różaniec polityczny

Wczorajsza Wyborcza napisała o interesującej Krucjacie Różancowej za Ojczyznę. Modelowana jest ona na przykładzie podobnej akcji różańcowej na Węgrzech. Zaczyna się wezwaniem

Weźmy przykład z Węgrów. Przemiany, które podziwiamy w ich ojczyźnie nie wydarzyły się same z siebie.Oni je sobie wymodlili.

Bo ostatnie zmiany polityczne na Węgrzech są, według organizatorów akcji, bezpośrednio rezultatem odmawiania różańca. W węgierskiej krucjacie wziąć miało udział dwa miliony ludzi.

Obliczono, że potrzeba dwóch milionów Węgrów, którzy zadeklarują, że codziennie modlą się za ojczyznę na różańcu. Rozpoczęto zachęcanie wiernych oraz liczenie. Nie było łatwo. Początkowo zgłosiło się ok. 200 tyś. osób. Bardzo długo nie można było osiągnąć podwojenia tej liczby. Sprawa wyglądała na beznadziejną. Potem nieoczekiwanie nastąpił szybki wzrost. Kiedy ilość modlących się przekroczyła milion, zabłysła nadzieja: damy radę.

Cztery lata trwało osiągnięcie stanu, żeby 10% społeczeństwa modliło się codziennie za ojczyznę. Dwa miliony Węgrów przystąpiło do Krucjaty Różańcowej w Intencji Ojczyzny.

I dalej.

Cud nie dał na siebie długo czekać. Jego skutki od roku z zazdrością podziwiamy.

Tak, skutki tego cudu też podziwiam, z bliska. Ale do rzeczy.

W Polsce, jak wyliczono, potrzeba sześciu milionów odmawiających różaniec by osiągnąć, no właśnie, w wezwaniu szczegółów brak, ale pewnie chodzi o podobną rzecz jak to co ma miejsce na Węgrzech.

Interesujące jest kolejne odniesienie do Węgier jako wzoru zachowań chrześcijańskich. Węgier, w których nie bardzo zauważam obecność kościołów w życiu społecznych (poza partią chrześcijańskich demokratów KDNP, satelitą Fideszu) ani chrześcijan w życiu codziennym. A tu tymczasem ostatnio coraz częściej słychać ze strony polskiej prawicy narodowej, że Węgry są modelem, na przykład w odniesieniu do preambuły do konstytucji.

Inną ciekawą rzeczy jest dokonujące się na naszych oczach przekształcenie pojęcia przyjaźni polsko-węgierskiej. Od zwykłej, codziennej apolitycznej życzliwości przechodzimy do ideologicznej solidarności prawicy narodowej. Troszkę szkoda byłoby gdyby ten niezwykły kapitał przyjaźni tak politycznie roztrwonić.

No i w końcu interesujące są same liczby. Gdy mowa o cudach zwykle mamy kwestię wiary, nie ma co się spierać, albo się wierzy i widzi w danej rzeczy cud albo nie, to nie jest materiał do racjonalnej dyskusji. W sprawy religijne można wierzyć lub nie, liczby można sprawdzić.

Według danych urzędu podatkowego w zeszłym roku składając zeznanie podatkowe 601 695 osób przekazało swój „kościelny” 1% podatku (na Węgrzech jeden procent podatku można przekazać na organizacje społeczne a drugi na jakiś kościół) na kościół katolicki. Pozostałe kościoły, z tego co wiem, różańca nie propagują.

Z 6.9 miliona osób w wieku 15-64 lat podatki zapłaciło 3.5 miliona czyli 51%. Jeśli ekstrapolować te liczby do całego społeczeństwa to uzyskamy 1.7m osób czujących na tyle silną więź z kościołem katolickim by, gdy są w stanie, przekazać mu 1% swojego podatku, co łączy się, przypomnijmy, z napisaniem na papierze raz do roku paru cyfr. To jeszcze nie 2 miliony aktywnie modlących się na różańcu, co wymaga nieco więcej zaangażowania. I to zakładając, że wszyscy katolicy bez wyjątku w pełnie popierają Fidesz i to co on robi.

