Czytelniczka Ribizli przysłała mi parę zdjęć graffiti w obronie Ágnes Geréb (pisałem o niej tu) z warszawskiego Muranowa (osiedle blisko skrzyżowania Alei Jana Pawla II i ulicy Mordechaja Anielewicza). Są tam już podobno od dłuższego czasu. Niesamowite jak daleko sięga kampania w sprawie jej uwolnienia. Za fotografie dziękuję bardzo!
Miesiąc: Październik 2012
co Węgrzy polewają farbą
Pomniki i tablice pamiątkowe. Oto przykład, jaki zauważyłem niedawno przejeżdzając małym Körútem koło wielkiej hali targowej: tablica upamiętaniająca Istvána Horthyego, syna regenta Miklósa Horthyego.
W Indexie znalazłem informację [HU], że tablicę oblano farbą w lutym zeszłego roku. Jak widać oczyszczenie nie udało się bardzo staranne.
Nie jest oczywiste kto to zrobił i dlaczego bo młodszy Horthy poza tym, że został mianowany zastępcą/następcą regenta poglądy miał pro-anglosaskie, więc o bycie nazistą go specjalnie oskarżać nie można. Ponadto zginął w wypadku lotniczym na froncie (to właśnie upamiętania tablica), więc nie był dekownikiem, można powiedzieć, że spełniał swój obywatelski obowiązek. Tym niemniej był częścią przedwojennego systemu, pewnie dlatego mu się dostało.
Takich wątpliwości nie ma w przypadku jego ojca, którego pomnik oblano, również czerwoną farbą, zaraz po odsłonięciu w miejscowości Kereki w maju tego roku. Drewnianą rzeźbę regenta naturalnych rozmiarów, o której Index pisze, że „nie da się jej traktować jako dzieła sztuki czy też pomnika” [HU] (czemu – zobacz poniżej) farbą oblał budapeszteński adwokat i happener polityczny Péter Dániel, co zapowiedział zresztą z góry na facebooku. Dániela ukarano grzywną 100,000 forintów (niecałe 1500 złotych).
zdjęcie: György Varga/MTI
Niedawno farbą, tym razem żółtą, oblano nowoodsłonięty pomnik Atatürka. Wcześniej w dziób Turula na pomniku w dwunastej dzielnicy brytyjska artystka Liane Lang włożyła sztuczną ludzką rękę (zdjęcie tu), na co ktoś – chyba już nie artysta – odpowiedział umieszczeniem świnskich nóg na pomniku żydów pomordowanych na brzegu Dunaju (zdjęcia nie znalazłem). I tak dalej, i tak dalej.
Niekiedy zresztą taka symboliczna agresja sięga dalej: do dzisiaj nie odnaleziono czaski Kádára ukradzionej z jego grobu parę lat temu.
na wyciągnięcie ręki
Tak ładnie skomentował stan negocjacji między MFW a rządem węgierskim na swojej okładce tygodnik Héti Válasz. Dotąd nie mieli tak dobrych okładek jak HVG, mam nadzieję, że będą trzymać poziom.
aktywistka porodów domowych ma iść do więzienia
Przynajmniej na razie tak to wygląda. Prezydent Węgier właśnie odrzucił prośbę [HU] o przerwanie postępowanie karnego przeciwko Ágnes Geréb, węgierskiej położniczce walczącej o prawa do porodów domowych oświadczając przy tym, że prośbę o jej ułaskawienie rozpatrzy po uprawnomocnieniu się wyroku: dwa lata więzienia i dziesięć lat zakazu wykonywania zawodu.
Formalnie Geréb skazano nie za przeprowadzanie porodów domowych ale za sprowadzenie niebezpieczeństwa śmierci i trwalego kalectwa w ramach wykonywanego zawodu. Chodzi o kilka wypadków, w tym i śmiertelnych, do jakich doszło podczas przeprowadzanych przez nią porodów domowych (w sumie było ich trzy tysiące). Po lutowym wyroku sądu niższej instacji przeciwko niej wniesiono nowe zarzuty falszowania dokumentów a także znachorstwa. Obecnie przebywa w areszcie domowym, już ponad 730 dni. Nie jest to łatwe, ale zapewne i tak lepsze niż przebywanie w areszcie, skąd do sądu doprowadzano ją w kajdankach na rękach i nogach i gdzie poddawano ją rewizji osobistej z rozbieraniem do naga.
Powszechnie jednak uważa się, że w tej sprawie nie chodzi i błędy lekarskie ale naruszenie interesów lobby położniczego, które żyje dzięki „pieniądzom wdzięcznościowym” płaconym z okazji porodów. Według opinii jednego z prawników specjalizujących się w sprawach o błędy lekarskie [HU] na Węgrzech dotąd żadnego lekarza nie skazano za błędy lekarskie na karę surowszą niż grzywna. A sprawie Geréb sąd oparł się wyłącznie na opinii specjalistów krajowych odmawiając wysłuchania opinii z zagranicy. Miejscowi położnicy zwykle podają argument skuteczniejszej pomocy, którą w wypadku komplikacji można udzielić rodzącej czy niemowlęciu w szpitalu niż w domu.
Z zagranicy tymczasem napływają liczne głosy poparcie. Wyraziły je International Motherbirth Child Organisation (IMBCO), Royal College of Midwives w Wielkiej Brytanii i wiele innych, w jej obronie ukazywały się artykuły w prasie (np. w Guardianie [EN]), organizowano też demonstracje.
Poparcia doczekała się też na Węgrzech. Niedawno ośmióset pracowników węgierskiej służby zdrowia zwróciło się do prezydenta z prośbą o łaskę dla Geréb. Na ulicach widywałem ulotki „Free Geréb” a także plakaty w jej obronie. Niewielu jest ludzi, którzy doczekali się tak szerokiego poparcia.
ten plakat sfotograwołem niedaleko mojego domu
Porody domowe to nie pierwsza przypadek kiedy obdarzona łagodnym wyglądem Geréb odważyła się pójść pod prąd. Już od 1977 roku zaczęła, początkowo po cichu, ściągać ojców na porody, co obecnie jest przyjętą praktyką. Ironicznie w kontekście obecnego wyroku zresztą porody domowe zalegalizowano w marcu 2011 roku.
Pytana o motywację (świeży materiał BBC [EN] na jej temat zrobił Nick Thorpe, którego pięcioro dzieci urodziło się pod jej ręką w domu) Geréb mówi, że jej chodzi o pokój, by dzieci miały prawo urodzić się w spokoju.
Geréb przywraca porodom radość. Nick Thorpe mówi, że gdyby nie ona nie miałby piątki dzieci, poród – domowy – każdego z nich był takim przeżyciem, że zawsze chcieli z żoną chcieli jeszcze raz tego doznać.
Trudno pisząc o niej nie użyć słowa „godność”. Jedna z matek, której w porodziie pomogła Geréb mówoi: byłam przez nią traktowana jak dorosła osoba a, w szpitalach natomiast patrzano na mnie z góry i chciano chronić dziecko przede mną. Geréb nie mówi o tym jak powinno być, ona rzeczywistość zmienia czynem.
Prezydent w swoim uzasadnieniu decyzji dotyczącej Geréb napisał „Nie ma nic ważniejszego od wyegzekwowania sprawiedliwość i praworządności, za które w państwie prawa odpowiadają wyłącznie wymiar sprawiedliwości i niezależne sądy”. Przedziwnie to brzmi w ustach przedstawiciela państwa, które niedawno puściło wolno okrutnego mordercę, który jest obywatelem kraju, wobec którego rząd zdaje się żywić nadzieje na korzyści gospodarcze. Wobec słabej Ágnes Geréb państwo węgierskie może pozwolić sobie na pełną surowość.
***
Jeśliby ktoś z polskich mediów był zainteresowany sprawą to chętnie napiszę coś na ten temat lub też w tym pomogę.
Łagodni piraci bez dostępu do morza
Książka Balázsa Bodó A szerzői jog kalózai (Piraci prawa autorskiego) zainteresowała mnie dwiema rzeczamiŁ historycznym opisem piractwa przez wieki a także rezultatami badań autora nad zjawiskiem piractwa na Węgrzech dziś.
Historia piractwa, koncentrująca się zresztą na Europie Zachodniej oraz Stanach Zjednoczonych, pokazuje, że zjawisko jest tak stare jak i wszelkie systemy regulujące prawo do danego tekstu czy też innych prac takich jak utwory muzyczne, fotografie, itd. Innymi słowy, w żadnym wypadku nie jest to nowa rzecz. Ciekawa jest przy tym, że sam termin piractwo sam ma długie korzenie i używany był zanim pojawił się współczesny pojęcie praw autorskich (copyright, Statut Anny z kwietnia 1710 roku). Na przykład Alexander Pope Cromwell w liście z 1709 roku pisze o jednym z ówczesnych piratów, „osławionym” Henry Hillsie, że ten przyczynilł szkód księgarzom przez to, że wydrukował pirackie wydanie książki Johna Castainga pt. An Interesting Book (str. 66).
Ciekawe jest też to, że wątek polityczny piractwa, którego najbardziej widocznym ostatnio przejawem są partie piratów czy też strona Pirate Bay, to też rzecz towarzysząca piractwu w zasadzie od samego początku. Piraci niejednokrotnie starali podkreślać społeczny pożytek swojej działalności. Wspomniany już Hills na swoich drukach umieszczał motto For the benefit of the poor (Dla pożytku biednych, str. 68.) Historycy uznają rolę piratów w rozprzestrzenianiu idei („Gdyby nie było piractwa to, można by powiedzieć, nie byłoby również Oświecenia” A. Johns, str. 79) czy też innowacyjności w produkcji tanich wydań. Niezależnie od swoich deklaracji piractwo w przeszłości, jak również obecnie, wymuszało niejednokrotnie zmiany w prawie autorskim i innych związanych z nim regulacjach.
Samo pojęcie pirata pochodzi o tych, których prawa mieli oni naruszać, jednak zamiast wywoływać jedynie jednoznacznie negatywne skojarzenia doczekało się również przychylniejszych interpretacji. Książka przedstawia egalitaryzm republik pirackich, ludowy kult rabusi, wyklętych przez prawo. Dziś nawiązują do tego przekornie partie piratów czy właśnie Pirate Bay.
W części poświęconej współczesnemu piractwu omówione są technologie P2P i związane z nimi subkultury. Najciekawsze dla mnie było omówienie badań Bodó nad węgierskimi sieciami P2P. Przeanalizowawszy legalną ofertę filmową oraz zestawy filmów dostępne w trzech sieciach P2P doszedł do wniosku, że trzy czwarte filmów oferowanych przez piratów albo wogóle albo bardzo dawno były wyświetlane w kinach zaspokajając popyt ignorowany przez legalne systemy dystrybucji. Odnosi się to zwłaszcza do filmów niszowych, których dostępność w sieciach P2P zaczyna rosnąć w momencie, w którym znikają z programów kin, sieci te wówczas zaczynają pełnić rolę archiwum. Co więcej, jeśli spojrzeć na ilość ściąganych filmów to rola tych sieci w zaspokajaniu pomijanych potrzeb staje się tym bardziej widoczna: dziewięć na dziesięć tych filmów nie jest pokazywana w kinach (str. 288-290, tekst wcześniejszej, bardziej wyczerpującej publikacji Bodó na ten temat tu [HU])
(Swoją drogą pamiętam jak próbowałem kupić na DVD znakomity film węgierski pt. Chłopcy z placu broni. Mimo, że to klasyk i naprawdę dobry nigdzie nie mogłem go dostać a próbowałem wszędzie, dotarłem nawet do jednego z aktorów grających w tym filmie, który do dziś pracuje w branży. Miał to być prezent więć ściąganie z internetu nie wchodziło w rachubę.)
Co do wad książki to szkoda, że – poza interesującą częścią na temat współczesnych piratów na Węgrzech – tekst koncentruje się na krajach zachodnich. Zdaję sobie sprawę, że jest to zapewnie spowodowane brakiem literatury dotyczącej innych krajów ale nie mogę oprzeć się westchnieniu, że chętnie poczytałbym przede wszystkim o krajach wschodnioeuropejskich ale także o egzotycznych krajach rozwijających się.
W sumie jednak książka więc ciekawa, świetnie byłoby gdyby ktoś ją przetłumaczył na polski.
A na koniec ciekawostka. Książkę wydało wydawnictwo Typotex, które na Węgrzech jest jednym z liderów e-publishingu. I mimo tego, mimo tematyki książki jej sytuacja z punktu widzenia praw autorskich jest dziwna. W stopce jest symbol © czyli Wszystkie prawa zastrzeżone, nieco niżej tekst Niektóre prawa zastrzeżone i link to strony wydawnictwa z wyjaśnieniem. Dalej informacja, że książkę można kupić w elektronicznym formacie, próbowałem to zrobić ale padłem tak nietypowy i skomplikowany był to proces. Autor, do którego napisałem, wyraził zrozumienie dla moich uczuć i polecił mi parę stron pirackich, skąd książkę można ściągnąć. Sam jednak w końcu kupiłem sobie egzemplarz papierowy.
największy list miłosny na świecie
Królowa Jadwiga, Władysław Warneńczyk, Stefan Batory, generał Bem, polscy uchodźcy na Węgrzech w latach drugiej wojny światowej … Do tej pobieżnej listy symbolizującej najważniejsze punkty stosunków polsko-węgierskich dołączyło właśnie nowe nazwisko: Jan Przasnek.
Jan Przasnek w ubiegły czwartek zawiesił w samym centrum miasta (plac Deáka) dwie gigantyczne płachty reklamowe z tekstem miłosnym.
źródło: Index
Tekst na płachtach jest następujący:
Gika, zrobiłem największy błąd mojego życia, ale dzięki temu zrozumiałem, co jest naprawdę ważne i jak wiele znaczysz dla mnie. Zrozumiałem, że tylko Ciebie mogę kochać. Gdybyś tylko potrafiła przebaczyć każdą chwilę spędzoną w cierpieniu zmieniłbym na szczęśliwe godzinę, każdą łzę na morze szczęścia. Czy potrafisz mi przebaczyć, Gika?
Jeśli mi przebaczysz chciałbym, żebyś została moją żoną i matką naszych dzieci. Chciałbym zbudować Ci dom w Górkach lub gdzie tylko chcesz. W dalszym ciągu chciałbym pokazać Ci Bośnię, która jest tak cudowna jak Ty. Wiem, że to szaleństwo ale to najmądrzejsza, najbardziej przemyślana decyzja mojego życia. Wiem, że nie jest jeszcze za późno. Wiezrę w prawdziwą miłość i w cuda. Czy Ty chcesz w nie wierzyć, Gika?
Nie wiadomo jak Gika, ale Budapeszt tekst zauważył. Według Indexu wielu ludzi chodziło oglądać płachty i fotografowało się z nimi.
Jan Przasnek jest alpinistą zajmującym się pracami wysokościowymi. Z Giką, która jest węgierką, rozstali się jakiś czas temu a teraz Jan chciałby naprawić ich relację. Następnego dnia tutejszy tabloid Blikk znalazł Gikę, która podobno jednak nie przyjęła prośby o przebaczenie.
Index spekuluje czy nie jest to akcja rodzaju gerilla marketing. Cena wykonania płacht, koszt zezwoleń na ich powieszenie to wydatek rzędu 4-5 milionów forintów (55-70 tysięcy złotych), skąd miałby takie pieniądze 25-letni chłopak? Jan Przasnek zaprzeczył by za akcją stała jakaś firma. „Ta dziewczyna warta jest wszystkich pieniędzy”.
Nie wiadomo jak skończy się sprawa z Giką ale w Budapeszcie chyba chłopaka już polubili.
PS Jak to w takich wypadkach bywa, natychmiast pojawiły się memy. Tekstowe zważywszy na charakter płachty więc jeśli ktoś nie zna węgierskiego niech się szybko go nauczy przed kliknięciem na ten link. Uwaga, nie wszystkie teksty nadają się do głośnego czytania w obecności rodziców (i dzieci).
mistrzowie produkcji fałszywych dokumentów
Szukając kiedyś informacji na temat Małej Warszawy (Kis Varsó) natrafiłem na informacje dotyczące żydowskiego ruchu oporu w okresie Drugiej Wojny Światowej na Węgrzech. Zaciekawiony zacząłem szukać dalej i trafiłem na książkę Tépd le a sárga csillagot (Zerwij żółtą gwiazdę), którą niedawno skończyłem czytać. Parę rzeczy mnie tam zaskoczyło.
