Radio Polonia Węgierska 98 / Kazinczy to nie tylko rozrywkowa ulica

Jaka szkoda, że państwo tego (pewnie) nie rozumieją, pomyślało mi się klasykiem kiedy pracowałem nad obecnym tematem podcastu czyli językiem węgierskim – oraz tym co łączy go z dzielnicą rozrywki w Budapeszcie. Posłuchajcie najnowszego wydania podcastu Radio Polonia Węgierska (14:15).

Ulica Kazinczy – Kazinczyego – większości odwiedzających Budapeszt kojarzy się z dzielnicą rozrywki, której jest główną osią. Tak więc Kazinczy jest synonimem ruin pubów, barów, fastfoodów czy też dyskotek, całej masy bardziej lub mniej ciekawych miejsc. Tymczasem niemniej interesująca jest sama postać patrona ulicy czyli Ferenca Kazinczyego bo to przez niego, między innymi, tak się męczymy z językiem węgierskim – ale nie uprzedzajmy faktów.

Kazinczy żył w okresie oświecenia, na przełomie XVIII i XIX wieku. Interesował się językami i literaturą piękną. Nie tylko jednak pisał i tłumaczył – zwłaszcza tu miał duże osiągnięcia – ale przejawiał też ambicje kierowania literaturą. Tworzył pisma literackie, korespondował z innymi pisarzami, pisał teksty krytyczne, w których prezentował swoje poglądy na pożądany kierunek rozwoju węgierskiej literatury. Domagał się przyswojenia sobie trendów europejskich, wyśmiewał dominujący wówczas przestarzały, ciężkawy styl oraz imitację ludowości. Akceptując szereg innowacji stylistycznych przychodzących z zagranicy, włączył się w trend rozbudowy korpusu języka węgierskiego poprzez tworzenie lokalnych odpowiedników dla obcych słów i wyrażeń. Stanął na czele procesu odnowy języka i z czasem stał się jego uosobieniem.

Mimo, że proces nie ograniczał się do zmian słownikowych, to one po dziś dzień przyciągają najwięcej uwagi. W okresie odnowy języka około dziesięciu tysięcy nowych słów trwale wbudowało się w węgierski. Tworzono je na podstawie innych, już istniejących słów, były to również adaptacje z gwar ludowych, reaktywacje dawnych słów a także madziaryzacja słów pochodzących z obcych języków.

I tak dzięki temu procesowi odnowy języka, który swoją drogą nie ma odpowiednika w historii polskiego, i dziś zadziwia nas słowa, które choć są podobnie w szeregu języków europejskich, to jednak w węgierskim brzmią inaczej. Stąd bierze się to poczucie zagubienia, którego często doświadczają przyjeżdzający tu turyści: patrzę i niczego nie rozumiem.

Choć Kazinczy, jak większość pisarzy z przeszłości, nie jest już dziś czytany, to jednak jego wpływ na język jest wciąż żywo odczuwany. Bo duch odnowy języka jest na Węgrzech nadal żywy. I dziś wobec pojawienia się nowych słów automatycznie szuka się dla nich węgierskich odpowiedników lub się je tworzy (istnieje nawet specjalna strona internetowa temu poświęcona), co więcej, użytkownicy węgierskiego są otwarci na takie innowacje. Podam przykład: komputer to po węgiersku számítógép czyli maszyna licząca. Słowo dłuższe i bardziej skomplikowane niż komputer a jednak powszechnie używane.

Ujmując rzecz nieco humorystycznie, jak tu się użalać nad Węgrami, którzy skarżą się potem, że nikt ich nie rozumie.

Reklama komputera (számítógép) 1985 roku, źródło: Régi reklámok

Reklama

Radio Polonia Węgierska 47 / fałszywi przyjaciele tłumacza

W najnowszym odcinku podcastu opowiadam czemu nie ma niczego zdrożnego w węgierskim wyrażeniu Angol extra ruha i o paru innych podobnych rzeczach (35:25). Pełen program podcastu oraz mój tekst poniżej.

Urodzinowy odcinek Radia Polonia Węgierska

– powitanie
– serwis polonijny
– przegląd prasy
– rozmowa z twórcami RPW
– Jeż Węgierski w eterze
– Urywki historii
– pożegnanie

Kiedyś musiałem komuś wyjaśnić koncept fałszywych przyjaciół tłumacza między węgierskim a polskim. Chodzi o wyrazy w obcym języku, które na piewszy rzut oka wydają się nam być zrozumiałe ze względu na podobieństwo do słowa w polskim a jednak ich znaczenie znacząco odbiega. Znane przykłady: „fabric” po angielsku to nie „fabryka” ale „materiał” czy też „tkanina”, „рожа” po rosyjsku to nie „róża” ale „morda”, „čerstvý“ po czesku to akurat „świeży“ a nie „czerstwy“ lub „wyschnięty“. I tak dalej, wszyscy na pewno mają swoje przykłady.

