prawo do udziału w wyborach dla Węgrów z sąsiednich krajów

Kiedy parlament węgierski modyfikował ustawę o obywatelstwie otwierając drzwi Węgrom z sąsiednich krajów do jego uzyskiwania wszyscy się zastrzegali, że chodziwyłącznie o symboliczne odbudowanie jedności narodu bez skutków dla praw wyborczego. Bo zagraniczni Węgrzy mają mieć tendencję do głosowania na prawicę i danie im głosu oznaczałoby zabetonowanie prawicy u władzy.

To było jednak w lecie czyli dawno i nieprawda, obecnie z kręgów rządowych zaczęły płynąć sygnały o usunięciu wymogu zamieszkania na Węgrzech jako warunku koniecznego do prawa wyborczego, czyli w konsekwencji dania tego prawa Węgrom z krajów sąsiednich.

Jak dotąd czego ten rząd nie zachce to to otrzymuje więc można się spodziewać, że pomysł doczeka się realizacji. Na blogu Mandiner ukazał się ciekawy komentarz na ten temat, który tutaj streszczam.

Odnośnie pomysłu uderza jak wielu rzeczy wciąż nie wiadomo. Na przykład jakie będzie zainteresowanie uzyskaniem obywatelstwa węgierskiego wśród Węgrów z krajów sąsiednich. Pomysł dawania prawa głosu nieznanej ilościowo grupie ludzi nie wydaje się odpowiedzialny.

Po drugie, na kogo mieli by głosować zagraniczni obywatele? Na kandydatów w wybranym okręgu? Na jakąś specjalną listę? Czy Węgrzy niemieszkający na Węgrzech mogłiby kandydować do parlamentu?

Dalej, gdzie mieliby głosować? W konsulatach? Dla wielu osób byłoby to bardzo niedogodne. W innych miejscach? Jak wyglądałoby to z punktu widzenia prawa węgierskiego? Kto sprawowałby nad takimi punktami wyborczymi kontrolę?

Od siebie dodam, że choć w pierwszych wyborach nowi obywatele odwdzięczyliby się zapewno Fideszowi za prawo głosu to w dalszych ich popracie dla Fideszu nie byłoby już tak automatyczne. Tam też mieszkają zwykli ludzie i jestem w stanie wyobrazić sobie oddźwięk jaki wśród nich mogłyby wywołać hasła populistyczne. Gdyby jakaś inna niż Fidesz partia umiejętnie więcej obiecała to ona mogłaby zdobyć więcej głosów.

***

Życzliwi czytelnicy dali znać o przekazaniu warszawskiej parafii rekliwii św. Stefana czy też Istvána. W kościele św. Stefana ma mieć swoją siedzibę duszpasterstwo Węgrów mieszkających w Polsce, których podobno jest zaledwie czterystu. Więcej w Rzeczpospolitej.

Reklama

the Room

O Roomie usłyszałem po raz pierwszy gdy przeprowadzałem moją nieformalną i nienaukową ankietę na temat pozytywnych stron Węgier. Koleżanka powiedziała, że jej zdaniem jest to coś naprawdę fajnego tutaj: czasopismo na temat mody i sztuki. Uhm, mruknąłem uprzejmie, pełno takich, i nawet nie umieściłem Roomu w opublikowanym wówczas spisie pozytywów.

Jakiś czas później poznałem jednak ludzi, którzy ten sześciomiesięcznik robią (pismo ukazuje się dwa razy do roku) oraz obejrzałem jeden z numerów pisma (świetny wizualnie) i zmieniłem zdanie: o Roomie warto napisać. Niedawno spotkałem się z Alim Tóthem, który obok Anikó Virág oraz Mártona Perlaki, fotografa, jest główną sprężyną kręcącą całym tym przedsięwzięciem. Wypytałem go o Room i oto czego się dowiedziałem.

Wychodzi od 2004 roku, ukazał się właśnie 12-ty numer pisma. Założyli je Ali Tóth, Anikó Virág oraz Márton Perlaki jako wyraz frustracji magazynami o modzie, w których pracowali. Wszystko to pisma wychodzące na podstawie franczyzy posiadające bardzo ograniczoną autonomię bez możliwości pokazania bardziej ekstremalnych czy też alternatywnych rzeczy.

