Młodzi tłumacze filmów

Jeszcze w czerwcu 2020 roku w Polonii Węgierskiej ukazał się mój tekst o projekcie Młodzi tłumacze filmów, który miałem przyjemność koordynować. Pomyślałem, że wrzucę go też tutaj, może zainteresować osoby zainteresowane kulturą i dwujęzycznością.

***

Właśnie powstały węgierskie napisy do dwóch polskich filmów, Magicznego drzewa oraz Córki trenera. Nie byłoby w tym niczego ciekawego, gdyby nie sposób, w jaki do tego doszło.

Pierwszą niezwykłą rzeczą jest to, że napisy są dziełem nie jednej osoby a grupy i to w większości składającej się nastolatków. Ponadto, w tym szkolnym projekcie – zorganizowała go Szkoła Polska przy Ambasadzie RP – wzięli udział nie tylko jej dwujęzyczni uczniowie, ale i absolwenci. Gdzie mamy drugą taką szkołę, do której absolwenci powracają by się czegoś nowego nauczyć? Co więcej, poza uczniami i absolwentami w przedsięwzięciu udział wzięła też studentka polonistyki na ELTE oraz jeden z rodziców. I znowu: gdzie jeszcze razem uczą się zarówno osoby związane ze szkołą jak i pochodzące z zewnątrz, uczniowie i rodzice?

Młodzi Tłumacze Filmów to trzeci już translatorski projekt szkoły zorganizowany dla jej dwujęzycznych uczniów. Poprzednio przetłumaczyli oni na węgierski książkę Anny Onichimowskiej pt. Dziesięć stron świata (do dziś do kupienia w księgarniach), a także wzięli udział w szkoleniach dla tłumaczy konsekutywnych. Niektórzy z młodych tłumaczy uczestniczyli we wszystkich tych trzech projektach.

Pomysł przedsięwzięcia był prosty: pokazać uczestnikom jak się tłumaczy filmy a potem dać im spróbować swych sił na prawdziwych filmach, które zostaną potem publicznie pokazane.

Na początku więc uczestnicy wzięli udział w szkoleniach dotyczących samego tłumaczenia filmów, które poprowadziła doświadczona w tej dziedzinie Judit Kálmán, a także techniki tworzenia napisów. László Kovács, który – podobnie jak Judit – na co dzień współpracuje z Instytutem Polskim, pokazał jak używać do tego celu bezpłatnego programu komputerowego SubtitleEdit.

Po szkoleniach rozdzieliliśmy filmy – każdy dostał swój fragment jednego albo dwóch filmów do przetłumaczenia – i … rozpoczęła się pandemia koronawirusa. Cały projekt przeniósł się do internetu.

Nadesłane tłumaczenia zostały zredagowane przez Judit, a powstałe w ten sposób napisy László wbudował w film. Końcowe spotkanie, na którym omówiliśmy to, co się w pracy uczestników udało i to, co wyszło gorzej (każdy z nich dostał pisemne uwagi) odbyło się na Zoomie.

Niestety, planowany na maj pokaz filmów, który miał się odbyć w ramach Polskiej Wiosny Filmowej, musiał zostać przełożony na jesień, mamy nadzieję, że dojdzie wtedy do skutku.

Poza pandemią wyzwaniem dla projektu był wybór filmów do tłumaczenia. Niewiele produkuje się filmów dla młodzieży czy też dzieci, a nie wszystkie filmy dla dorosłych nadają się dla takiego projektu. Język nie powinien być zbyt trudny, mowa przecież o początkujących tłumaczach, chcieliśmy też uniknąć zbytnich wulgaryzmów tak częstych we współczesnych filmach. Końcowa decyzja nie była więc łatwa, ale cieszymy się, że ostatecznie udało się znaleźć film dla dzieci (Magiczne drzewo – reż. Andrzej Maleszka), jak i film tematyką dotykający problemów nastolatków (Córka trenera – reż. Łukasz Grzegorzek).

Jeśli chodzi o cele projektu to chodziło nam przede wszystkim o przetłumaczenie obu filmów, co w pełni udało się zrealizować. Pragnęliśmy zarazem przekazać uczestnikom praktyczne umiejętności w obszarze tworzenia napisów do filmów tak, by w przyszłości wyłonili się z nich kolejni tłumacze filmów, jest jednak dużo za wcześnie, by wyrokować, na ile nam się to udało. Więcej czasu potrzeba też, by ocenić, na ile zdołaliśmy zachęcić młodych tłumaczy do zaangażowania w wymianę między polską i węgierską kulturą.

Chcieliśmy, by udział w projekcie został doceniony przez węgierskie szkoły uczestników, w tym celu wysłaliśmy do nich list informujący je o tym. Niestety, wydaje się, że niejednokrotnie nauczyciele w tych szkołach nie są zainteresowani tą niecodzienną aktywnością swoich uczniów.