Mimo, że węgierski i polski to dość różne języki i tu można znaleźć wiele ciekawych przykładów fałszywych przyjaciół tłumacza. Nawet osoby, które węgierskiego nie znają ani się go nawet nie uczą zauważą na ulicy mój ulubiony sklep „GROBY“ (po węgiersku: gie robi – nazwa pochodzi od założyciela, który nazywa się Gárdonyi Róbert), uśmiechną się z nazwy smateksu „Angol extra ruha“ czy też usłyszawszy kibiców skandukących „Huj-huj, hajrá!“ – starowęgierskie zawołanie bitewne, którego zakazywano w trakcie meczów z reprezentacją Związku Radzieckiego.

Próby interakcji w węgierskim też mogą dać okazję do doświadczenia tego fenomenu. Jak wiadomo „s“ i „sz“ wymawia się w węgierskim dokładnie odwrotnie jak w polskim. Nie wszyscy jednak to wiedzą. Opowiadał mi kolega o spotkaniu polskich autostopowiczów, którzy próbowali łapać stopa do Segedynu pytając kierowców „szeged“? Ci na szczęście reagowali spokojnie mimo, że pytanie dotyczyło ich, jakby to powiedzieć, zadów. Zresztą – co tam autostopowicze, na warszawskich Bielanach istnieje ulica Szegedyńska (poprawnie byłoby to Segedyńska), tak więc widać, że nie jest to łatwa dla Polaków nazwa miasta.

Uczący się węgierskiego dowiedzą się, że „tutaj“ to „tratwa“, swojskie w pisowni słowo „bizony“ wymawia się nieco inaczej – bizoń – i oznacza „z pewnością“, „baba“ to nie „baba“ ale „małe dziecko“, „kupa“ natomiast to rzecz, o której marzą węgierscy sportowcy bo to mianowicie słowo oznaczające „puchar“. Znajomy, który nazywa się Kutas (wymowa: kutasz, pisownia: kutas), co po węgiersku oznacza „studziennego“, nie mógł się nadziwić wesołości wopistów gdy po raz pierwszy przyjechał do Polski.

Fałszywi tłumacze potrafią być też subtelniejsi. Słowo „polgári“ w słownikowym tłumaczeniu to „mieszczański“. Ta definicja zwiedzie nas na manowce jeśli nie weźmiemy pod uwagę kontekstu kulturowego. Słowo „polgári“ ma na Węgrzech wydźwięk pozytywny, w Polsce „mieszczański“ nie kojarzy się natomiast dobrze. I tak węgierskie „polgári lakás“ przetłumaczymy raczej nie jako „mieszczańskie mieszkanie“ ale „mieszkanie w starym budownictwie“, „polgári család“ to nie tyle „mieszczańska rodzina“ co „dobra rodzina“, i tak dalej.

Jak zabawna i ciekawa może być nauka języków.

Problem z narodowością polską

Pisałem już kiedyś jak nie podoba mi się używanie słowa narodowościowy w znaczeniu mniejszościowy. Rzecz jasna, moje tyrady nie przyniosły najmniejszego efektu.

Ostatnio wpadłem na pomysł by na problem zwrócić uwagę pytając eksperta. Zacząłem od Michała Rusinka, wiadomo, były sekretarz noblistki Wisławy Szymborskiej, autor artykułów na tematy językowe. „Szanowny Panie,” napisał do mnie Michał Rusinek, “mam podobne intuicje językowe jak Pan. „Działacz narodowościowy” brzmi tak, jakby był Pan zaciekłym polskim nacjonalistą. Po polsku mówi się o narodowości – polskiej czy węgierskiej. Zdaję sobie sprawę, że „mniejszość polska” brzmi mało dumnie, ale w Polsce mówi się o mniejszości niemieckiej i jest to, jak sądzę, określenie neutralne.” Zachęcił mnie przy tym bym się zwrócił do Katarzyny Kłosińskiej, która prowadzi Poradnię Językową PWN.

