Film, o którym dziś razem z Chłopakiem piszemy ma taki właśnie tytuł (Magyar vándor), co to takiego? Z pewnością zdajecie sobie sprawę, że chodzi o rodzaj ćwiczenia na koniu, które węgierski gimnastyk Zoltán Magyar pokazał na olimpiadzie w Monachium i które pomogło mu zdobyć złoto na olimpiadach w Montrealu w 1976 i w Moskwie w 1980 roku. Nie? Oj, to mogą być problemy ze zrozumieniem filmu.
Bo Magyar vándor to gąszcz aluzji a oglądanie go polega na ich odkrywania. Siedmiu wodzów (no kto pamięta ich imiona?) w momencie gdy mają zająć kraj uświadamia sobie, że … zgubili Węgrów, i dlatego ruszają na montypythonowską wędrówkę, by ich odnaleźć. Trwa to przez cały film, przechodzą przez kolejne epoki kończąc we współczesności. Po drodze napotykają różne postaci znane z historii oraz literatury (Toldi nie pokaże im wprawdzie drogi na Budę, ale Tenkes kapitánya wypije puchar wina z rękoma związanymi za plecami – niezapomniany Ferenc Zente!) i zaplątują się w mniej lub bardziej ważne wydarzenia (niemal przyjmą kapitulację Austriaków w powstaniu 1848 roku oraz wezmą udział w wynalazieniu piłki nożnej rozgrywając mecz o męcząco z czymś się kojarzącym rezultacie 6:3). Jeden z nich po drodze prawie że dokonuje paru typowo węgierskich wynalazków – ale jakiż pożytek będzie z witaminy C czy też kostki Rubika? – a także omalże tworzy szereg znanych węgierskich wierszy.
Żeby te wszystkie smaczki wyczuć potrzeba erudycji. Wystarczy taka szkolno-krzyżówkowa bo opierają się one na znajomości lektur szkolnych poziomu podstawówki czy popularnych flmów historycznych i związanych z nimi klisz. Niby nic a jaka radość, że się zrozumiało!
Jak na komedię przystaje (czy napisaliśmy już, że to komedia?) w filmie jest nieco gagów. Buty jednego z wodzów mają emblemat kultowej marki obuwia Tisza, wędrowna handlarka Chinka sprzedaje „baldzo tanio proch scelnicy” a w replayu w trakcie meczu piłki nożnej widać ordynarną manipulację (faulował Anglik a w powtórce robi to Węgier).
Wodzowie, którzy zamiast przewodzić Węgrom przez cały film ich szukają ma znaczenie symboliczne. W dodatku kiedykolwiek ich nie spotkają ci podają się za Turków, twierdzą, że są kurucami a gdy wodzowie trafią na bal przebierańców spotkają się z uznaniem przebranych za przedstawicieli różnych narodowości z racji swoich świetnych strojów („nawet konie przyprowadzili!”). Też się tu śmiejemy, ale nieco inaczej.
Przy okazji – film polecamy studentom hungarystyki jako test na ich znajomość klisz kultury węgierskiej. Może tak pokazywać go na egzaminie z zadaniem rozpoznania jak największej ilości aluzji?
A sam film do zobaczenia tu: