trafika

Jak już pisałem, na Węgrzech zmienił się system sprzedaży wyrobów tytoniowych. Oficjalnie kupić je można wyłącznie w trafikach a nie jak poprzednio gdziekolwiek – w sklepie, w kiosku, barze, na stacji benzynowej (chyba, że w lktórymś z tych miejsc trafikę otwarto), a w dodatku trafik jest mniej niż poprzednio oferujących papierosy miejsc: docelowo ma być ich pięć-pięć i pół tysiąca zamiast dotychczasowych 42 000 miejsc gdzie sprzedawano papierosy. 

trafika w Budapeszcie

Trafiki mają jednolity wygląd jak na powyższym zdjęciu. Logo z dominującym ciemnobrązowym, tytoniowym kolorem, liternictwo nawiązujące do lat trzydziestych, okno, przez które nie można zajrzeć do środka (troszkę sexshopowy feeling), symbol „18”, informacja z godzinami otwarcia są wszędzie takie same. Żadnych reklam. Określają to regulacje, z którymi można się zapoznać na stronie Nemzeti Dohánykereskedelmi Nonprofit Zrt [HU] (Narodowy Handel Tytoniem, Spółka Zamknięta), która podaje też wszystkie pozostałe informacje dotyczące handlem wyrobami tytoniowymi.

I tak, w trafikach poza wyrobami tytoniowymi sprzedawać wolno jedynie losy loterii, alkohol, napoje, w tym i energetyczne, kawę i prasę. Na sprzedaż pozostałych artykułów trzeba mieć osobną zgodę.

Osób do lat 18 nie wolno obsługiwać a nawet wpuszczać do trafik. Warto przypomnieć, że cała reforma handlu wyrobami tytoniowymi prowadzona jest pod hasłami ochrony nieletnich.

Trafiki nie mogą być mobilne, co ma taką konsekwencję, że na letnich festiwalach nie można kupić papierosów [HU]. Nie mogą znajdować się w określonej odległości od instytucji takich jak szkoła, przedszkole czy apteka. Trafiki nie mogą być częścią innego sklepu, muszą mieć niezależne wejście z ulicy.

Od dawna już zakazana [HU] jest sprzedaż papierosów w instytucjach oświatowych, zdrowotnych, zajmujących się opieką społeczną a także opieką nad dziećmi

Pod koniec maja Viktor Orbán dostał nagrodę od Światowej Organizacji Zdrowia za wprowadzenie zakazu palenia w miejscach publicznych [HU]. Obecna reforma nie jest idealna, poza bezczelnym kumoterstwie przy rozdziale licencji i pełnym poddaniem się lobbingowi firmie tytoniowej Continental, o których pisałem, problemem jest przemyt papierosów (mam na ten temat informacje z pierwszej ręki od palących ukrańskie papierosy mieszkańców wioski w północno-wschodnich Węgrzech), w niektórych miejscach trafiki powstały w bezpośrednim sąsiedztwie szkoły czy instytucji zdrowotnej, co wywołało protesty, w bardziej komercyjnie intratnych miejscach ulokowane są po 2-3 trafiki podczas gdy w szeregu miejscowości nie ma ani jednej z nich. Mimo to Węgry poczyniły obecnie istotny krok do ograniczenia palenia, gratulacje.

Reklama

polscy ambasadorowie będą bronić Węgier

To przynajmniej im zalecił Radek Sikorski na ostatnim spotkaniu z ambasadorami. Cytuję źródło:

[RS] Prosił ambasadorów, aby w swoich działaniach uwzględniali państwa Grupy Wyszehradzkiej. – Brońmy naszych węgierskich partnerów przed niesprawiedliwymi atakami. Nie pozwalajmy na to, żeby obowiązywały podwójne standardy, aby dużym i silnym ze starej Europy wolno było więcej, niż mniejszym i słabszym z naszego regionu – powiedział. 

Ciekawe czemu. Spotkałem się z wyjaśnieniem, że choć rząd polski nie jest wcale entuzjastycznie nastawiony do działań rządu Orbána a politycznie też nie jest mu blisko do tego idola PiSu to jednak mniej lub bardziej otwarcie broni go by uniknąć sytuacji, w której odsunięcie się jednego z krajów środkowoeuropejskich od Unii ściąga odium na cały region i wywołuje efekt domina.

A wy macie może jakieś teorie? Bardzo jestem ich ciekaw.

A przy okazji – to moje podszczypywanie rządu zostanie teraz zrównoważone przez wysiłki polskiego korpusu dyplomatycznego:) Spodziewam się sprostowań moich krzywdząco subiektywnych opinii zostawianych przez wytrawnych dyplomatów w komentarzach.

Viktor Orbán napisał do mnie list

Byłem już na piwie z premierem, a teraz (inny) premier napisał do mnie list. Poważnie, nie bujam! List wygląda tak:

Po polsku tekst brzmi następująco:

Drogi Rodaku!

Chciałbym podzielić się z Panem/Panią dobrą wiadomością, która dotyczy wszystkich Węgrów.