Napisałem do niej tak cytując przykłady z numeru 301 Polonii Węgierskiej, który akurat miałem pod ręką (choć rzecz jasna zjawisko jest powszechne w kręgach polonijnych, weźmy na przykład ostatni Głos Polonii i już mamy takie sformułowania jak “rzecznik narodowości polskiej w Węgierskim Parlamencie Ewa Słaba-Rónayné” czy też „jako węgierski działacz narodowościowy Republiki Czechosłowackiej (…)”, zajrzyjmy na stronę polonia.hu a tam “Spotkanie robocze Miklósa Soltésza z przedstawicielkami narodowości polskiej” lub “Dzień Narodowości w Békéscsabie”).

Mieszkam na Węgrzech, gdzie istnieje system instytucjonalnego wspierania mniejszości narodowych. Kalką oficjalnego wyrażenia węgierskiego używanego w odniesieniu do tych mniejszości (nemzetiség) jest po polsku słowo narodowość, które jest niestety powszechnie używane w tutejszych kręgach polonijnych, np.:

18 grudnia z okazji Dnia Narodowości przyznano nagrody za wybitne zasługi na rzecz osiadłych na Węgrzech narodowości. W tym roku wśród laureatów znaleźli się również przedstawiciele narodowości polskiej: Halina Csúcs […] pierwsza rzeczniczka polskiej narodowości w ZN Węgier…,

Od chwili, kiedy wybrana zostałam rzecznikiem narodowości polskiej…

Do tej pory odbyły się trzy takie spotkania, na które przybyło wielu przedstawicieli naszej narodowości.

…imprezy organizowane w języku danej narodowości…

Oprócz tego pojawiają się nazwy: Komisja Narodowościowa, samorząd narodowościowy. Dla mnie brzmi to strasznie, bo narodowość rozumiem jako cechę a nie grupę społeczną. Czy mam rację, czy też jej nie mam?

Odpowiedź dostałem wyczerpującą, cytuję ją w całości:

W polszczyźnie rzeczownik narodowość ma kilka znaczeń. Oznacza on przede wszystkim przynależność do danego narodu, a także po prostu naród (zob. SJP PWN i WSJP PAN). Tak więc z semantycznego punktu widzenia przytoczone przez Pana zdania są poprawne. Mimo to część z nich brzmi nienaturalnie, gdyż w tekstach prasowych i codziennych użylibyśmy innych sformułowań. I tak, zamiast wybitne zasługi na rzecz osiadłych na Węgrzech narodowości powiedziałabym: wybitne zasługi na rzecz osiadłych na Węgrzech narodów – choć, trzeba przyznać, zdanie wyjściowe nie zawiera błędu. Użyłabym też wyrażenia język danego narodu, a nie: język danej narodowości. Natomiast zamiast przedstawiciele narodowości polskiej, rzecznik polskiej narodowości powiedziałabym (po prostu): przedstawiciele Polaków, rzecznik Polaków.

Przymiotnik narodowościowy odnosi się do rzeczownika naród w jego obu znaczeniach. A zatem nazwy komisja narodowościowa, samorząd narodowościowy są poprawne pod względem semantycznym, jednak – istotnie – mało naturalne. Dzieje się tak, dlatego że narodowościowy łączy się raczej z rzeczownikami abstrakcyjnymi; wyszukiwarka korpusowa Monco Frazeo podaje następujące kolokacje: nienawiść rasowa i narodowościowa, kwestie narodowościowe, dyskryminacja narodowościowa, białoruska grupa narodowościowa, skład narodowościowy, waśnie narodowościowe, represje na tle narodowościowym itp. Gdybym miała utworzyć nazwę komisji zajmującej się sprawami Polaków mieszkających na Węgrzech i samorządu przedstawicieli Polonii, posłużyłabym się określeniami: samorząd Polonii węgierskiej, komisja do spraw Polaków / Polonii (jeśli byłyby to nazwy oficjalny, zapisalibyśmy je, rzecz jasna, od wielkich liter).”

Streszczając: można powiedzieć osiadłe na Węgrzech narodowości, rzecznik narodowości polskiej czy też samorząd narodowościowy ale nie brzmi to ani naturalnie ani ładnie. Warto spróbować używać zasugerowanych przez panią Kłosińską alternatyw oraz innych sformułowań. Jak będziemy mówili zależy od nas. To, koniec końców, sprawa smaku.

można tak, można i tak, jak wam się bardziej podoba?

Słowo “migrant” to obelga – to już oficjalne

Szalenie ciekawy wyrok wydał właśnie sąd najwyższy w sprawie felietonu Árpáda W. Tóty. Ale zacznijmy od początku.

Rzeczony publicysta w swoim tekście pt. Magyar ember nem lop, csak kalandozik (Węgrzy nie kradną tylko oddają się przygodom – „przygodami” w historiografii węgierskiej nazywa się wyprawy łupieżcze, które Węgrzy podejmowali po osiedleniu się w Kotlinie Karpackiej) napisał następujące słowa:

Książę Árpád nie postawił przed sądem wojennym swoich bohaterów plądrujących Europę, ale uhonorował ich. Rabunek, podpalenie i przemoc – „przygody” – nie zostały powstrzymane przez prawne akty, ale przez bitwę pod Augsburgiem. To tam właśnie parszywi(dosłownie: śmierdzący) węgierscy migranci, niezmiennie utrzymujący, że pustoszenie wsi i klasztorów nie nosi znamion przestępstwa, że do niego tam w ogóle nie dochodzi, zetknęli się z europejskimi rycerzami, którzy srali na takie argumenty i na nieliberalny światopogląd, i od dupy po głowę ponadziewali ich na miecz. Po tym wszystkimwęgierscy bandyci dzielniepopędzili do domu i ogłosili, że za udział w przygodach dostaje się teraz cholernie wielkie bicie.

Tekst zaskarżono zarzucając mu obrazę godności narodu. Sąd pierwszej instancji wydał wyrok przyznający rację oskarżeniu. Godność narodu węgierskiego obraziły wyrażenia „parszywi węgierscy migranci” oraz „węgierscy bandyci”. Oskarżony został zobowiązany do usunięcia tych wyrażeń z tekstu, opublikowania przeprosin oraz wypłaty 400 000 forintów (5 100 złotych) dotkniętym tymi wyrażeniami dwóm osobom, który wszczęły sprawę.

Sąd drugiej instancji skasował ten wyrok, natomiast sąd najwyższy go dopiero co przywrócił. Z tekstu uzasadnienia:

Sąd najwyższy zgodził się ze zdaniem sądu pierwszej instancji, że publiczne używanie w odniesieniu do przedstawicieli narodu węgierskiego określeń „parszywy” czy też, obecnie w dyskursie publicznym pejoratywnego, słowa „migrant” a także wyrażenia „węgierscy bandyci” narusza godność węgierskiej wspólnoty narodowej. Sąd zwrócił uwagę, że formułowanie krytyki w debacie publicznej jest wartością chronioną przez wolność słowa, jednak narzędzia językowe użyte do tego celu a także specyfika gatunku ironii nie zwalnia od odpowiedzialności za naruszenie godności innych ludzi czy też społeczności.

Wykonany wyrok – inkryminowane wyrażenia zastąpione są gwiazdkami

Wyrok jest wart zauważenia dla dwóch powodów. Po pierwsze, co oczywiste, można się spodziewać, że będzie miał efekt kneblujący i że doprowadzi do autocenzury autorów i wydawców.

Po drugie, uznanie w wyroku sądowym, że słowa „migrant” jest obelgą a nie technicznym opisem człowieka, który zmienił miejsce gdzie żyje (migrantem jestem na przykład ja przeprowadziwszy się z Polski na Węgry czy też Viktor Orbán, który przeniósł się ze wsi do miasta) pokazuje jak rządowa propaganda nienawiści od lat szczująca na „migrantów” zmieniła język – albo przynajmniej jego oficjalną wykładnię. Ten wyrok na pewno trafi do publikacji analizujących związki między polityką a językiem.

Przykładowy plakat antymigrancki: Od początku kryzysu immigracyjnego w Europie ponad 300 osób zginęło w atakach terrorystycznych, źródło: HVG
Ściany billboardów: tak wygląda rządowa kampania propagandowa na Węgrzech, źródło: Népszava

Radio Polonia Węgierska 29/ Dziewczyna o perłowych włosach

Albo a perłowym tłuszczu. To zależy od wymowy wykonawcy. O tej niezwykłej piosence mówię w najnowszym odcinku podcastu od 29:20. Tekst poniżej.

Dopiero co umarł László Benkő, klawiszowiec grupy Omega, bodaj największego zespołu rockowego z Europy Wschodniej. Ich flagowym przebojem była oczywiście Gyöngyhajú lány czyli Dziewczyna o perłowych włosach. Benkő wykonywał w tym kawałku pamiętny pasaż klawiszowy.

Okładka płyty, na której pojawiła się Gyöngyhajú lány

Gyöngyhajú lány była – i jest – popularna zarówno na wschodzie jak o na zachodzie. Doczekała się wielu coverów. I tak, obok wykonywanej przez zespół wersji anglojęzycznej Pearls in Her Hair oraz niemieckiej Perlen im Haar, wspomnianej polskiej Dziewczyny o perłowych włosach powstała też wersja czeska Dívka s perlami ve vlasech, w Jugosławii piosenka wykonywana była jako Devojka biserne kose, w Bułgarii jako Batalyonat se stroyava a po litewsku jako Meilės Nėra. Swoją drogą doczekała się też ona innego wykonania po niemiecku jako Schreib es mir in den Sand Franka Schöbela oraz angielskiego jako White Dove zespołu Scorpions.

Utwór wykorzystywano do remixów, zrobił to na przykład zespół Kozmix, chórki wykorzystała jugosłowiańska grupa Bielo Dugme w utworze Pljuni i zapjevaj moja Jugoslavijo a także Sisters of Mercy w The Corrosion. Najbardziej znany jest pewnie niedawny przypadek wykorzystania sampla z piosenki w utworze New Slaves Kanye Westa.

W wielu krajach utwór był wykonywany zresztą też i w oryginalnym języku, w Polsce przez Kult oraz Zakopower. Dzięki pewnym niedoskonałościom w węgierskiej wymowie wykonawców Dziewczyna o perłowych włosach zmieniła się w Dziewczynę o perłowym tłuszczu ale i nie wymagajmy zbyt wiele.

Już samo to, że węgierski utwór osiągnął taką popularność jest niezwykłe, natomiast to, że niewęgierscy muzycy podjęli trud wykonania piosenki w tym niełatwym przecież języku jest niesamowite. Mało jest podobnych przykładów by węgierski trafił to międzynarodowego obiegu.

Dla wielu ta piosenka jest pierwszą rzeczą, która kojarzy im się z Węgrami. I to dobrze się kojarzy. To, że do tego doszło to zasługa talentu członków zespołu Omega, między innymi László Benkő. Dziewczyna o perłowych włosach pokazuje co kultura może zrobić dla zewnętrznego obrazu kraju.

Radio Polonia Węgierska 28/ Najlepsza książka do nauki węgierskiego

W najnowszym odcinku audycji opowiadam o książce, która pomogła mi w nauce węgierskiego: Jednominutowych nowelach Istvána Örkénya. Pełen program podcastu, jeszcze niżej mój tekst (a podcaście od 20:20):

1. Powitanie
2. Serwis informacyjny – aut. Robert Rajczyk
3. Autorski przegląd prasy – aut. Robert Rajczyk
4. Jeż Węgierski w eterze – aut. Jerzy Celichowski
5. Urywki historii – aut. Izabela Gass
6. Muzyczne listy 
7. Pożegnanie

Program przygotowali- P. Piętka, A. Szczęsnowicz – Panas, R. Rajczyk, J. Celichowski

Uważam, że jak się mieszka na Węgrzech to warto nauczyć się węgierskiego. Wtedy dopiero można poznawać ten kraj – a warto – a nie tylko wegetować w bańce dla expatów.

Wiadomo jednak, że węgierski jest trudny a próby jego nauki mogą być doprawdy zniechęcające. Dlatego podzielę się pewną sztuczką, która mi w nauce tego języka pomogła.

Chodzi mi o Egyperces novellák czyli Jednominutowe nowele Istvána Örkénya. Te krótkie, niekiedy jedno-dwuzdaniowe teksty to perełki melancholijnego humoru. Na Węgrzech są bardzo znane, niedawno używano ich do kampanii promocyjnej czytelnictwa pod hasłem Nawet minuta czytania to przeżycie!, w ramach której nowelki pokazywano w formie krótkich klipów wideo.

Nawet minuta czytania to przeżycie!

Wracając do nauki węgierskiego: nie ma lepszych tekstów do nauki języka. Przeczytanie i zrozumienie jakiejś krótkiej, prosto napisanej nowelki, choćby przy użycie słownika czy google-a, daje satysakcję i wywołuje uśmiech na wyczerpanej węgierską gramatyką twarzy. Örkény motywuje, jego teksty chce się czytać.

Na zachętę oto jedna z jego nowelek zatytułowana Przeznaczenie.

Gdzieś na Wielkiej Nizinie Węgierskiej w małym gospodarstwie mieszkała rodzina, ojciec, matka i dwoje dzieci, wszyscy miłośnicy pogácsy. Jeśli mama miała czas i chciała sprawić przyjemność rodzinie, piekła im dużą blachę ciasteczek.