Projekt został zrealizowany razem z Instytutem Polskim reprezentowanym przez Małgorzatę Takács. Współpraca obejmowała wspólny dobór filmów, rekomendacje dotyczące wykładowców, a także, to jeszcze nas czeka, pokazy gotowych już filmów. Mamy nadzieję, że w przyszłości Instytut wykorzysta nowo nabyte umiejętności uczestników projektu. Bardzo mu za tę współpracę dziękujemy!

Wniosek o wsparcie finansowe projektu złożyliśmy w końcu września do Fundacji Felczaka. Odpowiedzi na niego nie dostaliśmy niestety po dzień dzisiejszy. Na szczęście w trudnej sytuacji z pomocą przyszedł Samorząd Polski w II Dzielnicy Budapesztu, za co jesteśmy niezmiernie wdzięczni.

A oto lista uczestników projektu: Zofia Bedyńska, Tomasz Bedyński, Piotr Bedyński, Emil Celichowski, Márk Forreiter, Dániel Haraszti, Lujza Mária Mondovics, Ádám Pongrácz, Marko Skrodzki, Kinga Somlói oraz Ágnes Szűcs. Jeszcze o nich nie raz usłyszymy.

Spotkanie końcówe na zoomie
Rozdanie dyplomów
Screenshot z Córki trenera z nazwiskami niektórych tłumaczy

Reklama

Przemilczany Nobel dla Olgi Tokarczuk

Do polskich laureatów literackiej nagrody Nobla doszło kolejne nazwisko. Po Henryku Sienkiewiczu, Władysławie Reymoncie, Czesławie Miłoszu i Wisławie Szymborskiej ubiegłoroczną nagrodę przyznano teraz Oldze Tokarczuk.

To moje tłumaczenie następującego tekstu:

Egy újabb névvel bővült a lengyel irodalmi Nobel-díjasok listája. Henryk Sienkiewicz, Władysław Reymont, Czesław Miłosz és Wisława Szymborska után most Olga Tokarczuknak ítélték oda a tavalyi évért járó díjat.

Tyle na temat Nobla dla Olgi Tokarczuk miał do powiedzenia, i to tylko w postaci postu na facebooku, tutejszy Instytut Polski. Jego strona internetowa milczy na ten temat, okna sali wystawowej są puste.

Zdawałoby się, powód do radości, znakomita okazja do promocji Polski i polskiej kultury, polskiego języka także, a tu tylko taka wzmianka jaką prowincjonalna gazeta w dalekim kraju zamieściłaby po ogłoszeniu decyzji komitetu noblowskiego na swojej trzeciej stronie.

Dlaczego? Czyż Instytut Polski, który ma na koncie tyle udanych działań, nie powinien promować Polski i kultury polskiej? Dbać o jak najlepszą percepcję naszego kraju w świecie? Czyż nie powinien rzucić się na taką bezpłatną okazję i wykorzystać ją w pełni?

Nie rozumiem takiego zachowania dlatego, podobnie jak w poprzedniej podobnej sytuacji, napisałem do Joanny Urbańskiej, która kieruje Instytutem z tymi pytaniami. Miałem nadzieję, że udzieli mi na nie odpowiedzi, ale się jej nie doczekałem.

Pozostają mi więc spekulacje. Czy Nobel to nieważna nagroda czy też może Olga Tokarczuk nie mieści się w ramach „kultury polskiej” tak jak ją rozumie obecny rząd w Polsce? Czy może chodzi o to, że jej sukces nie jest powodem do radości i dumy ale może raczej wstydu, że powinien być przemilczany? Bo krytycznie się wypowiadała o Polsce i Polakach? Bo jest feministką, wegetarianką i popiera osoby LGBT? Bo nie manifestuje katolicyzmu?

Co w takim razie zrobić z patronem instytucji promującej polską kulturę za granicą, który nazwał Boga carem, co nikomu nie przeszkadza?

Jestem szczęściarzem, za mojego życia polscy pisarze dostali literackiego Nobla już trzy razy. Dzięki temu pamiętam jeszcze to zakłopotanie władz Noblem dla Miłosza. Rzecz jasna, nijak porównywać ówczesnej i obecnej Polski, ale jakoś mi to tamtejsze zaambarasowanie rządzących, próby zignorowania, przemilczenia niewygodnego dla nich noblisty przyszło teraz do głowy.

Okna Instytutu Polskiego wyglądają tak:

A mogłyby wyglądać tak (mój montaż):

Wybiórczy Instytut Polski

Dostałem niedawno program dopiero co rozpoczętej Wiosny Filmowej. Cenię sobie tę imprezę, zawsze w miarę możliwości uczęszczam na nią bo zwykle jest znakomitym przeglądem najciekawszych filmów ostatniego roku. Zdziwiło mnie więc, że w programie zabrakło Kleru, który w zeszłym roku był zdecydowanie dominującym wydarzeniem kinematograficznym. Wydaje mi się, że powinien znaleźć się tam by Węgrzy zainteresowani kinem polskim mieli możliwość zapoznania się z tym ważnym filmem.

