Albert Wass, tajny feminista i romanofil

Idzie Sekler z synem do lasu drzewa rąbać. Rąbią, rąbią, aż tu naraz przypadkowo syn machnął siekierą i ojcu rękę odciął. -Synek, uważaj – na to ojciec – bo jak jeszcze raz to zrobisz to tak cię zdzielę w mordę, że popamiętasz!

Seklerzy często są bohaterami dowcipów. I tacy w nich są jak w tym powyższym: twardzi faceci. Węgrzy mają wobec nich kompleks bo Seklerzy postrzegani są jako super-Węgrzy, którzy się niczemu nie dają (w przeciwieństwie do miękiszonów zamieszkujących Węgry). Sama Seklerszczyzna, a także Siedmiogród, postrzegane są jako bastion autentycznej, nieskażonej węgierskości. Tam mniej odczuwalne mają być deprawujące wpływy nowoczesności pozwalając zachować dawną kulturę, to tam ludzie jeszcze chodzą (niekiedy) w strojach ludowych, a tamtejsza kuchnia jest bogatsza.

A teraz weźmy pisarza, który za swój temat weźmie właśnie Seklerszczyznę i Siedmiogród, będzie pisał o nich w kontekście rewizjonistycznym a w dodatku zostanie przez Rumunów skazany na karę śmierci za zbrodnie wojenne – nic dziwnego, że ten pisarz stanie się sztandarową postacią kultury obozu nacjonalistycznego. Zakup, posiadanie czy też czytanie jego książek to deklaracja polityczna. Rzecz jasna, chodzi o Alberta Wassa.

Jeden z licznych pomników Wassa, tym razem w Szarvas

Nie jest to autor, po którego spontanicznie bym sięgnął ale podjąłem już próbę wyjścia z mojej bańki i przeczytania paru jego książek. Padło na Farkasverem (Wilczy dół – pisałem o tym tu) oraz Adjátok vissza a hegyeimet! (Oddajcie mi moje góry – o tym natomiast tu). Pierwszą z nich przeczytałem z pewnym zainteresowaniem, taka rzetelna, przedwojenna powieść, druga natomiast, paroksyzm resentymentu i nienawiści, okazała się być dla mnie odrzucająca.

Od wielu ludzi słyszałem, że najlepszą powieścią Wassa jest trzytomowa Funtineli boszorkány (Czarownica z Funtinel). Po dłuższym okresie zbierania się do lektury w końcu zacząłem ją czytać – i przeżyłem szok bo okazała się to być hardcorową feminstyczną powieścią z sympatią mówiącą o Rumunach, zupełnie wolną od węgierskiego nacjonalizmu.

Tytułowa czarownica z Funtinel to niepiśmienna początkowo dziewczynka, potem kobieta. Choć jej narodowość nie jest jasno określona – podobnie do narodowości niemal wszystkich bohaterów książki – to z jej imienia Nuca można wywnioskować, że to Rumunka. Przybywa z daleka z ojcem, który buduje w lesie dla nich chatę. Zajmuje się on myślistwem, gdy jednak trafia do więzienia za udział w bójce, dziewczynka musi sobie w tych trudnych warunkach dawać radę. Z czasem okazuje się, że posiada nadnaturalne zdolności: mężczyźni, którzy próbują ją zgwałcić, umierają.

Mówi jej o tym cygańska wróżka, która sama przeżyła horror wielokrotnych gwałtów: To ty pomścisz nas wszystkie, za to co nam zrobili, te kogucie śmiecie, ci parszywcy, te świnie … Tak, to ty! Ty jesteś czarownicą, dziewczyno. (…) Kto z tobą śpi, ze śmiercią śpi. Kto ciebie pożąda, śmierci pożąda. Zepsujesz mu duszę i pod twoim spojrzeniem męski rozum rozpłynie się jak dym. Ty niesiesz zemstę, ty zbierasz zapłatę za to, co zrobili z dziewczynami kiedykolwiek na ziemi …

Jej życie nie będzie szczęśliwe. Pozna miłość – pokocha węgierskiego arystokratę, urodzi syna, który jednak zostanie jej odebrany. W międzyczasie szereg gwałcicieli straci z jej powodu życia a ona zyska sławę czarownicy. Szybko się zestarzeje i zniknie. Zawsze będzie jednak silną, niezależną kobietą.

Biorąc pod uwagę kto jest autorem, zaskakuje brak wątków nacjonalistycznych. Jak wspomniałem, narodowość większości bohaterów jest nieistotna wobec ich innych cech. Tam gdzie pojawiają się Węgrzy, nie są przedstawiani w pozytywnym świetle. Jeden z nich cały czas narzekający „przegrałem wojnę” poniekąd uosabia węgierską niemoc. Próby madziaryzacji nie-Węgrów przedstawione są z rumuńskiej perspektywy i to całkiem negatywnie.

Podobnie nieoczywisty jest przedstawiony w książce obraz chrześcijaństwa, w zasadzie nieodłącznego komponentu nacjonalizmu. W życiu Nuki nie ma boga. O religii w ogóle niemal nie ma mowy. Postaci księży, którzy się w niej pojawiają, są bezbarwne. Jedyna sympatyczniejsza spośród nich to były już ksiądz, obecnie bandyta, wyrzucony z kościoła przez biskupa, któremu nie podobały się jego, wygłaszane od serca i lubiane przez ludzi, kazania.

Książkę czyta się dobrze. Zgrzyta jedynie w kilku miejscach, na przykład przy cukierkowatym opisie świąt Bożego Narodzenia, czy też przy naiwnej próbie oddania jak Rosjanin próbuje mówić po węgiersku. Ale w sumie trudno było mi ją odłożyć.

Kiedy już ochłonąłem nieco z szoku, że coś takiego mogło wyjść spod ręki Wassa zastanowiło mnie jak szeroka jest świadomość charakteru tej książki z jednej strony w kręgach feministycznych a z drugiej wśród Rumunów. Wydaje się mi ona być ważna z obu perspektyw, bo nie wiem ile jest w literaturze węgierskiej tak mocnych feministycznych powieści, zwłaszcza z tego okresu, podobnie też, ile jest książek o tematyce siedmiogrodzkiej tak ciepło przestawiających rumuńskich bohaterów.

O Czarownicę z Funtinel zapytałem znajomą wykładowczynię gender studies. Słyszałam o niej, powiedziała, mówili mi, że powinnam ją przeczytać ale jakoś tego dotąd nie udało mi się zrobić. Femistyczna powieść? Coś takiego, nigdy bym nie pomyślała. Druga, profesorka historii, rzuciła mi krótko: Wass to faszysta, dlatego nie warto go czytać. Czy ta książka ma szansę trafić kiedyś do kanonu węgierskiej literatury feministycznej?

Próbowałem znaleźć jakiegoś badacza literatury by dowiedzieć się czegoś o recepcji książki w kręgach literaturoznawczych. Bądź co bądź to powieść o części obecnej Rumunii, specjaliści powinni więc o niej słyszeć. Zakładałem, że to niemożliwe, by książka mogła się ukazać po rumuńsku. Wass jest tam uważany za zbrodniarza wojennego a wyroku śmierci na niego nigdy nie uchylono mimo podejmowanych prób zmiany tego stanu rzeczy.

I tu niespodzianka: Czarownicę z Funtinel przetłumaczono na rumuński i wydano w roku 2000 pod tyułem Lângă Scaunul Domnului. Zrobiło to wydawnictwo Mentor, tłumaczem był Cornel Câlţea. Książka spotkała się z pozytywnym odbiorem krytyków, literaturoznawców no i samych czytelników, czego najlepszym dowodem jest to, że nigdzie nie można już jej dostać, choć byli i tacy, którzy wyrzucali tłumaczowi, że nie powinien był przekładać Wassa (źródło [HU]).

Wass napisał Funtineli boszorkány w 1959 roku żyjąc na emigracji dziesięć lat po napisaniu jadowitych Adjátok vissza a hegyeimet! Zaskakujące jak to wszystko kim był, co zrobił i co napisał mieściło się w jednym człowieku.

Reklama

Lot do Baku a przyszłość węgierskiej elity

Linia lotnicza oferuje bezpośredni lot z Budapesztu do Baku. Z powodu różnicy czasu między miastami w Baku jest trzy godziny później niż w Budapeszcie. Ile trwa lot jeśli rusza on z Budapesztu o 23:45 a ląduje w Baku o 5:30 rano miejscowego czasu?

To jedno z pytań, na które mieli odpowiedzieć uczniowie biorący udział w niedawnym krajowym badaniu kompetencji edukacyjnych. (Nie mogę sobie odmówić podania innego przykładu, który z pewnością wzbudził żywe emocje: co jest większego, dwie pizze o przekroju 18 cm czy jedna o przekroju 32 cm?). Przebadano trzysta tysięcy uczniów uczących się na 6, 8 i 10 poziomie edukacji (to termin używany na Węgrzech by uniknąć problemów łączących się z odmienną numeracją klas w różnych szkołach).