Przyzwyczailiśmy się myśleć, że poza powstaniem w getcie warszawskim i może jeszcze tym w obozie w Sosiborze żydzi biernie poddali się swojemu losowi do końca posłusznie wykonując rozkazy Niemców czy też wysługujących się im formacji. Jeśli ocaleli to dlatego, że ktoś (dyplomaci państw neutralnych, Żegota, indywidualni ratujący) im pomógł. Teraz dowiedziałem się, że na Węgrzech działało zorganizowane podziemie żydowskie ratujące ludzi przed wywózką, rozstrzelaniem czy innymi represjami.
Tépd le a sárga csillagot zawiera szereg wywiadów z działaczami lewicującej organizacji syjonistycznej Hasomér Hacájir (Młodzi strażnicy) aktywnymi w podziemiu w roku 1944. W przeciwieństwie do komunistów, którzy planowali organizację powstania (nic z tego nie wyszło) ci działacze za cel postawili sobie ocalenie jak największej ilości ludzi. Dlatego też broni, którą mieli – warto dodać, że było jej niewiele – używali oszczędnie, na niespotykaną natomiast skalę rozwinęli produkcję fałszywych dokumentów. Wytwarzali wszystkie możliwe papiery: akty urodzenia, zaświadczenia o pracy, zwolnienia z wojska, przepustki, rozkazy wojskowe, a także cenne zaświadczenia z ambasad państw neutralnych, na co wydający je ambasady często przymykały oczy, i tym podobne. Produkcja była masowa, było tego dziesiątki tysięcy. To, że większość dokumentów wydawano wówczas bez fotografii ułatwiało tę działalność.
Niejednokrotnie papiery nie były najlepszej jakości ale wielu z rozmówców autorów książki podkreślało, że nawet taki kiepski papier dodawał jego posiadaczowi odwagi do działania, na przykład ucieczki z oddziału pracy, co umożliwiało ocalenie.
Sara Reuvéni, jedna z działaczek, z którą przeprowadzono wywiad, podkreśliła wagę tych działań w następujący sposób
[…] według przyjętych stereotypów bohaterem jest ktoś, kto walczy z bronią w ręku. To, że ktoś zaniesie kawałek papieru na sąsiednią ulicę nie wydaje się być czymś specjalnie bohaterskim nawet wtedy gdy ta sąsiednia ulica w obleganym mieście jest terenem walki, papier może ocalić życie a ten, który go niesie ryzykuje życiem tak samo jak ten, co walczy z bronią w ręku. (str. 224)
Młodzi syjoniście nie zajmowali się wyłącznie produkcją podrabianych dokumentów. Zbudowawszy kanały na Słowację – dużo z nich uciekło na Węgry właśnie stamtąd – i do Rumunii zajmowali się szmuglowaniem ludzi do Rumunii a dalej do Turcji i Palestyny. Wśród osób, które w ten sposób ocalili byli i żydzi z Polski.
W samym Budapeszcie, który po wywiezieniu żydów z prowincji do Oświęcimia stał się główną areną ich działalności działacze Hasomér Hacájir organizowali żywność dla zamkniętych w getcie, utrzymywali sieć sierocińców (współpracując tu z Gáborem Sztehlo, o którym pisałem wcześniej), pomagali w ucieczkach, przechowywali zbiegów a raz nawet przeprowadzili udaną akcję wyciągnięcia z więzienia kilkudziesięciu aresztowanych korzystając z podrobionego rozkazu. W trakcie swojej działalności często poruszali się w mundurach strzałokrzyżowców a niekiedy nawet i w niemieckich. Ułatwiał im to potęgujący się chaos związany z zacieśniającym się oblężeniem miasta i bombardowaniami.
Po wojnie mimo współpracy z komunistami w podziemiu syjonistów wkrótce dosięgły represje. Większość działaczy opuściła Węgry i przeniosła się do Izraela, ci co nie zrobili tego w porę trafiali do więzienia. Jedna z osób, z którymi przeprowadzoono wywiady dla książki i która nie wyjechała do Izraela rozmawiała zresztą pod pseudonimem ze względu na obawę przed antysemityzmem otoczenia.
Książka ukazała się w 1990 roku, przedtem na ten temat nic się tu nie mówiło. Te wywiady to pierwsza próba przedstawienia tematu, sądzę, że od tej pory więcej na ten temat napisano.
A ciekawostką dla Polaków jest to, że okładkę zaprojektował mieszkający w Budapeszcie Krzysztof Ducki.
PS. Artykuł w wikipedii na temat Giorgio Perłasco gotowy Zachęcam do czytania i poprawiania.