Podobnie zdziwiło mnie, że w instytutowym programie polskich wydarzeń w ramach niedawnych Targów Książki nie znalazłem Szczepana Twardocha, którego Król został właśnie wydany po węgiersku. Twardoch to znaczący i popularny pisarz będący zarazem laureatem szeregu nagród, do Budapesztu ściągnęło go często wydający polskich autorów Typotex, wydawałoby się, że warto to promować, jej przekład na węgierski wsparł zresztą polski Instytut Książki, a tu cisza.

O tej książce lepiej nie mówić

Napisałem do Joanny Urbańskiej kierującej Instytutem Polskim z pytaniem o pominięcie Kleru i Króla przez Instytut. Odpowiedź, zgodnie z jej prośbą, podaję w całości.

Uprzejmie informuję, iż Instytut Polski w Budapeszcie, jako placówka dyplomatyczna podległa Ministerstwu Spraw Zagranicznych, program swój konstruuje w oparciu o priorytety polskiej polityki zagranicznej. W wielkim skrócie, naszą misją jest popularyzowanie polskiej kultury, historii i języka, jak również  budowanie pozytywnego wizerunku Polski za granicą oraz dbanie o jej dobre imię. Działalność nasza kierowana jest do węgierskiej opinii publicznej, którą pragniemy zaznajomić z polskimi osiągnięciami z najrozmaitszych dziedzin, mogącymi wpłynąć na pozytywne postrzeganie naszego kraju: od kultury poprzez gastronomię aż po sport. Dokładamy wszelkich starań, by tworzyć programy łączące najwyższe walory artystyczne i treści merytoryczne z możliwie atrakcyjną i interesującą formą, na ich konstruowanie oprócz wyżej wspomnianych kryteriów wpływ mają zaś niejednokrotnie także względy natury technicznej, kwestie finansowe czy możliwości organizacyjne. Wszystkie te elementy składają się na efekt finalny, który prezentujemy naszym gościom, licząc na ich przychylne zainteresowanie, względnie zrozumienie, jeśli w oferowanym przez nas programie nie odnajdują wszystkich pozycji, które chcieliby tam widzieć. Powyższe zasady mają zastosowanie także w przypadku organizowanych przez nas wydarzeń literackich i filmowych, których bezpośrednio dotyczy zapytanie. Pragnę zapewnić, że szanujemy osobiste gusta oraz subiektywne oceny każdego z naszych potencjalnych odbiorców, podczas doboru programów nie zawsze jednakże możliwe jest zaspokojenie wszystkich indywidualnych oczekiwań w tym zakresie. Dziękuję za wszelkie komentarze i uwagi dotyczące pracy Instytutu Polskiego w Budapeszcie, dzięki odzewowi społecznemu możemy jeszcze prężniej i efektywniej działać na rzecz promocji Polski na Węgrzech.

Joanna Urbańska

Za odpowiedź jestem wdzięczny ale nie mogę powiedzieć by wiele dla mnie wyjaśniła.

Próbuję wyłuskać z niej co jest najistotniejsze. Zdają się być to frazy „priorytety polskiej polityki zagranicznej”, „budowanie pozytywnego wizerunku Polski za granicą i dbanie o jej dobre imię” oraz „pozytywne postrzeganie naszego kraju”, mniej ważne są chyba „względy natury technicznej, kwestie finansowe czy możliwości organizacyjne”. Wychodzi więc „dbałość o dobre imię Polski” definiowane przez politykę, a to recepta na propagandę raczej jak promocję kutury, której twórcy miewają przecież inne priorytety niż MSZ.

Do czego to prowadzi widać na podstawie przytoczonych przykładów. Jeden z najpopularniejszych filmów w historii polskiej kinematografii wywołujący dużą dyskusję społeczną zostaje przemilczany. Wydanie po węgiersku istotnej powieści współczesnego autora, pozytywne wydarzenie z punktu widzenia polskiej kultury, zostaje zignorowane.

Kultura to przeżyje, nie takie rzeczy przecież przemilczywano już w przeszłości (sam Twardoch powiedział w wywiadzie zresztą, że to, co się stało specjalnie go nie rusza [HU]). Nie widzę jednak żadnego sensu w podporządkowywaniu jej bieżącym wytycznym politycznym. Tym bardziej, że nieraz to te przemilczywane przez rządy rzeczy lepiej przysługują się obrazowi Polski niż te z oficjalnym gryfeṃ.

***

A tak na marginesie nie mogę sobie odmówić uwagi na temat słowa „programy”, które pojawia się, w liczbie mnogiej, w tekście. To hungaryzm, nie pierwszy zresztą raz w użyciu przez Instytut Polski, po polsku można przecież powiedzieć „imprezy” czy „wydarzenia kulturalne”.

