Albert Wass, tajny feminista i romanofil

Idzie Sekler z synem do lasu drzewa rąbać. Rąbią, rąbią, aż tu naraz przypadkowo syn machnął siekierą i ojcu rękę odciął. -Synek, uważaj – na to ojciec – bo jak jeszcze raz to zrobisz to tak cię zdzielę w mordę, że popamiętasz!

Seklerzy często są bohaterami dowcipów. I tacy w nich są jak w tym powyższym: twardzi faceci. Węgrzy mają wobec nich kompleks bo Seklerzy postrzegani są jako super-Węgrzy, którzy się niczemu nie dają (w przeciwieństwie do miękiszonów zamieszkujących Węgry). Sama Seklerszczyzna, a także Siedmiogród, postrzegane są jako bastion autentycznej, nieskażonej węgierskości. Tam mniej odczuwalne mają być deprawujące wpływy nowoczesności pozwalając zachować dawną kulturę, to tam ludzie jeszcze chodzą (niekiedy) w strojach ludowych, a tamtejsza kuchnia jest bogatsza.

A teraz weźmy pisarza, który za swój temat weźmie właśnie Seklerszczyznę i Siedmiogród, będzie pisał o nich w kontekście rewizjonistycznym a w dodatku zostanie przez Rumunów skazany na karę śmierci za zbrodnie wojenne – nic dziwnego, że ten pisarz stanie się sztandarową postacią kultury obozu nacjonalistycznego. Zakup, posiadanie czy też czytanie jego książek to deklaracja polityczna. Rzecz jasna, chodzi o Alberta Wassa.

Jeden z licznych pomników Wassa, tym razem w Szarvas

Nie jest to autor, po którego spontanicznie bym sięgnął ale podjąłem już próbę wyjścia z mojej bańki i przeczytania paru jego książek. Padło na Farkasverem (Wilczy dół – pisałem o tym tu) oraz Adjátok vissza a hegyeimet! (Oddajcie mi moje góry – o tym natomiast tu). Pierwszą z nich przeczytałem z pewnym zainteresowaniem, taka rzetelna, przedwojenna powieść, druga natomiast, paroksyzm resentymentu i nienawiści, okazała się być dla mnie odrzucająca.

Od wielu ludzi słyszałem, że najlepszą powieścią Wassa jest trzytomowa Funtineli boszorkány (Czarownica z Funtinel). Po dłuższym okresie zbierania się do lektury w końcu zacząłem ją czytać – i przeżyłem szok bo okazała się to być hardcorową feminstyczną powieścią z sympatią mówiącą o Rumunach, zupełnie wolną od węgierskiego nacjonalizmu.

Tytułowa czarownica z Funtinel to niepiśmienna początkowo dziewczynka, potem kobieta. Choć jej narodowość nie jest jasno określona – podobnie do narodowości niemal wszystkich bohaterów książki – to z jej imienia Nuca można wywnioskować, że to Rumunka. Przybywa z daleka z ojcem, który buduje w lesie dla nich chatę. Zajmuje się on myślistwem, gdy jednak trafia do więzienia za udział w bójce, dziewczynka musi sobie w tych trudnych warunkach dawać radę. Z czasem okazuje się, że posiada nadnaturalne zdolności: mężczyźni, którzy próbują ją zgwałcić, umierają.

Mówi jej o tym cygańska wróżka, która sama przeżyła horror wielokrotnych gwałtów: To ty pomścisz nas wszystkie, za to co nam zrobili, te kogucie śmiecie, ci parszywcy, te świnie … Tak, to ty! Ty jesteś czarownicą, dziewczyno. (…) Kto z tobą śpi, ze śmiercią śpi. Kto ciebie pożąda, śmierci pożąda. Zepsujesz mu duszę i pod twoim spojrzeniem męski rozum rozpłynie się jak dym. Ty niesiesz zemstę, ty zbierasz zapłatę za to, co zrobili z dziewczynami kiedykolwiek na ziemi …

Jej życie nie będzie szczęśliwe. Pozna miłość – pokocha węgierskiego arystokratę, urodzi syna, który jednak zostanie jej odebrany. W międzyczasie szereg gwałcicieli straci z jej powodu życia a ona zyska sławę czarownicy. Szybko się zestarzeje i zniknie. Zawsze będzie jednak silną, niezależną kobietą.

Biorąc pod uwagę kto jest autorem, zaskakuje brak wątków nacjonalistycznych. Jak wspomniałem, narodowość większości bohaterów jest nieistotna wobec ich innych cech. Tam gdzie pojawiają się Węgrzy, nie są przedstawiani w pozytywnym świetle. Jeden z nich cały czas narzekający „przegrałem wojnę” poniekąd uosabia węgierską niemoc. Próby madziaryzacji nie-Węgrów przedstawione są z rumuńskiej perspektywy i to całkiem negatywnie.

Podobnie nieoczywisty jest przedstawiony w książce obraz chrześcijaństwa, w zasadzie nieodłącznego komponentu nacjonalizmu. W życiu Nuki nie ma boga. O religii w ogóle niemal nie ma mowy. Postaci księży, którzy się w niej pojawiają, są bezbarwne. Jedyna sympatyczniejsza spośród nich to były już ksiądz, obecnie bandyta, wyrzucony z kościoła przez biskupa, któremu nie podobały się jego, wygłaszane od serca i lubiane przez ludzi, kazania.

Książkę czyta się dobrze. Zgrzyta jedynie w kilku miejscach, na przykład przy cukierkowatym opisie świąt Bożego Narodzenia, czy też przy naiwnej próbie oddania jak Rosjanin próbuje mówić po węgiersku. Ale w sumie trudno było mi ją odłożyć.

Kiedy już ochłonąłem nieco z szoku, że coś takiego mogło wyjść spod ręki Wassa zastanowiło mnie jak szeroka jest świadomość charakteru tej książki z jednej strony w kręgach feministycznych a z drugiej wśród Rumunów. Wydaje się mi ona być ważna z obu perspektyw, bo nie wiem ile jest w literaturze węgierskiej tak mocnych feministycznych powieści, zwłaszcza z tego okresu, podobnie też, ile jest książek o tematyce siedmiogrodzkiej tak ciepło przestawiających rumuńskich bohaterów.

O Czarownicę z Funtinel zapytałem znajomą wykładowczynię gender studies. Słyszałam o niej, powiedziała, mówili mi, że powinnam ją przeczytać ale jakoś tego dotąd nie udało mi się zrobić. Femistyczna powieść? Coś takiego, nigdy bym nie pomyślała. Druga, profesorka historii, rzuciła mi krótko: Wass to faszysta, dlatego nie warto go czytać. Czy ta książka ma szansę trafić kiedyś do kanonu węgierskiej literatury feministycznej?

Próbowałem znaleźć jakiegoś badacza literatury by dowiedzieć się czegoś o recepcji książki w kręgach literaturoznawczych. Bądź co bądź to powieść o części obecnej Rumunii, specjaliści powinni więc o niej słyszeć. Zakładałem, że to niemożliwe, by książka mogła się ukazać po rumuńsku. Wass jest tam uważany za zbrodniarza wojennego a wyroku śmierci na niego nigdy nie uchylono mimo podejmowanych prób zmiany tego stanu rzeczy.