Jeśli ktoś przypomni mi o Węgrach żyjących poza granicami Węgier to ja przypomnę, że na Węgrzech nie mieszkają wyłącznie Węgrzy i na przykład nie bardzo sobie wyobrażam jak Słowacy katolicy mają się modlić o zwycięstwo nacjonalistycznego Fideszu.

Dwa miliony są więc cudem ale raczej z gatunku propadandowego cudu na urną niż cudu metafizycnego.

Swoją drogą zaintrygowany ogromną mobilizacją społeczną (dwa miliony to nie byle co) zacząłem szukać w internecie jakiś śladów online organizacji węgierskiej krucjaty. Nie znalazłem niczego, co jest dość nieprawdopodobne jeśli faktycznie mamy krucjatę rzędu milionów uczestników. Rzecz jasna wyjaśnieniem może byś mój brak umiejętności wyszukiwania rzeczy w internecie, gdyby ktoś wiedział gdzie można coś znaleźć dajcie znać – dzięki!

Reklama

Budapeszt w Warszawie 2

Dziś w Gazecie zdjęcie Jarosława Kaczyńskiego i choć widzę je po raz pierwszy jakoś znajome. Ach tak, przecież z taką ścianą flag narodowych w tle zwykle prezentuje się publicznie Viktor Orbán. Narodowych tylko, nie ma tam żadnych flag unijnych, na co zwróciła moją uwagę znajoma węgierska urzędniczka pracująca w Komisji Europejskiej.

Czy Kaczyński i przedtem się tak prezentował? Także w okresie premierostwa? Czy też jest to element budowania „Budapesztu w Warszawie” poprzez ściąganie z Orbána? Kto wie niech pisze komentarz.

BudapesztwWarszawie1

źródło: Gazeta Wyborcza

BudapesztwWarszawie2

źródło: Hurriyet Daily News

dyskretny urok ósmej dzielnicy

Turystyka w Budapeszcie – wiadomo: zamek, plac Bohaterów, łaźnie, Váci utca. Splendor, elegancja, zabytki, luksus. Antytezą takiej turystyki jest ósma dzielnica, gdzie jest budynki się sypią, jest brudno, biednie, nic tam nie ma a w dodatku jest niebezpiecznie. Tam wybraliśmy się niedawno na wycieczkę z przewodnikiem organizowaną przez organizację Budapest Beyond Sightseeing.

Udało się świetnie. Nasza przechadzka miała tytuł A Nyócker Csillagai (Gwiazdy ósmej dzielnicy) i jej tematyką była kultura żydowska dzielnicy. Spotkaliśmy się na placu Gutenberga, gdzie nasz przewodnik Csaba zebrawszy po 3000 forintów od osoby opowiedział trochę o historii żydów na Węgrzech. Dowiedziałem się między innymi, że pierwsze ślady ich obecności tu pochodzą z trzeciego wieku czyli poniekąd żydzi byli tu przezd Węgrami.

Dalej przystanęliśmy przy pobliskiej szkole dla rabinów neologów, w swoim czasie będącą kamieniem obrazy dla ortodoksów.

Następny przystanek miał miejsce na rogu ulicy przed bramą opuszczonego chyba sklepu z widocznymi śladami strzałów chyba z 1956 – w powstaniu mieszkańcy dzielnicy wzięli aktywny udział.

VIIIdrzwi
Po drodze sporo typowych dla dzielnicy klimatów jak choćby te stare zakurzone motory stojące na ulicy.

VIIImotory

Na ścianach mijanych domów widać było, że mimo ich dzisiejszego stanu nie zostały zbudowane jako rudery. Tu i ówdzie spotrzec można było piękne ornamenty.

VIIIdetal

Zwiedziliśmy kamienicę, jak nam powiedział Csaba, jedną z najstarszych w okolicy.

VIIIrudera

Z zewnątrz rudera, w środku nie lepiej – dom nieremontowany od bodaj stu lat – ale sporo urokliwych elementów.

