Dwieście lat temu największe zapasy win tokajskich gromadziły piwnice Krakowa. Do 1939 roku Mekką, Kaplicą Sykstyńską i Kompostellą wszystkich miłośników tego trunku był dom pod numerem 27 na Rynku Starego Miasta w Warszawie, gdzie w składzie win Fukiera leżakowały wszystkie roczniki tokaja począwszy od 1610 roku!
Tego i innych ciekawostek z historii polsko-węgierskich stosunków winnych dowiedziałem się za artykułu Wojciecha Bosaka pt. Druga ojczyzna tokaja. O związkach tokajsko-polskich wiedziałem ale zawsze wydawało mi się, że miały raczej charakter sprzedawca-kupiec a tu okazuje się, że Polska odgywała istotną rolę także w rozwoju win tokajskich.
Zacznijmy od tego, że wina te dojrzewały właśnie w Polsce. Powód był prosty: tam były bezpieczne a na Węgrzech znajdujących się pod kontrolą turecką i dlatego poddawanych regularnym grabieżom już nie. Polscy kupcy kupowali towar na pniu czyli płacąc z góry za zbiór jaki by nie był a potem bez selekcji wyciskano winogrona wywożąc młode wino lub wręcz moszcz. Nazwa powstałego produktu zmieniła się z czasem z węgierskiego főbor na swojskie samorodni (węg. szamorodni) czyli wino, które powstaje samo bez selekcji winogron przez winiarza.
Dochodzi to do tego jeszcze inny powód a mianowicie istniejąca wciąż wyższa kultura winarska w ówczesnej Polsce. Tak, na ile to brzmi zaskakująco, w Polsce wówczas wiedziano jak zapobiec dalszej fermentacji słodkiego wina i ustabilizować je, co na Węgrzech było problemem nie do rozwiązania. Dzięki kontaktom z winarzami niemieckimi znano technikę konserwacji beczek poprzez wypalanie siarką, której na Węgrzech jeszcze nie stosowano. Zapomina się, że parę wieków temu w Polsce winiarstwo było stosunkowo dobrze rozwinięte, na przykład stosowano tam prasy do wyciskania winogron w czasie kiedy na Węgrzech robiono to jeszcze po prostu depcząc je nogami.
W ramach kontaktów winnych w okolicach Tokaju osiedlali się polscy handlarze winem. W artykule znalazłem informację o dwóch takich rodach: Lipóczy (Lipecki), którzy zbudowali dworek w Tállya oraz Florianie Bilickim, który dwieście lat temu zbudował rozległe piwnice i składy w Abaújszántó.
Niedawno swoją drogą zafrapowany szeregiem polskobrzmiących nazwisk wśród węgierskich winiarzy postanowiłem sprawdzić czy nie mają oni polskich korzeni a ich win nie można by, z przymrużeniem oka, traktować jako polskich win. Napisałem więc do Tamása Dúzsy’ego, Sándora Liszicy oraz Csaby Malatinszky’ego z pytaniem o ich związki z Polską. Wszyscy robią świetne wina więc miałem nadzieję, że odkrywając ich ewentualne polskie korzenie uda mi się szybko i łatwo wzbogacić kuchnię polską.
Okazało się, że rodzina Malatinszkych pochodzi z terenów obecnej Słowacji a Liszicowie przenieśli się na Węgry z Chorwacji jakieś 400 lat temu. Tamás Dúzsy (Duży?) jak dotąd nie odpowiedział. Póki co z „polskich win” pozostaje nam szamorodni.
PS Dobra to okazja, żeby polecić niesamowicie kompetenty blog o tytule Blisko Tokaju. Jego autor, Gabriel Kurczewski (w nawiasie podaje zwykle Gabriel Łagan, czego nie rozumiem) pisze na temat win tokajskich, tutejszych winnic, lokalnej historii (są wątki polskie) a także ciekawostki turystyczne. Rzecz nie do pominięcia dla kogokolwiek szykującego się do wyjazdu w te okolice.