Wyniki, między innymi, pokazały, że poziom kompetencji w szkołach zawodowych dalej spadł. Przeciętny rezultat ucznia dziesiątego poziomu słabszy jest od komptencji ucznia szóstej klasy podstawówki. Łączy się to z tym niezaskakującym faktem, że do zawodówek trafiają ci uczniowie, którzy już wcześniej osiągali słasze wyniki. Analiza tej sytuacji, przeprowadzona w artykule w eduline.hu, na którym się tu opieram, wykazała ciekawą zależność.

Decydującym czynnikiem, mimo że najlepsze rezultaty na wszystkich poziomach osiągane są przez uczniów w Budapeszcie a najsłabsze na biednych północnych Węgrzech oraz północnej części Niziny Węgierskiej, jest jednak nie geografia ale rodzina. Na rezultaty osiągane przez uczniów o podobnym pochodzeniu nie ma wpływu to gdzie mieszkają. Decydują wskaźniki takie jak ilość książek w domu (mniej jak jedna półka to sytuacja bez szans) czy posiadanie komputera.

Pochodzenie wpływa też na plany uczniów: gdy rodzice posiadają wyższe wykształcenie, ponad 90% ich dzieci również planuje pójść na studia, gdy rodzice są po zawodówce tylko jedna trzecia ich dzieci ma takie plany.

Niby to oczywiste ale nie potrafię tego tak po prostu przyjąć. Dla mnie szalenie smutna konkluzją jest to, że struktura węgierskiego społeczeństwa kostnieje. Przyszłą wykształconą elitą będą dzieci obecnej elity. Trafić do niej z mniej wykształconych rodzin będzie trudno bo, jak widać z badań, szkoła nie niweluje różnic a je konserwuje. W debatach społecznych ten temat nie istnieje więc pewnie, przez jakiś czas co najmniej, nic się tu nie zmieni a kraj dalej będzie marnował talent, który urodzi się rodzinach mniej uprzywilejowanych posiadanym poziomem wykształcenia.

Niby uczniowie jednej szkoły a część ma z górki podczas gdy reszta pod górkę, źródło: Fortepan / Hámori Gyula

codziennik węgierski

Mój blog to blog subiektywny. Piszę o tym, co mnie zainteresuje, unikam tematów opisywanych przez główne media wychodząc z założenia, że jak kogoś Węgry interesują to sobie jakoś te rzeczy znajdzie, gdy jestem czymś innym zajęty na blogu zapada cisza. W tym kontekście pojawienie się bloga Codziennik węgierski jest wydarzeniem zdecydowanie pozytywnym zwłaszcza dla tych, którzy po prostu szukają wiadomości na temat Węgier raczej niż mojego subiektywnego odbioru tego kraju.

Autorka Codziennika posty wrzuca codziennie. Czasem jest to streszczenie wiadomości z mediów, czasami własny materiał (ostatnio o muzeum flipperów), czasem zestaw krótkich newsów zwanych tutaj szortami (np. tu). Są linki, są fotografie, zapowiedzi wydarzeń jak akcja Obejmij Dunaj. Nieocenione źródło informacji! Autorce życzę powodzenia i wytrwałości:)

Po gulaszu mangalica

Co by Krzysztof Varga na Węgrzech nie zobaczył to mu się to z jedzeniem skojarzy. Smakowicie opisana kuchnia węgierska, choć nie bez słowa ostrzeżenia przed jej potencjalnie zgubnymi skutkami dla zdrowia, jest tu kwintescencją węgierskości, którą próbuje opisać i pojąć.

MangalicaKrzysztofVarga

Czardasz z mangalicą to pewnego rodzaju sequel podobnie nieco kulinarnego już w samym tytule Gulaszu z turula. I tu i tu autor opowiada o współczesnych Węgrzech, których szuka pod pokrywą stereotypów. Jeździ po kraju, opisuje co widzi, opowiada historyjki, filmy, no i zdaje szczegółowe relacje z tego co je. Wizyty w restauracjach, jadłodajniach, bufetach i rynkach to kolejne stacje tej specyficznej węgierskiej pielgrzymki. Nie mogę odmówić sobie ot takiego cytatu:

Gdybym był wielbicielem płucek, to myślę, że by mi smakowały, tyle że nie jestem i sam nie umiem zrozumieć, dlaczego zamówiłem to dziwaczne danie o konsystencji szarej brei, danie, które obiektywnie rzecz biorąc jest dobre, ale subiektywnie ohydne, i wydaje mi się, że zamówiłem je wyłącznie po to, żeby móc o tym napisać.

Ale książka to dużo więcej niż przygody kulinarne Krzysztofa (znamy się więc po imieniu będę go nazywał). To unikalna możliwość posłuchania jego gadania o Węgrzech. Tak, gadania – miejscami czytając ją czuję się człowiek jakby siedział z nim przy (trzecim co najmniej) piwie a on, miejscami nieco nieporządnie, ale zawsze ciekawie opowiadał o tym kraju. Weźmy taki rodział pt. Węgierskie morze. W kawalkadzie pojawiają się tam – by szybko zniknąć ustępując miejsca następnemu – natępujące tematy: wędkarze w Akasztó, film Attili Janischa pt. Másnap, opis Tokaju i tamtejszej restauracji, Szeged i budynki zaprojektowane przez architekta Magyara, pomnik bohaterów pierwszej wojny światowej w Szolnoku (było u mnie o nim tu) – pomniki Trianonu – pomniki drugiej wojny światowej, książka Chłopcy z placu Broni, opis ośrodka pamięci w Hódmezővásárhely, Kiskunfelegyháza, chińskie sklepy, miejscowość Makó, niesamowita historia grupy trucicielek ze wsi Tiszakürt i Nagyrév, pizze nazwane imionami wodzów węgierskich, historia bandyty Pipás Pista, który okazał się być kobietą, muzeum Sándora Petöfiego, znów pomniki, Szeged – Győr – Pannonhalma, dania nazwane od pisarzy, Tapolca, Székesfehérvár, muzeum Trianonu w Tapolcy Várpalota, znowu pomniki – tym razem Trianonu, Orgovány aż wreszcie herbata. Tematy przechodzą jeden w drugi, jak to gadka przy piwie.

Są też bardziej skupione rozdziały jak ten o Danilo Kišu, który niemal w całości ma formę literackiego eseju, ale i tam znalazło się miejsce na inne tematy – w tym i katastroficzną przygodę kulinarną.

Czardasz z mangalicą to wielka mozaika i sam nie wiem co wśród masy ciekawych rzeczy podkreślić. Może to co Krzysiek pisze o węgierskim podejściu do ciała i starości pozbawionej wstydu, co widać w łaźniach:

Tutaj nikt nie wstydzi się swojego ciała umartwionego długimi dekadami życia, chudego jak rachityczny szparag albo wzdętego niczym wielka pomarańczowa dynia. Tu brzydkie ciało jest oczywistością, ponieważ tu nie dociera kultura masowa ze swoim tępym, bezrefleksyjnym zachwytem nad ciałem wytresowanym w fitness klubach, na siłowniach i w czasie joggingów, ciałem, które usiłuje sprawiać wrażenie, że nie poddaje się upływowi czasu, ciałem, które im starsze, tym młodsze udaje.

Wielkie wrażenie zrobiła też na mnie wspomniana historia kobiet-trucicielek, napiszę kiedyś o tym więcej. A jest tu takich zajmujących spotrzeżeń i opowieści dużo więcej.

Czytając książkę czuje się przyjaźń Krzysztofa z Andrzejem Stasiukiem. Chodzi mi nie tylko o ich przyjaźń w realu – to w końcu to oni razem mieli jeść kiełbasę, boczek i papryki, które Krzysiek jechał kupić do Miskolca kiedy miał wypadek – ale i powinowactwo między ich książkami. Jadąc do Badabag Stasiuka oraz Czardasz z mangalicą czytałem mniej więcej równolegle i uderzało jak bardzo te książki się dopełniają. Stasiuk pisze może o większej liczbie krajów a Krzysiek pisze tylko o Węgrzech/węgierskości ale za to wchodzi w temat głębiej. Ruszając w Europę Wschodnią zdecydowanie warto naczytać się ich książek.

Jest w Czardaszu pewien paradoks. Z jednej strony Krzysztof szuka prawdziwej, niestereotypowej węgierskości, która omija kodyfikację tańców ludowych, historycznych klisz, „bratanków” a z drugiej strony omija rzeczy nowe-kosmolityczne o szerszym niż tylko węgierski charakterze. Przyznaje się do tego pisząc na przykład o budapeszteńkim metrze:

Lecz mnie dzisiejsze podróże czerwoną linią nie przynoszą przyjemności, przemieszczam się tymi nowymi wagonami z taką mniej więcej emocją, z jaką jeżdżę metrem w Warszawie, czyli z żadną, za to smród i smutek niebieskiej linii pociąga mnie coraz mocniej. Zdając sobie w pełni sprawę ze swojego nostalgicznego skretynienia, z prawdziwą radością zanurzałem się ostatnio w groźne odmęty linii trzeciej, na której wciąż jeżdżą łysiejące i szczerbate składy radzieckie, zardzewiałe i prawie w moim wieku.

Czy te nowe metro to już mniej Węgry niż stare? Z pewnością też. Chętnie bym i o tym poczytał, choć wiem, że nie jest łatwo je opisać nie wpadając w kliszę blichtru nowoczesności.

