszym kraju i historii to tylko niektóre przejawy ogromnej empatii, jakiej Polacy na Węgrzech doświadczali od Księdza Biskupa. Prezydent RP w 2019 r. odznaczył Księdza Biskupa Krzyżem Oficerskim Orderu Zasługi RP, Polonia w podziękowaniu za duchową opiekę uhonorowała ks. bp. Gy. Snella nagrodami: św. Władysława ( 2015 r.) i Medalem ks. W. Danka ( 2020 r.).

I tak dalej. Tak się składa, że jego nazwisko wśród Węgrów ostatnio kojarzy się nie tyle z przyjaznymi uczuciami wobec Polaków czy też kultem częstochowskiej Czarnej Madonny ale z jego rolą w tuszowaniu pedofilskiego skandalu. Jak opisał to w serii artykułów portal 444.hu kiedy zgłosiła się do niego ofiara księdza-pedofila z prośbą o pomoc biskup uciekł się do spychologii i unikania tej osoby nie reagując na kolejne próby kontaktu. Co więcej, nie tylko sprawą się nie zajął i w żaden sposób nie pomógł, ale złożył na policji skargę na tego człowieka z zarzutem … nękania: czlowiek ten miał posłać biskupowi ponad 20 smsów w ciągu jednego miesiąca oraz dwa e-maile. Miał on też, w przypadku braku odpowiedzi na próby kontaktu, grozić zakłóceniem ceremonii religijnych. Warto przypomnieć, że ta ofiara księdza pedofila chciała się spotkać z biskupem z powodu jego pozycji w kościele, nie chodziło tu to kontakty prywatne. Policja zareagowała błyskawicznie i gorliwie: przed 20 sierpnia w 2019 człowieka tego zatrzymano na ulicy siłami kilku policjantów w poniżający sposób prowadząc go na policyjnej smyczy, tak by nie mógł „zakłócić obchodów święta”.

Bp. György Snell, przyjaciel Polaków ale nie ofiar kościelnej pedofilii, źródło: 444.hu

To tylko jeden z przykładów – zaraz podam następne – ciężkostrawnych przyjaciół Polaków czyli takich osób, u których przyjaźń wobec Polski i Polaków łączy się z mniej lub bardziej nieprzyjemnymi przymiotami.

Idźmy dalej: Pál Teleki. Tak jego zasługi dla Polski opisuje przy okazji niedawnego odsłonięcia pomnika w Krakowie tekst IPN-u:

Pálowi Telekiemu zawdzięczamy m.in. transporty z amunicją i wyposażeniem wojskowym, które Wojsko Polskie otrzymało od rządu węgierskiego w czasie wojny polsko-bolszewickiej. Gdy po raz drugi sprawował urząd premiera, latem 1939 r. nie wahała się odmówić Hitlerowi udziału w zbrojnej agresji na Polskę. Po ataku Niemców i Sowietów, to za sprawą Telekiego, Węgry przyjmowały uciekających polskich żołnierzy i ludność cywilną.

W 2001 r. hrabia Teleki został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej.

Wszystko to prawda, ale zarazem ten sam Pál Teleki, dwukrotny premier Węgier, ma też w swoim życiorysie także uchwalenie ustaw żydowskich. Pierwsza z nich, przyjęta już w 1920 roku, wprowadzała numerus clausus traktując Żydów nie, jak to było do tej pory, jako grupę wyznaniową ale narodową. Drugą przyjęto w 1939, na jej mocy Źydzi, w rasistowskim rozumieniu ustawy, nie mogli być urzędnikami państwowymi, nauczycielami, redaktorami naczelnymi gazet i wydawnictw, dyrektorami teatrów, ograniczono ich dostęp do szeregu zawodów, uniwersytetów, itd. Wielu ludzi ucierpiało w efekcie tych rozporządzeń.

Inny przykład: kilkanaście lat temu Laszlóné Csúcs, przewodnicząca mniejszościowego krajowego samorządu polskiego, w liście napisanym do Viktora Orbána, przewodniczącego Fideszu prosiła by ten nie karał Oszkára Molnára, burmistrza Edelény z ramienia tej partii, za słowa, które „rozgoryczony wypowiedział w obecnej trudnej sytuacji”.

O jakie to słowa chodziło? O jego wypowiedzi na temat różnych mniejszości. O Cyganach: że ciężarne Cyganki gumowymi młotkami biją się po brzuchach by urodzić upośledzone dziecko, bo na takie jest większy zasiłek (nie poparł tego żadnymi dowodami). O Żydach: „kocham Węgry, kocham Węgrów, i przedkładam interes węgierski nad interes światowego kapitału, nazwijmy to jasno: żydowskiego kapitału, który chce opanować cały świat a przede wszystkim Węgry”. O Gábor Szeteyu, członku rządu, który wówczas ujawnił się jako gej: „już się on tam w więzieniu dowie jak to jest kiedy homoseksualiści zawierają małżeństwa”.

Pani Csúcs tłumaczyła, że działacze lokalnych samorządów polskich w województwie Borsod-Abaúj-Zemplén w pełni popierali Molnára, który sam absolutnie miał nie być wrogiem mniejszości, co więcej, miał zawsze Polakom pomagać.

No i ostatni przykład, choć oczywistym jest, że można by podać ich więcej: zespół Hungarica. Ta gwiazda narodowego rocka mocno podkreśla swoje uczucia wobec Polski i Polaków. Koncertowali w Polsce, m.in. w ramach festiwalu w Bornem Sulinowie, grali razem z polskimi wykonawcami, na przykład z Andrzejem Nowakiem z TSA, nagrywali, także po polsku, polskie piosenki, choćby Rozkwitały pąki białych róż. W 2015 zespół wydał calkowicie polską płytę Przybądź wolności, zjeździli z nią, z sukcesem, całą Polskę. W 2017 roku koncertowali w Csopaku na pikniku polsko-węgierskim przy wsparciu szeregu samorządów polskich wliczając w to i samorząd krajowy. W zeszłym roku o mało co nie wystąpili w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie na koncercie z okazji rocznicy Bitwy Warszawskiej z 1920 roku – do koncertu nie doszło tylko ze względu na liczne protestu i zapowiedzi bojkotu przez inne zespoły.

Jednocześnie w ich tekstach znaleźć można typowy dla skrajnej prawicy szowinistyczny, ksenofobiczny język, nacjonalistyczne i rewizjnistyczne hasła. (Tak na marginesie, zawsze mnie ciekawi jak z tą deklarowaną przyjaźnią do Polski da się pogodzić trianońskie hasło Oddać wszystko! Mindent vissza! tytuł jednej z ich piosenek: czy Polska ma oddać niegdyś należące do Węgier Spisz i Orawę czy też jednak nie trzeba wszystkiego oddawać?)

Można sobie tylko wyobrazić jak reagują na peany pod adresem biskupa Snella ofiary kościelnej pedofilii, co sobie myślą Żydzi na wiadomość, że w Polsce postawiono pomnik twórcy ustaw żydowskich, co przychodzi do głowy Romom czytającym o obronie Oszkára Molnára przez polski samorząd mniejszościowy czy też jak odbierany jest fakt występu skrajnie prawicowej grupy rockowej na polskiej imprezie mniejszościowej, która zresztą niemal daje koncert i w Polsce w ramach państwowych obchodów ważnej historycznej rocznicy. Napisałem: ofiary kościelnej pedofilii, Żydzi, Romowie ale odnosi się to przecież do wszystkich osób, które odrzucają instytucjonalne krycie pedofilów, dyskryminację, rasizm czy też szowinizm.