VIIIruderawsrodku

Jak choćby te witraże w oknach.

VIIIwitraz

Czy też motyw na posadzce.

VIIIposadzka

Ciekawostką okazały się być kreski na ścianie. Nie zostały one jak się okazało zrobione orzez bawiące się dzieci ale przez dorosłych mieszkańców domu w okresie bombardowań Budapesztu: każda kreska oznacza jedną bombę, która spadła w pobliżu, obok kresek zapisane są daty.

VIIIbomby

W trakcie przechadzki przeszliśmy przez plac Jana Pawła II, niegdyś plac Köztarsaság (Republiki).

VIIIJPII

A na placu graffiti streetdancowo-facebookowe. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że dzielnica zajmuje czwarte miejsce pod względem bezpieczeństwa wśród dzielnic Budapesztu więc wygląda na to, że mit niebezpieczeństwa należałoby zrewidować.

VIIIfacebook

Kawałek dalej zatrzymaliśmy się przed budynkiem na ulicy Népszínház z tablicą upamiętniającą „Małą Warszawę” czyli jedyne w Budapeszcie a może i na Węgrzech miejsce oporu zbrojnego żydów wobec próby ich wywóżki.

VIIImalaWarszawatablica

VIIImalaWarszawadom

Ostatnim przystankiem był plac Telekiego. Csaba, który pisze dyplom z historii żydów z placu Telekiego, opowiedział nam o fenomenie synagog mieszkaniowych. Mieściły się w mieszkaniach lub częściach budynków mieszkalnych. Kiedyś pełno było ich w Budapeszcie, na samym placu bylo ich kiedyś 24. Obecnie ostała się tylko jedna, okazało się, że zaraz będziemy mieli okazję ją zobaczyć. Budynek, w którym się mieści wygląda zupełnie zwyczajnie.

VIIIdomTelekiter

Nawet samo wejście do synagogi nie ma w sobie niczego specjalnego.

VIIIsynagogawejscie

W środku jednak od razu wiadomo gdzie jesteśmy.

VIIIsynagogawsrodku

Do synagogi przez lata chodziło tylko paru starych żydów, ostatnio jednak zaczęło się tam pojawiać więcej ludzi, głównie młodych.

VIIIsynagogazyrandol

VIIIsynagogaszale

Jeden z nich, fotografik, jest autorem tej panoramy przedstawiającej synagogę.

VIIIsynagogapanorama

źródło: Teleki Tér Shtiebel Budapest, na stronie synagogi jest dużo świetnych zdjęć dla zainteresowanych

Mnie osobno zainteresował hebrajski zegar, czegoś takiego dotąd nie widzałem. Minęło właśnie wpół do drugiej.

Nie ma chyba co dodawać, że obiecaliśmy sobie pójść też na inne przechadzki organizowane przez Budapest Beyond.

bohater węgierski

Wychowałem się na kulcie Szarych Szeregów, powstańców warszawskich, o. Maksymiliana Kolbe, Pileckiego, Senderowej i długo mógłbym jeszcze wyliczać. Było to dla mnie naturalne, że wszędzie są pomniki, tablice, książki czy instytucje poświęcone bohaterom. Na Węgrzech, jak to sobie ostatnio uświadomiłem, czegoś takiego brak. Mówiąc prosto, tu nie ma bohaterów. Z ciekawości popytałem ostatnio paru znajomych kogo w ciągu ostatnich stu lat uważają za bohatera i w zasadzie nikt nie potrafił podać mi ani jednego nazwiska.

A tymczasem Węgrzy mają bohatera dużej klasy, który pozostaje nieznany mimo, że ma nawet pomnik na placu Deáka czyli w samym centrum miasta. To ewangelicki pastor Gábor Sztehlo, który w czasie drugiej wojny ocalił dwa tysiące ludzi prześladowanych za ich żydowskie pochodzenie, wśród nich późniejszego laureata nagrody Nobla z chemii Györgya Oláha.