W opisie Szegedu zabrakło mi historii Pisty Dankó, który ma tam pomnik. Może pojawi się w następnej książce. A co do kart węgierskich to zapraszam Krzyśka na partyjkę: na pewno Chłopak nauczy go jednej z gier, do których można je używaćJ

Krzysztof w jednym z rodziałów opisuje swoją nieudaną próbę napisania powieści dziejącej się w Budapeszcie. Zamieszcza to co zdołał wówczas napisać. Konkluduje:

Zrozumiałem, iż nie dojrzałem jeszcze do pisania prozą o Budapeszcie, do obleczenia moich budapeszteńskich doświadczeń w formę wiarygodnej fabuły, że umiem opisać to miasto w szkicu, eseju, może nawet czymś na kształt reportażu, ale w formie prozy nie umiem i jest to moje kalectwo.

Taniec z mangalicą to właśnie „coś na kształt reportażu”, rodzaj literatury podróżnej. Polecam? Absolutnie! Dla tych co chcą troszkę głębiej wejść w Węgry to fantastyczna okazja by posłuchać sobie (tę książkę się bardziej „słucha” niż „czyta”) kilku niesamowitych opowieści czy zaplanować indywidualną trasą przechadzki po którymś z węgierskich miast. A także wyszukać jedno z pewnie niezdrowych ale na pewno sycących dań do wypróbowania w jakiejś bardzo węgierskiej restauracji.

Węgry a Ukraina 2

Pisałem niedawno o stosunku Węgrów do wydarzeń na Ukrainie, jak odbijają się one w oficjalnej polityce? W sumie jest dość cicho. Na poziomie międzynarodowym minister spraw zagranicznych Martonyi stawia się na spotkaniach ministrów spraw zagranicznych Unii, NATO czy Grupy Wyszegradzkiej, gdzie nie wychyla się i przyłącza się do wszystkich oświadczeń, apeli i potępień.

Jeśli przyjrzeć się natomiast deklaracjom czysto węgierskim to ton jest już inny. Uderza, że uwaga jest udzielana w dominującym stopniu mniejszości węgierskiej na Ukrainie. Zapewnia się ją, że nie jest sama, potępia się ewentualne ataki na jej przedstawicieli, podkreśla jej trudne położenie. W razie potrzeby Węgry przyjmą wszystkich uchodźców węgierskiego pochodzenia (kwestia uchodźców nie-Węgrów jest dyplomatycznie przemilczana).

Mimo oświadczenia Martonyiego, że Węgry szanują jedność terytorialną Ukrainy wyczuwa się wysiłek, by zachować dystans. W jednym z oświadczeń Orbán nawet kuriozalnie stwierdził [HU], że Węgry „nie są stroną w konflikcie”.

Na stronie internetowej Fideszu w odniesieniu do Ukrainy znaleźć można artykuły, że Węgry podzielają stanowisko EU a także że podzielają stanowisko Grupy Wyszegradzkiej, oraz apel, by Ukraina nie była tematem kampanii wyborczej (o tym zaraz więcej).

Socjaliści są bardziej bojowi. Znaleźć tam można informacje o przygotowywanej deklaracji parlamentu z ważnym sformułowaniem „Ukraina nie może być kolonią Rosji” a także krytyka Orbána za pasywność wobec wydarzeń, nazywany jest wręcz tchórzem.

LMP (Polityka Może Być Inna) domaga się zwołania nadzwyczajnego posiedzenia parlamentarnej komisji spraw zagranicznych oraz samego parlamentu. Jest zatroskana ukraińską ustawą językową.

Na stronie Együtt 2014 dominują zdjęcia z weekendowej pikiety przed ambasadą rosyjską. Rząd ma bronić ukraińskiej niepodległości.

Jobbik głosi, że rząd ukraiński jest nielegalny i szownistyczny. Rząd (węgierski) za mało troszczy się o zakarpackich Węgrów: „Martonyi musi odejść”. Kryzys natomiast może stworzyć „historyczną okazję by satysfakcjonująco a może nawet ostatecznie uporządkować sytuację Węgrów zakarpackich” [HU].

