Kasa zdrowia (egészségpénztár) na Węgrzech to nie rodzaj ubezpieczalni ale raczej beznadziejnie głupi pomysł na danie ludziom nieco więcej pieniędzy bez zmieniania systemu podatkowego. Kasy działają następująco: pracodawca wpłaca tam część pensji, którą można wydać na wydatki medyczne lub sportowe, pieniądze wtedy nieopodatkowane a kasa ściąga procent dla siebie. Pomysł uważam za głupi bo dzięki kasom ludzie nie wydają więcej na swoje zdrowie a tylko zmuszeni są do zdobywania rachunków, zaświadczeń lekarskich i robienia rozliczeń, podczas gdy prawdziwym wygranym są kasy, przez które pieniądze przechodzą i które z tych pieniędzy sobie niezły procent ściągają.
Jestem członkiem kasy (miłościwie przemilczę jej nazwę) i niedawno dzięki niej znów odsłoniły się przede mną nieco tajniki funkcjonowania umysłu węgierskiego. A było to tak.
W zeszłym roku jeszcze posłałem do kasy zebrane rachunki. Jeden z nich był na nowe okulary Śliwki, którą wstępując do kasy podałem jako osobę również uprawniona do korzystania z niej. Po paru dniach dostałem odpowiedź, że muszę dosłać rekomendację lekarską, że okulary nosić powinna. Dosłałem.
W styczniu zainteresowałem się, gdzie są pieniądze (kasa powinna je była przesłać mi na konto). Napisałem stosownego e-maila. W odpowiedzi dowiedziałem się, że rachunek był na moje nazwisko a rekomendacja na Śliwkę więc pieniędzy przesłać nie mogą, a że rok się skończył więc, niestety, one przepadły. Zamiast podpisu tylko słowo Egészségpénztár.
Nieco się zeźliłem. Po pierwsze, rachunek nie jest na moje imię, jest tam tylko numer członkowski. Po drugie, czemu nie dali mi znać wcześniej, że jest problem? Po trzecie, czemu nikt nie podpisał listu swoim nazwiskiem? Poza tym to był największym rachunek w zeszłym roku i jeśli on się nie liczy to prawie całe pieniądze diabli wzięli.
Poszedłem do naszego dyrektora finansowego, który zajmuje się tymi sprawami z prośbą o pomoc. On, jak trzeba, zadzwonił do swojego kontaktu w kasie, opisał problem, "rozumiecie, jakoś to może dałoby się to rozwiązać".
Nadchodzi odpowiedź z kasy: mogę albo odebrać od nich feralny rachunek i poprosić w sklepie, gdzie Śliwka kupiła okulary o nowy rachunek tym razem nie tylko z numerem członkowskim ale także imionem i nazwiskiem Śliwki (kretynizm, nie liczą chyba na to, że będę biegał po mieście i zdobywał nowy rachunek, poza tym wszyscy zamknęli już dokumentację finansową z poprzedniego roku) albo dosłać rekomendację lekarską na okulary … dla mnie. Trzeba trafu, że u lekarza byłem miesiąc wcześniej, moje oczy zbadał i dowiedziałem się, że mam sokoli wzrok.
A może by tak, zaproponowałem, co wydało mi się oczywiste, że skoro na rachunku jest mój numer członkowski, Śliwka jest uprawniona do korzystania z kasy, a rekomendacja lekarska na okulary jest wystawiona na jej nazwisko to możnaby uznać, że wszystko się zgadza? Skoro nie ma tam nazwiska to można go zinterpretować w dowolony sposób, ciągnąłem. Ewentulanie można dopisać jej nazwisko na rachunku. Prosta logika, nic więcej.
I tu właśnie zalśnił pełnym blaskiem biurokratyczny umysł węgierski. Bo problem rozwiązano w następujący sposób: zamiast dopisać nazwisko Śliwki na rachunku albo po prostu go przyjąć go jak jest sfałszowano moją rekomendację lekarską zalecającą uprawianie sportu stawiając iksa przy okienku "okulary". Przy czym jestem przekonany, że osoba, która to zrobiła przekonana była o swojej dobrej woli.
Pojąłam zasadę funcjonowania tutejszej biurokracji: jeśli tylko papiery się zgadzają to wszystko jest ok. Logika jest mniej ważna. Zresztą może tak działają biurokracje na całym świecie.