Rzecz jasna nie od nas zależy zwykle kto zapała gorącymi uczuciami wobec Polski czy ten nawet wykaże swoją życzliwość czynami. Słusznym jest być za nie wdzięcznym. Dobrze jednak przy tym zawsze pomyśleć o tym na ile warto się, i w jaki sposób, z niektórymi – bo zdecydowanie nie wszystkimi – przyjaciółmi Polski publicznie obnosić, oraz nie zapominać o ich mniej sympatycznych stronach i o wrażliwości tych, których te mniej sympatyczne strony mogą odpychać.

Reklama

Dobrowolna ofiara „maleńkiego robota”

O księdzu Jánosu Szerednyeim usłyszałem niedawno, w trakcie ostatnich wakacji. Umarł bardzo młodo – miał wszystkiego 27 lat – i niczego w życiu nie zdążył dokonać poza jedną rzeczą, za którą go pamiętają: w trakcie powojennych wywózek na maleńkiego robota jak się je nazywa na Węgrzech dobrowolnie dołączył do grupy wywożonych mieszkańców wsi, w której mieszkał.

O Szerednyeim trudno znaleźć informacje. W kościele w Tarcalu, bo stamtąd go wywieźli, jest tablica jemu poświęcona (stąd wiem o nim), trafiłem na dwie wspomnieniowe, dość hagiograficzne w charakterze, książki na jego temat. W katolickim piśmie Új ember kiedyś wydrukowano artykuł na jego temat – i tyle. Żadnych porządnych opracowań, nawet artykułu w wikipedii (postaram się napisać). Zbieram więc to co o nim udało mi się znaleźć.

Urodził się 26 maja 1920 roku w Szerencsu, miasteczku w regionie tokajskim. W tej okolicy zresztą przeżył całe swoje życie. Seminarium ukończył w niedalekich Koszycach (wówczas będących częścią Węgier) w 1944 roku, na pierwszą placówkę skierowano go do Tarcalu. Ze wspomnień wynika, że marzyło mu się życie wiejskiego proboszcza: sad, malowanie (był utalentowany artystycznie), spokój. Stało się inaczej.

Po wkroczeniu Armii Czerwonej 25 stycznia 1945 zaczęto w okolicy zbierać ludzi. Z samego Tarcalu zebrano ich 120. Mówiło się, jak to w takich wypadkach, o kilku dnia pracy – stąd samo określenie maleńkij robot. Póki co trzymano ich w Szerencsu. Ksiądz Szerednyei poszedł prosić o ich zwolnienie do oficerów radzieckich. Ci mieli mu obiecać zwolnienie części ludzi jeśli on zgodzi się pojechać z pozostałymi. Szerendnyei zgodził się bez wahania. Poszedł tylko na plebanię zebrać najpotrzebniejsze rzeczy i stawił się ponownie.

Zebranych wywieziono dopiero pod koniec stycznia. Po miesięcznej drodze dotarli to obozu w Worosiłowce w donieckim zagłębiu węglowym (obłaść wołosiłowgradzka, rajon uspieńskij, kopalnia Vorosiłowa, obóz numer 7144/1223). Musieli pracować w kopalni węgla.

Według wspomnień ksiądze Szerednyei starał się podtrzymywać wszystkich na duchu i w tajemnicy sprawował praktyki religijne. Odznaczał się w pracy na tyle, że dostał nawet w nagrodę garnitur.

Zginął w wypadku 26 lipca 1947 roku. Wracając z szychty nie skorzystał – jak powinno się – z szybu dla górników, gdzie wchodziło się po stopniach na piechotę, ale usiadli z kolegami na wózkach wciąganych drugim szybem. Zaczepienie się urwało, on nie zdążył wyskoczyć i zginął po uderzeniu w skałę.

Władze obozu jako wyraz uznania za jego pracę zezwoliły na pogrzeb w trumnie, co było wydarzeniem bez precedensu.