I tu niespodzianka: Czarownicę z Funtinel przetłumaczono na rumuński i wydano w roku 2000 pod tyułem Lângă Scaunul Domnului. Zrobiło to wydawnictwo Mentor, tłumaczem był Cornel Câlţea. Książka spotkała się z pozytywnym odbiorem krytyków, literaturoznawców no i samych czytelników, czego najlepszym dowodem jest to, że nigdzie nie można już jej dostać, choć byli i tacy, którzy wyrzucali tłumaczowi, że nie powinien był przekładać Wassa (źródło [HU]).

Wass napisał Funtineli boszorkány w 1959 roku żyjąc na emigracji dziesięć lat po napisaniu jadowitych Adjátok vissza a hegyeimet! Zaskakujące jak to wszystko kim był, co zrobił i co napisał mieściło się w jednym człowieku.

Reklama

jaskinia Cuchnąca

Siedmiogrodzka jaskinia Büdös (Cuchnąca) znana jest nie tylko z powodów geologicznych czy też dlatego, że mieści się tam mofeta (o innej mofecie było tu) ale także dlatego, że służyła okolicznej ludności jako miejsce samobójstw.

Jama nie jest pochodzenia naturlanego, wydrążono ją jako element działającej tam kiedyś kopalni siarki. Po tym jak zakończono wydobycie tego minerału jaskinia służyła celom leczniczym, i dzisiaj znajdują się w niej ławy dla pragnących poddać się korzystnemu działaniu wydobywających się z niej gazów.

Budos1

Wejście do jaskini, źródło: wikipedia

W takiej mofecie gazy mają działanie lecznicze gdy oddziaływują przez skórę, wdychane powodują śmierć. Tak właśnie popełniano tam kiedyś samobójstwo: parę haustów powietrza przy ziemi kończyło życie.

Ciekawe, że niejednokrotnie umrzeć tam szli tam starzy ludzie pragnący swoją śmiercią ulżyć rodzinie żyjącej w nędzy. Miało to cały rytuał: pożegnalna kolacja z kurą i palinką, odświętna odzież, samotne wyprawa do jaskini, ubranie pozostawione przy wejściu do jaskni, wyciąganie ciała bosakiem. Samobójców grzebano niedaleko wejścia do jaskini.

Tak zresztą bywało w wielu społecznościach żyjących w skrajnym niedostatku: starzy ludzi nakłaniano by poszli umrzeć na górę, zostawiano ich w szałasie poza wsią, mordowano rytualnym kijem czy też duszono sznurem (przykłady podaję za opracowaniem na temat jaskini, z którego zaczerpnąłem większość podanych tu informacji [HU]).

Na temat rytuału samobójstwa z nędzy oszczędną a zarazem wstrząsającą nowelę napisał węgierski pisarz Ferenc Sánta pt. Było nas wielu (Sokan voltunk). Ten straszny obyczaj przedstawiony jest tu nie tylko jako okrutny akt przymusu społeczności ale zarazem jako dramatyczna ofiara złożona w celu umożliwienia przeżycia przez najbliższych.

Poniżej zamieszczam tłumaczenie noweli. Na jego publikację dostałem zgodę spadkobierców autora i choć blog pisany jest pod licencją Creative Commons ewentualna republikacja tekstu wymaga ich osobnej zgody.

A sama jaskinia, jakby ktoś chciał się tam wybrać, mieści koło Băile Bálványos (węg. Bálványosfürdő).

Ferenc Sánta. Było nas wielu

Już trzeci dzień głodowaliśmy, od dwóch tygodni jedliśmy tylko raz dziennie. Matka wydzielała nam już tylko po garstce kaszy kukurydzianej. Garstka kaszy, dwa kęsy, i niczego więcej do następnego dnia. My, dzieci, we czworo leżeliśmy na łóżku pod kocem. Tam się nawzajem grzaliśmy i nie łaziliśmy nikomu pod nogi. Ojciec nie chodził już na dniówki w polu. Dość się napróbował. Dużo było biedaków, mało gospodarzy, dla niego nie starczyło pracy. Siedział przez cały dzień na małym korcu koło pieca. Z rzadka podchodził do nas i zaczynał opowiadać bajkę. Ale tak jak nagle podchodził tak i nieoczekiwanie przerywał. Zwykle mówił wtedy „Jutro dokończę”. I z tym znów zatapiał się w swoich myślach. Nigdy nie kończył. Nie żałowaliśmy. Tyle milczał w trakcie opowiadania, że i lepiej było kiedy siedział na swoim miejscu.

Głód to wielka rzecz. Kto nie go doświadczył ten nie wie. Kiedy dostaliśmy naszą garstkę kaszy i jeszcze na gorąco ją pożeraliśmy, wyskakiwaliśmy z łóżka, łapaliśmy wielką deskę, na której matka dzieliła kaszę i jak kto mógł, palcami, nożem, zdrapywaliśmy z niej co tylko się dało, i jedliśmy. Mimo, że więcej było tam drzazg niż jedzenia. W taki głód każda gęba się liczy. Im więcej tym większy problem. A nas było przecież dosyć.

Pewnego wieczoru dziadek, który miał ponad siedemdziesiąt a może nawet ponad siedemdziesiąt pięć lat, nie zjadł swojej porcji ale przyniósł ją nam do łóżka. Dużą, pomarszczoną dłonią rozdzielił jedzenie pomiędzy nas a my rzuciliśmy się na nie jak kurczaki. Nie zastanawialiśmy się czemu daje nam swoją porcję, niczego nie mówiliśmy. Patrzyliśmy tylko zdumionymi oczymi – i jedliśmy. Jeden ojciec zabrał głos. Spojrzał zapadniętymi, szarymi oczyma na dziadka. Potem odwrócił się do ognia w piecu i powiedział: Z pewnością dobrze robicie, ojciec. Też pomyślałem, że ma rację, nawet jeśli mało było tego to i tak dobrze było dostać ten dodatkowy kęs, nic innego mi do głowy nie przyszło. Dziadek dalej wyskrobywał resztki kaszy z miski i jakby sam do siebie cicho powiedział.

-Tak uważasz Ferkó?

-Tak!, odpowiedział ojciec.

Matce wypadła z rąk balia, a my wszystcy spojrzeliśmy w jej stronę.Z przerażeniem na twarzy patrzała na rozmawiających, to na ojca, to na dziadka, jakby jej samej tu nie było. Potem jej wzrok spotkał się ze wzrokiem ojca i powoli odwróciła się jak wtedy gdy uświadamiała sobie, że wtrąca się w sprawy nie dla kobiet. Dziadek wytartł dłonie w spodnie. Potem zaczął poprawiać nam poduszkę pod głowami. Robił to tak wolno i starannie jakby był niańką lub przynajmniej matką. Jego ręce były jeszcze pod naszymi głowami kiedy odwrócił się i ruszył ku ojcu. Kiedy doszedł do pieca, pochylił się i zaczął łamać gałęzie. Jedną po drugiej, starannie je układał a kiedy skończył odezwał się do ojca.

-W przyszłym roku spróbuj ćwiartki pola Andrása Kácsy. Inaczej i tak nie da. Dobra ziemia ten Fehér Martok, wtedy możesz uprawiać pole Feriego.

Ojciec nie patrzał nie niego, włożył coś między zęby i żuł.

-I przemyśl to co ci powiedział Jani Tótos. Woźcie wodę mineralną do miasta. Za trzy lata możecie mieć konie.

Ojciec tylko milczał. Stara gadka dziadka. Woda mineralna i Fehér Martok. Kiedy indziej ojciec nie pozwoliłby mu skończyć, ale teraz milczał a my ze zdziwienia zupełnie nie wiedzieliśmy co powiedzieć. Dziadek też pewnie pomyślał, że daremnie próbuje bo wstał i położył rękę na ramieniu ojca.

-W takim razie, nie zwlekajmy, Ferkó, synu, słyszysz mnie?

Ojciec wstał, wzdrygnął się nieco i spojrzał na niego jakby mówił do matki.

-Gotujcie się. Resztą ja się zajmę.

Widziałem, jak matka stoi w drzwiach i płacze, jakby była na pogrzebie, i jak ojciec wstaje, sięgą do wieszaka, zdejmuje kurtkę i futrzaną czapkę. Jednocześnie jakby zdejmował ją i nie zdejmował, zachowywał się jak ktoś kto wie, że czeka go bicie jak czegoś nie zrobi. Zarzucił sobie na ramiona kurtkę, choć nie miał tego w zwyczaju, i nie oglądając wyszedł przez drzwi.

Byłem już wtedy sporym chłopakiem i patrzałem co to wszystko się dzieje. Patrzałem aż naraz poczułem koło siebie dziadka.

-Słuchaj tylko, to gniazdo, które pokazałem ci na zboczu Bálványosu przyniesiesz potem?

Patrzał na mnie i wyglądał jakby płakał.

-A tę gałąź bzu co jest dobra na procę zetniesz?

Patrzałem i nie wiedziałem co myśleć.

-A na wiosnę wykurzysz tego pięknego, silnego lisa co ci go pokazałem? Zrobisz to, Ferike?

Patrzałem i nie mogłem zdecydować czy ma łzy w oczach. Spojrzałem na matkę ale nie spotkałem jej wzroku. Zwróciłem się do dziadka.

-Co ci jest, dziadku?

Nie patrzał na mnie. Trzymał fujarkę, którą wyciągnął spod poduszki, dotykał jej dziurek, głaskał, jakby to nie on ją kiedyś zrobił. Podniósł do ust ale zanim w nią dmuchnął, odłożył. Podszedł do matki.

-Daj mi niedzielne ubranie, Anno.

Dotąd wszystko było dość dziwne ale teraz wogóle nie wiedziałem co myśleć o zachowaniu ojca, matki, dziadka. Bo matka otwarła skrzynię i po kolei wyjmowała odświętne ubranie dziadka. Portki, koszulę, pończochy. I tak uprzejmie mu je podawała nie jak ktoś komu kazali ale jak wtedy kiedy nas, dzieci, ubiera do kościoła. Dziadek wszystko to ubrał. Przetarł twarz wodą i usiadł do stołu. Wyglądało to jakby przyszedł w gości. Nie patrzał ani do góry ani do dołu tylko tak siedział sam w sobie, ręce położył na kolana, raz i drugi pociągnął nosem i tylko wtedy się ruszał kiedy obcierał nos wierzchem dłoni. Nie patrzał ani na matkę ani na mnie.

Matka nalała wody do dużego garnka i wstawiła go na ogień. Po co jednak, nie wiedziałem. Bo  przecież kaszę wcześniej zrobiła, żeśmy już ją zjedli. Bo ojciec oko by jej chyba wybił gdyby znów nastawiła kaszy. Tak jej nieraz groził kiedy z litości próbowała ukradkiem dać nam coś więcej do jedzenia.

Kiedy wrócił ojciec, matka i dziadek dalej zachowywali się jak dotąd. Jedno udawało gościa a drugie gotowało mu wodę. O ojcu od razu widać było, że musiał strasznie kombinować. Pod pachą miał kurę, ładną, nakrapianą, w ręku palinkę. Te rzeczy mógł tylko dostać na kredyt, sam nie wiem kto mógł być taki głupi by mu je dać. Kurę wręczył matce, palinkę postawił przed dziadkiem. Zdjął kurtkę i usiadł do stołu jak ktoś kto od świtu pracował. A przecież przez cały dzień tylko grzał się przy piecu.

Milczeli kiedy kura się gotowała. Ojciec obcinał paznokcie scyzorykiem, dziadek pił.

Z garnka wydobywał się taki zapach, że aż ślina zbierała mi się ustach, szturchaliśmy się pod kołdrą, poprawialiśmy nogi by było miejsce dla garnka. Nie dostaliśmy jednak ani kęsa. Dziadek zjadł wszystko do ostatniego kawałka. Popatrzał na nas i w pewnym momencie chciał nam coś dać. Ale ojciec chwycił go za rękę wyraźnie zły na niego.

-Ich zostawcie, jedzcie, to wszystko dla was.

Gdyby wszystko co robili nie było tak głupie i niezrozumiałe jak nigdy dotąd, na pewno bym się rozpłakał. Ale tak ze zdziwienia nie byłem w stanie. Gapiłem się tylko dziadek je, jak rozrywa palcami mięso spuszczając wzrok tylko gdy poczułam na sobie wzrok ojca. W tym wzroku było lanie, wielkie lanie. W ciszy jaka obsiadła dom słychać było tylko sapanie i mlaskanie dziadka. Zjadł wszystko, do ostatniego kawałeczka.

Matka zaczęła sprzątać ze stołu ale dziadek nie czekał aż skończy, wstał, wziął buty, kurtkę i siekierę. Ojciec stał za nim z wyciągniętą twarzą jak się stoi przed księdzem. Nagle dziadek podszedł do drzwi jakby się bał, że ktoś mu je zamknie. Otworzył, na wpół był już na zewnątrz kiedy nagle uspokoił się i zawrócił. Wstydliwie, jak to robią podczas lamentowania na pogrzebach, zaczął gładzić wąsy. Widziałem teraz, że trochę płakał. Spojrzał na matkę a potem na mnie. Matka podeszła do mnie. Ubrała mnie, ojciec nie sprzeciwił się mimo, że nigdy przedtem na to nie pozwalał.