Odwaga i solidarność z Polską niewarte pamięci

Pisałem kiedyś tutaj o węgierskim alternatywnym zespole rockowym Kontroll, który w latach 80-tych wykonywał piosenki popierające Solidarność. Proponowałem też by jakoś upamiętnić ten gest tym bardziej wart docenienia, że na Węgrzech wówczas było dużo więcej strachu niż w Polsce i dlatego wiele on kosztował.

Nie tylko napisałem post na blogu ale spróbowałem i wziąć sprawy w swoje ręce. Wcześniejsze sugestie robione wobec tutejszej ambasady oraz Instytutu Polskiego spłynęły po nich jak woda po kaczce, napisałem więc do Europejskiego Centrum Solidarności, które prowadzi program odznaczania osób zasłużonych dla Solidarności, z wnioskiem o odznaczenia dla zespołu. Był to lipiec 2016 roku.

Odpowiedź udało mi się dostać miesiąc później wykorzystując wszystkie moje kontakty mające jakiś związek z ECS-em. Okazało się, że powinienem napisać do innych osób, co natychmiast zrobiłem. Dostałem potwierdzenie, że mój e-mail doszedł i że przekazano go kapitule Medalu Wdzięczności.

W odpowiedzi na moje wrześniowe pytanie co z wnioskiem dowiedziałem się, że czeka na inne wnioski tak by kapituła mogła więcej ich rozpatrzyć hurtem. Powinno to nastąpić w nowym roku, dowiedziałem się

Mój styczniowy e-mail (życzę do siego roku, co z moim wnioskiem) nie doczekał się już odpowiedzi. Poprzez swoje nieformalne kanały dowiedziałem się, że osoba zajmująca się wnioskami już tam nie pracuje, innej nie zatrudniono. Kolejne próby dotarcia z moim wnioskiem do ECS-u już żadnych rezultatów nie przyniosły.

Poddałem się.

Podsumowując: wyszło na to, że jako Polacy nie jesteśmy w stanie podziękować tym co wyrazili z nami solidarność kiedy, by użyć dawnego wyrażenia, jeszcze nie było wolno. I to nie jest tak, że ktoś zdecydował, że po prostu nie zasłużyli, bo na medal trzeba było więcej zrobić i już. To jeszcze byłoby w porządku. Tu jednak mamy do czynienia z niemożnością, totalną indolencją, i to już w pełni nasza zasługa, nie ma tu czego zwalać na komunistów, zabory, PO czy PiS. Troszkę irytujące, by nie wyrazić się przy użyciu bluzgów.

A dla przypomnienia kawałek pt. Polak-Wenger wykonywany akurat przez inny zespół (Pál utcai fiúk) z tekstem w pełni po polsku.

I do chochli i do szklanki

Co się stanie jak Węgier ugotuje coś z kuchni polskiej a Polak jakieś danie węgierskie? Takie pytanie musiało przyświecać organizatorom dzisiejszej kolacji w hotelu Gellért pod nazwą Refleksja. 6 kucharzy, którzy gotują na innych językach (Reflexió. 6 séf, aki a másik nyelvén főz, w której miałem wielką przyjemność wziąć udział (dzięki, Instytucie Polski!). W skład sześciodaniowego menu wchodziły dania węgierskie przygotowane przez polskich szefów kuchni oraz polskie będące dziełem ich węgierskich kolegów.

RefMenu

menu – niestety po polsku były tylko nazwiska szefów kuchni

Założenie jasne ale zaraz pojawia się pytanie jak określić, które dania są polskie a które węgierskie. Niektóre są w miarę oczywiste, na przykład żurek czy też Rákóczi túrós (rodzaj sernika) – oba pojawiły się w menu – ale inne już mniej. Bo czy taka sztandarowa w kuchni polskiej zupa pomidorowa jest polska czy też raczej uniwersalna? Czy gulasz to tylko danie węgierskie? Takie pytanie zaprzątały mnie podczas dania z sandacza czy też policzków wołowych, śledź oraz wątróbki gęsie od takich rozważań były wolne.

Jedzenie było wspaniałe choć oczywiście były rzeczy, które mnie szczególnie oczarowały. Był to po pierwsze żurek autorstwa Ákosa Horvátha z Márga Budapest z intensywnymi maleńkimi białymi kiełbaskami. Znakomite były też policzki wołowe w bałtyckim porterze z kalafiorem po polsku, kwaszonymi grzybami oraz otwartym pierogiem (nadzienie było na zewnątrz) w wykonaniu Andrása Frideczkyego z Söröző Gellért – czyli poniękąd gospodarza tego miejsca. Absolutnym ukoronowaniem wieczoru był Rákóczi túrós Mateusza Wichrowskiego z Brasserie Warszawska. Deser wyglądał elegancko, w ustach oferował zrównoważoną gamę kontrastujących smaków od słodkiego po kwaśny i słony.