Według danych na maleńkij robot z 1862 miejscowości wysłano 101 686 mężczyzn oraz 29 212 kobiet, w sumie więc 130 898 osób. Warto podkreślić, że w przeciwieństwie do Polski, skąd w zasadzie wywożono ludzi związanych z podziemiem, tu brano jak leci, liczył się jedynie stosunkowo młody wiek, bo wywiezieni pracowali przy odgruzowywaniu, w kopalniach i przy odbudowie. Spośród wywiezionych nie powróciła ponad jedna trzecia. Maleńkij robot był w czasach komunizmu tematem tabu.

A i dzisiaj, przynajmniej w porównaniu z Polską, gdzie pamięć martyrologii jest intensywnie kultywowana, upamiętnienie ofiar wywózek wydaje się być skromne. W Tarcalu poza wspomnianą tablicą księdza Szerednyeiego w kościele postawiono niedawno krzyż upamiętniający wywózki. W dodatku, nie wiem dlaczego, zrobiono to na granicy wsi a nie w ramach stojącego w środku miejscowości pomnika upamiętaniającego ofiary wojen światowych.

pomnik powojennych wywózek, Tarcal

pomnik wywózek w Tarcalu

Tak jest też w całym kraju. Węgrzy do dziś mało mówią o drugiej wojnie światowej, nie tylko o maleńkim robotie. Masa tam bolesnych tabu.

Post zamieszczony również na stronie Blogerzy ze świata 

Bez prądu i ogrzewania. Co to jest? Biblioteka

I to jaka! Piękna, barokowa sala zachowana w nienaruszonym stanie w samym centrum miasta. Dosłownie w nienaruszonym bo latami była zamknięta i nikt do niej nie wchodził. Znajduje się w seminarium na ulicy Papnövelde, zaraz przy wydziale prawa uniwersytetu ELTE. No i w zasadzie nie bardzo jest jak się tam dostać bo zamknięta jest do zwiedzania, my trafiliśmy tam przez znajomości (przy okazji wielkie dzięki dla dobrego człowieka, który nas tam wprowadził!)

Klasztor paulinów zbudowano w początkach XVIII w okresie odbudowy kraju po wygnaniu Turków. Niedługo później jednak zakon poddany został kasacie zarządzonej przez cesarza Józefa. Bibliotekę opróżniono i książki, podobnie jak w wypadku pozostałych bibliotek klasztornych, przekazano do biblioteki uniwersyteckiej. Jakiś czas później w budynku otwarto seminarium duchowne i zbiór biblioteczny odtworzono korzystając z podwójnych egzemplarzy w bibliotece uniwersyteckiej. Były to wyłącznie książki po łacinie.

W XIX bibliotekę odnowiono zakupując do niej książki w językach świeckich. Nowy zbiór umieszczono gdzie indziej i stara sala biblioteki zaczęła popadać w zapomnienie.

W czasie wojny poza bardzo nieznacznymi uszkodzeniami biblioteka uszczerbku nie poniosła. Nie korzystano z niej jednak do tego stopnia, że nigdy nie zainstalowano tam ani elektryczności ani ogrzewania.

Dzisiaj biblioteka mimo swojej krasy nie jest używana do żadnych celów. Jak wygląda zobaczcie sami na zdjęciach, na własne oczy zrobić to trudno.

b_drzwi

wejście

b_drabina

w środku

b_sklepienie

sklepienie z postaciami reprezentującymi różne dziedziny wiedzy

b_szafa

szafa z książkami

biblioteka seminarium duchownego w Budapeszcie

stanowisko do pracy, górna wysunięta szuflada służy do przechowywania atramentu, dolna do gęsich piór

b_schody

schody na pięterko

b_podloga

podłoga

b_motyw_z_drzwi

wszystko udekorowane jest piękną robotą snycerską

b_drabina

drabina, powiedziano nam, jest oryginalna, tylko kółka są nowe

biblioteka seminarium duchownego w Budapeszcie

książki

biblioteka seminarium duchownego w Budapeszcie

nasz ksiądz przewodnik objaśnia

różaniec polityczny

Wczorajsza Wyborcza napisała o interesującej Krucjacie Różancowej za Ojczyznę. Modelowana jest ona na przykładzie podobnej akcji różańcowej na Węgrzech. Zaczyna się wezwaniem

Weźmy przykład z Węgrów. Przemiany, które podziwiamy w ich ojczyźnie nie wydarzyły się same z siebie.Oni je sobie wymodlili.