Unia Europejska jest zmuszona zakończyć prowadzoną wobec naszej ojczyzny od 2004 roku procedurę nadmiernego deficytu. Od teraz będziemy mieli dostęp do wszystkich środków unijnych, które przysługują Węgrom. Oznacza to, że Węgry wygrały ważną bitwę.

Procedurę dlatego wszczęto wobec nas bo za poprzednich rządów deficyt budżetowy w każdym roku przekraczał dozwolony poziom.

W 2010 roku ludzie wybrali zmianę. Działając z upoważnienia, które dostaliśmy od Państwa uporządkowaliśmy sprawę budżetu kraju. Dzięki temu już trzeci rok wypełniamy swoją powinność, co więcej, robimy to z nadwyżką.

Unia obecnie kłaniając się wobec faktów uznała osiągnięcia Węgrów, rezultaty węgierskiego podejścia do kryzysu.

My Węgrzy na ten sukces zapracowaliśmy wspólnie. Potrzebna była do tego praca każdego Węgra, jego wysiłek, wsparcie i wspólnie poniesione ofiary.

Chciałbym podziękować Państwu, że przyczyniliście się do zwycięstwa Węgier.

Z wyrazami szacunku

Viktor Orbán

Piękny jest ten tekst. Piękny bo tyle mówi o naszym rządzie. Mamy więc ukochany język walki („wygrana ważna bitwa”), jest Unia-wróg Węgier („zmuszona zakończyć procedurę”), mamy ostatnio obowiązujący zwrot propagandowy („wypełniamy swoją powinność, co więcej, robimy to z nadwyżką”), troszkę megalomanii (Węgry jako przykład dla innych „rezultaty węgierskiego podejścia do kryzysu”) czy małe kłamstwo („Od teraz będziemy mieli dostęp do wszystkich środków unijnych, które przysługują Węgrom” – odcięcie dostępu do funduszu spójności pojawiło się jako opcja, nigdy do tego jednak nie doszło).

Warto zwrócić uwagę na samą populistyczną formę spersonalizowanego listu premiera do każdego z obywateli (na liście zapikselowałem moje nazwisko i adres, Śliwka dostała taki sam list). Wiadomość o zakończeniu procedury nadmiernego deficytu, które miało miejsce dokładnie miesiąc temu – proszę mi wierzyć – była w mediach, informowanie ludzi o tym nienajtańszą drogą listową nie wydaje się być konieczne.

czy Węgry wystąpią z Unii?

Jeśli miałoby dojść do stworzenia Komisji Kopenhaskiej to Węgrzy powinni zdecydować czy Węgry powinny pozostać w Unii. To stwierdzenie [HU] padło niedawno z ust nie przedstawiciela Jobbiku a wicepremiera rządu, Zsolta Semjéna. Mimo retorycznego podszczypania UE przez przedstawicieli rządu z Orbánem na czele (ach te niezapomniane porównania Unii do ZSRR) dotąd takich oświadczeń nie było, warto je więc odnotować.

Poszło o raport Tavaresa. Ten portugalski poseł do parlamentu europejskiego z ramienia partii zielonych jest autorem raportu, który niedawno przyjął w głosowaniu parlament. Dokument nie jest powierzchowny, każde zdanie na jego 37 stronach (angielski tekst tu, niestety nie znalazłem polskieog tłumaczenia) jest konkretem. Raport omawia problemy związane z reformami politycznymi rządu, przede wszystkim z nową konstytucją, nadużywaniem formuły ustaw konstytucyjnych, reformą systemu wyborczego, ograniczaniem prerogatyw sądu konstytucyjnego, parlamentu, rzecznika praw a także niezależności systemu sądowniczego, ustawy medialnej, ograniczaniem praw mniejszości a także wolności religijnej. Raport zawiera szereg rekomendacji dla instytucji unijnych by te zajęły się kontrolą przestrzegania zasad demokratycznych przez państwa członkowskie. Są też rekomendacje dla rządu węgierskiego jak ten może odwrócić swoje uprzednie niedemokratyczne kroki (punkt 72). Pojawia się też zalecenie instytucjonalizacji monitoring demokracji w krajach członkowskich, który mogłaby być zrealizowana poprzez stworzenie złożonej z „grupy mędrców” Komisji Kopenhaskiej, która tak oburzyła Semjéna (punkt 79, rozwinięcie w punktach 80-84).  

Rząd oczywiście nie ucieszył się z raportu. Orbán pojechał osobiście do Brukseli na głosowanie by po powrocie stwierdzić, że to atak sił lewicowych na Węgry wywołany przez … koncerny międzynarodowe, które poniosły straty na skutek niedawnego administracyjnego ograniczenia cen opłat komunalnych (prąd, gaz, wywóz śmieci) przez rząd. Parlament węgierski szybko przyjął uchwałę potępiającą raport Tavaresa (tekst węgierski tu, polskie tłumaczenie tu) używając tego samego argumentu. Nie jest to rzecz nowa: gdy w parlamencie węgierskim odbywała się dyskusja na temat czwartej zestawu poprawek do konstytucji, które doprowadziły do protestów ulicznych, Orbán zamiast obrony poprawek zdecydował się na przemówienie na temat obniżki opłat.