Wyszliśmy w ciemność. Noc była pełna gwiazd. Zimno było bezlitosne, powietrze jakby zamarzło. Ojciec stał z gołą głową, ja w kapciach brata i nie myślałem o tym jak marznę. Wszystko to było tak strasznie dziwne, płacz ściskał mnie za gardło jak w chwilach kiedy jest jakiś wielki problem, dom się pali albo mnie ktoś pobił. Nie spuszczałem oka z postaci dziadka. Stał na schodkach prowadzących na ganek. Jedną rękę miał w kieszeni, drugą trzymał mocno siekierę jak kiedy człowiek boi się niedźwiedzia. Właśnie tak. Tak to właśnie było. Ojciec stał nieruchomo. Patrzył w inną stronę a przecież wiele nie było widać. Po dłuższym czasie dziadek przerwał ciszę.

-Jutro rano przyjdźcie, wszystko tam zostawię.

Ojciec tylko głowę odwrócił w stronę nieba jakby liczył gwiazdy. Dziadek powiesił sobie siekierą na ramieniu i pożegnał się.

-Z Bogiem, synu.

Ojciec poruszył się, spojrzał na ziemię i rzucił jakby do niej mówił.

-Z Bogiem.

A kiedy dziadek ruszył bardzo cicho dodał.

-Uważajcie na siebie.

Patrzałem za dziadkiem kiedy ruszył drogą w stronę zauąka, chciałem krzyknąć, że nie pożegnał się, krzyknąć „Z Bogiem”. Już chciałem popędzić do niego kiedy zatrzymał się. Przestępował trochę z nogi na nogę aż wreszcie zawrócił. Ledwo było go słychać jak poprosił.

-Ferike … Pozwólcie, niech mnie odprowadzi …choć troszkę!

Ojciec obejrzał mnie od od futrzanej czapki na mojej głowieaż po buty jakby dopiero teraz mnie zauważył.

-Pędź do dziadka!

Dziadek stał nieruchomo i kiedy dobiegłem do niego, chwycił mnie za rękę. Ruszyliśmy zupełnie jak wtedy gdy szliśmy na maliny i po drodze opowiadał mi bajki, pokazywał to i tamto, jak zbierać jajka, szukać miodu, gdzie można znaleźć kozibród czy inne zioła. Ale teraz niczego nie mówił. Szedł bardzo powoli i mocno ściskał mi rękę jak wtedy kiedy w bajce był ważny moment. Potykałem się idąc przy nim bo patrzałem na niego i nie mogłem zdecydować, oszalał czy też coś mu się stało, i chciałem powiedzieć mu by tego nie robił bo zaraz będę płakać. Zatrzymał się przy płocie. Kucnął. Patrzał przez chwilę a potem trzy razy splunął na krzyż jak to robią przy nowonarodzonym albo chorym dziecku by odgonić nieszczęście. Pocałował mnie, czego przedtem nigdy nie robił, i jakimś brzydkim, ochrypłym głosem powiedział.

-Wracaj i powiedz matce, żeby cię pilnowała bo mnie już nie zobaczysz.

Wyprostował się szybko jakby go ktoś zawołał. Więcej nie spojrzał już na mnie i zanim się obejrzałem ledwie go było widać w śniegu, który w międzyczasie zaczął padać, szedł i znikł między drzewami gdzie już się zaczynał las. 

Ojciec stał tam gdzie go zostawiłem. Tak samo patrzał w niebo, posłał mnie do domu samego.

Mali już spali, matki nie było w izbie. Usiadłem na miejscu dziadka i kiedy ojciec wszedł spytałem, bo już dalej nie mogłem tego trzymać w sobie: dziadek kiedy wróci?

-Wtedy kiedy nie będziesz się pytał! – odpowiedział i był bardzo zły. Oczy mu się zwęziły, chodził tam i z powrotem jak skuty łańcuchem niedźwiedź trzymany przez człowieka z kijem. Brał to ręki to i tamto ale zaraz odkładał, aż wreszcie usiadł na korcu. Zaczął patrzeć się na ogień. Kiedy matka przyniosła gałąź zaczął dokładać drewno do ognia. Tylko kładł i kładł. Zrobił w piecu taki ogień jakiego jeszcze nie widziałem. Płomienie wychodziły górą, strzelały w drzwiczkach jak pioruny, iskry kręciły się, sypały jak ogień piekielny. Cały piec skrzypiał i stękał. A on tylko siedział i dokładał do ognia z takim strasznym wyrazem twarzy, że aż pomyślałem, że jak tylko mrugnę to mnie na pewno zatłucze na śmierć.

W drzwiach rozległo się tupanie, matka wyszła przyjąć gościa i wróciła z Ignácem Csűrösem. Dziadkiem Kelemena, kolegą dziadka.

-Dobry wieczór!

-Witajcie – powiedział ojciec ale nie poruszył się tylko zamknął drzwiczki od pieca. Matka przetarła krzesło i dziadek Ignác usiadł opierając się na lasce. Nikt się do niego nie odzywał, a widziałem, że strasznie chce rozmawiać. Kręcił się, chrząkał, mrugał starymi oczami a że długo nikt na niego nie zwracał uwagi, w końcu sam się odezwał.

-Gdzie jest twój ojciec?

Ojciec nie patrzał na niego.

-Widzicie, że go tu nie ma.

Dziadek Ignác wyciągnął tytoń ale potem jakby zapomniał czego chciał i nie zapalił. Rozejrzał się. Popatrzał na nas, na twarz matki, w końcu na krzesełko gdzie zobaczył ściągnięte powłoczki dziadka. Jakiś czas się im przypatrywał, potem zaczął gmerać w trepach swoją haczykowatą laską i nie patrząc na nas zapytał.

-Czy to prawda, że poszedł?

Ojciec podniósł głowę.

-Niby dokąd? – zapytał i spojrzał dziadkowi Ignácowi prosto w oczy.

-Do Cuchnącej – odpowiedział.

Serce mi walnęło jakby mnie ktoś uderzył. W gardle zrobiło mi się tak sucho jakby mi zawiało do gardła. Kołdra zrobiła się gorąca jak rozpalone żelazo.
Och, Cuchnąca jaskinia. Ci co tylko łyk powietrza tam zaczerpnęli dusili się natychmiast. Stamtąd się żywym nie wychodzi. Jak wleci tam ptak to już nie wyleci, zdycha. Dziadek też umrze. Kiedy odchodził ojciec powiedział mu by uważał na siebie. A on nie wróci. Tam właśnie poszedł, i ojciec tego chciał, i matka się temu nie sprzeciwiła – o ile sami go tam nie posłali. Oj, mój Boże, dziadek! A oni nie lecą za nim, nie próbują nawet go zawrócić, a ja też nie mogę. Miesiąc temu ktoś  opowiadał o jaskini, że tak to jest, że tak trzeba. A ja nie wiedziałem, że to też to robią, że tak go szykują. I to akurat mój dziadek. O Boże, gdzież on może być teraz? Na pewno minął już Uzonkę. Pewnie ławy świerkowe też. A tam bywają wilki, żeby tylko nic mu się nie stało, żeby go tylko żaden nie zaatakował. Płacz mnie porwał, tchórzliwie, zarkałem tylko by ojciec nie zauważył.

Ojciec spojrzał na dziadka Ignáca.

-Skąd to wiecie?

-Áron, syn, powiedział mi. Mówią, że byłeś w karczmie po palinkę. Kurę też widzieli u ciebie.