Refzurek1

żurek przed wlaniem zupy

Refzurek2

żurek po wlaniu zupy

Do dań przygotowano opcjonalną listę win. Wszystkie węgierskie, powstaje pytanie czy nie można było zaryzykować i zaproponować kilku win polskich. Istnieje już tyle winnic by była taka możliwość. A do deseru można było pomyśleć o miodzie czy jakiejś nalewce – żadna z tych rzeczy nie jest znana na Węgrzech, tym większa szansa na sukces.

Mam nadzieję, że takie kreatywne konfrontacje będą kontynuowane. Może warto pomyśleć o klasykach obu kuchni narodowych i rzucić mistrzom wyzwanie: barszcz, paprykarz z kurczaka, zrazy, leczo, pierogi, főzelék, bigos czy langosz – i tak dalej. Może też dania, które przygotowali autorzy dzisiejszego wieczoru będzie można dostać w ich macierzystych restauracjach? Na sernik Rákócziego na pewno posłałbym ładnych paru znajomych:)

Brawo szefowie kuchni, brawo organizatorzy, brawo Instytut Polski!

Refsernik

sernik – pycha

Węgierska rockowa alternatywa lat 80-tych w poparciu Solidarności

Zespół Kontroll nie jest pewnie znany szerokim rzeszom Polaków. Nie zna go też zbyt wielu Węgrów, bo z jednej strony ta alternatywna grupa aktywna była dawno, w latach 80-tych, z drugiej zaś, jako że należała do kategorii “tolerowane” (w kulturze były wówczas trzy takie kategorie: popierane, tolerowane, zakazywane, co się po węgiersku ładnie aliteruje támogatott, tűrt, tiltott) jej pierwsza płyta ukazała się dopiero w latach 90-tych. W ówczesnej kulturze zdecydowanie należała do nurtu opozycyjnego.

A jednak to ta właśnie grupa zrobiła coś co Polacy powinni dostrzeć i docenić. Na początku lat 80-tych, “kiedy jeszcze nie było wolno”, wykonywała dwie piosenki popierające Solidarność, jedną z nich w dodatku całkowicie po polsku!

A więc po kolei, pierwsza piosenka to Polak-Wenger (tak się po węgiersku zapisuje ten tytuł). Tekst ma następujący:

Gdańsk, Gdańsk, Gdańsk, Gdańsk, Gdańsk, Gdańsk, Gdańsk, Gdańsk!

Polak-Węgier dwa bratanki
I do szabli i do szklanki

Dobzse, dobzse, dobzse, dobzse, dobzse

Tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak, tak

“Dobrze” zapisuję jako “dobzse” bo tak się to słowo pisze w węgierskim od czasów króla László Dobzse🙂

Ciekawe, że utwór wykonywał też co najmniej jeszcze jeden zespół a mianowicie Pál Utcai Fiúk czyli Chłopcy z placu Broni.

Nie znam innej piosenki napisanej i wykonywanej przez zagraniczny zespół po polsku.

Druga piosenka to wykonywana a capella Szeretlek (Kocham cię).

Tekst, autorstwa Pétera Ivána Müllera) jest po węgiersku, podaję go poniżej z tłumaczeniem.

Nem ír az újság rólad már
Élszz-e még vagy meghaltál
Nem engednek, nem engednek hozzád
Nem engednek
A tavalyi év embere
Szeretlek-lek-Lech-Lech-Lech-Lech

Nie pisze gazeta o tobie
Czy żyjesz jeszcze czy umarłeś
Nie puszczają, nie puszczają do ciebie
Nie puszczają
Zeszłoroczny człowiek roku
Kocham cię Lechu, Lechu, Lechu

Dla mnie niezwykła historia – nie zapomnijmy, że mowa jest o początku lat 80-tych, który były tu dużo brutalniejsze niż w Polsce, takie piosenki wymagały nie byle jakiej odwagi.

Postanowiłem dowiedzieć się więcej na temat tych piosenek i spotkałem się z Ági Bárdos Deák, współzałożycielką i wokalistką Kontroll (na zdjęciu w pierwszym klipie stoi pośrodku). Opowiedziała mi o obu utworach i kontekście ich powstania.

Ági, jak wielu Węgrów wówczas, była zakochana w Polsce – i jak w przypadku wielu Węgrów wówczas ta forma uczucia spersonifikowała się w postaci polskiego ukochanego. Do Polski jeździli chętnie i dużo, podróżowali autostopem, nie mogli się nasycić polską atmosferą. Ági jako aktorkę teatru alternatywnego interesowała polski teatr eksperymentalny, jeździła do Wrocławia na spektakle Grotowskiego. Fascynowali się Szajną, jazzem. Przy okazji łapali język, przede wszystkim powtarzane przez wielu powiedzonko Polak-Węgier.

