Sam tytuł (A kör czyli Krąg) brzmi dość banalnie. Podtytuł (Igaz történetek czyli Prawdziwie historie) jest tylko śladowo bardziej obiecujący. A przecież za tą niespektakularną nazwą kryje się elektryzujący projekt pomagający doświadczyć osobiście jak powstawała literatura.
W ramach projektu ludzie spotykają się by słuchać opowieści. Opowiadający to zwykli ludzie (choć przynajmniej do tej pory dominowali wśród nich rozmaici inteligenci), nie zawodowi literaci czy aktorzy. Na każdym spotkaniu jest ich kilkoro. Każdy z nich ma dziesięć minut na opowiedzenie historii ze swojego życia. Do opowiadania przygotowują ich organizatorzy, Zsófia Bán i Gábor Heller, którzy pojawiają się też w roli konferasjerów.
Zsófia Bán i Gábor Heller zapowiadają
Oto jak projekt przedstawia się w internecie:
Każdy ma swoją, autentyczną historię, może nawet więcej jak jedną, która zmieniła mu życie, albo też taką historię, która jest po prostu nieprawdopodobna, nadzwyczajna czy też zwyczajnie zabawna, i którą choć raz trzeba opowiedzieć. Wydaje się, że coraz większa jest potrzeba by przywrócić siłę tego gatunku. (…) Zasady są proste: opowiadamy swoją, prawdziwą historię, bez notatek, mamy na to dziesięć minut.
Na spotkaniach, które początkowo odbywały się po mieszkaniach a potem, gdy już z nich wyrosły, przeniosły się do Magvető Café, zbiera się kilkadziesiąt osób.
Opowieści są różne: można usłyszeć perypetie związane z kupnem mieszkania, historię zakupu i przemytu zabytkowych waz, która zakończyła się małżeństwem z ich kupcem, początki życia w Budapeszcie po ucieczce z Rumunii Ceaucescu, przygodę stroiciela fortepianów z Wielkim Pianistą, któremu tylko wydawało się, że rozróżnia konkretne fortepiany, i tak dalej, i tak dalej.
W sumie mniej pewnie, niż można przeczytać w przeciętnych wspomnieniach i nie więcej niż się usłyszy na przyjęciu od bardziej rozrywkowego gościa. Nie wszystko historie są jednakowo ciekawe, niektóre są niemal wyświechtane od wieloktronego opowiadania, inne może jeszcze nie do końca sformułowane, są historie smutne, są rzeczowe i są zabawne, są zgrabnie spuentowane i są zakończone małoefektownie. Ale i tak wszystkie działają magią żywej opowieści.
Tak pewnie dawno temu rodziła się literatura: ktoś coś opowiadał, podobało się, więc opowiadał to częściej, czasem może opowieść upiększając zmyślonymi szczegółami, niekiedy historie te spisano i tak do dotarły do naszych czasów (przez analogię, obecnie historie z A kör dostępne są również w postaci podcastów). A tu w czasach Nobla, Bookera, arcydzieł, milionowych nakładów i profesjonalnych mistrzów literatury znów można spotkać się w małym gronie by się wzajemnie dostarczać sobie nawzajem rozrywki opowieściami ze swojego życia. Przypomina to nieco pojawienie się punk rocka w okresie dominacji rocka symfonicznego.
Na ostatnim spotkaniu A kör miałem wielką przyjemność samemu opowiedzieć moją historię. Przeżycie jedyne w swoim rodzaju, wszystkim życzę tego doświadczenia. Może ktoś chciałby zgłosić się do organizatorów ze swoim pomysłem na opowieść? Ciągle na nie czekają.
A może ktoś chciałby zorganizować takie opowiadanie swoich historii w gronie Polaków na Węgrzech? Zdecydowana większość z nas miałaby coś ciekawego do opowiedzenia, a byłoby to coś, gdzie granica pomiędzy występującym a słuchaczem zostaje zamazana. I znów zaczęlibyśmy tworzyć literaturę.