Radio Polonia Węgierska 54 / Nad wodą w mieście

W Budapeszcie też można się troszkę poczuć jak nad morzem, no dobrze, może raczej jak nad jeziorem ale nie w śródmieściu. O tym mówię w najnowszym podcaście (12:00). Program:

– powitanie
– serwis informacyjny
– Jeż Węgierski w eterze
– urywki historii
– pożegnanie

przygotowali: A. Szczęsnowicz-Panas, R.Rajczyk, J.Celichowski, P.Piętka

W lecie jakoś czulej myśli się o wodzie w mieście. Poza basenami i fontannami, które zwykle najbardziej cenią sobie szalejące w nich dzieci, mamy tu oczywiście Dunaj. W większości jest on mało dostępny bo wysokie, kamienne brzegi odgrodzone w dodatku nadbrzeżnymi trasami szybkiego ruchu nie ułatwiają kontaktu z rzeką. Na szczęście są miejsca bardziej temu sprzyjającemu ale szukać ich trzeba poza śródmieściem.

Zacznijmy od Római part czyli wybrzeża Rzymskiego na północy Budapesztu. Ta kawalkada bufetów, barów, hangarów wioślarskich o klimacie przypominającym lata 80-te to jedyny w swoim rodzaju kawałek Budapesztu popularny wśród lokalsów, w zasadzie nieznany wśród turystów. Jedno miejsce jest tam szczególne, to bar Fellini czyli podmiejski odpowiednik romkocsmy.

wozy
paski
Dunaj

W budach przypominających cyrkowe wozy kupić można coś do picia oraz jedzenia, wszystko bardzo przyzwoitej jakości. Obsługa stylowo ubrana w koszulki w paski harmonizuje z rozstawionymi na plaży leżakami pokrytymi materiałem powtarzającym ten motyw. Same leżaki, niskie stoliki i fotele z palet stoją na kamienistej plaży dochodzącej do samej rzeki. Jest pomost, na którym też można posiedzieć, jest huśtawka nad wodą. Można sobie patrzeć na rzekę, kaczki, statki a także nieodległy most Megyeri. Zaskakująco dobrze dobrana muzyka ewokuje nastrój lata, wakacji.

Mniej więcej po drugiej stronie rzeki działa miejsce o nazwie Kabin. Również tam są bar, grill i Dunaj a także koncerty na małej scenie. Też klimat romkocsmy, podobni goście. Specjalnego uroku nadaje miejscu kolejowy most Północny, do którego Kabin przylega.

Z drugiej strony miasta zaraz za mostem Rákocziego znajduje się piękne choć o innym charakterze miejsce: półwysep Kopaszi. Ta niegdyś przemysłowa baza przeobraziła się w ciągu ostatniej dekady w jeden z najpiękniejszych parków w Budapeszcie zwracający na siebie uwagę, między innymi, tabliczkami zachęcającymi do wchodzenia na trawę. Można sobie zrobić piknik, jest plaża choć nie jestem pewien czy kąpiel w Dunaju to dobry pomysł. Obok szeregu designerskich pawilonów, w których mieszczą się bary i restauracje, znajduje się zapewne najpiękniejszy komisariat (wodny) policji.

No i właśnie dowiedziałem się, że nad Dunaj przeprowadził się Dürer kert, kultowe centrum muzyki do niedawna mieszczące się koło Városliget. Znajduje się on obecne przy półwyspie Kopaszi. Podobno od sceny do rzeki jest parę kroków. Jeszcze tam nie byłem ale na pewno niedługo się tam wybiorę. Wiem, że się nie zawiodę, Dunaj i Budapeszt nie rozczarowuje

Reklama

Radio Polonia Węgierska 53 / zapomnieć gwiazdę na koszulce Puskása

Z którego osiągnięcia rákosizmu są Węgrzy do dziś bezgranicznie dumni? No właśnie, o tym opowiadam w ostatnim odcinku podcastu Radio Polonia Węgierska (23:15).