Bo ostatnie zmiany polityczne na Węgrzech są, według organizatorów akcji, bezpośrednio rezultatem odmawiania różańca. W węgierskiej krucjacie wziąć miało udział dwa miliony ludzi.

Obliczono, że potrzeba dwóch milionów Węgrów, którzy zadeklarują, że codziennie modlą się za ojczyznę na różańcu. Rozpoczęto zachęcanie wiernych oraz liczenie. Nie było łatwo. Początkowo zgłosiło się ok. 200 tyś. osób. Bardzo długo nie można było osiągnąć podwojenia tej liczby. Sprawa wyglądała na beznadziejną. Potem nieoczekiwanie nastąpił szybki wzrost. Kiedy ilość modlących się przekroczyła milion, zabłysła nadzieja: damy radę.

Cztery lata trwało osiągnięcie stanu, żeby 10% społeczeństwa modliło się codziennie za ojczyznę. Dwa miliony Węgrów przystąpiło do Krucjaty Różańcowej w Intencji Ojczyzny.

I dalej.

Cud nie dał na siebie długo czekać. Jego skutki od roku z zazdrością podziwiamy.

Tak, skutki tego cudu też podziwiam, z bliska. Ale do rzeczy.

W Polsce, jak wyliczono, potrzeba sześciu milionów odmawiających różaniec by osiągnąć, no właśnie, w wezwaniu szczegółów brak, ale pewnie chodzi o podobną rzecz jak to co ma miejsce na Węgrzech.

Interesujące jest kolejne odniesienie do Węgier jako wzoru zachowań chrześcijańskich. Węgier, w których nie bardzo zauważam obecność kościołów w życiu społecznych (poza partią chrześcijańskich demokratów KDNP, satelitą Fideszu) ani chrześcijan w życiu codziennym. A tu tymczasem ostatnio coraz częściej słychać ze strony polskiej prawicy narodowej, że Węgry są modelem, na przykład w odniesieniu do preambuły do konstytucji.

Inną ciekawą rzeczy jest dokonujące się na naszych oczach przekształcenie pojęcia przyjaźni polsko-węgierskiej. Od zwykłej, codziennej apolitycznej życzliwości przechodzimy do ideologicznej solidarności prawicy narodowej. Troszkę szkoda byłoby gdyby ten niezwykły kapitał przyjaźni tak politycznie roztrwonić.

No i w końcu interesujące są same liczby. Gdy mowa o cudach zwykle mamy kwestię wiary, nie ma co się spierać, albo się wierzy i widzi w danej rzeczy cud albo nie, to nie jest materiał do racjonalnej dyskusji. W sprawy religijne można wierzyć lub nie, liczby można sprawdzić.

Według danych urzędu podatkowego w zeszłym roku składając zeznanie podatkowe 601 695 osób przekazało swój „kościelny” 1% podatku (na Węgrzech jeden procent podatku można przekazać na organizacje społeczne a drugi na jakiś kościół) na kościół katolicki. Pozostałe kościoły, z tego co wiem, różańca nie propagują.

Z 6.9 miliona osób w wieku 15-64 lat podatki zapłaciło 3.5 miliona czyli 51%. Jeśli ekstrapolować te liczby do całego społeczeństwa to uzyskamy 1.7m osób czujących na tyle silną więź z kościołem katolickim by, gdy są w stanie, przekazać mu 1% swojego podatku, co łączy się, przypomnijmy, z napisaniem na papierze raz do roku paru cyfr. To jeszcze nie 2 miliony aktywnie modlących się na różańcu, co wymaga nieco więcej zaangażowania. I to zakładając, że wszyscy katolicy bez wyjątku w pełnie popierają Fidesz i to co on robi.

