humor niewerbalny

Marzy mi się wystawa humaru w sztuce niewerbalnej. Zabawna muzyka, rozśmieszające obrazy, prowokujące do uśmiechu rzeźby, wywołujący parsknięcia taniec, takie mniej więcej rzeczy. Zadnej anegdoty, żadnej doSŁOWNOSCI, zero werbalizmu. Cenię humor bo nie da się go udawać, zgrywać, ukrywać po powłoką „artystyczności”. Albo coś jest śmieszne – albo nie, śmieszności nie da się nikomu wmówić.

Wystawa będzie czy też jej nie będzie, nie sądzę, żeby tu dużo ode mnie zależało. Ale wiem kogo z Węgier bym na pewno na nią polecał: Gábora Gerhesa.

GGelromlottosszeadas1

Zepsute dodawanie


Gerhes zajmuje się fotografią. Jego zdjęcia są dla mnie jednocześnie niepokojąco metafizyczne – i śmieszne.

GGonmagahiteben

Mężczyzna pragnący zanurzyć się w swojej wierze


Z kim bym ich nie oglądał śmiejemy się. Humor jest poniekąd absurdalny, bierze się z interwencji Gerhesa w fotografowaną rzeczywistość, którą kreuje albo też przetwarza już po sfotografowaniu nieodmiennie wybudzając uczucie sztuczności. Tytuły, których zresztą nie bardzo lubię, tę dziwność podkreślają.

GGbizonytalankimenetelu

Fotografując działania o niejasnym rezultacie


Przedmioty, a raczej rekwizyty, odzież osób na fotografiach są w widoczny sposób dobrane, teatralne. Tła są zaaranżowane albo generowane komputerowo. Zwykłe rzeczy takie jak drzewo czy dom nie sprawiają wrażenia codzienności.

GGemegewechter

Ja i J (Wechter)


GGidegenakertben

Obcy w ogrodzie

GGletakartharcosok

Zakryci bojownicy


GGfatherandmeatwork

Z ojcem przy pracy


Gerhes ma właśnie wystawę w mojej ulubionej galerii fotografii Vintage, na której stronie internetowej można znaleźć więcej prac Gerhesa. Jedna tylko praca przypomina mi jego fotografie, pozostałe, już dużo luźniej przynależące do jakże bliskiej mi sztuki humoru niewerbalnego, to owalne, nieregularne formy wykonane z białego plastiku z niebieskimi obrysami postaci. Pracy fotograficznej zrobiłem zdjęcie przy pomocy komórki, oto ono (pardon za jakość):

GGwystawa

Marzy mi się, żeby mieć jakąś pracę Gerhesa w domu.

Reklama

posyłam Saszy „Kobietę na froncie”

Pisałem kiedyś o gwałtach Armii Czerwonej dokonywanych na kobietach na Węgrzech w 1945 roku. Jak napomknąłem wówczas, niezwykłą książkę w relacją jednej z tych kobiet (Alaine Polcz: Asszony a fronton, po polsku Kobieta na froncie) wydało wydawnictwo Pont. Dowiedziałem się od Andrei Pető zajmującej się tym tematem, że w Rosji nikt tego tematu nie bada i że w zasadzie nie ma też dostępu do archiwów w tym kraju.

Niedawno poznałem kolegę z Memoriału i pomyślałem, że a nuż będzie mógł on pomóc znaleźć jakieć materiały na ten temat i badaczy zajmujących się nim. Powiedział, że się rozejrzy a ja ze swej strony obiecałem Saszy, bo tak się nazywa, że poślę mu książkę Polcz, która wyszła też po rosyjsku. Zamówiłem i akurat wczoraj przyszła pocztą, w przysłym tygodniu kolega ma zawieźć ją do Moskwy. Ciekaw jestem czy coś z tego wyniknie.

Marina Litwinowicz pobita

Jak napisała dzisiejsza Rzepa w Moskwie "nieznani sprawcy" pobili Marinę Litwinowicz.

