Sałatka witaminowa

Sałatka witaminowa (vitaminsaláta) nie zalicza się do klasyków węgierskich tradycji kulinarnych. Ten kulinarny dysydent reprezentuje raczej próbę reformy kuchni węgierskiej poprzez zwiększenie w niej roli jarzyn.

Sałatka, a właściwie sałatki bo mowa jest o kategorii dań a nie konkretnej potrawie, oznacza po prostu surówkę lub też dowolną sałatkę, w której pojawią się jarzyny. Przykłady można sobie obejrzeć na popularnej węgierskiej społecznościowej plaformie kulinarnej NoSalty, nie potrzeba to tego znać języka.

Obrazki i przepisy miło pooglądać, mnie sałatka zaciekawiła jednak raczej ze strony językowej. Bo choć istnieje sałatka „witaminowa” to daremnie szukać „kalorycznego” kotleta czy ciastka – choć takie jak najbardziej istnieją. Tu się podkreśla ten dość techniczny aspekt żywienia, tam nie: skąd ten brak symetrii?

Wydaje mi się, że sałatka swym istnieniem niechcący potwierdza znany skądinąd fakt, że defaultem kuchni węgierskiej są dania ciężkie, niezdrowe, wysokokaloryczne – i ubogie w witaminy. Jedzenie jarzyn ma dla Węgrów posmak medyczny: jemy je w celach zdrowotnych, by pobrać witaminy lub też schudnąć (wyjątkiem są tu főzeléki, co do których jednak tylko z rzadka pada opinia o ich walorach zdrowotnych). To, co się je bezprzymiotnikowo („normalnie”) jest zdrowotnie nienajlepsze. Albo zdrowo albo smacznie – wybór należy do ciebie.

Typowa sałatka witaminka, źródło: NoSalty

To też sałata witaminka, źródło: NoSalty

I tak może być sałatka witaminka, źródło: Deliveri

Reklama

panierka

Pisałem kiedyś o szczególnej a niedocenianej przez nie-Węgrów roli jaką w kuchni węgierskiej grają jarzynowe főzeléki. Dziś będzie o drugim takim cichym węgierskim kulinarnym gigancie a mianowicie panierce.

Kotlet panierowany, koniecznie rozklepany na papier, to, obok rosołu, absolutny klasyk niedzielnych obiadów. W niedzielne przedpołudnia budapeszteńskie kamienice regularnie rozbrzmiewają odgłosami roztłukiwania mięsa – zwykle wieprzowiny choć może też być kurczak, indyk czy też cielęcina. Najchętniej Węgrzy jedzą takie kotlety nie jak w Polsce z gotowanymi ziemniakami i surówką ale z frytkami, ewentualnie z ryżem, bywa, że jest do tego ketchup lub majonez. (Dla mnie, przyznam, kombinacja smażonego ze smażonym jest nieco porażająca).

Kotlety panierowane są na Węgrzech tak ukochane, że chcąc nie chcąc musiały zaadaptować je węgierskie fastfooody. W czasach swojego panowania na rynku robiły to – dziś już w zasadzie nieobecne – chińskie bufety (które do panierki dodawały trochę imbiru czy też nasionek sezamu, co czyniło kotlety ciekawsze), obecnie oferują je tureckie bary. Kotlety, z frytkami lub ryżem a zawsze z ketchupem, są żelazną pozycją w restauracyjnych jadłospisach dla dzieci.

Nawet podróżując Węgrzy nie muszą się wyrzekać swoich ulubionych kotletów: na dworcach od kiedy pamiętam dostać można kanapki zrobione z bułki z wylewającej się z niej takim panierowanym kawałkiem mięsa i nieodzownym symbolicznym listkiem sałaty.

A do tego dochodzą inne rodzaje mięsa: udka kurczaka, nadziewana pierś indyka, skrzydełka, wątróbka, ozory, żeberka, golonka …

Ale panierka nie święci triumfów tylko na kotletach. Panierka kontroluje też, jeśli można tak powiedzieć, inne sektory kuchni węgierskiej. Jarzyny? Panierujemy, może to być cukinia, bakłażan, kabaczek, patison, kalafior, brokuły, selery, krążki cebuli a nawet groszek (taki przepis też znalazłem). Pieczarki? No jasne. Ryba? To najpopularniejszy sposób przyrządzania, zwłaszcza osławionego morszczuka (hekk) znad Balatonu. Ser? Czemu nie, nadają się zarówno camembert jak i ser twardy. Naleśniki? Pewnie. Mortadella czyli ogromnie popularne tutaj párizsi? OCZYWIŚCIE! Widziałem też przepisy na panierowane rogaliki i gołąbki. Nie ma niczego czego Węgier nie byłby w stanie spanierować.