Argumentem na temat lewicowego spisku przeciwko prawicowym Węgrom zajęła się Kim Lane Scheppele, znana analityczka sytuacji węgierskiej (krytyczna wobec rządu). Wynik głosowania w parlamencie europejskim nad raportem to 370 głosów za, 248 przeciw przy 82 wstrzymujących się. Przy niemal równym podziale parlamentu na lewicę i prawicę widać wyraźnie, że liczba głosujących „za” jest wyższa niż liczba posłów lewicy. Wstrzymujące głosu można uznać za słabe „za” bo w efekcie pomogły one przyjąć raport. Wszystko to pokazuje jak bardzo izolowany jest Fidesz w parlamencie europejskim.

Raport zauważono w Polsce. Demonstracja sprzeciwu wobec niego oraz poparcia dla Węgier dopiero co miała miejsce w Warszawie. Wśród około dwustu uczestników pojawiło się szereg znanych publicystów i polityków prawicowych m.in. Bronisław Wildstein, Grzegorz Górny, Marek Jurek, Krystyna Pawłowicz, Marian Piłka i Jan Szyszko.

Dwie uwagi na koniec. Uchwała parlamentu węgierskiego stwiedza między innymi:

My, Węgrzy, nie chcemy więcej takiej Europy, w której wolność jest ograniczana a nie realizowana. Nie chcemy więcej takiej Europy, w której silniejszy nadużywa władzy, w której naruszana jest suwerenność narodów i w której tylko mniejszy musi szanować większego.

Ciekawe jest rozumienie wolności przebijające z tekstu. Odnosi się ona do państw, może narodów ale nie jednostek. Jedną z linii krytyki rządu Orbána jest to, że nadużywa większości parlamentarnej jaką dały im wybory a także, że ignoruje prawa mniejszości w kwestiach spornych po prostu narzucając opinię większości. Trudno o dialog przy takich różnicach w rozumieniu raczej podstawowego pojęcia wolności.

No i druga rzecz. Fanom Orbána i tego co robi Fidesz polecam mały eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie, że jakieś wybory wygrywają socjaliści albo może Jobbik (rząd Orbána nie niszczy demokracji, nieprawdaż, więc jest to zupełnie możliwe). I tacy zwycięzcy wyborów nagle mają rządzić według konstytucji i innych wprowadzonych przez Fidesz reguł. Czy jesteście spokojni, że zapobiegłyby one nadużyciom i ochroniły demokrację i wolność osobistą? Przecież ustawy definiujące ustrój polityczny, przede wszystkim konstytucja, powinny funkcjonować tak samo dobrze niezależnie od tego kto jest u władzy – czy w opozycji. Gdyby ktoś inny robił to co teraz Fidesz też bronilibyście niezależności Węgier?

rowerzyści powodują 12% wypadków

Znów dobre wiadomości dotyczące liczby wypadków na Węgrzech: spada. Jak podaje police.hu
w ciągu pierwszych sześciu miesięcy tego roku liczba wypadków w porównaniu do tego samego okresu w zeszłym roku obniżyła się o 2,83% do 6 650, liczba wypadków śmierci na drodze o 16,55 % do 237, a liczba lżejszych wypadków o 3,84% do 4 487. Lekko, o 0,88%, wzrosła liczna ciężkich wypadków.

Wypadki spowodowane były w 59% przez kierowców samochodów osobowych, w 10% przez kierowców ciężarówek, za jeden procent wypadków odpowiadają kierowcy autobusów.

Rowerzyści spowodowali 12% wypadków. Nie wiadomo czy byli to głównie szaleńcy jeżdzący bez zwracania uwagi na przepisy ruchu czy też ci, którzy bez doświadczenia wsiedli na rower i ruszyli w miasto. A może chodzi tu przede wszystkim o szosy i małe miejscowości? Nigdy się pewnie nie dowiemy.

PS (8.8.2013) Węgierski Klub Rowerowy zorganizował wspólną konferencję prasową z przedstawicielami policji w celu sprostowania wrażenia, że obecność rowerzystów na drogach zwiększa niebezpieczeństwo. Ich głównym argumentem jest, że mimo iż zwiększa się udział rowerzystów w ruchu drogowym to liczba wypadków z nimi związanych nie rośnie. Materiał dla prasy tu [HU], ciekawe infografiki, zrozumiałe chyba i bez znajomości języka, tu [HU].

operetka zapomniana

Chociaż to nie Węgrzy wymyślili operetkę (zrobił to, przypomnijmy, Hervé) to jednak bardzo przyczynili się do rozwoju tego gatunku ówczesnej muzyki popowej. Przypomnieć tu można przede wszystkim Ferenca Lehára (Wesoła wdówka) i Imre Kálmána (Księżniczka czardasza) ale także takie nazwiska jak Pongrác Kacsóh, Jenő Huszka, Viktor Jacobi, Miklós Brodszky, Károly De Fries, Albert Szirmai, Pál Ábráham, Pál Gyöngy, Mihály Eisemann, Lajos Lajtai, Ferenc Farkas czy Szabolcs Fényes. I mimo, że budapeszteńska operetka do dziś zajmuje ładne budynek przy budapeszteńskim Broadwayu (Nagymező utca) to jednak w obiegu kultury jej nie ma, co mnie dziwi.