Rosja: pobita dziennikarka

Marina Litwinowicz, redaktor naczelna strony
internetowej Prawda Biesłanu i asystentka lidera opozycyjnego
Zjednoczonego Frontu Obywatelskiego Garriego Kasparowa, została
brutalnie pobita w poniedziałek wieczorem w Moskwie. – Na pewno nie
była to grabież. Miałam przy sobie notebooka, telefon komórkowy i
pieniądze. Nic nie zginęło. Myślę, że było to ostrzeżenie związane z
moją działalnością zawodową – opowiadała później Litwinowicz.
Dziennikarka prowadzi dochodzenia w sprawie ataków terrorystycznych na
szkołę w Biesłanie i Teatr na Dubrowce.

pap

Gazeta nie wspomina, że Marina jest jedną z ważnejszych blogerek w Rosji. Popularność jej bloga mierzy się nie tylko wysoką liczbą odwiedzin, w swoim czasie na zamieszczone tam wezwanie do udziału w nielegalnym proteście przeciwko diedowszczyźnie (coś jak fala w Polsce ale okrutniejsza, bezpośrednią przyczyną pikiety było przypadek rekruta, któremu po wielogodzinnym biciu i nieudzieleniu pomocy lekarskiej musiano amputować nogi i genitalia) wzięło udział 300 osób, co jak na Rosję obecnie to dużo. Jej zainteresowanie Dubrowką, Biesłanem oraz właśnie ten protest przeciwko porządkom panującym w armii oczywiście się komuś nie podoba, pobicie Mariny jest próbą jej uciszenia. Warto pamiętać o takich ludziach jak Marina, Rosja to nie tylko Putin i jego naszyści.

przyszli liderzy

Od paru lat tak się złożyło, że biorę udział w ocenianiu aplikacji na międzynarodowy konkurs dla przyszłych liderów. Uczestniczą studenci z Czech, Bułgarii (Uniwersytet Amerykański), Polski i Węgier. Rzecz jednocześnie wyczerpująca i fascynująca. Aplikacje są wybrane i każdy ze studentów jest w jakiś sposób niezwykły. Wybór jest dokonywany wsród gorących dyskusji między członkami komisji.

Parę rzeczy zwykle rzuca mi się w oczy. Pierwsze to jak bardzo zmieniła się sytuacja studentów. Kiedy chodziłem na uniwersytet (słodkie lata osiemdziesiąte) panowała beznadzieja i szarzyzna. Po moim dość burzliwym liceum lata studenckie były sporym rozczarowaniem. Obecnie widać jak roznosi tych co bystrzejszych, jak starają się, jakie mają możliwości. Co chwila w aplikacjach napotykam się na zdania w rodzaju "początek studiów na uniwersytecie był dla mnie oszałamiającym przeżyciem". Masa ludzi mówi kilkoma językami – i jest to całkiem normalne. Za moich czasów angielski, którym ktoś potrafił się jakoś porozumieć był już rzeczą wartą uznania. No i ta ambicja, która nie dość że nietajona to jeszcze mająca konkretne cele. Gdy ja byłem studentem kolega w spółdzielni studenckiej zarabiał tyle co jego ojciec docent na politechnice. Choć zarobki to nie wszystko to nieuchronnie dawało to inną perspektywę "dorosłego życia".

Ciekawe też są różnice między krajami. Studenci z Bułgarii są zawsze najciekawsi. Połowa studentów na uniwersytecie amerykańskim to Bułgarzy, reszta pochodzi głównie z krajów bez większych perspektyw takich jak Serbia, Albania, Mołdawia czy też Kirgizja. Ponieważ uniwersytet jest często jedyną szansą dła młodych ludzi z tych krajów dostają się do niego najlepsi, najaktywniejsi, najdojrzalsi. Z pozostałych krajów jest mieszanka dzieci elit – czytałem na przykład list polecający napisany przez byłego ministra "przyjaciela rodziny", który zna aplikanta od niemowlęctwa – oraz niezwykle zdolnych studentów z nizin społecznych. Wyczuwa się różnicę w systemach edukacyjnych: studenci z Węgier częściej, jak mi się zdaje, toczą życie ograniczone do uniwersytetu, Polacy bardziej bywają zaangażowani w sprawy spoza szkoły. Słowacy studiujący w Czechach są zwykle nadzwyczaj imponujący. Sporo studentów, zazwyczaj z domów elitarnych, bardzo zajmuje się sobą i swoją karierą: aktywność społeczna to dla nich przyjmowanie studentów w ramach wymian zagranicznych albo uczestniczenie w kole naukowym czy też klubie biznesowym.

Choć, jak wspomniałem, praca jest wyczerpująca i dość parszywie płacą za nią, jakoś jednak co roku na nowo podejmuję się zadania. Niezwykłe jest obcowanie z tymi ludźmi, nawet poprzez papier aplikacji.

Bush historyk Węgier

Zwykle nie zajmuję się relacjonowaniem prasy węgierskiej bo jak kogoś ona interesuje to niech sobie ją sam poczyta, mnie takie streszczenia nie bawią. Wolę pisać o rzeczach mniej spektakularnych ale za to takich, których sam doświadczam. Tym razem jednak nie wytrzymałem. Oto historia zrelacjonowana wczoraj na portalu Index.hu.

Tytuł ("Bushowi pomyliły się 1848 z 1956") wyjaśnia wszystko. Chodzi rzecz jasna o daty dwóch powstań ważnych dla tożsamości Węgrów. Gafa prezydenta miała miejsce podczas uroczystości, która odbywała się w Kongresie dla uczczenia rocznicy powstania 1848 roku. W trakcie przemówienia z tej okazji Bush określił przypadającą właśnie rocznicę jako "pięćdziesiątą" (orginalny tekst dla dociekliwych można poczytać sobie tu). Najprawdopodobniej, spekuluje Index, Bushowi pomyliły się te dwie daty ponieważ niedawno podczas spotkania z premierem Węgier otrzymał zaproszenie na zbliżające się obchody 50tej rocznicy 1956 roku, rozróżnienie pomiędzy dwiema rocznicami, wygląda na to, okazało się ponad siły prezydenta.

Węgrzy nie protestują, nie szydzą, nie pomstują. Ambasador węgierski tłumaczy Busha mówiąc, że uroczystość tak naprawdę dotyczyła obu rocznic, więc nic się nie stało. A co ma zrobić w takiej sytuacji mały kraj otoczony przez masę innych niedużych krajów również pretendujących do miana przyjaciół Ameryki?

nie tym razem

Nie wygląda na to, że spotkanie blogerów budapesztańskich dojdzie tym razem do skutku ale nie szkodzi. Co się odwlecze to nie uciecze. Dziękuję za pozytywne reakcje, spróbuję zrobić coś później. Na pomysł rzecz jasna nie mam patentu więc jeśli ktoś miałby ochotę zainicjować coś sam to niech to oczywiście robi.

spotkajmy się!

Rodacy Budapesztańscy! Blogerzy naddunajscy! Budapeszt subiektywnie, Conieco, Peyolte i inni, spotkajmy się!

Porozmawiajmy o lekarzach dla dzieci i o samych dzieciach, kapuście kwaszonej, twarogu, langoszach, łaźniach budapesztańskich, parkach, wyborach, języku, nowych tramwajach a przede wszystkim o niemożliwych a zarazem fantastycznych Węgrach (i Węgierkach:)

Proponuję park Millenáris (za Mamutem, którego każdy zna) w sobotę o 16tej, w ładną pogodę plac zabaw, w deszcz Pałac Cudów (Csodák Palotája), bo jak rozumiem prawie wszyscy mają jakieś dziecko do zabawiania. Niech każdy ma coś polskiego albo związanego z blogami żebyśmy się jakoś poznali.

Napiszcie jeśli się wybieracie do <jezw@poczta.pl>.

Do zobaczenia!

15 marca i kokarda czyli rozetka

Dziś święto narodowe (rocznica powstania 1848 roku) i z tej okazji nie pracujemy a Chłopak nie poszedł do przedszkola. Za to wczoraj miał w przedszkolu okolicznościowe uroczystości i z tej okazji poszedł ubrany w białą koszulą z przypiętą rozetką, która tutaj nazywa się kokarda. Kiedy wrócił na koszuli obok rozetki miał też zupę ale nie o tym chciałem.