-Prawda – odpowiedział ojciec, i znów był taki jak przedtem. Nawet otworzył drzwiczki pieca by sprawdzić ogień.

-Dawno poszedł?

Ojciec więcej już nic nie powiedział. Przestał zwracać uwagę na Ignáca Csűrösa. Matka odezwała się, głos ledwo przechodził jej przez gardło.

-Będzie to już z kwadrans.

Dziadek Ignác kiwnął głową, wstał i ruszył do wyjścia. W otwartych drzwiach odwrócił się, spojrzał na nas i spytał matki.

-Pocałował ich?

-Żadnego – odpowiedziała matka i zaczęła ocierać oczy fartuchem.

Kiedy matka wróciła, usiadła i zaczęła szyć. W ojca znowu coś wstąpiło bo napalił jeszcze bardziej niż poprzednio. Nie byłem w stanie się odezwać, niczego też nie mówiłem. Zasnąłem od wielkiego płaczu.

Ojciec wstał rano. Wyglądał jakby oka nie zmrużył przez całą noc.

-Zbieraj się, idziemy do lasu naciąć drzewa.

Miał rację bo w domu nie było już w ogóle drewna, wszystko spalił w nocy. Do południa cięliśmy drzewo, a mnie po głowie wciąż chodził dziadek. Nie wiem o czym myślał ojciec ale ani razu mnie nie uderzył choć przecież nawet zaciąłem się w palec.

Kiedy powiedział „idziemy” ruszyłem w kierunku ścieżki. Zawrócił mnie „Nie tędy!” I ruszyliśmy skalistym zboczem w stronę Cuchnącej. Serce mi wyło jak dzwon bijący na trwogę. Szedłem śladami ojca. Nie trzymał mnie za rękę jak to zwykle robił dziadek.

U wejścia do jaskini zobaczyliśmy wszystko. Pięknie złożone koszula, portki i kurtka, wszystkie rzeczy dziadka. Na samej górze leżała futrzana czapka przyciśnięta dużym kamieniem. Siekierę zabrał ze sobą. Taka mała była ta kupka jakby nie były to rzeczy dziadka. Wyglądały jakby były za małe dla niego.
Ojciec pochylił się i zaczął po kolei podawać mi wszystko. Gdy sięgnął po czapkę coś z niej wypadło i potoczyło się daleko po śniegu, zobaczyliśmy co to: było to udko kury. Nie byłem w stanie ruszyć się po nie. Ojciec podniósł je. Ważył je na ręku a potem delikatnie, łagodnie jakby to był pisklak wsunał mi do torby. Podszedł do mnie. Dotąd nigdy tego nie robił, a teraz wierzchem dłoni pogładził mnie po twarzy.

-W domu zjesz – powiedział – teraz jest zamarznięte.

Nie wspomniał, że w domu jest nas więcej rodzeństwa, bo wiedział, że byłem ulubieńcem dziadka.

Niżej, bliżej dna jaskini, czerniła się inna kupka rzeczy. Rozpoznałem je. To były rzeczy Ignáca Csűrösa. Dotąd nikt nie przyszedł po nie, a może i potem nikt się nie pojawi, bo widać było, że to dziura na dziurze, nikt nie dałby za nie złamanego grosza.

piewca węgierskiej krzywdy i bólu

Albert Wass to fenomen nie tylko literacki. Choć szczyt popularności tego emigracyjnego, przedtem niepublikowanego na Węgrzech, pisarza przypada na lata 90-te, to i dzisiaj jego książki cieszą się ogromną popularnością: raz w księgarni naliczyłem ich 56. Podobną popularnością cieszy się jeszcze Sándor Márai, peleton z pozostałymi pisarzami jest daleko za zakrętem. Wass dzierży także inny rekord, to jemu mianowicie poświęcono najwięcej pomników postawionych na Węgrzech po 1990 roku.

Ta popularność przejawia się raczej wśród czytelników niż literaturoznawców. Wass trafił wprawdzie do programu szkolnego ale tylko jako lektura uzupełniająca, raz znalazł się wśród tematów maturalnych. Stowarzyszenie nauczycieli węgierskiego w oświadczeniu wydanym w okresie dyskusji nad nowym kanonem lektur stwierdziło, że poza kilkoma wczesnymi książkami był raczej autorem lektury rozrywkowej (by nie powiedzieć czytadeł). Poparciem za to cieszy się w kręgach skrajnej prawicy, na przykład posłanka Jobbiku Dóra Dúró stwierdziła, że książki Wassa będą lekturą obowiązkową kiedy tylko jej partia obejmie władzę.

I to tu właśnie, w politycznym aspekcie dzieł tego nacjonalistycznego pisarza z Siedmiogrodu leży sekret jego popularności.

Tak jak skrajna prawica kocha Wassa tak liberalna i lewicowa inteligencja nie uznaje go i totalnie go ignoruje. Postanowiłem więc ruszyć na spotkanie z „innym”, przeczytać sobie jakąś książkę tego pisarza i samemu wyrobić sobie opinię na jego temat. Znajomi kręcili z niedowierzaniem głowami zaskoczeni, że ktoś mu wpaść na taki pomysł.

Padło na Adjátok vissza a hegyeimet! (Oddajcie moje góry!), którą pożyczył mi kolega z pracy, miłośnik Wassa. Ponieważ książka nie jest dostępna po polsku streszczę ją teraz bez ryzyka spoilerowania. (W Polsce ukazała się tylko Czarownica z Funtinel, co do innych języków w katalogu Library of Congress znalazłem jedynie informacje o kilku przekładach na angielski i jednym, akurat obecnie omawianego tytułu, na niemiecki chyba nie dokonałem więc przypadkowego wyboru).

niewysmakowany styl okładek jest typowy dla wydań książek Wassa

Bohaterem książki jest młody, prosty, ubogi Sekler (Seklerzy żyją w część Siedmiogrodu i są stereotypem super-Węgrów, więcej pisałem o tym tu). Akcja książki zaczyna się niedługo 1940 rokiem. Mieszkają w nędznej chałupie w górach, bo jego ojciec po zajęciu Siedmiogrodu przez Rumunię stracił pracę strażnika leśnego i związane z tym prawo do domu we wsi. Na początku książki ginie zraniony przez dzika podczas kłusowniczego polowania. Nasz bohater zostaje sam wraz z młodszymi bratem i siostrą – matka zmarła wcześniej. Osiedlają się w szałasie w górach, chłopaki najmują się do pracy, przy sezonowym wypasie owiec oraz w lesie.

Po powrocie północnego Siedmiogrodu do Węgier na mocy drugiego arbitrażu wiedeńskiego w 1940 roku ich los się poprawia. Nasz bohater dostaje pracę strażnika leśnego i związany z tym dom we wsi, może legalnie nosić broń, dobrze zarabia prowadząc panów na polowania. Żeni się z ukochaną, ma z nią dziecko. Buduje własny dom. Szczęście przerywa powołanie do wojska.