Operetka w Budapeszcie

Operetka z rowerzystą

Operetka w Budapeszcie

Operetka bez rowerzysty za to w słońcu

pomnik Imre Kálmána w Budapeszcie

pomnik Imre Kálmána przed Operetką

Rzecz jasna przedstawienia się odbywają, ludzie – pewnie sporo wśród nich turystów – na nie chodzą, interes się kręci. Ale jako gatunek operatka zamarła, nie powstają nowe utwory, do starych nikt nie sięga, spektakle są robione w konserwartywny sposób. Nikt nie śpiewa szlagierów operetkowych po kawiarniach, DJe nie używają ich do remiksów, nikt nie czerpie inspiracji z tego kiczowatego świata sztucznych namiętności. Nawet na festiwalu Sziget nie ma namiotu operetkowego a tam reprezentowane jest w zasadzie wszystko co się rusza. Operetka nie ma wykonawców i nie ma publiczności, ma jedynie kustoszy muzeum.

A że nie jest to konieczne pokazuje przykład muzyki ludowej. Tu zarówno odbywa się prosta reprodukcja przeszłości przez niezliczone zespoły ludowe czy táncházy (imprezy, na których uczą tańca ludowego) po kreatywniejsze sięganie do tej tradycji przez remiksy czy eksperymenty w rodzaju Most múlik pontosan (brzmienie ludowe, piosenka współczesna) w wykonaniu zespołu Csík. Przy tym wyczuwalne jest poparcie państwa finansujące różnego rodzaju imprezy oraz zespoły a także promującego kulturę ludową, centalną dla nacjonalistycznego pojmowania węgierskości.

Zastanawia mnie czemu tak jest. Operetkę włączono do profilu programowego radia Dankó ale poza tym wsparcie państwa jest anemiczne, dawane wyraźnie bez przekonania. Może dlatego, że w przeciwieństwie do „czystej” sztuki ludowej operetka to część kultury wielkomiejskiej, na którą państwo patrzy mniej przychylnie (zob. mój wpis a temat podręcznika do przedmiotu Wiedza o kraju i narodzie).

OK, to państwo, ale co z artystami? Tutaj po prostu wydaje mi się, że operetka czeka jeszcze na odkrycie. Jej manieryczność, przesadność to świetny materiał do remiksów, z operetkowych przedstawień na pewno można by zrobić spektakle alternatywne, wykonanie rockowe niektórych szlagierów mogłoby stać się, err, szlagierem. Kto wie, może kiedyś odkryją i tę część tradycji kulturalnej i zapanuje u nas operetkowa moda.

Wątpiącym w power operetki polecam poniższy kawałek – oczywiście po węgiersku!

http://gramofon.nava.hu/flash/loader.swf?id=1237849924&lang=1

lato w Budapeszcie

Zainspirowany postem „Jak spędzić lato w Paryżu?” przygotowałem parę sugestii dla odwiedzających Budapeszt w lecie. Jeśli ktoś jest tu pierwszy raz albo po prostu woli zwiedzać miasto mainstreamowo to niczego pewnie tu dla siebie nie znajdzie, lepszy jest wówczas dowolny przewodnik turystyczny. Poniższa lista wychodzi poza zestaw „obowiązkowych” rzeczy do zwiedzenia. Poniższe propozycje to nie jakiś plan, który trzeba realizować w całości albo po kolei, każdą z rzeczy można robić oddzielnie.

