W czasie niedawnej wizyty w Warszawie Orbán rzucił dowcipem. Komentując polskie stulecie niepodległości powiedział: przynajmniej coś dobrego wtedy się stało. Chodziło mu rzecz jasna o Trianon, na mocy którego Węgry utraciły dwie trzecie terytorium. O tym, że również wówczas odzyskały niepodległość, się nie zająknął.
W węgierskiej narracji historycznej niepodległość jest tak ważna jak w Polsce. Największe święta narodowe to rocznica wybuchu powstania 1848 a potem rewolucji 1956 roku. W obecnej walce z “Brukselą”, którą rząd bohatersko toczy odwołań do walki o wolność nie brakuje. A kiedy niepodległość nadeszła, Węgrzy obchodzą żałobę.
Dla osób, które nieco poznały Węgry nie ma w tym niczego zaskakującego. Tutejsza historia jest na tyle powikłana, że, w porównaniu z Polską, Węgrzy mało się nią zajmują. W rodzinach nie ma tradycji opowiadania o przeszłości, Węgrzy nie mają swoich bohaterów, z wieloma rzeczami z historii nie wiedzą co zrobić.
Mało książek lepiej pomaga zrozumieć ten specyficzny stosunek Węgrów do historii jak monografia Krisztiána Ungváryego pt. Budapest ostroma czyli Oblężenie Budapesztu.
Samo oblężenie było istotnym epizodem w historii drugiej wojny światowej. Trwało 102 dni a intensywność walk porównywalna była z bitwą stalingradzką przy czym w ich trakcie w Budapeszcie przebywało 800 tysięcy ludności cywilnej. Oblężenie, które trwało do 13 lutego 1945 roku, związało znaczące siły radzieckie i spowolniło ich posuwanie się w kierunku Berlina. W marcu, kiedy siły radzieckie były już 60 kilometrów od Berlina, połowa wszystkich niemieckich sił pancernych operowała jeszcze na terenie Węgier.
Węgrzy obecni w Budapeszcie podczas oblężenia występowali w bardzo różnych rolach. Zacznijmy od żołnierzy. Mieszanymi niemiecko-węgierskimi siłami broniącymi miasta dowodzili Niemcy. Poszczególne oddziały węgierskie znajdowały się pod bezpośrednią komendą niemiecką, węgierskie dowództwo obrony nie miało nic do powiedzenia.
Wielu żołnierzy, czy też nie widząc sensu obrony czy też kalkulując, że zwiększa to ich szanse na przeżycie, przeszło na stronę oblegających. Żołnierzy do walki u boku Armii Czerwonej werbowano też spośród jeńców. Ci stawali przed niełatwym wyborem: walka przeciwko byłym towarzyszom broni czy też niewola w Związku Radzieckim. Jak wyliczył Ungváry (bardzo wysoka) śmiertelność była taka sama w obu przypadkach.
Warto dodać, że formalnie Węgry znajdowały się pod okupacją niemiecką a próba zmiany frontu podjęta przez regenta Horthyego w październiku 1944 roku zakończyła się niepowodzeniem. Już wówczas wszyscy żołnierze musieli sobie odpowiedzieć na pytanie wobec kogo powinni być lojalni.
Węgierscy strzałokrzyżowcy nominalnie kierowali administracją cywilną oraz zorganizowali część oddziałów. Wielu z nich, nie zważając na walki, oddawało się prześladowaniu Żydów, których, między innymi, mordowano nad Dunajem wrzucając trupy do wody. Odznaczył się wśród nich były franciszkanin ojciec Kun, który paradował z pistoletem przy habicie organizując tortury i mordowanie Żydów.
Masy cywili były nieprzygotowane do oblężenia. Władze nie poczyniły żadnych planów na wypadek walk w mieście, jeszcze w listopadzie zapewniano, że do nich nie dojdzie. Nie zorganizowano ewakuacji. Pojawienie się wojsk radzieckich było zaskoczeniem: w pewnym momencie patrol radziecki zjechał do miasta wagonikiem kolejki zębatej budząc zdumienie wśród przechadzających się spokojnie cywili. Cierpienia ludności nie skończyły się z końcem walk jako że żołnierze Armii Czerwonej dopuszczali się niezliczonych gwałtów a wiele osób wywieziono na „maleńką robotę”, z której nie wszyscy wrócili.
Ruch oporu nie miał znaczenia militarnego, odznaczył się jednak w aktach sabotażu, ratowania zagrożonych a także akcjach zbrojnych skierowanych przeciwko strzałokrzyżowcom. Niektóre organizacje, np. KISKA, formalnie część struktur obrony, były zinfilitrowane przez ruch oporu w takim stopniu, że strzałokrzyżowcy im nie dowierzali i w końcu zarządzili ich rozwiązanie. Szereg grup zostało zdekonspirowanych przez tajną policję, ich członkowie poddawani byli torturom i skazywani na śmierć. Częścią ruchu oporu były grupy komunistyczne. Syjoniści w pierwszym rzędzie zajmowali się ratowaniem ludzi, w tym celu produkowali gigantyczne ilości fałszywych dokumentów.
Żydzi cierpieli najwięcej spośród ludności cywilnej. Terror oblężenie potęgowało zamknięcie w getcie i bezbronność wobec szalejących strzałokrzyżowców co rusz popełniających kolejne zbrodnie.
Która z tych grup reprezentuje prawdziwie węgierską historię? Gdzie byli bohaterzy a gdzie zdrajcy? Do kogo się przyznawać a kogo wstydzić? Czy to było wyzwolenie czy podbicie Budapesztu?
Na te pytania nie ma łatwej odpowiedzi. Tak jak nie ma łatwej narracji w węgierskiej historii. Stąd ta cisza nad nią.
Środowiska skrajnej prawicy od kilkunastu lat organizują obchody rocznicy próby wyrwania się z oblężenia podjętej przez resztki sił obrońców 11 lutego pod nazwą Dzień honoru. Jak zauważył Ungváry, nie o honor tu chodziło ale o strach przed niewolą radziecką: takie próby wyrwania się z oblężenia podejmowano tylko na froncie wschodnim, na zachodzie po prostu się poddawano. To upamiętnienie w jednoznaczny sposób przyjmuje perspektywę niemiecką czy strzałokrzyżowców, jakby na to nie spojrzeć, nazistowską.
Ungváry przypomina postać generała dywizji Gerhada Schmidhubera, który zapobiegł przygotowywanej przez SS i strzałokrzyżowców masakrze getta umożliwiając zamkniętych w nim 70 tysiącom ludzi dotrwanie do końca wojny. Uważa, że upamiętnienia skupiające się na tej postaci mogłyby zjednoczyć ludzi o różnych poglądach. Jak pisze, żadna z sił politycznych jednak nie poparła tej inicjatywy, oblężenie Budapesztu pomijane jest generalnie ciszą.̣
***
Książka doczekała się siedmiu wydań na Węgrzech, dwóch w Niemczech, dwóch w Wielkiej Brytanii i dwóch w Stanach. Czas na tłumaczenie na polski.