By zrozumieć te reakcje trzeba znać szerszy kontekst polityki węgierskiej. Rządowa retoryka „walki o niepodległość” zakłada wyzwolenie od wpływów EU i – szerzej – zachodu („nie będziemy kolonią” – to do tego hasła nawiązują socjaliści) a także „otwarcie na wschód”, do czego zalicza się nagła decyzja powierzenia rosyjskiemu Rosatomowi rozbudowy elektrowni jądrowej w Paks. Ukraińska walka o uniezależnienie od wpływów Rosji i spektakularny wybór europejski obnaża żałosność propagandy rządowej: Bruksela to krytyczne oświadczenia a w najgorszym razie rozważania na temat zawieszenia prawa głosu Węgier, Rosja to inwazja a przedtem setka zabitych przez prorosyjskiego autokratę. Powstanie 1956 roku, do którego rząd się chętnie odwołuje przypomina niestety bardziej walki na Majdanie niż słowne zapasy Orbána w parlamencie europejskim.

Ponadto niepoprzedzone żadnymi konsultacjami energetyczne uzależnienie Węgier od Rosji na długie lata w kontekście wydarzeń ukraińskich nabiera złowieszczego znaczenia. Nic dziwnego, że Fidesz wolałby by Ukraina nie pojawiała się w wyborczej propagandzie.

Inaczej widzi to opozycja, która w kryzysie ukraińskim widzi możliwość punktowania rządu.

A sam Jobbik, który w ocenie wydarzeń na Ukrainie podziela raczej punkt widzenia Rosji, zdecydował się, jak zwykle, atakować rząd z prawej strony. Jobbik ma sojuszników: w skrajnie prawicowej Echo TV w jednym z programów prowadzący wezwał niedawno [HU] do przygotowań do zajęcia Zakarpacia.

Przyszło mi głowy, że gdyby Putin chciał rozbić jedność Europy mógłby zaoferować Węgrom zajęcie Zakarpacia, Polsce Lwów i okolice a Rumunii Bukowinę. Ktoś mógłby się skusić na „ochronę swojej mniejszości w obliczu rozpadu państwa”. W tej chwili wydaje się to być polical fiction ale kto przewidywał inwazję Krymu miesiąc temu? Z tych trzech krajów najbardziej skłonne przyjąć tę hipotetyczną propozycję wydają się być Węgry, gdzie trenowany latami odruch warunkowy na słowo „Trianon” to nader często bezkrytyczny impuls rewizjonistyczny. Obyśmy nie musieli obserwować testu mądrości politycznej Węgrów – i pozostałych krajów – na żywo.

Węgrzy o Ukrainie

Kontrast pomiędzy odzewem na wydarzenia na Ukrainie w Polsce i na Węgrzech jest uderzający.

Zacznijmy od ilości i jakości materiałów mediach. Dokładnie nie sposób wyliczyć ale odnoszę wrażenie, że media węgierskie zauważyły co się dzieje w Kijowie jakiś tydzień później niż zaczęły pisać o tym media polskie. Rzecz jasna i przedtem pojawiały się na ten temat wzmianki ale był to podobny poziom informacji jak relacje z, dajmy na to, Wenezueli. Waga tego co się dzieje dotarła do tutejszych mediów – i czytelników – z opóźnieniem.

Zresztą i w tej chwili media poświęcają Ukrainie mniej uwagi. Zdaje się, że na Ukrainie albo wcale nie ma albo są jedynie śladowe ilości dziennikarzy. W radio słyszałem już relacje węgierskiego biznesmena mieszkającego w Kijowie a także węgierskiego aktywisty mniejszościowego, nie spotkałem się natomiast ze sprawozdaniami korespondentów.

Zdecydowanie mniejszy jest odbiór społeczny wydarzeń. Wiem o dwóch niedużych demonstracjach poparcia Majdanu, na których, jak słyszałem, pojawili się głównie ukraińscy studenci. W rozmowach wyczuwa się raczej obawę przed ewentualnymi skutkami wydarzeń dla Węgier niż solidarność z ludźmi walczącymi o lepszy los. Nie spotkałem się z żadnymi akcjami pomocy.

Co ciekawe, analitycy i politycy zachowują się podobnie. Jak to bywa w przypadku niepokojów na Ukrainie pojawiają się dyżune tematy dostaw gazu (żeby tylko nie było zakłóceń) oraz ewentualnych uchodźców (żeby tylko się tu nie pojawili). Nowością tym razem jest troska o los mniejszości węgierskiej na Ukrainie. Niedawno ważny polityk Fideszu oświadczył, że Węgry przygotowane są na przyjęcie całej tej mniejszości (według wikipedii chodzi o 156 tysięcy ludzi). Między wierszami czuje się, że pozostali uchodźcy powinni próbować innych krajów.

Sama większość węgierska próbuje zachować równy dystans w stosunku do Janukowicza oraz opozycji. (Tak na marginesie, dotąd nie spotkałem się w mediach polskich z informacjami na temat reakcji Polaków żyjącach na Ukrainie na wydarzenia, a jest ich tam przecież sporo bo 144 tysiące).