Zaczęło się właśnie Euro i jako że w mistrzostwach bierze udział reprezentacja Węgier nie sposób nie wspomnieć Złotej Jedenastki. Osiągnęła ona niewyobrażalne sukcesy, przede wszystkim zwycięstwo nad Anglią na Wembley 6:3 w 1953 roku potwierdzone miażdzącym rewanżem w Budapeszcie 7:1, i słusznie stała się legendą, nie tylko zresztą sportową ale i narodową. Przyznają się do niej wszyscy Węgrzy bez względu na poglądy polityczne. Nie mówi się przy tym, że ta drużyna ogromnie wiele zawdzięczała szalejącemu wówczas na Węgrzech stalinizmowi Mátyása Rákosiego.

Jej trener Gusztáv Sebes, przy okazji komunista, wiceminister sportu i przyjaciel Rákosiego, wprowadził szereg nowinek. Uznał, że piłkarze muszą cały czas przebywać ze sobą, więc za jego wskazaniem Ministerstwo Obrony przejęło klub Kispest przemianowując go na Honvéd, nakłaniając zawodników by służbę wojskową odbywali na boisku – w jego ramach. Honvéd swobodnie przejmował upatrzonych przez trenera zawodników z innych klubów.

Skoszarowani tam zawodnicy poddawani byli przez Sebesa surowemu reżymowi szkoleniowemu. Kładł on nacisk na sprawność ogólną i umiejętność współpracy na boisku, co szło w poprzek rozpowszechnionemu wówczas skupianiu się na indywidualnościach. Przed meczem na Wembley urządził boisko o identycznych wymiarach co tamten stadion, nieco szerszy niż węgierskie boiska, sprowadził na treningi piłkę z Anglii, i ćwiczył grę przy zapalonych świecach dymnych symulujących londyńską mgłę. Ponieważ miał polityczne poparcie do szkolenia dostawał wszystko czego sobie zażyczył.

Rzecz jasna, przyszło mu pracować z fantastycznie utalentowanymi piłkarzami ale posiadający dzięki totalitarnemu systemowi absolutną władzę w sporcie mógł ją wykorzystać zarówno do pogrążenia reprezentacji kraju jak i do wyniesienia jej na niezrównane od tej pory wyżyny.

Rezultaty wprawiały w euforię zarówno węgierskich kibiców łechcąc ich dumę narodową jak i komunistyczne władze, które sukcesy Złotej Jedenastki wykorzystywały co celów propagandowych dowodząc wyższości „socjalistycznego futbolu” a zarazem i samego ustroju.

Dziś nie mówi się już publicznie o roli socjalizmu w sukcesach drużyny, są to po prostu sukcesy Węgier. Dobrze zilustrował to niedawno minister spraw zagranicznych Péter Szijjártó wręczając premierowi Izraela Benjaminowi Netanjahu koszulkę najwybitniejszego z członków Złotej Jedenastki Ferenca Puskása z umieszczonym na niej współczesnym herbem Węgier mimo że w okresie swoich największych sukcesów drużyna grała z ówczesnym komunistycznym godłem z gwiazdą na piersi.

W historii węgierskiej, a może w ogóle w historii, nic nie jest proste.

Mural upamiętniający mecz na Wembley, koszulki z gwiazdą
Péter Szijjártó, Benjamin Netanjahu, koszulka Puskása – z dzisiejszym herbem, źródło: 444.hu

Radio Polonia Węgierska 52 / Szkot, węgrzyny i królowie polscy

Mój niedawny pobyt w Krośnie śladami Portiusa przypomniał mi jak można sobie ubogacać wyjazdy turystyczne o elementy węgierskie. O tym mówię w najnowszym podcaście, do którego słuchania jak zawsze zachęcam. Program:

– powitanie
– przegląd prasy
– Jeż Węgierski w eterze
– rozmowa z Tomkiem i Piotrem Bedyńskim
– pożegnanie

przygotowali: A. Szczęsnowicz-Panas, R.Rajczyk, J.Celichowski, P.Piętka

Jak się mieszka na Węgrzech to ten fakt może posłużyć jako pretekst do rozszerzenia tematyki wyjazdowej o sprawy węgierskie czy też polsko-węgierskie – nawet jeżdżąc po Polsce. Podam przykład: jadąc do Niedzicy można sobie przedtem wygmerać jakieś informacje na temat węgierskiej historii tamtejszego zamku, w Przemyślu można sobie podumać nad węgierskimi obrońcami twierdzy z okresu pierwszej wojny światowej a w warszawskiej restauracji Fukiera poczytać sobie o roli win węgierskich w kulturze polskiej.

Tak się złożyło, że mój niedawny weekend minął właśnie pod ich znakiem. Odwiedziłem właśnie Krosno, które oprócz tego, że słynie z wyrobów szklanych znane jest i z tego, że związany był z nim szkocki imigrant Robert Wojciech Portius. Urodził się on około 1600 roku jako Robert Gilbert Portius Lanxeth, do miasta przybył dwadzieścia lat później, od 1623 zaś używał imienia Wojciech, co zapewne wiązało się z przejściem na katolicyzm.

Początkowo był pomocnikiem innego kupca Laurenstena – też Szkota – ale niedługo później był już samodzielnym kupcem. Kupił kamienicę na rynku i ożenił się z jedną z najbogatszych krośnianek, wdową Anną z Hesnerów. Wkrótce był jednym z najbogatszych ludzi w mieście. Jego kontakty sięgały daleko, handlował z Koroną, Śląskiem, państwami Rzeszy Niemieckiej, Prusami, Gdańskiem, Szkocją – oraz Węgrami, skąd sprowadzał wino. Dostarczał je nawet na dwór królewski, co dało mi przywilej serwitoriatu czyli wyłączenie go spod władzy miejskiej, lokalnego sądownictwa i podatków. Wino od niego trafiało na dwory kolejnych trzech królów, Władysław IV mianuje go oficjalnym królewskim faktorem.

Kamienica Portiusa na rynku

Kiedy spłonęła krośnieńska fara Portius ufundował wieżę, kaplice oraz szereg obrazów. Do dziś stoi w niej ozdobna ławka małżeństwa Portiusów ozdobiona jego gmerkiem czyli mieszczańskim odpowiednikiem herbu. W okresie potopu szwedzkiego kierował przygotowaniami do obrony miasta dokładając do wydatków swoje własne pieniądze, wyremontowano wówczas między innymi Bramę Węgierską. Choć za życia krytykowano za praktyki monopolistyczne i nadużycia finansowe to dziś pamiętane są raczej jego talenty biznesowe oraz akty dobroczynności: w mieście ma swój pomnik i ulicę.

Fara z wieżą
Ławka małżeńska Portiusów w farze
Gmerk Portiusa w farze
Pomnik

Jego pamięć jest utrzymywana zresztą nie tylko w Krośnie. Lokalne stowarzyszenie Portius stara się popularyzować tę postać, między innymi doprowadzając do odsłonięcia jego tablicy w Tokaju.

Tablica Portiusa w Tokaju

Koło Sárospatak, mieście partnerskim Krosna, działa nawet wytwórnia wina o nazwie Portius zręcznie budując swoją markę na historii tej postaci.

Gdybym nie mieszkał na Węgrzech to ta krośnieńska historia szkockiego imigranta, który wzbogacił się dostarczając węgierskie wino na dwory polskich królów pewnie mnie by aż tak nie zainteresowała.