Wyszukiwanie przepisów z panierką wyrzuca bite czternaście stron rezultatów na popularnej stronie kulinarnej (trzeba tylko dodać, że węgierski odpowiednik słowa „panierowanie” odnosi się też do zagęszczania zup zasmażką – istnieje dzięki temu nawet zupa panierowana, ale takich przepisów jest tu zdecydowana mniejszość). Tak, Węgrzy kochają panierkę.

Widać to też w szkole Chłopaka. Kiedy zamawiamy razem jego stołówkowe obiady dla sportu liczymy dania panierowane w każdym tygodniu i na ogół wśród zestawów A i B jest ich co najmniej dwa (na dziesięć możliwych), jeśli wziąć pod uwagę opcje a la carte liczba ta robi się wiele większa. To nie jest żadne wychowanie następnego pokolenia w miłości do panierki, nawet małe, przeciętne węgierskie dziecko jest już tą miłością poprzez obiady niedzielne oraz restauracyjne menu dziecięce skutecznie zaszczepione.

Część tygodniowego jadłospisu stołówki szkolnej Chłopaka, na czerwono zaznaczyłem dania panierowane

Nawet na zajęciach praktycznych w szkole podstawowej Chłopak z kolegami uczyli się panierować, dowiedziałem się wtedy jaka jest różnica między panierką wiedeńską (bułka tarta, jajko i mąka) a paryską (tylko jajko i mąka). I choć one dominują w panierkowym świecie trzeba dla porządku dodać, że stosuje się też niekiedy panierkę z nasionkami sezamu czy też płatkami migdałowymi, istnieje też ciasto piwne (mąka, piwo i jajko).

Tak tak, jak ktoś chce poczuć węgierskie wibracje powinien zjeść koniecznie z főzeléka za panierowaną, dajmy na to, mortadellą, tu się kryje kulinarna prawda o tym kraju:)

Najbardziej węgierskie danie, tu i w treści i w formie (Wielkie Węgry w panierce), źródło: Kacatvilág blog

Rzadsze, niż restauracje indyjskie

Rzadsze na Węgrzech, niż restauracje indyjskie: co to jest? Ano smażalnie świeżych ryb. Podkreślam, świeżych, bo smażalni mrożonych morszczuków (hekk) jest tu sporo. Nieco to zadziwiające bo przecież na Węgrzech wody jest dużo, ryb teoretycznie też ale jak chce się zjeść świeżą, tutejszą rybę to się wydaje, że się człowiek znajduje w jakimś afrykańskim pustynnym, odciętym od morza i rzek, państewku.

A ja odkryłem taką smażalnię świeżych ryb, mieści się w miejscowości Timár nad Cisą. Człowiek, który ją prowadzi jest też rybakiem, na dowód łódka z jego nazwiskiem stoi przycumowana do pomostu przy smażalni.

Timar

tu się zamawia

Timar

a tu – z widokiem na Cisę – je

Klimaty bardzo cisańskie. Topole, brunatna woda, gliniaste brzegi. Jadłospis nieskomplikowany: smażone karpie, leszcze, sumy i sandacze – no i frytki. Podawane jest to z ogórkami konserwowymi oraz chlebem. Jak się poprosi jest i ketchup. Je się rękoma, które potem można umyć w zlewie na ścianie budynku ubikacji.

Timar

jadłospis: keszeg – leszcz, ponty – karp, harcsa – sum, süllő – sandacz

Timar

pani niesie kolejne zamówienie

Timar

nieco sztuki

Miejsce jest popularne, czekaliśmy z dwadzieścia minut zanim usmażyło się nasze zamówienie. Jak się dowiedzieliśmy sandacze trzeba zamawiać z góry przez telefon, z pozostałymi rybami natomiast nie ma kłopotu.