Zostaje wysłany na wschód skąd, wśród ciężkich walk, cofa się cały czas ze swoim oddziałem dochodząc aż do granicy węgierskiej. Tam jego oddział zostaje rozbity a on sam powraca do domu. Okazuje się, że dom mu spalono a rodzinę zamordowano. Panoszące się wojska radzieckie i rumuńskie mordują, gwałcą – ofiarą jest też jego siostra – i aresztują, Nasz bohater ucieka przez granicę by znów przyłączyć się do walczącej armii węgierskiej.

Trwa w niej do końca czyli aż do kapitulacji. Ucieka z niewoli i wraca do Siedmiogrodu. Tam okazuje się, że miejscowym naczelnikiem wsi został jego brat, który dostawszy się do radzieckiej niewoli na samym początku wojny został komunistą i teraz zaprowadza nowe porządki. Mimo zachęty nasz bohater nie zgadza się wstąpić do partii i wraca w góry, gdzie mieszka w szałasie i żyje z wypalania węgla drzewnego. Zajmuje się też kłusownictwem.

Zostaje zaaresztowany „za zbrodnie wojenne” (walczył przeciwko Armii Czerwonej) i trafia do kopalnii soli. Ucieka stamtąd i znów wraca w góry. Coraz więcej ludzi zostaje aresztowanych (jest wśród nich i jego brat), urywają mu się kontakty we wsi. Zaczyna zajmować się rabunkiem, tworzy bandę złożoną z takich jak on wyrzutków zmuszonych do tego beznadziejną sytuacją.

W końcu decyduje się uciec na zachód by opowiedzieć tam o cierpieniach ludzi w Siedmiogrodzie. Ucieczka udaje mu się to ale nikt tam nie chce go słuchać.

Tyle sama historia. Jej treść wydaje się być dużo ważniejsza niż sposób jej opowiedzenia. W trakcie lektury książki co raz miałem poczucie jakbym czytał powieść socrealistyczną, albo może nacrealistyczną (od „realizm nacjonalistyczny”) czy też bajkę ludową. Niekiedy tekst gładko się czyta ale zwykle jest to jednak poziom czytadła.

Bohaterzy w dużej mierze powalają schematycznością: Rumuni są fałszywi, Cygan kradnie a Żyd to komunista. Sympatyczni, uczciwi i dobrzy są Węgrzy (sam bohater przypomina rezolutnego Ábela z książek Árona Tamásiego, na podstawie których powstały popularne filmy tradycyjnie pokazywane w telewizyji w święta) choć przytrafia się ludzki żołnierz radziecki, który pozwala uciec naszemu bohaterowi. Ludzie zachodu zdradzili w Jałcie, nie obchodzi ich krzywda ludzi żyjących pod jarzmem radzieckim, wszystko czego chcą to wzbogacać się.

Myśli i dialogi, stylizowane na styl prostego człowieka, są mieszaniną naiwności i sztuczności. A to właśnie za naszego bohatera, prostego Seklera, skrywa się autor ze swoim przekazem. Przekazem książki jest to, że Węgrzy wiele wycierpieli – niesprawiedliwie cierpieli, że wszystko co się z nimi dzieje dzieje się nad ich głowami, że krzywdzili ich inni: Rumuni, Rosjanie, Żydzi, i że za to wszystko odpowiada zachód ze swoim fałszywym przekazem praw człowieka.

Przekaz jest nader jednostronny: bohater nie może zrozumieć dlaczego Rosjanie przyszli zburzyć jego dom ale nie zadaje sobie pytania co sam robił na wschodzie. Pyta czego chcą od nich bombardujący Węgry Amerykanie, którzy o tym kraju niczego nie wiedzą ale nie przychodzi mu do głowy, że to Węgry wypowiedziały wojnę USA. Wie, że w Rumunii mordują Żydów, ale nie wspomina tego, co robili z nimi Węgrzy na terenach Siedmiogrodu.

Takie infantylne poglądy można głosić zasłoniwszy się postacią prostego siedmiogrodzkiego górala i to właśnie robi Wass. Wydaje mi się, że jego książki (zakładam, że są podobne do Oddajcie mi moje góry!) są tak popularne na Węgrzech bo dla wielu ludzi ten piewca węgierskiej krzywdy i bólu po prostu „mówi prawdę” zaś taka naiwna perspektywa, unikających trudnych faktów i pytań, jest wygodna dla kultywowania popularnego tu cierpiętnictwa.

tytuł niedawnego artykułu w indexie na temat zmian w kształce czekoladek Toblerone głosi Oddajcie nam nasze góry czekoladowe! - najlepszy dowód na popularność Wassa, który trafił do języka obiegowego

rewizjonizm codzienny

Plakat na ulicy: na pozór nic takiego, koncert muzyki poważnej. Ale jak się przyjrzeć liście muzyków to uderza „Erdély” (Siedmiogród) pod nazwiskiem jednego z nich (dałem ramkę na zdjęciu).

Najwyraźniej, w odróżnieniu od pozostałych muzyków żyjących na Węgrzech, Tihamér Ferencz mieszka w Rumunii. Zamiast jednak napisać właśnie „Rumunia” napisane jest „Erdély”. 

Węgrzy chętnie podkreślają odrębność Siedmiogrodu od Rumunii nie przyjmując do wiadomości, że region ten wchodzi w skład tego państwa. Taki cichy, codzienny rewizjonizm jest tu bardzo rozpowszechniony (było już o tym tu) i napisanie „Erdély” pod nazwiskiem muzyka tu nikogo nie dziwi.

A dla Polaków to tak jakby jakiś niemiecki muzyk ze Śląska miał podczas występów w Niemczech na plakacie „Schlesien” a nie „Polen”. Może właśnie bycie z drugiej strony rewizjonizmu pozwala takie rzeczy zauważać.

Zrozumieć Węgrów w Kispeszcie

Cóż takiego jest w Kispeszcie co pomaga zrozumieć Węgrów? Ano, pewna restauracja o nazwie Bujdosó Székely (Sekler na wygnaniu).

Bujdosó Székely, Budapest

O Seklerach pisałem już wcześniej. Zajmują oni szczególne miejsce w świadomości narodowej Węgrów. Żeby je zrozumieć wyobraźmy sobie najpierw Janosika: krzepa fizyczna, hardość, niezależność, nie-do-okiezłania, synonim wolności niepoddający się żadnej władzy a zarazem rabuś. Wyobraźmy sobie też, że pozostali ludzie to podlegli chłopi, może i pyskujący w karczmie ale jakby co to raczej małoskłonni by się postawić, chłopi skarłowaciali, zszarzali i wyblakli, można powiedzieć, cień tego jacy kiedyś byli. Weźmy teraz takich Janosików dużo, wielu, konkretnie z 800 tysięcy a tych chłopów tak z dziesięć milionów i mniej więcej uzyskamy obraz tego kompleksu jacy Węgrzy mają wobec Seklerów (rzecz jasna Janosik nie jest tu żadnym tam Słowakiem!)