Sztehlo w marcu 1944 roku na zlecenie biskupa Sándora Raffaya zajął się organizacją akcji ratunkowej dzieci żydowskich. Do Bożego Narodzenia rozlokował je w 32 zaimprowizowanych domach dziecka zaopatrywanych z pomocą szwajcarskiego Czerwonego Krzyża. W przeciwieństwie do bardziej znanego Wallenberga Sztehlo za swoją działalność ratowniczą mógł łatwo zapłacić głową.

Dziećmi zajmował się zresztą również po wojnie. Dla ośmiuset ocalonych dzieci zorganizował Gaudiopolis – miasteczko radości, którym kierował aż do nacjonalizacji w 1950 roku. Zdaje się, że swoją wewnętrzną demokracją i rolą dzieci w ich zarządzaniu trochę przypominało Gaudiopolis domy dziecka prowadzone przez Korczaka.

Te informacje znalazłem w węgierskiej wikipedii (planuję napisać o Sztehlo artykuł dla polskiej wikipedii). Co ciekawe poza paroma artykułami i książkami, które ukazały się w małych wydawnictwach kościelnych więcej informacji o nim znaleźć się nie da. A szkoda, bo postać zdecydowanie zasługuje na poważną monografię, zwłaszcza ludzi tego formatu wielu w ostatnim wieku nie było.

Pomnik na placu Deáka postawiono Sztehlo w 2009 roku, w setną rocznicę jego urodzin. Przedstawia postać grubo wyciosaną z kamienia chroniącą za sobą małe dziecko. Co ciekawe, na tablicach w języka węgierskim i angielskim nie pada słowo „żyd”, mówi się tylko o ocaleniu „około 2000 ludzi, dzieci i dorosłych, w okresie terrou strzałokrzyżowców”. Nie wiem czemu tak jest.

gaborstehlo3
gaborstehlo2

„prose jescse jedna ksanzske” TARGI POLSKIEJ KSIĄŻKI

KémCsoport organizuje targi książki, nowej (będą zniżki) i używanej (można przynieść książki na sprzedaż albo do wymiany). Tematycznie będzie to literatura polska po węgiersku oraz książki po polsku.

 

Program imprezy:

17- 21.30: Targi i giełda książki

18 – 19.30: Dyskusja z udziałem węgierskich tłumaczy polskiej literatury na temat „ Co nam dają Polacy? Dlaczego czytamy literaturę polską?”

Rozmowę poprowadzi: Artner Szilágyi Szilvia Sisso, pisarką i publicystką

20.00 – 21.30: Koncert Polpo Motel


Szczegółowy program po węgiersku i angielsku tu.


Wstęp bezpłatny

Miejsce:

Európa Pont, Millenáris Park, Lövőház u. 35, 1024 Budapest

Czas:

23 listopada 2011, 17-21.30h

wielkowęgierskie wychowanie w szkole

Z dużym zainteresowaniem obserwuję jak koncepcja Wielkich Węgier powolutku, boczkiem wkracza już nie do mainstreamu ale wręcz oficjalnego dyskursu politycznego. Ostatnio wpadł mi w ręce podręcznik do przedmiotu Wiedza o kraju i narodzie (Hon- és népismeret), w którym Wielkie Węgry pojawiają się co chwilę.

Przedmiot jest stosunkowo nowy, wprowadzono go, o ile dobrze się orientuję, w poprzednim dziesięcioleciu. Podręcznik też jest nowy, napisał go Ferenc Bánhegyi a wydało wydawnictwo Apáczai.

Wielkie Węgry pojawiają się już na samym początku książki i to dwukrotnie. Najpierw w postaci mapki pt. Pamiątki węgierskie w kotlinie karpackiej a potem jako mapa składu narodowościego Węgier w 1910 roku. Tak więc od samego początku uczeń dostaje Wielkie Węgry jako punkt odniesienia w nauce.

nhiwielkiewegry

Dalej kształt Wiełkich Węgier pojawia się regularnie na początlku każdego rozdziału na temat danego regionu Węgier albo też „węgierskiego” regionu położonego obecnie poza granicami kraju. Mamy więc rozdziały takie jak Alföld (nizina Węgierska), Sarrét (część okręgu zacisańskiego) ale też Felvidék (Słowacja) czy te Erdély (Siedmiogród).