Zespół Kontroll założyli w 1980, pierwszy koncert miał w sylwestra tego roku w domu ef. Istvána Zámbó w Pomázie. Tam po raz pierwszy też zaśpiewali piosenkę Polak-Wenger, jeden spośród pięciu utworów wówczas wykonanych. Ági jest autorką tekstu, muzykę napisała razem z Csabą Hajnóczym. Hajnóczy wykonywał napisaną w 1982 roku piosenkę Szeretlek.

Występować mogli tylko w domach kultury, bywało, że gdy o koncercie dowiedział się ktoś z miejscowego komitetu to go zakazywano. Dlatego niekiedy występowali pod pseudonimem Ági és a fiúk czyli Ági i chłopaki, który mniej rzucał się w oczy. Zespół jakoś tolerowano ale na ich występy przychodziła milicja niejednokrotnie bijąc uczestników. Na takich koncertach wykonywali, ku wielkiemu aplauzowi publiczności, te dwie polskie piosenki.

Płyty wydać nie mogli, ale w domu kultury Ikarusz w Angyalföld, gdzie często występowali bo ich muzykę lubił tamtejszy kierownik, profesjonalnie nagrywano ich koncerty. Zespół dostawał te nagrania, które potem rozchodziły się w kopiach magnetofonowych, stąd też obecnie dobrej jakości klipy na youtubie.

Spytałem Ági, czy doczekali się jakiejś reakcji ze strony Polaków, wtedy czy też obecnie. Opowiedziała mi, że w 2008 roku zaproszono ją by wykonała Polak-Wenger w Instytucie Polskim, co było dla niej wzruszającym przeżyciem, poza tym w żaden sposób ich za ten gest solidarności i odwagi nie uhonorowano. Wiem, że Rok Wolności dobiegł już końca ale może można by to zrobić teraz. Zasługują na to. 

mural przyjaźni polsko-węgierskiej: 75 lat Instytutu Polskiego

Z ostatniej chwili: na ulicy Klauzála na odcinku placem Klauzála a ulicą Wesselényi powstał właśnie mural przyjaźni polsko-węgierskiej. Wykonany przez moją ulubioną grupę NeoPaint (było o niej tu i tu) przedstawia zrośnięte dęby i cytat z Worcella, czyli te same motywy co na pomnikach w Győr i Jarosławiu

Węgry i Polska to dwa wiekuiste dęby, każdy z nich wystrzelił pniem osobnym i odrębnym, ale ich korzenie, szeroko rozłożone pod powierzchnią ziemi i splątały się i zrastały niewidocznie. Stąd byt i czerstwość jednego jest drugiemu warunkiem życia i zdrowia.

Mamy więc połączenie kanonicznego już motywu i nowatorskiej formy. Uliczka jest mała a coraz bardziej turystyczna więc ludzie mural zauważą.

Mural powstał z okazji 75-tych urodzin Instytutu Polskiego w Budapeszcie. Kolejny świetny pomysł i dowód, że Instytut wyczuwa wibracje miasta:) A mnie dodatkowo cieszy, że mural powstał w mojej siódmej dzielnicy i niemal codziennie będę miał okazję go sobie zobaczyć.

mural przyjaźni polsko-węgierskiej ulica Klauzála, Budapeszt

kiedyś była to zaropiała ślepa ściana, teraz wygląda tak

mural przyjaźni polsko-węgierskiej ulica Klauzála, Budapeszt

graficiarze to Węgrzy więc nie wszystko udało się z tymi strasznymi polskimi literami: wystrzeliL, odrEbnym, siE, Zycie

mural przyjaźni polsko-węgierskiej ulica Klauzála, Budapeszt

życzę sto lat!

75-te urodziny Instytutu Polskiego

Okrągła rocznica! Instytutowi, któremu nieustannie wdzięczny jestem za masę ciekawych rzeczy, co tu nam organizuje, życzę setki oraz by nadal tak udanie i kreatywnie jak dotąd ściągał na Węgry polską kulturę.

Poniżej zaproszenie na obchody oraz ich program.

***

Już 24 maja Instytut Polski w Budapeszcie świętować będzie 75-urodziny! Ten najstarszy zagraniczny instytut kultury na Węgrzech oraz – obok Londynu – jeden z dwóch pierwszych w sieci polskich placówek dyplomacji kulturalnej – został oficjalnie otwarty w 1939 roku, kilka miesięcy przed wybuchem II wojny światowej.