Seklerzy, w wyobraźni narodowej Węgrów, to twardziele. Jak trzeba to komuś przyłożą jak należy. Stamtąd pochodził zresztą najsłynniejszy w ostatnich czasach rabuś banków Viszkis. Mimo, że żyją w środku Rumunii nie dają się. Jak na ich tereny będzie chciał się wprowadzić Rumun to go wyszczują – albo będzie musiał nauczyć się węgierskiego. Bo Seklerzy, jeśli nie trafili do szkół rumuńskich będą znali tylko węgierski. Seklerszczyzna jest piękna – seklerszczyzna jest dzika – tamtejsze góry też większe są niż góry na Węgrzech. Kuchnia siedmiogrodzka jest bogatsza i smaczniejsza niż kuchnia węgierska a Seklerszczyzna jest sercem Siedmiogrodu.

Tam zachowała się prawdziwa narodowa kultura węgierska uosabiana przez chłopki w ludowych strojach czasampokazujące się i w Budapeszcie. Tam są prawdziwi garncarze, zespoły ludowe, stolarze i cieśle. Stamtąd przywozi się obrusy, dzbanki i ławy. Stamtąd pochodzą kopijniki, stamtąd pochodzą też arcywęgieskie rowasze.

W porównaniu do Seklerów Węgrzy węgierscy, jeśli można tak to powiedzieć, prezentują się mizernie. Ich kultura ludowa to już tylko skansen, kuchnia narodowe zredukowana jest kilku kulinarnych klasyków plus żenujących főzeleków, ich styl życia zdominowany jest przez pozbawiony twarzy narodowej kosmopolityzm. Nic dziwnego, że Seklerzy przytłaczają węgierską psyche.

Bujdosó Székely to mała oaza a zarazem kapliczka seklerskości w Budapeszcie. Prowadzi ją, rzecz jasna, autentyczny Sekler, vitéz András Bacsó (vitéz to nazwa orderu a zarazem tytuł przyznawany przez Horthyego, dziedziczny). Bacsó to były hokeista, dziś biznesman i sponsor sprawy seklerskiej. Dowiedziałem się, że gdy przyjeżdza tu seklerski klub hokejowy Bacsó ich wspiera i żywi.

Wobec bujności wystroju restauracji (przedsmak daje strona internetowa) szaleństwo dekoracji katolickich kościołów barokowych robi wrażenie powściągliwości. W Bujdosó Székely jest wszystko co kojarzy się z seklerszczyzną od flagi, poprzez reklamy piwa, memorabilia tamtejszych klubów hokejowych, różne gadżety aż po klasykę wielkowęgierską. Menu jest ciekawsze niż w przypadku wielu śródmiejskich restauracji podających kuchnię węgierską a dania smaczne (jadłospis tu). A przy restauracji działa mały sklepik sprzedający bardziej i mniej seklerskie produkty, głównie żywieniowe.

Jakby ktoś był ciekaw Węgier i nie bał się wyruszyć poza typowo turystyczne rejony Budapesztu – Kispest jest ich antytezą – no i miał ochotę zjeść coś dobrego węgierskiego to warto wypróbować Seklera na wygnaniu.

Bujdosó Székely, Budapest

Witamy – rowaszem

Bujdosó Székely, Budapest

Rytuał bożonarodzeniowy króla Atilli

Bujdosó Székely, Budapest

Poczujesz się w Siedmiogrodzie gdy wypijesz piwo Ciuc

Bujdosó Székely, Budapest

Zegar wspierający żądanie autonomii dla Seklerszczyzny

Bujdosó Székely, Budapest

Hokejowe tableau z Seklerszczyzny

Bujdosó Székely, Budapest

Z lewej scena ludowa, z prawej Horthy

Bujdosó Székely, Budapest

To zostanie utracone z czego naród ostatecznie zrezygnuje

Bujdosó Székely, Budapest

Jeden z herbów miejscowości w Seklerszczyźnie, jak mi wyjaśniono oznacza „dniem i nocą kradniemy drzewo”

Bujdosó Székely, Budapest

Szeroko czczona madonna z Csíksomló

Bujdosó Székely, Budapest

Kopijniki przed restauracją

Bujdosó Székely, Budapest

Flaga Seklerszczyzny z podpisami wierchuszki Jobbiku – to zalotne serduszko z prawej pochodzi od Krisztiny Morvai

Tajemnicza flaga na parlamencie

Co to za flaga obok węgierskiej na parlamencie? Niebieska, o, zauważyłem na niej żółtą gwiazdę, co to może być? Tak zgadliście, to oczywiście flaga Seklerszczyzny czyli części Siedmiogrodu w Rumunii zamieszkałej przez węgierskojęzycznych Seklerów. Skąd ta flaga akurat a nie flaga Unii Europejskiej? Czyżby Węgry w międzyczasie wystąpiły z UE a wstąpiły do Unii Seklerskiej? No nie, skąd się tu ta flaga wzięła to jednak i ta ciekawa historia.

flaga seklerska z daleka

flaga seklerska z bliska

Seklerszczyzna to największy obszar w Rumunii gdzie Węgrzy stanowią większość. Co ciekawe nie przylega on do Węgier, leży mniej więcej na środku Rumunii (mapa – i flaga – do obejrzenia w wikipedii).

W końcu ubiegłego roku prefekci okręgów Harghita i Covasna zarządzili, że nie wolno wieszać flagi seklerskiej na budynkach publicznych. Stało się tak ponieważ kilku węgierskich burmistrzów flagę wywiesiło na swoich urzędach. Jednego z burmistrzów skazano zresztą za to wykroczenie. Ta flaga jest ważna bo stanowi symbol dążenia do autonomii na Seklerszczyźnie.

Na Węgrzech wywołało to oburzenie. W lutym samorząd Budafok–Tétény oświadczył, że wywiesi flagę na swoim urzędzie i wezwał do tego również innego samorządu. Akcja objęła cały kraj docierając też do parlamentu. Popyt na flagi wzrósł zarówno na Węgrzech jak i na Seklerszczyźnie.

Ambasador Węgier w Rumunii oświadczył w wywiadzie telewizyjnym, że rząd węgierski popiera dążenia do autonomii na Seklerszczyźnie, co z kolei nie wywołało entuzjazmu w Rumunii. W rezultacie doszło do ochłodzenia w stosunkach między dwoma krajami.

W międzyczasie ze strony rządu rumuńskiego pojawiały się pomysły nowego podziału administracyjnego, w wyniku którego Seklerszczyznę rozdzielonoby pomiędzy inne jednostki terytorialne bez większości węgierskiej. W październiku na znak protestu na Seklerszczyźnie zorganizowano żywy łańcuch długi na 53 kilometry. Szacuje się, że wzięło w nim udział 100-150 tysięcy ludzi.

No dobrze, solidarność z rodakami żyjącymi poza granicami kraju jest ważna ale czy to wystarczy by wyjaśnić ruch flagowy? Nie do końca. Trzeba pamiętać też o zbliżających się wyborach i nowej ordynacji wyborczej dającej prawo głosu obywatelom węgierskim żyjącym za granicą: nowa ustawa o obywatelstwie umożliwiła przyznawanie go Węgrom mieszkającym poza granicami kraju poprzez usunięcie wymogu zameldowania na Węgrzech. Mogą się oni ubiegać o nie od początku 2011 roku.