  • Autobus wodny. W przeciwieństwie do statków turystycznych, które wożą po Dunaju za sporą opłatą autobus wodny kosztuje sporo mniej (750 forintów dla dorosłych, 550 dla dzieci). Trasa prowadzi z Római fürdő do Kopaszi-gát (przejściowo z powodów administracyjnych kończy się o jeden przystanek wcześniej) czyli przez cały Budapeszt. Zajmuje to, z przystankami w dziesięciu miejscach miejscach około godziny. Obie stacje końcowe zasługują na specjalną wizytę, można połączyć ją z przejazdem autobusem wodnym. Autobus wodny kursuje co nieco ponad pół godziny, rozkład jazdy tu.
  • Półwysep Kopaszi (Kopaszi-gát). Jak pisałem już, to najpiękniejszy park w Budapeszcie. Trawa jest ponętnie czysta, można tam sobie po prostu pójść, żeby poleżeć nad Dunajem gapiąc się na pluskające się w wodzie mimo zakazu dzieci.
  • Bangla büfé. Mikroskopijna restauracja na zapyziałej uliczce siódmej dzielnicy prowadzona przez dwóch uroczych Bangladeszteńczyków. Wszystkie danie robione są na świeżo, co zajmuje nieco czasu, więc wielu ludzi wychodzi na spacer po złożeniu zamówienia. Adres: Akácfa utca 40.
  • Wybrzeże Római (Római part). Warto tam zajrzeć, bo być może za jakiś czas miejsce będzie wyglądała już zupełnie inaczej: bardziej schludnie i nudniej. Obowiązkowe punktem program się piwo albo fröccs oraz zjedzenie smażonego morszczuka (węg. hekk – ta morska ryba cieszy się tu oszałamiającym powodzeniem w nadwodnych smażalniach, także nad Balatonem). Odwiedzenia warta jest też knajpka nad samą wodą o nazwie Fellini. Odważniejsi mogą wypożyczyć łódkę (kenu, kajak albo kilboat) i popłynąć sobie w górę rzeki na przykład do wyspy Szentendryńskiej. Robiłem to parę razy biorąc łódzie z wysoko polożonej (=mniej wiosłowaniaJ) wypożyczalni Béke II.
  • Wyspa Lupa (Lupa sziget). Ta nieduża wyspa na Dunaju między Szentendre a Budapeszten jest unikalna. Do tego małoznanego miejsca najlepiej chyba dojechać rowerem, a potem promem. Na miejscu można sobie zjeść prosty posiłek w jadłodajni, obejrzeć domki letniskowe na palach i poleżeć na trawie.
  • Rowery. Czy jeździcie w domu na rowerach czy nie warto, wypróbować tej miejskiej przyjemności w Budapeszcie. Miasto ma coraz lepszą infrastrukturę a i zachowanie tak kierowców jak i pieszych jest coraz bardziej przyjazne rowerzystom. Wypożyczalni jest sporo, na przykład Hi Bike, Budapest Bike czy Lemon Bike. Warto pamiętać, że poza trasami wzdłuż rzeki po Budzie jeździ się trudno bo wciąż jest pod górkę a tylko rzadko z. W internecie sporo jest map rowerowych Budapesztu ale można po prostu ruszyć w miasto po prostu unikając najbardziej ruchliwych ulic.
  • Spinóza. Ta kawiarnia na ulicy Dob (między ulicami Holló a Rumbách Sebestyén) poza urokiem osobistym, pięknym wnętrzem, miłą obsługą i niezłym jedzeniem/piciem warta jest uwagi także dlatego, że wieczorami grywają tam pianiści barowi. Rozrywka bardzo budapesteńska, miło sobie posiedzieć wieczorem popijać kawę lodową i słuchając tej muzyki.
    kawiarnia Spinoza Budapeszt
  • Nauka swinga w barze Lоkál (nazwisko panieńskie Mumus). Bar mieści się na ulicy Dob i wieczorami we wtorki i czwartki, od 21 przez jakieś półtorej godziny można się bezpłatnie uczyć tańczyć swinga w licznych towarzystwie innych praktycznie zainteresowanych tym tańcem.
  • Pasaż Gozsdu (Gozsdu udvár). Piękny, długi pasaż, do którego w końcu powróciło po remoncie życie. Pełno tam kawiarni, barów i restauracji, życie pulsuje a nie przy tym nie jest to tak strasznie trendy miejsce jak plac Ferenca Liszta (Liszt Ferenc tér). Zainteresowani sportem łatwo znajdą tam bar z telewizorami ustawionymi na aktualny mecz czy zawody.
  • Festiwal Sziget. Jeśli ktoś będzie tu między 6 a 11 sierpnia to czeka Sziget! Na ten festiwal na dunajskiej wyspie Hajógyári (Stoczniowa) można wejść z biletami dziennymi w cenie of 17 do 49 euro (zależy ona od dnia i tego czy się bilet kupuje na miejscu czy w przedsprzedaży, szczegóły tu). Program to studiowania – po polsku! – tu, sam festiwal to jednak dużo więcej niż szereg koncertów każdego dnia jako że codziennie jest to masa wydarzeń wszelkiego rodzaju, na pewno każdy znajdzie dla siebie coś ciekawego.
  • Łaźnia Veli Bej (Veli Bej fürdő). Wiadomo, że w Budapeszcie jest sporo łaźni, część jeszcze z okresu tureckiego. Łaźnia Király jest jedną z nich. Wyróżnia się tym, że dopiero co została odnowiona i trafić do niej trudno. Wchodzi się przez szpital Bonifratrów przy ulicy Árpád Fejedelem útja 7. Uwaga: sam jeszcze tam nie byłem, o miejscu mi opowiadano.
  • Autentyczny budapeszteński suwenir. Zapomnijcie przesadnie drogie sklepiki z pamiątkami z zamku czy okolic bazyliki oraz stragany z turystycznym barachłem na górze Gellérta. Polecam sklepiki ze starzyzną, gdzie przedmioty mają duszę. Dwa przykłady: Bizi Bazár z hali na placu Klauzála (Klauzál tér) oraz fotograficzny antykwariat Soós na Wesselényi utca 10 (niedaleko Wielkiej Synagogi), napiszę o nich niedługo osobno.
  • Bar winny Kadarka. Bar winny to nowy gatunek lokalu. Od tradycyjnej winiarni (borozó) różni się jakością podawanego wina (lepsze), wyborem (szerszy) i wystrojem (współcześniejszy). Dobrym przykładem takiego baru jest Kadarka na rogu ulic Király i Vasvári Pál. Jeśli ktoś lubi wino to tam znajdzie ich niebanalny, szeroki i dobry wybór.
  • Bar Bors. W tym mikroskopijnym barze można sobie poprawić zdanie na temat fastfoodu. Zapiekanki i zupy z kubka tam podawane są świetnej jakości, czego gwarancją jest due kucharskich gwiazd (Tamás Lipher i György Rethling). Adres: Kazinczy utca 10
  • Niedzielny rynek w Szimpla Kert (ulica Kazinczy 14.)Ta wiodąca romkocsma w niedzielę przeistacza się w maleńki rynek ze świeżymi i często rzadkimim owocami i jarzynami (tam po raz pierwszy kupiliśmy fioletowe ziemniaki), serami od małych producentów, dziwnymi dżemami, sokami czy pieczywem. Jest żywa muzyka, można zjeść śniadanie i obiad.
  • ZOO: W tym roku urodziło się tam sporo małych zwierząt (galeria tu), najważniejsze spośród nich oczywiście słoniątko Asha. Miło też się napić kawy w palmiarni.
  • Widok Budapesztu z dachu bazyliki. Wjeżdza się windą, zabawa jest płatna, ale widok całego śródmieścia wart jest tego.