Na ten wyjątkowy jubileusz Instytut przygotował 2-dniowy program kulturalny (23-24 maja). Pierwszy dzień rozpocznie się odsłonięciem wielkiego muralu na ścianie kamienicy niedaleko siedziby Instytutu. Mural, wspólna praca polskich i węgierskich artystów, nawiązuje do tradycji przyjaźni polsko-węgierskiej, wolności oraz polskiej kultury na Węgrzech. Wieczorem na placu przed Instytutem koncerty zagrają Dagadana oraz Krzysztof Ścierański, oglądać będzie można performance teatru tańca ulicznego i wystawy, jednocześnie degustując specjały polskiej kuchni. O dobry nastrój podczas afterparty zadba DJ Wika, znana animatorka polskiej sceny klubowej, nota bene rówieśniczka Instytutu.

Drugiego dnia pomieszczenia Instytutu zamienią się w warsztaty recyklingu, wycinanek i robienia chleba na zakwasie. Lektorzy poprowadzą pokazowe lekcje języka polskiego. Finałem będzie wręczenie nagród laureatom konkursu na artykuł o Polsce w węgierskiej Wikipedii oraz urodzinowy poczęstunek.

Wszyscy goście będą mogli zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie z powiększonym w drewnie i iluminowanym logo Instytutu, przygotowanym przez znaną węgierską pracownię architektoniczną.

Serdecznie zapraszamy!

IP75

Zwiedzanie własnego miasta

Weź udział w wyborach do Parlamentu Europejskiego

„Bądź miejscowym turystą” zachęca Budapest Aszfalt Projekt (BUPAP) i od czasu do czasu im ulegamy. Pomysł jest prosty: wspólne, tematyczne przechadzki po mieście z przewodnikiem, którym jest jakiś historyk, historyk sztuki czy inny znawca miasta. Grupa docelowa: budapeszteńczycy zainteresowani głębiej swoim miastem. Tematy: głównie historia, kultura, sztuka, na przykład Duchy ze Svábhegy – o mieszkańcach tej urokliwej części Budapesztu, żydzi i Turcy w budańskim zamku, Przechadzka szlakiem „dziewczynek” (dla dorosłych), Pod nadzorem – śladami działalności ubecji, A propos Bauhausu czy też Dunapest, w ramach której odkrywa się ślady naddunajskiego życia portowego.

Przy okazji Uwaga-Uwaga! niedługo, 23 maja, odbędzie się przechadzka na temat street artu organizowana wspólnie z Instytutem Polskim w ramach obchodów jego 75-lecia, częścią przechadzki będzie wspólne malowanie ściany.

W ostatnią sobotę udział wziąłem udział w przechadzce zatytułowanej Ofiary i sprawcy, naszą przewodniczką była Andrea Pető (pisałem już o niej kiedyś tu). Spotykamy się na placu Ferenca Liszta pod jego pomnikiem. Andrea zaczyna: nie jest prawdą, że Węgry nie rozliczyły się z drugą wojną światową. Rozliczenie były – to jest tematem przechadzki – ale nastąpiło coś co Haberman określił jako „zagadane milczenie” (tłumaczenie z węgierskiego moje, może jest na przyjęta fraza) czyli rozliczenia nie poszły wgłąb.

Andrea Pető opowiada

Pierwszym przystankiem jest Akademia Muzyczna. Tutaj zimą 1945 roku, kiedy jeszcze nie całe terytorium Węgier zostało zajęte przez Armię Czerwoną, rozpoczęły działalność Trybunały Ludowe. Trybunały te powstały na mocy porozumienia o rozejmie, miały sądzić zbrodnie wojenne i przeciwko ludzkości. W skład każdego z 24 trybunałów wchodziło sześciu członków: pięciu delegatów partii politycznych i jeden zawodowy sędzia pozbawiony prawa głosu. Rozpatrzyły one 60 000 spraw. W 43% przypadków oskarżonych uniewinniono, wydano 23 000 wyroków, w wypadku 189 osób, w tym siedmiu kobiet, wykonano wyroki śmierci.

Z czasem trybunały zmieniły swój charakter i zamiast ścigać zbrodniarzy wojennych były używane przez komunistów do niszczenia opozycji. Ostatnim procesem, który się przed nimi toczył był proces Rajka.

Proces, od którego historii trybunałów się zaczyna miał miejsce w Akademii Muzycznej. Odbywał się w lutym, ogrzewania nie było, publiczność – do wejścia uprawniały bilety, rozdawały je partie polityczne z puli, którą miały do dyspozycji – siedziała w płaszczach. Dwóch oskarżonych dowódców oddziału pracy zostało skazanych na karę śmierci, którą wykonano publicznie na Oktogonie w obecności 100 000 osób: tłum sięgał aż po Hősök tere. Z powodu nastroju linczu więcej publicznych egzekucji nie organizowano. Słup z zegarem, na których powieszono skazanych stoi do dziś.

tu kiedyś powieszono skazanych

Z Oktogonu przeszliśmy pod Terror Háza (było o nim tu). Poza faktem zbrodni tam popełnianych dla nas ważne było teraz to, że to tutaj właśnie z lotniska na Mátysáföld przywożono na przesłuchanie wydanych przez Amerykanów węgierskich zbrodniarzy wojennych, w sumie około 300 osób. Każdego z nich ówczesny szef ubecji Péter Gábor chwytał jakby przejmując ich symbolicznie jakby w swoją władzę. Po przesłuchaniu przewożono ich do aresztu na ulicy Markó, gdzie mieściła się ostatnia stacja przechadzki.