Niedawno uroczyście w parlamencie nadano półmilionowe takie obywatelstwo (dostał je kościelny celebryta franciszkanin Csaba Böjte). Z tej połowy miliona potencjalnych wyborców dotąd do udziału w wyborach zarejestrowało się sześćdziesiąt tysięcy. Rzecz jasna, ponieważ wybory będą dopiero w kwietniu (lub maju) ich liczba wzrośnie. To będzie spora część elektoratu, to o ich głosy walczy się przy pomocy flag.

Sytuacja jest taka, że trudno odmówić poparcia dla flagi. Nawet socjaliści, którzy przecież w referendum parę lat temu wzywali do głosowania przeciwko umożliwieniu nabywania obywatelstwa przez Węgrów spoza Węgier pokajali się i przeciwko fladze nie protestują, im też potrzebne są głosy nowych obywateli.

I tak flaga Seklerszczyzny wyparła flagę unijną z drzewca na parlamencie.

Post opublikowany również na stronie Blogerzy ze świata.

rabuś banków Viszkis

Parę dni temu po dwunastu latach wyszedł z więzienia słynny rabuś banków Viszkis (wym. Wiskisz) czyli Attla Ambrus. Zasłynął serią 29 napadów na banki, w trakcie których zrabował 200 milionów forintów. Rabował przez siedem lat a gdy go w końcu schwytano uciekł z aresztu i obrabował jeszcze 3 banki przed ostatecznym zatrzymaniem. Do jego legendy należało, że przed każdym napadem wypijał małą whisky w pobliskiej knajpce.

To, że latami był nie do schwytania a potem jego ucieczka z aresztu przysporzyło mu wielu kibiców. Stał się bohaterem ludowym, zadziornym, „naszym chłopakiem”, który rabuje bogatych. To, że pochodził z Seklerszczyzny (część Siedmiogrodu) wzmacniało ten image twardego górala. Powstały o nim książki i piosenki.

Jak jednak przypomina Index Robin Hoodem to on nie był. Pieniądze przepuszczał na kobiety, podróże i rozrywki a w trakcie napadów nie stronił od przemocy, w tym i wobec kobiet. 

Mnie ten jego ludowy kult zaintrygował. Bo poniekąd wypełnia on kryteria tego o co tak wielu ludzi oskarża Cyganów mówiąc o przestępczości cygańskiej. Mamy więc przestępcę, który jest popularny, bo jest „nasz” i rabuje „ich”, cieszymy się, że kolejny raz okiwał policję, a w dodatku przejawia cechy (zadziorność, twardość) otaczanych kultem twardych górali seklerskich.

Rzecz jasna nie wszyscy poddali się urokowi Viszkisa ale warto pomiętać o tej niemałej grupie, dla których został on bohaterem.

Erdély (Siedmiogród)

Zatrudniamy nową asystentkę i w związku z tym szereg interview. Siedzi naprzeciw mnie jakaś Anikó czy też Kati, pytam gdzie dotąd była za granicą. W ramach odpowiedzi pada przewidywalna lista: Chorwacja, US, Słowacja, Wielka Brytania, Austria, Erdély (Siedmiogród) … Przecież Siedmiogród to nie kraj, wyrwało mi się. Tak, zgodziła się lekko zażenowana.

Nie powinienem się dziwić. Przecież Węgrzy zwasze tak mówią: Siedmiogród a w zasadzie nigdy: Rumunia. Teraz jednak dopiero mnie to tak uderzyło. Aczkolwiek Siedmiogród jest częścią Rumunii i formalnie można właśnie tam pojechać to jednak wymienienie go wśród szeregu krajów zdradza, że dla Węgrów Siedmiogród jest czymś innym od Rumunii, której jest formalnie częścią. Taki codzienny akt protestu wobec utraty tej prowincji.

Co mi powinno przyjść teraz do głowy? Wizja Niemców jadących na wakacje do „Prus Wschodnich”? Niezgoda Polski na rozbiory? Akceptacja utraty kresów po drugiej wojnie światowej?

Czy Węgrzy jakoś sobie ten problem kiedyś rozwiążą?

***

Spodobał ci się ten post? Przetłumacz go na inne języki na Der Mundo

węgrzy-rumuni-siedmiogród

Wracając wczoraj z pracy wpadłem na koleżankę. Znamy się ale kiepsko do tego stopnia, że zdziwiła się, gdy się okazało, że mówię po węgiersku. Ponieważ szliśmy w tą samą stronę zaczęliśmy sobie rozmawiać. Od mojego węgierskiego przez dzieci dwujęzyczne, place zabaw doszliśmy jakoś do tego, że mówi po rumuńsku. Siedmiogrodzianka? Tak. Z Csikszeredy (po rumuńsku Miercurea-Ciuc) czyli samego serca węgierskiego Siedmiogrodu.

Siedmiogród, który Węgry straciły na rzecz Rumunii w wyniku traktatu w Trianon z 1920 roku, odgrywa szczególną rolę w węgierskiej psyche. Jest z jednej strony matecznikiem węgierskości – kobiety po dziś dzień chodzą w strojach ludowych – a z drugiej krwawiącą raną ze względu na traktowanie Węgrów tam żyjących. Dużo siedmiogrodzkich Węgrów przesiedliło się na Węgry, wzbudzając przy okazji sporo resentymentu ze względu na specjalne traktowanie, które mają podobno otrzymywać od państwa węgierskiego.

Ciekawe jest jak siedmiogrodzcy Węgrzy (Erdélyek) poniekąd zmonopolizowali stosunki węgiersko-rumuńskie. Są kluczową kwestią w tych stosunkach, co więcej jednak, ponieważ ze względu na ich tłumną obecność Węgrzy z Węgier w zasadzie Rumunią się nie interesują, poza Siedmiogrodem tam nie jeżdzą, nie uczą się też rumuńskiego rola pośredników między oboma krajami przypada właśnie siedmiogrodzianom, którzy będąc na ogół niechętnymi Rumunii i Rumunom tą swoją mentalność narzucają reszcie Węgrów.

Moja koleżanka zaskoczyła mnie: powiedziała, że przenosi się ze swoim chłopakiem (Amerykanin) do Siedmiogrodu. Jak to, powiedziałem, przecież wszyscy starają się jechać w drugą stronę. Tam jest ciekawie, powiedziała. Rumunii są tacy szybcy, zaczęła strzelać palcami, żeby to zademonstrować, strasznie bystro chodzą im głowy. A inteligencja jest tak oddana kulturze, wciąż chodzą do teatru, rozmawiają o sztuce. Nie jest łatwo być Węgrem w Rumunii, powiedziała, ale fajnie tam się żyje.

Nieco mnie zamurowała. To pierwsza osoba z Siedmiogrodu, z którą się spotkałem i która tak widzi te sprawy. Zapamiętam tę rozmowę.