W komentarzach dużo więcej jest pragmatyzmu/realizmu/cynizmu (wybierz sam). W stosunku do Rosji dość często słychać głosy zrozumienia. Podkreśla się obecność ekstremistów wśród demonstrantów.

W sumie dystans. Warto jednak zwrócić uwagę, że poza tendencją do zamykania się we własnym podwórku, do którego należą Węgry mieszkający w krajach sąsiednich, Ukraina gra dla Węgrów inną rolę niż dla Polaków. Dla tych pierwszych to dość przypadkowy sąsiad bez związków historycznych. Dla tych drugich to sąsiad kluczowy zarówno z geopolitycznego punktu widzenia a także z powodu więzi historycznych i kulturalnych. Sądzę, że gdyby coś się stało w Rumunii czy na Słowacji zainteresowanie węgierskie byłoby sporo większe.

trafika

Jak już pisałem, na Węgrzech zmienił się system sprzedaży wyrobów tytoniowych. Oficjalnie kupić je można wyłącznie w trafikach a nie jak poprzednio gdziekolwiek – w sklepie, w kiosku, barze, na stacji benzynowej (chyba, że w lktórymś z tych miejsc trafikę otwarto), a w dodatku trafik jest mniej niż poprzednio oferujących papierosy miejsc: docelowo ma być ich pięć-pięć i pół tysiąca zamiast dotychczasowych 42 000 miejsc gdzie sprzedawano papierosy. 

trafika w Budapeszcie

Trafiki mają jednolity wygląd jak na powyższym zdjęciu. Logo z dominującym ciemnobrązowym, tytoniowym kolorem, liternictwo nawiązujące do lat trzydziestych, okno, przez które nie można zajrzeć do środka (troszkę sexshopowy feeling), symbol „18”, informacja z godzinami otwarcia są wszędzie takie same. Żadnych reklam. Określają to regulacje, z którymi można się zapoznać na stronie Nemzeti Dohánykereskedelmi Nonprofit Zrt [HU] (Narodowy Handel Tytoniem, Spółka Zamknięta), która podaje też wszystkie pozostałe informacje dotyczące handlem wyrobami tytoniowymi.

I tak, w trafikach poza wyrobami tytoniowymi sprzedawać wolno jedynie losy loterii, alkohol, napoje, w tym i energetyczne, kawę i prasę. Na sprzedaż pozostałych artykułów trzeba mieć osobną zgodę.

Osób do lat 18 nie wolno obsługiwać a nawet wpuszczać do trafik. Warto przypomnieć, że cała reforma handlu wyrobami tytoniowymi prowadzona jest pod hasłami ochrony nieletnich.

Trafiki nie mogą być mobilne, co ma taką konsekwencję, że na letnich festiwalach nie można kupić papierosów [HU]. Nie mogą znajdować się w określonej odległości od instytucji takich jak szkoła, przedszkole czy apteka. Trafiki nie mogą być częścią innego sklepu, muszą mieć niezależne wejście z ulicy.

Od dawna już zakazana [HU] jest sprzedaż papierosów w instytucjach oświatowych, zdrowotnych, zajmujących się opieką społeczną a także opieką nad dziećmi

Pod koniec maja Viktor Orbán dostał nagrodę od Światowej Organizacji Zdrowia za wprowadzenie zakazu palenia w miejscach publicznych [HU]. Obecna reforma nie jest idealna, poza bezczelnym kumoterstwie przy rozdziale licencji i pełnym poddaniem się lobbingowi firmie tytoniowej Continental, o których pisałem, problemem jest przemyt papierosów (mam na ten temat informacje z pierwszej ręki od palących ukrańskie papierosy mieszkańców wioski w północno-wschodnich Węgrzech), w niektórych miejscach trafiki powstały w bezpośrednim sąsiedztwie szkoły czy instytucji zdrowotnej, co wywołało protesty, w bardziej komercyjnie intratnych miejscach ulokowane są po 2-3 trafiki podczas gdy w szeregu miejscowości nie ma ani jednej z nich. Mimo to Węgry poczyniły obecnie istotny krok do ograniczenia palenia, gratulacje.

różnice pol-węg: nie tylko ja się dziwię

Na blogu Czy Europa pojawił się jakiś czas temu wpis zatytułowany O różnicach między Węgrami a Polską. Autor dzieli się swoimi wrażeniami z niedawnego pobytu na Węgrzech wyliczając pięć różnic między Węgrami a Polską. Ne streszczam ich, poczytajcie sobie sami.