Radio Polonia Węgierska 51 / feministyczna niefeministka

W najnowszym odcinku podcastu opowiadam o ikonicznej postaci ruchu kobiecego, która odrzuca feminizm. Program podcastu:

– powitanie
– serwis informacyjny
– przegląd prasy
– Jeż Węgierski w eterze
–  III Forum Polska-Węgry
– pożegnanie

przygotowali: A. Szczęsnowicz-Panas, R.Rajczyk, J.Celichowski, P.Piętka

Ruch kobiecy – feminizm – jest na Węgrzech, w porównaniu do Polski, mniej widoczny. Nie ma Kongresu Kobiet, nie ma Strajku Kobiet, nikt nie oblicza procentowej obecności kobiet w życiu publicznym. Koncepcje feministyczne odgrywa marginalną rolę w debatych społecznych.

W tym kontekście ciekawa jest postać Ágnes Geréb, działaczki na rzecz porodów domowych i zarazem może najbardziej znanej działaczki kobiecej.

Lekarka-położniczka z wykształcenia od początku swojej działalności zawodowej wchodzi w konflikt z medycznym establishmentem. Najpierw, jeszcze w latach 80-tych, zaczęła dopuszczać ojców do porodów. Robiła to po kryjomu wprowadzając ich na salę porodową w kitlach, jako studentów. Kiedy sprawa się wydała dostała półroczny zakaz wstępu na porodówkę.

Z porodami domowymi zapoznała się w Stanach pod koniec lat 80-tych. Po powrocie do kraju zaczęła przyjmować porody w domach swoich pacjetek. Był to czas początku transformacji na Węgrzech i Geréb starała się wykorzystać klimat dla zmian. Pisała memoranda, układała plany ale wszędzie odrzucono jej pomysły argumentując, że na Węgrzech „ nie ma odpowiedniej infrastruktury do porodów domowych”.

Medyczny establishment argumetuje zwykle odwołując się do ryzyka łączącego się z takimi porodami, ale ich zwolennicy uważają, że niezakłócane porody zwiększają bezpieczeństwo rodzących i dzieci bo gdy kobieta czuje się bezpieczna szansa na komplikacje jest mniejsza. W szpitalach w dodatku miejsce ma strukturalna przemoc wobec rodzących: popędzanie, protekcjonalne traktowanie i nieliczenie się z ich potrzebami. No i pieniądze: położnictwo to najbardziej zarażona kopertówkami część węgierskiej służby zdrowia a przy porodach domowych, gdzie wystarcza obecność duli, do kieszeni lekarza nie trafia nic.

W końcu wytoczono Geréb proces w związku z przypadkami śmierci oraz trwałego uszkodzenia dzieci podczas prowadzonych przez nią porodów domowych. Została skazana za karę więzienia oraz zakaz wykonywania zawodu, tę pierwszą część wyroku starł akt łaski prezydenta. Jej zwolennicy zwracali uwagę na to, że w jej przypadku prawo zastosowano selektywnie cytując drastyczne przypadki błędów lekarskich, które nie doczekały się konsekwencji.

W międzyczasie popularność Geréb rosła. W jej obronie występowały osoby reprezentujące całe spektrum polityczne, listy pisały międzynarodowe autorytety medyczne, demonstrowały młode matki a podczas jej pobytu w areszcie śledczym pod jego oknami w dzień jej urodzin organizowano zbiorowe śpiewanie piosenek.

Sama Geréb nie aspiruje do roli społecznej czy politycznej. Nie uważa się też za feminstkę. Od feminizmu oddala ją jej stosunek do aborcji, którą Geréb odrzuca. Jednak to co mówi przetłumaczone na język feministyczny – że kobieta nie potrzebuje mężczyzny by urodzić – to czysty feminizm.

Obecnie lekarka żyje w Wielkiej Brytanii zmuszona do wyjazdu zakazem wykonywania zawodu. Sprawa porodów domowych pozostaje otwarta. Inne kwestie kobiece zresztą też.

Graffiti w obronie Ágnes Geréb na budynku w Warszawie