A może ktoś ma swoje propozycje? Chętnie je dodam do listy.

Dodane później:

  • Grób tureckiego poety derwisza Gül Baby a także panorama Budapesztu z tego miejsca. Grób położony jest na wzgórzu Róż, które podobno nazwę swą dostało od Gül Baby (po turecku Gül Baba to „ojciec róż”) niedaleko mostu Małgorzaty, adres: 1023 Mecset utca 14. (sugestia Buciora)
    GulBaba
  • Bar w doubledeckerze (Dunaparty Megálló) nad Dunajem. Mieści się po stronie budańskiej naprzeciw wyspy Csepel. Klimaty podmiejskie, malownicze miejsce idealne na spokojne posiedzenie sobie, najlepiej pojechać tam sobie wzdłuż Dunaju w stronę Budafok rowerem. (sugestia  Buciora)
  • Źródło z wodą przy wejściu do pływalni Dagály. Śmierdzi, jest gorąca i bezpłatna, podobno też zdrowa. Każdy może sobie przyjść i napić się albo zabrać do domu. Wielu ludzi zmywa w takiej wodzie. Adres: 1138 Népfürdő utca 36. (sugestia Buciora)
  • Főzelék: coś dla kulinarnie odważnych, tych co to zjedzą oko barana czy też smażoną szarańczę. Főzelék to węgierskie danie z jarzyn, o którym nie znajdzie ani słowa w książkach kucharskich (nawet Makłowicza!). Jest straszne ale szalenie popularne. Jada się je głównie w stołówkach i w domach a przez to w zasadzie niedostępne dla turystów. Dopiero parę lat temu otwarto pierwszy bar podający főzeléki, mieści się on na ulicy Nagymező, róg Andrássy (naprzeciw Instytutu Polskiego) i tam można sobie takiego főzeléka machnąć.
  • Flódni: ciasto przekładaniec z warstwą orzechową, jabłkową i makową. Tradycyjne ciastko kuchni żydowskiej ale jedzone przez wszystkich. Do spróbowania sugeruję tradycyjną curkiernię Fröhlich przy ulicy Dob 22 (siódma dzielnica).
    Frölich cukraszda Budapest
  • Public Pub, gdzie podawane są piwa z małych browarów. Adres: 1075, Madách Imre út 11. (sugestia Ingi)
  • Obiad za tysiąc forintów: w zasadzie w całym śródmieściu a zwłaszcza wewnątrz małego Körútu w restauracjach podają menu obiadowe za tysiąc forintów by obsłużyć pracowników śródmiejskich biur, firm i instytucji. Jedzenie jest proste ale dobre, jest zupełnie ok jak się nie zamówi niczego do picia, które wychodziłoby drogo. Na ulicy Ráday menu wypisane są na tablicach wystawionych na chodniku, można sobie chodzić i wybrać najbardziej odpowiadającą komuś ofertę.
  • Cukiernia Daubner: wiedług wielu najlepsza cukiernia w mieście! Znakomite torty, niesamowite pogácse w sześciu bodajże smakach, zawsze kolejki. Cukienia mieści się w Budzie, poza centrum, przy ulicy Szépvölgyi út 50, 15-20 minutowy spacer od łaźni Lukács Fürdő. (sugestia Jacka)

Budapest Pride

W ostatnią niedzielę odbyła się tu parada równości zwana tu Budapest Pride. Ludzi było więcej niż zwykle, przemocy ze strony skrajnej prawicy mniej, dziewiętnastu ambasadorów (amerykański, austriacki, australijski, belgijski, brytyjski, chorwacki, duński, francuski, fiński, holenderski, irlandzki, izraelski, niemiecki, norweski, portugalski, słoweński, szwedzki, szwajcarski i włoski) wydało oświadczenie z poparciem dla celów parady ale nie to było najciekawsze w tym roku.

Tym razem wspierać paradę mogły też firmy i, wliczając to inicjatorów akcji Espell (tłumaczenia), Google (wiadomo) i Prezi (programy komputerowe do prezentacji), takich firm było w sumie 471. Ich pełną listę można sobie obejrzeć na stronie Nyitottak Vagyunk (Jesteśmy otwarci). Wspierające firmy uważają, że na otwartości się wygrywa, więc warto.

To wsparcie to zmiana jakościowa, tego przedtem nie było.

czy jest życie poza Fideszem

Opuszczać opuszcza się zwykle partie tonące, beznadziejnie opadające na dno popularności gdy wybory są już w zasięgu wzroku, a inne partie z żaglami wypełnionymi wiatrem słupków poparcia żwawo żeglują ku napającemu zadowoleniem wynikowi wyborczemu. Ale wyskakiwać z partii prowadzącej stabilnie od dłuższego czasu, i to o kilka długości przed konkurentami, to rzecz rzadka i interesująca.

A to zrobił właśnie niedawno József Ángyán, poseł Fideszu. Powód? Uchwalenie przez parlament głosami Fideszu ustawę o ziemi, która, zdaniem Ángyána, wspiera latyfundia („oligarchów”, „rodziny mafijne”, „spekulantów” w jego słowach). Ułatwia ona ominięcie ograniczeń wielkości majątków ziemskich osobno licząc ziemię posiadaną przez członków rodzin posiadaczy ziemskich a także umożliwia bankom tworzenie wielkich majątków z ziemi wniesionej pod zastaw kredytów.

Ángyán już wcześniej dał wyraz swojej niezgodzie na politykę Fideszu dotyczącą ziemi kiedy ustąpił ze stanowiska wiceministra rolnictwa w styczniu 2012 gdy nie udało mu się zdobyć poparcia dla planów ograniczenia wpływów wielkich majątków rolnych. Napięcie między nim a partią nie ograniczało się do kwestii ziemi, wstrzymał się on od głosu również w głosowaniu nad ustawą o trafikach.

Ángyán wykazał się niekoniunkturalnością. By lepiej zrozumieć wagę jego kroku warto sobie uświadomić, że poza nim dotąd frakcję Fideszu opuścił jedynie József Balogh. Ten osławiony burmistrz Fülöpháza pobił swoją partnerkę tak, że trafiła do szpitala z nosem złamanym w kilku miejscach. Sam Balogh utrzymywał, że przyjechali z partnerką do domu a ta potknęła się o ich ślepego psa komondora (rasa węgierska), co rzecz jasna sprowokowało masę żartów internetowych, ale nie o tym teraz.

Pojawia się pytanie o polityczną przyszłość Ángyána. Przyczynek do spekulacji na ten temat było jego pojawienie się na konferencji pt. Którędy do przodu organizowanej przez fundacji partii Polityka Może Być Inna (LMP), gdzie wystąpił razem z Andrásem Schifferem, przewodniczącym partii, oraz László Sólyomem, byłym prezydentem Węgier. Zarówno Ángyán jak i Sólyom, wybrany na prezydenta jako kandydat Fideszu, obecnie krytyk tego, co robi partia, mają nienaganne poglądy prawicowe. Sama LMP to partia zielona z ambicjami centrystycznymi, podkreśla, że utrzymuje równy dystans od Fideszu jak i socjalistów.

angyanLMP

Dzielnicowa gazetka LMP wrzucana do skrzynek pocztowych. Zdjęcie Ángyána, Sólyoma i Schiffera na pierwszej stronie pokazuje jak ważne jest dla LMP otwarcie na prawo.

Dla władzy Fideszu zagrożenie nie nadejdzie najprawdopodobnie z lewej strony ani nawet od ekstremalnej prawicy ale zapewne ze strony rozczarowanych wyborców o poglądach prawicowych. Jeśli politycy tacy jak Ángyán czy Sólyom będą w stanie zaproponować polityczną ofertę, być może w ramach LMP, wyborcy zniechęceni do Fideszu a przy tym pamiętający jeszcze co narobili socjaliści u władzy i odżegnujący się od ekstremizmu Jobbiku mogą uznać, że znaleźli dla siebie alternatywę. Warto Ángyána obserwować.