Rozetka, która wygląda jak na tym właśnie obrazku (na zdjęciu egzemplarz Chłopaka) to interesujące zjawisko. Nosi się ją tutaj właśnie na rocznicę rewolucji 1848 i jest to nadzwyczaj popularna rzecz. Widzi się wszędzie bo noszą ją nie tylko przedszkolaki i uczniowie ale dosłownie wszelkie kategorie wiekowe, społeczne i polityczne. Jest to dla mnie dość zadziwiające ponieważ nie pamiętam podobnego zwyczaju z Polski. Tamtejszy obyczaj wywieszania flag jest może najbardziej zbliżone ale to się robi w mieszkaniach ale nie na ubraniu. I jest to tym bardziej dziwne, że na Węgrzech polityka to nie jest coś, z czym się obnosi a tradycja protestu, z którego zrodziła się rewolucja 1848, jest dużo słabsza tu niż w Polsce jako że w dwudziestym wieku Węgrzy cały czas równo dostawali po głowie i zrobili się z tego powodu raczej ostrożni. Kolejna rzecz, którą się tutaj dziwię.

wszyscy kochamy Amerykę (i już)

Ameryka, uosabiana przez McDonald’s, to syf albo, mówiąc bardziej elegancko, paskudstwo. Zwłaszcza z perspektywy Europejczyków, którymi teraz, także tu, na Węgrzech, wraz z Niemcami oraz Francuzami, jesteśmy. A jednak, czasem – czasami – wyłazi z nas cicha fascynacja tym krajem.

Weźmy takiego nowego McDonald’sa, który nazywa się Starbucks i który niszczy właśnie światową, podkreślmy jednak, o europejskich korzeniach, kulturę picia kawy. Logo tej firmy wygląda tak:

Logo zupełnie niezależnej, węgierskiej i europejskiej kawiarni Mirez wygląda natomiast tak:

Oczywiście to czysty przypadek, nie ma mowy tu o naśladownictwie czy też może stwarzania wrażenia, że to Starbucks albo prawie Stabucks. Podobieństwo jest czysto przypadkowe.

Na pociechę dodam, że widziałem logo Starbucksa dyskretnie zreplikowane też w Estonii oraz Moskwie, więc trend wydaje się nie ograniczać do Węgier, a przecież nie wszędzie bywam.

co to znaczy być Polakiem

Bycie Polakiem w Polsce jest proste.
Mieszkając tam człowiek jest po prostu miarą polskości. Sposób
w jaki mówi staje się kanonem języka polskiego. Może sobie
używać ile chce zwrotów z, dajmy na to, angielskiego i
będzie najwyżej częścią ewolucji języka. Może nie znać tańców
ludowych, nie wiedzieć kim była Boznańska, ani tego,
że Apollinaire tak naprawdę nazywał się Kostrowicki, mieć zerowe
pojęcie o historii i nie potrafić odpowiedzieć na pytanie skąd
się wzięli czterej pancerni na Syberii a i tak będzie się
niekwestionowanym Polakiem. Niedoznawanie wzruszeń przy słuchaniu
hymnu, brak zainteresowania muzeum Powstania Warszawskiego czy
nienawidzenie bigosu niczego tu nie zmieni. Jest taki ktoś
Polakiem i już.

Co innego mieszkając zagranicą. Tutaj
nie da się być Polakiem bezwiednie. Tutej trzeba się określać.
Bycie Polakiem zagranicą to absorbujące zajęcie. Używasz zwrotów
z innego języka? Niedobrze. Jesz miejscowe potrawy? Wynaradawiasz
się. Dziecko śpiewa piosenki ludowe w szkole? A czemu nie nasze?
Pasywność jest niedopuszczalna.

No dobrze, trzeba więc coś robić.
Ale co? Nie ma oczywistych rozwiązań. Polacy, którzy są tu
“na jakiś czas” tylko (studia, praca) niczym się nie przejmują,
żyją sobie jak turyści. Tutejsza Polonia to co innego. Nie bardzo
chodzę na ich imprezy ale przeglądam polonijną prasę
oraz rozmawiam z babysitterką Chłopaka panią Krystyną więc się
trochę orientuję.

Streszczając: rocznica, msza i
kuchnia. Większość imprez to obchody połączona z konsumpcją
narodowych przystawek. Mnóstwo selektywnej, nieodmiennie
chwalebnej, historii, dużo mszy i księży. To nie dla mnie.

Jedyną chyba istotną rzeczą
pozostaje mówienie po polsku i kultura, i tego właśnie
staram się nauczyć Chłopaka.

Ciekawe pytanie.