Przyznam, że poza Timárem nie znam ani jednego miejsca na Węgrzech gdzie można by zjeść świeżą rybę od rybaka. Jak ktoś zna niech poda namiary w komentarzach. Dzięki!

Timar

łódki nad Cisą

Timar

można jeść i na wodzie

Timar

tak to wygląda z poziomu wody

Timar

niezły widok na górę Tokaj

Timar

bonus: pisklaki z gniazda, które ptaki zbudowały sobie pod dachem smażalni. widać, że, w przeciwieństwie do ryb, czują się tam bezpiecznie

zapomnij o burgerach, oto nadchodzą bakeringi

Pojawienie się bakeringów wywałało falę zachwytów. Taki Index napisał “Nowe szaleństwo fastfoodowe jest węgierskim wynalazkiem”. I tak dalej.

Jest to zrozumiałe bo bakeringi są faktycznie nowatorskie. Kształt mają bagelów i są nadziewane. Kupić je można z jednego z trzech funkcjonujących wózków ulicznych: w kształcie tramwaju, autobusu i trolejbusu. Wyglądają słodko, jak się to tutaj mówi, cukier. A w dodatku położenie wózków można śledzić w internecie dzięki aplikacji Endomendo.

Parę dni temu natknąłem się na dwa takie wózki w siódmej dzielnicy (tam na razie mają pozwolenie na poruszanie się) na kultowej ulicy Kazinczy. Dużo radości, fotki, chichy-śmichy, zakupy. Nabyłem dwa bakeringi, jeden z szynką i czymś-tam-jeszcze, drugi z serem feta i suszonymi pomidorami. Zjedliśmy je sobie z Chłopakiem w domu. Wyglądały nieźle, smakowały też niekiepsko. Koszt 300 forintów jest dostępny. Wygląda na to, że narodziła się nam nowa świecka tradycja, turystów w Budapeszcie zachęcam: obok langoszy spróbujcie sobie też bakeringa.

Bakering Budapest

bakeringowy tramwaj – z pałąkiem!

Bakering Budapest

Same bakeringi, zwracam uwagę nad odmienną teksturę i rodzaj nasionek na wierzchu

Bakering Budapest

Jakaś pani wybiera sobie bakeringi a sympatyczny sprzedawca udziela jej informacji i rad, światła natomiast, nie zważając na dzień, ostro dają

Bakering Budapest

A oto bakeringowy autobus i jego kierowca

Bakering Budapest

Bakering na Bolesławcu, lepiej się tu można im przyjrzeć

Bakering Budapest

Mapa ze strony projektu pokazująca gdzie akurat znajduję się bakeringowy autobusik

Węgrzy na drodze do zrewolucjonizowania konsumpcji wódki

Węgrzy i wódka dwie osobne i odrębne historie. Ile razy w rozmowie z jakimś Węgrem pojawiłby się temat wódki skrzywi się on i powie, że wódka do palinki się nie umywa. I ma rację! Widać zresztą to i po tym jak się je pije: wódkę szybko, jednym haustem, palinkę drobymi łyczkami, delektując się jej smakiem.

Z niebylejakim więc zdziwieniem dowiedziałem się niedawno o wódczanej innowacji, która jest dziełem Węgrów. Chodzi o syfon Szikra (Iskra) zawierający dwudziestoprocentową gazowaną mieszankę wódki z jakimś sokiem. Całość wykonano w stylu retro, fabrycznie pościerane napisy, na butli odniesienia do Jedlika, któremu ludzkość zawdzięczać ma wynalezek wody gazowanej. Pomysł trochę jak kiedyś drink z rumem Bacardi pakowanym w małe buteleczki.

Smak pigwowy, według strony producenta (Zwack) są też Szikry o smaku kwiatów czarnego bzu, maliny oraz trawki cytrynowej, no i o smaku czystej

Zdecydowanie retro

Jeśli ktoś miał okazję wypróbować Szikrę czy mógłby podzielić się wrażeniami?

Bastion tradycji kuchni węgierskiej

Przyjeżdzają znajomi do Budapesztu, przyjeżdzają turyści i chcą sycić się węgierskością, w skład czego nieodmiennie wchodzi wizyta w węgierskiej restauracji. Jest z tym mały problem bo takich restauracji jest w mieście mało, rdzenni budapeszteńcycy do nich nie chodzą.