Pista Dankó

Mały sprawdzianik ze znajomości kultury węgierskiej. Kto to był Kossuth? Wiecie, dobrze. Bartók? Ładnie. Petőfi? Dobrze, dobrze. Dankó? O, tu coś słabiej! A wiecie może co łączy te nazwiska? Też nie? No dobrze, dzisiaj będzie o Dankó.

Pista Dankó był cygańskim muzykiem, twórcą stylizowanych na ludowe piosenek znanych pod nazwą „magyar nóta”. Urodził się pod Segedynem 14 czerwca 1858 roku jako najstarsze z czworga dzieci w rodzinie romskiej. Ukończył wszystkiego parę klas w szkole bo gdy miał dziewięć lat umarł mu ojciec i zmuszony był pójść do pracy, murował domy z niewypalanej cegły. Nauczył się grać na skrzypcach i w wieku piętnastu lat założył cygański zespół muzyczny. Grywali po okolicy, za nieduże pieniądze albo wręcz za posiłek czy wino. Nie był wirtuozem, ale jak mówili współcześnie „jego muzyka płynęła mu z serca.”

Danko_Pista

Pista Dankó źródło: wikipedia

Zakochał się w córce okolicznego malarza portrecisty, Ilonce. Bezskutecznie prosił o jej rękę, po dwóch nieudanych próbach porwania panny w końcu udało mu się doprowadzić ją przed ołtarz kościoła w Kistelek, gdzie wzięli ślub.

Przeprowadził się do Segedynu, dzięki aktorce Lujzie Blaha popularność jego piosenek zaczęła rosnąć. W 1890 przeniósł się do Budapesztu, tam w 1895 roku wygrał konkurs na muzykę do tekstów piosenek Lajosa Pósy.

W latach 1890-tych występował w miastach Niziny Węgierskiej oraz północnych Węgier (dzisiejsza Słowacja) wypierając z rynku niemieckie zespoły śpiewacze. Podróżował też do Rosji, gdzie wystąpił przed carem, które wzruszony jego muzyką wsunął mu po koncercie na palec pierścień z brylanami. Gdy zachęceni przykładem monarchy inni uczestnicy koncertu zaczęli mu wsuwać na palce kosztowne pierścienie Dankó miał westchnąć „A Boże, czemu dałeś nam tylko dziesięć palców?”

Napisał pięćset piosenek (spory wybór do posłuchania tu). Częstym ich motywem była róża, która pojawia się w pięćdziesięciu tekstach. Pisali je często uznani pisarze jak Géza Gárdonyi czy wspomniany Lajos Pósa.

Notacji muzycznej nie znał. Jego muzykę zapisywali inni.

Dankó już za życia był legendą. Był jedyną postacią z kręgów muzycznej stylizowanej ludowości, którą uwieczniło wielu poetów i pisarzy takich jak Endre Ady, Gyula Juhász czy Ferenc Móra. W 1941 na podstawie jego życia nakręcono film.

Mimo popularności całe życie towarzyszyła mu nędza. Gdy pogorszyła się jego choroba płuc na lecznicy wyjazd do San Remo, gdzie spędził całą zimę, przyjaciele urządzili zbiórkę pieniędzy. Wyjazd niestety nie pomógł i Dankó zmarł w Budapeszcie 29 marca 1903 roku.

Pogrzeb miał wielki. Pięciuset cygańskich muzyków zagrało jego Pękły mi skrzypce… (Eltörött a hegedűm …), pisarze wygłosili mowy. Na grobie na cmentarzu w Segedynie, gdzie go pochowano, postawiono mu marmurowy pomnik. Pochowano go w Segedynie. Tam też postawiono mu pomnik. W mieście do dziś działa fundacja jego imienia.

DankoPistagrob

pomnik nagrobny Dankó, źródło: wikipedia

I tu dochodzimy do odpowiedzi na drugie pytanie: co łączy te wspomniane na początku wpisu nazwiska? Ano to, że nazwano nimi stacje węgierskiego radia: Kossuth to coś jak program pierwszy (mainstream, wiadomości), Bartók to odpowiednik programu drugiego – muzyka poważna, Petőfi to program młodzieżowy/muzyczny (powiedzmy Trójka, pisałem o nim tu) a Dankó? Tu chyba nie ma odpowiednika w Polsce: stylizowana na ludową, sztuczna muzyka oraz operetki.

Program Dankó to niedawna rzecz, ruszył w grudniu 2012 roku i był gestem w stosunku do tej, silnej w końcu dziewiętnastego wieku i potem w okresie międzywojennym, tradycji muzycznej. Tradycji silnej zwłaszcza na prowincji, gdzie zdaje się do dziś radio Dankó cieszy się największą popularnością (nie znalazłem nigdzie danych dotyczącej jej słuchalności ale i tak wiadomo, że to stacja niszowa). Nie lubię tej świetnie nadającej się do upijania się na smutno muzyki pełnej dramatycznych synkop, zawodzących skrzypek i brzęczących cymbałów ale to część Węgier więc i o tym piszę. A Wy możecie posłuchać sobie radia tu klikając na guzik „jelenlegi műsor”.