Właśnie wróciłem ze spotkania autorskiego na temat węgierskiego wydania Gulaszu z Turula czyli Turulpörökölt zorganizowanego przez Instytut Polski w sklepie Alexandry przy dworcu Nyugati. Szedłem tam ciekaw głównie reakcji czytelników węgierskich. Książka jest dostępna w księgarniach już od jakiegoś czasu, jej fragmenty pojawiły się w internecie a w gazetach ukazało się parę recenzji. Wśród komentarzy w internecie pojawiło się szereg bardzo emocjonalnych reakcji przechodzących miejscami w bluzg, wszystkiego się więc można było spodziewać.
Zainteresowanie książką okazało się być spore. Salka na czwartym piętrze księgarni nabita tak, że nie dość, że część ludzi stała to niektórzy wręcz się nie zmieścili a słuchali rozmowy ze schodów. Ludzi było coś ze stu, co jak na dwutysięczny nakład książki oznacza jakieś 5% czytelników czyli sporo. Pojawiły się też dwie ekipy telewizyjne.
Wszystkiego się więc można było spodziewać ale spotkanie przebiegło w bardzo zrelaksowanej atmosferze. Wypełniła je rozmowa, którą prowadził z autorem Balázs Lévai oraz przeczytane trzy fragmenty książki. Nie było pytań publiczności, których tak byłem ciekaw, choć i z reakcji na poszczególne pytania i odpowiedzi można było wyczytać, że jej nastawienie jest przyjazne.
Już pierwszy przeczytany przez aktora fragment książki wywołujący co chwila chichranie publiczności nadał spotkaniu pogodny nastrój. Pytania, na które Varga odpowiadał często żartobliwie i z szerokim uśmiechem rozbroiły publiczność do końca. Swoją drogą, większość ludzi rozumiała po polsku, co widać było kiedy reagowali na na wypowiedzi Krzysztofa jeszcze zanim na węgierski przełożyła je tłumaczka.
Na początku Lévai sprawdził znajomość Krzysztofa spraw węgierskich. Ten prawidłowo podał nazwy klubów piłkarskich, rodzai piwa, nazwiska winiarzy, padł tylko na pytaniu na temat jakiegoś filmu, o którym też nic nie wiedziałem. Później już mówiono tylko o książce, charakterze narodowym Węgrów, historii, turulu, kuchni węgierskiej i różnych zakamarkach Budapesztu. Zapadło mi w głowę co Krzysztof powiedział o historii: dla Węgrów jest ona coraz ważniejsza, dla Polaków coraz mniej.
Zamieszki z jesieni 2006 roku Krzysztof przedstawił jako rodzaj reklamy zapowiadającej swojej książki. Po nich wszyscy zaczęli być ciekawi Węgier i w tej sytuacji nagroda czytelników Nike dla książki nie zaskakuje. Przejmująco opisał scenę z placu Kossutha gdy demonstracji i policjanci z kordonu zgodnie śpiewają hymn. -Aż mi ciarki przeszły po plecach, mimo, że nie jestem sentymentalny – mówi. Publiczność pod wrażeniem, cisza. – Ale dwa dni później znów się napieprzali na ulicach jak poprzednio – dodaje, i znowu wszyscy się śmieją.
Krzysztof nie odpowiedział na pytanie kto mógłby napisać podobną książkę o Polsce a szkoda bo sam byłbym ciekaw kogo by widział w tej roli. Jakieś dziesięć lat temu ukazała się angielska zabawna instrukcja obsługi Polaków dla amerykańskich biznesmenów pt. Shortcuts to Poland ale to raczej rzecz dużo bardziej powierzchowna niż Gulasz.
Ciekawy był przytoczony przez Krzysztofa fragment dyskusji z Warszawy. Na zarzut wobec książki, że jest czarnym PR-em zniechęcającym do odwiedzania Węgier ktoś odparł, że książka pisana z czystej miłości do Węgier – takich, jakie są.
Ostatni przeczytany fragment dotyczył malarskiej panoramy z Ópusztaszer przedstawiającej honfoglalás czyli zajęcie ojczyzny jak to Węgrzy nazywają podbój Kotliny Karpackiej przez swoich przodków. Wychodząc mijałem jedną z ekip telewizyjnych i przechodząc koło nich podsłuchałem jak akustyk tłumaczył kamerzyście (lub odwrotnie) jak też to naprawdę z tym było. Rozmowy wysłuchali ale swoje i tak wiedzą:)