Kiedyś jednak zamiast mąki użyła środka owadobójczego. W smaku pogácse nie wyszły gorsze, najedli się więc nimi, i do ranka cała czwórka zmarła, ojciec, matka i dzieci.

Czwartego dnia pochowano ich, a potem krewni oraz bliscy i dalecy sąsiedzi spotkali się, jak wypada, na stypie. Pili kiepskiemiejscowe wino i zagryzali je pozostałymi pogácsami. Ilu ich było, wszyscy odwalili kitę.

Ekipa z karetki pogotowia – lekarz, dwóch noszowych i kierowca – nie mieli już niczego do roboty. Kręcąc głowami obejrzeli wszystkich zmarłych, a zanim wyszli, zjadli kilka pogácsy i popili je winem.

Za wyjątkiem kierowcy. Nie mógł pić wina, ponieważ prowadził, a pogácsy nie lubił. Ale to, co zostało na blasze, zawinął w gazetę i położył na siedzeniu obok aby się nie zmarnowało. Pomyślał, że ktoś je chętnie zje.

A on wciąż dalej je wiezie!

Radio Polonia Węgierska 25/ „na ty” po węgiersku i po polsku

W najnowszym odcinku audycji opowiadam o różnicy między przechodzeniu „na ty” po węgiersku i po polsku. Pełen tekst poniżej.

Rozmawiałem niedawno przez telefon z pewnym Węgrem, który był starszy ode mnie a w dodatku niegdyś zajmował wysoką pozycję w polityce. Był to nasz pierwszy w życiu kontakt więc zacząłem oczywiście na pan (Ön). On jednak w trakcie rozmowy, mimo że był to telefon a myśmy się na oczy jeszcze nie widzieli, szybko przeszedł on na ty. Komunikat był jasny: na ty mam do niego mówić też ja.

Jest to rzecz, która nie przestaje mnie pozytywnie dziwić na Węgrzech. Tutaj jeśli osoba „godniejsza” czyli starsza czy też o wyższej pozycji społecznej powie ci „ty” to natychmiast możesz też mówić do niej „ty”. W przeciwieństwie do Polski nie ma mowy o protekcjonalnym „ty” od osoby godniejszej, na które trzeba pokornie odpowiadać „pan/pani”. Zasada nie dotyczy dzieci ale jeśli skończyło się 18 lat to rozmówca może mieć choćby 80 lat, jeśli zwróci się do ciebie „ty” też powinieneś tak się do niego zwracać bez osobnych zaproszeń czy zachęt.

Węgrzy w ogóle łatwiej używają formy „ty”. Miałem kiedyś związane z tym ciekawe przeżycie. Na jakiejś imprezie poznałem Węgra, który świetnie znał polski. Początkowo rozmawialiśmy po węgiersku i naturalnie byliśmy na ty. Potem przeszliśmy na polski i ze zdziwieniem zauważyłem, że nagle zaczął mówić co mnie „pan”. Najwyraźniej tak odczuwał odpowiednie formy w obu językach.

Co ciekawe, w węgierskim poza ty oraz Pan/Pani istnieje jeszcze inna forma (maga), która nie ma odpowiednika w polskim. Stwarza ona jeszcze jedną możliwość równościowej relacji językowej, na przykład wiem, że kiedyś w szkołach średnich tak się zwracali do siebie nauczyciele i uczniowie, w niektórych szkołach ta forma jest używana i dziś.

To wszystko demokratyczne zwyczaje. Są one w dodatku o tylu bardziej zaskakujące, że na Węgrzech, w porównaniu z Polską, wydaje mi się, że ludzie przywiązują większą wagę do pozycji społecznej. W języku jednak nie nie ma to większego znaczenia.

Przechodzenie na ty jest na Węgrzech mniej formalne …, źródło: Fortepan / Chuckyeager tumblr

… i prostsze niż tu na zdjęciu, źródło: Fortepan / Chuckyeager tumblr

Radio Polonia Węgierska – 14. odcinek podcastu/ samotność językowa Węgrów

W najnowszym odcinku audycji mówię o językach słowiańskich i samotności językowej Węgrów.