Początkowo planowali stronę internetową ale przypadkiem poniekąd dostali pieniądze od jakiejś fundacji więc mogli wydać pierwszy numer również drukiem, w nakładzie 500 egzemplarzy. Odbyła się balanga w klubie Gödör i myśleli, że to by było na tyle. Wszyscy jednak pytali kiedy będzie następny numer więc zrozumieli, że trzeba kontynuować. W pół roku założyli firmę, zastrzegli nazwę i wydali następny numer, który już trafił do dystrybucji za granicę.

Dziś pismo, które wychodzi o węgiersku i angielsku, można dostać we wszystkich stolicach europejskich, w tym i w paryskim sklepie Collete, oraz w Nowym Jorku. W Polsce jest do kupienia w sklepie Horn & More. Za granicą zainteresowanie budzą jako publikacja ze Wschodniej Europy. Poza polskim A4 zdaje się, że nie ma podobnych pism. Publikują wyłącznie swoje materiały. Do dziś działa magia węgierskiej fotografii z okresu przed- i powojennego, magazyn ilustrowany zdjęciami węgierskich fotografików wciąż budzi ciekawość.

Room ma pięć tysięcy nakładu. Połowa sprzedaje się poza Węgrami w ciągu dwóch-trzech tygodni od ukazania się nowego numeru. Ma to miejsce w kwietniu oraz październiku.

Każdy nowy numer to balanga nie-do-opuszczenia dla osób interesujących się modą. Klub Merlin, gdzie się odbywa mieści tysiąc osób i po północy już nie da się wejść z powodu braku miejsca.

Pismo ma bloga i do kupienia jest także jako pdf. Planują wersję dla iPhonów oraz iPadów.

Firma biznesowo stoi na nogach, na ile jest to możliwe w chwiejnym świecie prasy ilustrowanej. Zszokowało mnie, że cały zespół – właścicielami pisma jest siedem pracujących nad nich osób – nie bierze za swoją pracę pieniędzy. Robią to bo to lubią. Ponadto praca przy piśmie otwiera im szereg drzwi: Aliego i Anikó zapraszali na pokazy w Mediolanie, Márton dostał zlecenia z Paryża.

Poniżej okładka najnowszego numeru, który ukazał się w poprzedni piątek.

THE_ROOM_12_COVER1

komary Jobbiku

W dość nudnej kampanii wyborów samorządowych (w tą niedzielę) zdarzyły się trzy bardziej interesujące rzeczy.

Po pierwsze, kandydat socjalistów – jeszcze w lecie – zaproponował … bezplatną komunikację miejską. Po katastrofie rządów tej partii, obiecywaniu gruszek na wierzbie i próbowaniu dotrzymania tych obietnic tak długo aż bankructwo zajrzało w oczy, po obnażeniu przeżarcia korupcją BKV, tutejszych zakładów komunikacyjnych, taki pomysł. Niesamowite, niedługo okaże się na ile ludziom można jeszcze w głowach mącić.

Po drugie, mnóstwo radości sprawiła nam swoją kampanią Węgierska Partia Psa o Dwóch Ogonach. Nie rozwodzę się na ten temat bo pisałem o tym wcześniej.

Po trzecie pojawił się Jobbik z plakatami z komarem. Z daleka zdawałoby się normalny billboard: zadowolony z siebie, dobrze odżywiony kandydat, logo partii, hasło.

Choć samo hasło już interesujące: Skończę z pasożytnictwem! (Véget vetek az élősködésnek!) W rogu mały przekreślony komar reprezentujący owe ohydne pasożyty.

Mniejsze plakaty Jobbiku zwracają się wprost do widza.

Skończyłbyś z pasożytnictwem? To też jesteś wyborcą Jobbiku! (Véget vetne az élősködésnek? Akkor Ön is Jobbik-szavazó!)

Tym razem kandydata nie ma a komar jest na dalece prominentnej pozycji. Logika prosta: nie ma nikogo chyba, ktoby lubił komary, więc wszyscy powinniśmy zagłosować na tępicieli tych owadów – Jobbik.

Tyle tylko, że rzecz jasna nie chodzi tu o żadne owady. Wszyscy wiedzą, że chodzi o Cyganów. A użycie metafory komara przywodzi na myśl zbitkę żydzi-wszy. A także czasy gdy dominowała w propagandzie.