Przedtem jednak przeszliśmy na ulicę Csengery 64, gdzie w październiku 1944 miała miejsce okrutna zbrodnia. Było to tuż po próbie zmiany frontu przez Węgry. W atmosferze niepewności po proklamacji Horthyego z 15 października następnego dnia wieczorem do domu zamieszkałego poza dozorcą w całości przez żydów (był to tak zwany dom z gwiazdą [HU]) zaczęła się dobijać grupa mundurowych kierowana przez kobietę. Od mieszkańców domagali się pieniędzy i kosztowności, kiedy opuścili budynek zostawili za sobą kilkanaście trupów i struchlałą resztę mieszkańców. Zbrodnia była na tyle niesłychana, że mimo napięcia w sytuacji następnego dnia pojawiła się tam policja by prowadzić śledztwo.

z zewnątrz zupełnie przeciętny dom

Tuż po wojnie jeden z krewnych ofiar (Lichter) zlecił wykonanie tablicy pamiątkowej z blatu rodzinnego kredensu z kuchni. Tablica – prywatny pomnik Holocaustu – znajduje się wewnątrz budynku zaraz przy wejściu.

tablica upamiętniająca w środku domu

Kobietę, która dowodziła napadem – nazywała się Piroska Dely – po wojnie aresztowano. Okazało się, że ta pielęgniarka brała udział w przynajmniej jeszcze jednym takim zbiorowym rabunku. W jej mieszkaniu znaleziono wiele kosztowności. Trafiła przed trybunał, który skazał ją na karę śmierci.

Wyrok wykonano w więzieniu na ulicy Markó. W ramach przechadzki mogliśmy wejść do środka i zobaczyć dziedziniec, gdzie wykonywano wyroki, przez powieszenie lub rozstrzelanie.

Samo więzienie to część dziewiętnawiecznego kompleksu łączącego w sobie gmach sądu z aresztem. Na wykonanie wyroku zbierała się liczna publiczność, do której dołączali widzowie w oknach sądu wychodzących na dziedzieniec. Co ważne, w egzekucjach brało udział wielu fotografów, zarówno zawodowych jak i amatorów, więc pozostała liczna dokumentacja wizualna. Wchodząc do więzienia musieliśmy zostawić na portierni torby, aparaty, telefony więc nie mam stamtąd żadnych zdjęć. W internecie wyszukałem jednak stare fotografie z egzekucji, które pokazywała Andrea. Podkreślała, że tylko część z nich odgrywa rolę upamiętniającą rozliczenia, niektóre służą wręcz do głoryfikacji sprawców.

wejście do aresztu

scena egzekucji Szálasiego na okładce ówczesnej gazety

Szálasi jako ofiara – zdjęcie prywatne chętnie używane obecnie przez skrajną prawicę

Uderzyło mnie, że na ani na Csengery 64 ani na więzieniu nie ma tablic upamiętniających niewinne ofiary (w więzieniu powieszono też, między innymi, Imre Nagya). W Polsce przeróżne tablice upamiętniające są wszędzie: na budynkach, w kościołach, cmentarzach. Pytana o Csengery 64 Andrea powiedziała mi, że na Węgrzech zabrakło sił, które by do umieszczenia takiej tablicy dążyły. Nie były nimi anie rząd ani organizacje żydowskie a rodziny ofiar zwykle okazywały się zbyt słabe by do tego doprowadzić. W tle tej sytuacji jest, jak rozumiem, brak wspólnej narracji historycznej, która pozwoliłaby jasno nazwać ofiary i sprawców, tych pierwszych też upamiętnić.

Sukces przechadzek jest zastanawiający. Nie są tanie (w weekend to 3 800 forintów czyli ponad 50 złotych, w ciągu tygodnia jest taniej) i koniec końców większość informacji, które się dostaje podczas przechadzki jest do znalezienia w internecie czy kiążkach ale jednak, urok wspólnego pochodzenia po mieście w towarzystwie znanych osób w charakterze przewodnika, z którymi można swobodnie pogadać po drodze, okazuje się być nie odparcia. Przypomnę, że BUPAP nie jest jedynym organizatorem takich spacerów, jakiś czas temu przeszliśmy się po ósmej dzielnicy w ramach przechadzki zorganizowanej przez Beyond Budapest.

Część przechadzek odbywa się po angielsku lub niemiecku, warto sprawdzić strony organizatorów by sprawdzić szczegóły.