Pełen program podcastu:

1. Powitanie – 00:00
2. Serwis polonijny przygotowany przez Igę Kolasińską – 11:03
3. Autorski przegląd polskich tygodników Roberta Rajczyka – 13:02
4. „Jeż Węgierski w eterze” by Jerzy Celichowski – 20:42
5. Książka na Głos – fragment „Polsko-węgierskiej mozaiki” poświęcony Derenkowi – 29:49
6. Urywki historii – Izabela Gass o XVIII wiecznym skandalu w Rzeczypospolitej – 47:22
7. Pożegnanie – 52:09

radiopoloniawegierska1-1

W ostatni weekend byliśmy na Słowacji. Zatrzymaliśmy się w niedużym hoteliku, rozmawiam tam z panienką z recepcji. Nie zna angielskiego, mówię więc po polsku, a ona po słowacku. W pewnym momencie pada słowo „raňajky“, którego dotąd nigdy nie słyszałem, a które mimo to z kontekstu i brzmienia rozumiem: chodzi o śniadanie.

Chciałem dodać dla efektu, że słowackiego nie znam bo się go nigdy nie uczyłem ale po zastanowieniu się wiem, że nie jest to prawdą. Bo mimo tego, że nigdy się go nie uczyłem dużo rozumiem jak słyszę ten język. Na Słowacji zwykle przecież można się dogadać po polsku bez większych problemów.

Nie tylko zresztą na Słowacji: kto miał do czynienia z Ukraińcami czy Białorusinami, kto był w Czechach czy nawet nad morzem w Chorwacji potwierdzi jak łatwo się dogadać „po słowiańsku“ zgadując słowa i łapiąc ich formy. Przecież od niemal Berlina aż do Władywostoku a na południe aż po Adriatyk dwa wszędzie znaczy dwa: wspólne jest wiele słów, podobna jest gramatyka. Nie ucząc się tych słowiańskich języków jakoś jesteśmy w stanie się porozumieć, łatwo możemy je łapać, nie czujemy się obco.

Nie tak jest z Węgrami. Oni nie mają tego doświadczenia podobnego języka, możliwości dogadania się, zrozumienia czegoś-tam. Dla nich wyjazd poza Węgry to zderzenie się z czarną ścianą niezrozumienia. Jeśli nie znają języka obcego to już choćby parę kilometrów za granicą może być tak, że nie mogą się wogóle porozumieć. Węgrzy nie mają odpowiednika słowiańszczyzny. Świat zewnętrzny dla Węgrów to dużo mniej otwarte a zapewne i dużo mniej przyjazne miejsce.

Dlatego właśnie dla Węgrów nauka obcych języków jest tak istotna jeśli nie chcą być w życiu ograniczeni do swojego tylko, nie nazbyt zresztą wielkiego, kraju. Nie jest to dla nich łatwe: kto zna węgierski wie, że wszystko jest tam „odwrotnie“ i dlatego ten język jest taki trudny – dla Węgrów na zasadzie symetrii tak trudne – tak „odwrotne“ – są inne języki. A w dodatku nie mają oni tego ułatwienia jakie mamy my ucząc się rosyjskiego czy serbskiego, albo też Rumuni lub Hiszpanie ucząc się francuskiego.

Ta językowa samotność z pewnością przyczynia się do melancholii Węgrów.

na zdrowie, miłej zabawy

Na Węgrzech kichniesz i z pewnością zaraz usłyszysz od kogoś „na zdrowie!” („egészségére!”). Pisałem o tym intrygującym automatyzmie już kiedyś.

Niedawno uświadomiłem sobie, że powiedzenie „na zdrowie” używane jest w podobny sposób szerzej. Innymi inputami, które wywołują ten output są sytuacje przy jedzeniu i, rzecz jasna, piciu. Na przykład skończyłeś obiad u ciotki a ta mówi „na zdrowie”. Dziękujesz za kawę u kolegi i już leci „na zdrowie”. Pochwalisz ciastko w gościnie i zaraz gospodarz wyskakuje ze swoim „na zdrowie”.

W restauracji kelner podając talerze, sprzątając ze stołu, słysząc pochwałę dania, przynosząc kolejną wodę mineralną czy też przyjmując zapłatę zawsze – zawsze – robi to mówiąc „na zdrowie”, ewentualnie „na zdrowie łaskawego Pana/Pani”, co po węgiersku brzmi zresztą tak sztucznie („kedves egészségére”) jak i po polsku, taka kelnerska nowomowa. Te „na zdrowie” usłyszymy pewnie kilka razy podczas jednej wizyty w restauracji jak również cukierni, kawiarni czy też barze. Co ciekawe, ta fraza jest tak sztywno osadzona w sytuacje tego rodzaju, nikt nie wykazuje się w zasadzie nawet szczątkową kreatywnością by na, dajmy na to, pochwałę zupy powiedzieć „bardzo się cieszę, że Państwu smakowało!”