Wpis zauważam z przyjemnością, miło spotkać innych ludzi, których też takie większe-mniejsze różnice potrafią zainteresować.

tajny kod butelkowy

Cudzoziemcy są nieodmniennie zadziwieni gdy dowiadują się jak na Węgrzech oznacza się butelki z wodą mineralną. Niezależnie bowiem od producenta niebieska nakrętka oznacza wodę gazowaną, różowa niegazowaną a zielona lekko gazowaną.

teraz chyba już jasne gdzie stoi woda z gazem i gdzie bez gazu

Podobnie dziwią się tylko Węgrzy gdy się dowiedzą, że gdzie indziej tego systemu nie ma. Mnie on niezmiennie bardzo urzeka.

Postanowiłem się dowiedzieć skąd się wziął. Napisałem do Węgierskiego Stowarzyszenia wód mineralnych – i dostałem odpowiedź, w dodatku osobiście od Tibora Fehér, w swoim czasie dyrektora zakładów Theodora w Kékkút, jednego z najważniejszych producentów wody mineralnej.

Napisał, że gdy w połowie lat 80-tych zaczęli produkować wodę mineralną bez gazu w butelkach plastikowych zdecydowano, że najbardziej pasuje do niej pastelowy róż. Uprzednio już do wody z gazem stosowano kolor niebieski i tak więc powstał zrąb systemu. Oznaczenie kolorem zielonym podobnie pochodzi z Kékkút, gdzie wprowadzone je w końcu lat 90-tych.

Ciekawostką jest, że system nie ma podstawy w jakimś zarządzeniu ale w zwyczaju, którego wszyscy zaczęli przestrzegać. Piękny przykład pożytecznej samoregulacji.

budapest protokoll

Budapest protokoll to książka z gatunku political fiction. Jest w niej wszystko: światowy spisek, bieżąca polityka, historia, służby, miłość i Węgry, gdzie właśnie waży się los świata. W sumie spora gratka dla uzależnionych od polityki, maniaków powieści
sensacyjnych, wielbicieli teorii spiskowych no i miłośników Węgier
oczywiście, rzecz dla nich nie do przepuszczenia.

Książkę, jak wypada, czyta się z wypiekami na twarzy i obgryzionymi palcami. Jest to typ lektury, przez które zarywamy noce. No ale może powinienem zakończyć tę część reklamową i podać parę konkretów.

Rzecz dzieje się w niedalekiej przyszłości. Unia Europejska wybiera swojego prezydenta w bezpośrednich wyborach odbywających się po kolei we wszystkich krajach członkowskich. Kampania na Węgrzech jest tłem wydarzeń.

W kraju władzę przejmuje właśnie skrajna prawica. Aczkolwiek nazwy ugrupowań oraz nazwiska polityków są zmyślone analogie są oczywiste: chodzi o organizacje typu Jobbik oraz Gwardia Węgierska.

Zgodność szczegółów występujących w książce – i chodzi tu o wiele więcej niż tylko o ugrupowania polityczne – potęguje wrażenie lektury. Wiemy, że choć mowa jest o zmyślonych zdarzeniach to niewiele oddziela tę fikcję od naszej rzeczywistości.

Główny bohater, dziennikarz Alex, znajduje się w centrum wydarzeń potencjalnie prowadzących do odrodzenia bezpośrednich spadkobierców nazizmu w Europie. Odrzuca dotychczasową postawę obserwatora, którą przyjął jako korespondent prasowy, i czynnie włącza się w wydarzania. Dalszych szczegółów nie podaję, żeby nie psuć przyjemności czytania książki. Dodam tylko, że książkę kończy happy end, naziści przegrają, a wygrają z grubsza liberalne wartości europejskie – no i tajne służby.

Alex nieprzypadkowo jest dziennikarzem. Jest nim również autor książki, Adam Lebor, korespondent Economista mieszkający tutaj, o którym zdarzyło mi się zresztą pisać. Dziennikarz to dziennikarz a nie pisarz i choć książką czyta się świetnie to powodem nie są głównie walory literackie – postaci na przykład nie są nakreślone tak finezyjnie jak w Grzesznym Budapeszcie – ale emocjonująca akcja z wplecionymi w nią elementami rzeczywistości wychwyconymi przez autora w ramach jego pracy dziennikarskiej. Budapest protokoll jest sprawnie napisaną książką ale niczym więcej.

Powieść jest do przeczytania po węgiersku i w angielskim oryginale. Co do tłumaczenia to Śliwka kręciła nosem, że dość drewniane. Mnie uderzyło bezkrytyczny przekład fragmentów, które mają sens dla obcojęzycznego czytelnika ale nie dla Węgra, np. informacja, że Węgrzy podają najpierw nazwisko a potem imię. Ale mimo tych zgrzytów książka mną zakręciła, polecam.