Tę wystawę (Milyenek a Finnek?) obejrzeliśmy sobie wczoraj wspólnie z prezydentem Węgier László Sólyomem i Finlandii Tarją Halonen w Muzeum Etnograficznym (jeśli za wspólne oglądanie można uznać jednoczesne przebywanie w tym samym tłumie:)
O tym, że będą tam ci prezydenci nie wiedziałem zanim tam nie trafiłem. Koleżanka Śliwki, która zajmuje się zawodowo fińsko-węgierskimi stosunkami, zaprosiła nas na otwarcie i jakoś do mnie nie trafiło, że to ważna impreza na najwyższym szczeblu państwowym, taka z zamykaniem otaczających ulic przez policję i bramkami do wykrywania metalu. Całe szczęście, że przebrałem się i nie poszedłem w krótkich spodniach! Ale do rzeczy.
Wystawa strasznie fajna. Pokazuje Finlandię i Finów podkreślając to, co łączy ten kraj z Węgrami. Jest więc sporo na temat pokrewieństwa językowego, kultu Kalevali czy sukcesów Węgrów na olimpiadzie w Helsinkach w 1952 roku a także informacja, że raper Ganxsta Zolee wystąpił kiedyś w fińskim stroju do hokeja oraz, że Finlandia solidarnie z Węgrami potępiała traktakt z Trianon. Szkoda tylko, że nikt nie pomyślał o włączeniu do wystawy youtubowego przeboju Miklósa pt. Márpedig rokonok! (A jednak krewni!), o którym pisałem kiedyś (film niestety został usunięty z youtuba na skutek żądania wytwórni WMG posiadającej prawa do muzyki i nie posiadającej ani ksztyny poczucia humoru).
Na temat samych Finów dowiedziałem się też paru rzeczy. Że wynaleźli pepeszę a Sowieci tylko ten model od nich zerżnęli. Że wymyślili też koktajl Mołotowa: był to ponury żart w odpowiedzi na zapewnienia tegoż, że samoloty sowieckie zrzucają pomoc humanitarną dla Finów – butelki zapalające, które podobno niezłego spustoszenia dokonały w wojnie zimowej z 1939-40 roku, były po prostu powitalnym napojem dla spieszących z pomocą żołnierzy radzieckich. Że fabryka Nokii zaczęła jako tartak w XIX wieku, potem dorzuciła do tego produkcję wyrobów gumowych zanim wreszcie zajęła się tym, z czego ją wszyscy znamy czyli produkcją komórek. A także, że pierwszą powieść w języku fińskim napisano dopiero w 1870 roku.
Najciekawsza dla mnie jednak była próba określenia na czym polega fińskość Finów. Rzecz jasna pojawiło się trochę materiału na tematy ludowe – stroje, rybołóstwo – ale to nie on dominuje. Pokazano też komórki Nokii, projektantów mody Marimekko, rolę jaką gra w życiu Finów sport, książki o Muminkach, fińskich kierowców rajdowych, podbicie świata przez sauny czy też międzynarodowe uznanie dla fińskiej minimalistycznej architektury. Najbardziej intrygujące dla mnie było pokazanie wpływu Kalevali na fińską muzykę metalową.
Naprawdę inteligentna wystawa. Marzy mi się zobaczyć coś podobnego w odniesieniu do Węgier czy Polski. Parę razy pisałem już o moim zdegustowaniu kultywowaniem tożsamości polskiej przez tutejszą Polonię polegającym na mszach z okazji wszystkich świąt i rocznic, bigosach i innych tradycyjnych polskich wyżerkach, a także tańcach ludowych. Tak jakby jedyną możliwością samookreślenia było sięganie do tradycji z przeszłości, często tak odległych, że już w Polsce martwych. A gdyby znaleźć coś tak świeżo polskiego tak jak fiński jest metal. Ech, rozmarzyłem się. Póki co pozostaje kujawiak i strój krakowski z pawim piórem.