nhialfold

nhisarret

nhierdely

Od tej reguły pojawiają się dwa interesujące wyjątki. Gdy mowa jest o Czangach kształtu Wielkich Węgier na mapce nie ma. Podobnie jest w wypadku Seklerszczyzny. W przypadku Czangów chodzi pewnie o to, że ta kraina nie mieści się wewnątrz Wielkich Węgier i nie pasuje wizualnie, dlaczego jest tak z Seklerszczyzną – nie wiem.

nhicsango

Nie mogę oczywiście zajrzeć do głowy autorów ale mogę pokusić się o interpretację podręcznika. Sądzę, że stoi za tym pewna koncepcja narodu utożsamiająca go z terytorium, rzecz jasna terytorium Wielkich Węgier. Temu służy zapewne nieustanne powtarzanie ich kształtu. Taka koncepcja kryje w sobie sobie dyskretny potencjał rewizjonistyczny: broniąc mniejszości węgierskiej żyjącej poza granicami kraju na terenach, na których naród węgierski żyje „w sposób naturalny” i do których ma więc prawo można łatwo przejść do postułatów terytorialnych.

Ciekawe jest zacytowanie mapy narodowości żyjących na Węgrzech w 1910 roku. Często jest podawana jako argument przeciwko koncepcji Wielkich Węgier ponieważ na wielu terenach w sposób zwarty mieszkały inne narodowości. Tutaj sądzę, że jej rolą jest zasugerować uczniom, że i dzisiaj w krajach sąsiednich mieszka tylu Węgrów ile w 1910, co rzecz jasna nie jest prawdą. Brak informacji o obecnej liczbie Węgrów tam mieszkających ułatwia taką interpretację mapy.

Interesujące jest to co jest w podręczniku a także to czego tam nie ma. Uderzyła mnie nieobecność dwóch rzeczy. Pierwsza to nieuwzględnienie informacji na temat życia w miastach. Książka podaje przy tym mnóstwo informacji na temat życia i zwyczajów wiejskich sugerując w ten sposób, że węgierskość jest możliwa tylko w kontekście rustykalnym, najwyraźniej życie miejskie oznacza odejście od węgierskości. Czuję tu zwycięstwo kulturalnego paradygmatu népi (ludowy) nad urbánus (miejski)

Druga to brak jakiejkolwiek infomacji na temat innych narodowości żyjących na Węgrzech. Chodzi tu rzecz jasna nie o marginalnie tylko obecnych Polaków ale od żyjących tu od stuleci Niemców, Romów, Serbów czy też, jeśli uznać ich za narodowość, Żydów. Jak i mieszkańcy miast, ich kultura i zwyczaje nie są najwyraźniej warte poznania.

I na koniec pytanie do osób z większą wiedzą historyczną. W podręczniku znalazłem następujący fragment:

Na północ od Węgier leży Słowacja. Terytorium tego sąsiedniego kraju przez niemal tysiąc lat należało do naszego kraju. (…)

Czy to prawda historyczna? Jak można to pogodzić z okresem władzy tureckiej czy też austriackiej? Czy bycie częścią tego samego imperium usprawiedliwia tego typu stwierdzenia? Czy też chodzi może o przynależność administracyjną niższego rzędu? Pomóżcie proszę – z góry dziękuję!

***

PS Artykuł w wikipedii na temat esperente gotowy. Zachęcam do edytowania!

Budapeszt w Warszawie

Życzenie czy też marzenie Jarosława Kaczyńskiego iż „będzie jeszcze Budapeszt w Warszawie” wczoraj się spełniło. Obrazy z zamieszek były dla nas świetnie znajome: tak w ciągu ostatnich paru lat nader często wyglądały demonstracje w Budapeszcie. Skrajnie prawicowe hordy szukające okazji do bójki, demolujące ulice i samochody to rzecz nam tutaj świetnie znana. Oby więcej takiego Budapesztu w Warszawie nie było.