Na zdrowie, źródło: Fortepan/Gyula Nagy
Na zdrowie łaskawych pań, źródło: Fortepan/Sändor Bauer

I co więcej, „na zdrowie” można usłyszeć także na końcu masażu, lekcji jogi czy gimnastyki, ogólnie w sytuacjach usług związanych z ciałem. I tutaj nie ma żadnych wariacji, jest „na zdrowie” i cześć.

Innym takim automatycznym wyrażeniem jest „miłej zabawy!” („jó szórakozást!”, dosłownie: „dobrej rozrywki!”), które słyszy się w kontekście szeroko rozumianych sztuk performatywnych takich jak przedstawienia teatralne, koncerty czy inne wszelakie występy. Pół biedy jeśli wygłosi je konferansjer przed spektaklem kabaretu czy też koncertem popowym. Gorzej jeśli występ, który nas czeka nie ma nic wspólnego z rozrywką czy też zabawą: niedawno usłyszałem tę frazę w teatrze przed psychologicznie ciężką sztuką.

Według znanej anegdoty w swoim czasie „jó szórakozást!” życzył słuchaczom burmistrz Demszky przed Requiem Mozarta wykonanym dla uczczenia ofiar powstania 1956 roku.

Znowu, w takich sytuacjach nikomu do głowy nie przychodzi jakieś samemu utworzone, własne zdanie odpowiednie do danego wydarzenia lub choćby nawet neutralniejsze „udanego wieczoru”, bez „miłej zabawy” się nie obędzie.

Miłej zabawy, źródło: Fortepan/Tivadar Lissäk

Węgrów, z którymi rozmawiałem o tym zjawisku ono nie dziwi, nie widzą też w nim niczego nie na miejscu. Sam jednak jeżę się co usłyszę sobie to „na zdrowie” lub „miłej zabawy” i obiecuję sobie uważać na to co i kiedy mówię.

wiele mówiące słowa

Zaciekawiły mnie ostatnio słowa, których pozornie oczywisty, lustrzany odpowiednik w tłumaczeniu ma inne, bywa, że radykalnie odmienne, znaczenie lub kontekst w drugim języku, rzecz jasna chodzi mi o polski i węgierski. Mam trzy przykłady takich słów.

Węgierski polgári to po polsku mieszczański. Przy czym po węgiersku używa się tego słowa z pełną afirmacją, jest więc polgári mieszkanie czy też polgári rodzina i jest to cool. Tak na marginesie węgierska inteligencja kulturalnie zawsze aspirowała, także w czasach socjalistycznych, do bycia właśnie polgári, w Polsce analogiczne aspiracje odnosiły się do szlachty. Powiedzmy zatem po polsku: pochodzi z mieszczańskiej rodziny, mają mieszczańskie mieszkania – toż to już wstyd i poruta. To samo, słownikowo, słowo, a inny kontekst znaczeniowy.

Albo weźmy takie węgierskie igénytelen. W słowniku to sympatycznie brzmiący niewymagający. Tyle, że w węgierskim igénytelen to burak, któremu jest wszystko jedno: mieszkać może w mieszkaniu lub w oborze, jeść z talerza albo z gazety, ubierać się w cokolwiek. Najbliższy temu słowu byłyby pewnie prymityw, nawet abnegat brzmi tu zbyt pozytywnie bo dopuszcza jakieś, ignorowane ale jednak być może istniejące, smak czy potrzeby estetyczne. Kto zna węgierski doceni smaczek dosłownie przetłumaczonego na węgierski zdania Proszę się nie trudzić, nie jestem wymagający: Ne fárodjon, igénytelen vagyok.

Esztéta to, znowu, według słownika, po prostu esteta. Tyle, że węgierskie słowo oznacza w zasadzie krytyka sztuki i do bycia esztétą można się spokojnie przyznawać w towarzystwie wywołując zapewne szmer uznania, a po polsku użyjąc tego określenia w stosunku do siebie ryzykujemy, w najlepszym razie, ośmieszenie się brakiem skromności a w gorszym wywołanie zażenowania wobec demonstracji tak bezkrytycznego pięknoduchostwa.

Każda z tych par słów jest oczywiście inna. Mimo tych różnic wspólna jest odmienność pomiędzy obrazem świata, jego pojęć i wartości doświadczanych przez użytkowników obu języków.

fajne ale miejscami nieco zawodne słowniki