Jeśli ktoś przypomni mi o Węgrach żyjących poza granicami Węgier to ja przypomnę, że na Węgrzech nie mieszkają wyłącznie Węgrzy i na przykład nie bardzo sobie wyobrażam jak Słowacy katolicy mają się modlić o zwycięstwo nacjonalistycznego Fideszu.

Dwa miliony są więc cudem ale raczej z gatunku propadandowego cudu na urną niż cudu metafizycnego.

Swoją drogą zaintrygowany ogromną mobilizacją społeczną (dwa miliony to nie byle co) zacząłem szukać w internecie jakiś śladów online organizacji węgierskiej krucjaty. Nie znalazłem niczego, co jest dość nieprawdopodobne jeśli faktycznie mamy krucjatę rzędu milionów uczestników. Rzecz jasna wyjaśnieniem może byś mój brak umiejętności wyszukiwania rzeczy w internecie, gdyby ktoś wiedział gdzie można coś znaleźć dajcie znać – dzięki!

Nuncjusz papieski tuszował skandal seksualny w kościele węgierskim

Poniższy tekst napisałem dla gazety, która go jednak nie puściła. Sprawa jest jednak ciekawa bo dotyczy hierarchy polskiego pochodzenia więc wrzucam go tutaj.

Nuncjusz papieski na Węgrzech sabotował doniesienia o nadużyciach seksualnych i finansowych, podał portal internetowym index.hu. Bp. Juliusz Janusz, który do niedawna jeszcze sprawował tę funkcję, nie tylko nie zajął się rozpatrzeniem przekazanych mu poufnie przez Watykan dokumentów na temat nadużyć ale w dodatku przekazał je dotyczącym ich duchownym.

Wszystko to wyszło na światło dzienne przy okazji procesu o zniesławienie jaki wytoczył osobie oskarżającej go o homoseksualne ekscesy i finansowe nadużycia Mihály Mayer, niedawno zmuszony przez papieża do ustąpienia ze stanowiska były biskup Pécsu. Osoba ta list z doniesieniami na temat homoseksualizmu biskupa Mayera uzupełniony dowodami w postaci zdjęć i nagrań dźwiękowych przesłała do Watykanu w 2009 roku. Poprzednie próby zainteresowania sprawą osobistości kościoła węgierskiego, w tym i nuncjusza, nie przyniosły żadnego rezultatu.

Policyjne śledztwo w sprawie biskupa Mayera i dyrektora do spraw gospodarczych diecezji księdza Gyuli Wolfa rozpoczęło się w październiku ubiegłego roku. Jego powodem było doniesienie na temat przestępstw gospodarczych, szantażu oraz molestowanie seksualne.

Nuncjusz przekazał tym duchownym list z oskarżeniami pod ich adresem w maju 2009 roku. W sierpniu tego roku napisał do autora listu, wobec którego biskup Mayer wszczął już wówczas proces, by nie przysyłał mu dalszych informacji ale przekazywał je organom śledczym.

Według artykułu w index.hu nie tylko bp. Janusz nie zareagował odpowienio na informacje na temat nadużyć w Pécsu. Arcybiskupa Egeru Csaba Ternyák redaktor kościelnego czasopisma János Wildmann informował o problemie już w 2006 roku. Arcybiskup nie uczynił niczego w tej sprawie poza poinformowaniem zainteresowanych o liście i osobie jego autora.

Biskupa Janusza 10 lutego niespodziewano przeniesiono na stanowisko nuncjusza w Słowenii. Spekuluje się, że łączy się to z jego zachowaniem w sprawie biskupa Mayera.

Nuncjatura odmówiła komentarza na temat informacji podanych przez index.hu.