O filmie "Gloomy Sunday" powiedziała mi Bernadetta. Ponieważ Seressem, kompozytorem piosenki kiedyś się zainteresowałem, film mnie natychmiast zaciekawił. Nieoceniony Duży, który całymi dniami nagrywa filmy z internetu i telewizora, miał film nagrany na DVD tak więc mogliśmy go sobie zaraz obejrzeć.
Robiłem to z Seressem w głowie, co dość ukierunkowało moje wrażenia. Uderzyło mnie, jak bardzo oddalona jest cała historia przedstawiona w filmie od faktów łączących się z kompozytorem i jego utworem. I tak, sam kompozytor w filmie nazywa się Aradi i nie jest Żydem, popełnia samobójstwo w czasie wojny a nie po wojnie, jest wysoki – Seress był zdecydowanie niski, do piosenki przez dłuższy czas nie ma tekstu (był od początku), restauracja, gdzie pracuje mieści się w Budzie a nie w Peszcie, i tak dalej, i tak dalej. Najwyraźniej piosenka posłużyła raczej jako luźna inspiracja niż źródło.
Sam film nie powala. Najciekawsza jest w nim postać László Szabó, właściciela restauracji gdzie głównie toczy się akcja. On, Ilona (piękna kelnerka i zarazem jego kochanka) oraz Aradi, pianista o zamglonym spojrzeniu stworzą niespodziewanie harmonijnie funcjonujący miłosny trójkąt. László jest najbardziej charyzmatyczną postacią w filmie dzięki swojemu stylowi i osobistemu urokowi a także nienachalnemu stosunkowi do Ilony. Akcja toczy się w trzech okresach: przed wojną, w trakcie niemieckiej okupacji oraz współcześnie. Najciekawszy jest pierwszy okres, wojna przedstawiona jest dość szablonowo, zaś wątek współczesny wieńczy zaskakujące zakończenie godne wartkiego kryminału raczej niepasujące do filmu.
Tak czy owak, tacy jak ja fani Węgier i Budapesztu film obejrzeć muszą:)