Nieliczne miejsca w okolicach Váci utca nakierowane są na turystów. Takie restauracje jak Belvárosi Disznótörős czy też Pesti disznó nie są na tyle ortodoksyjnie tradycyjne by zaspokoić turystów a autentycznie węgierskie bary jak Főzelékfaló turystów – słusznie – odstraszają.

Zmiana nastąpiła w zasadzie przed moim oczyma. Pamiętam jeszcze czasy kiedy poza restauracjami bez przymiotnika – z natury rzeczy były to restauracje węgierskie – istniały jedynie restauracje chińskie oraz pizzerie. Od tej pory w mieście pojawiło się niemal wszystko co istnieje – niemal, bo takiej na przykład restauracji polskiej nadal brak, wiele miejsc serwuje kuchnię eklektyczną (czasami nazywa się to elegancko “fusion”) i tak też się tu wszyscy eklektycznie i kosmopolitycznie odżywiamy.

Ale, jak wskazuje tytuł postu, jest bastion, który dotąd dzielnie daje odpór temu naporowi międzynarodowych batalionów kulinarnych. Chodzi o cukiernie.

Kto był na Węgrzech ćwierć wieku temu i teraz zajrzawszy do cukierni różnicy nie zauważy. Są te same słone ciasteczka, przede wszystkim różne pogacze ale także wyroby z ciasta francuskiego. Są też rzecz jasna te same ciastka i torty: fekete erdő, dobos, Esterházy, Rigó Jancsi, kremówki, różne strucle, makowiec, rolada orzechowa, zserbó, i tak dalej, i tak dalej. Te same produkty wszędzie, te same produkty od lat.

W dodatku w jakiś dziwny sposób estetyka cukierni węgierskich również wydaje się być odporna na działanie czasu. Mimo braku centralnych regulacji ta zimna w odczuciu, nieco nijaka w stylu kombinacja kamienia, metalu, szkła i drewna nie zmienia się od lat. I tak wszystkie cukiernie na Węgrzech wyglądają podobnie.

Co ciekawe, tak jak przeciętni Węgrzy, zwłaszcza na prowincji, do restauracji nie chodzą codziennie bo nie mogą sobie na to pozwolić, to niedzielna wizyta w cukierni w celu zakupu ciastek do obiadu jest znacznie bardziej rozpowszechniona. Obiad się gotuje w domu, deser kupuje w cukierni, ten popyt ze strony przeciętnych Węgrów na ich usługi z pewnością przyczynia się do zachowania ich niezmiennej formy.

Są wyjątki. Pisałem kiedyś o cukierni Sugar oferującej dość inne doznania kulinarne i estetyczne. Na ulicy Paulay Ede otworzono Deszert neked (“warsztat desertowy”)

Z czasem na pewno takich miejsc będzie więcej – coraz więcej. Proces nie będzie pewnie jednak szybki, na razie więc miłośnicy tradycyjnych węgierskich cukierni mogą spać spokojnie.

Tort Esterházy (przy okazji warto zwrócić uwagę na ciekawe podejście do pisowni tego nazwiska w węgierskiej i angielskiej wersji nazwy – różnicy nie powinno być)…

… tort Sacher …

… słone ciasteczka …

… kremówki kasztanowe …

… zserbó, rzecz jasna …

… i sernik Rákocziego w kawiarni Művész – choć mogłoby to być gdziekolwiek

Mistrzowie gotowania pozakuchennego

Polak jak wyjdzie z kuchni to najwyżej zgriluje sobie karkówkę ewentualnie upiecze sobie kiełbaskę na patyku lub ziemniaki w popiele. A tacy Węgrzy w podobnej sytuacji wykazują się daleko większą inwencją. Wszyscy wiedzą, że pięknie gotują na kociołku (nawet w środku miasta!) ale poradzą sobie i przy pomocy brony – czy też blachy tradycyjnej kuchenki na drewno lub węgiel, o tej ostatniej technice będzie ten wpis.

Na wiejskim targu przy Sárga Borház niedaleko Tokaju – impreza, przyznaję, dla turystów miejskich – widziałem jak się piecze langosze ziemniaczane. Rozwałkowane ciasto wrzucano na rozgrzaną blachę, pieczenie z jednej strony, z drugiej, nadzienie i i już gotowy jest przysmak kuchni węgierskiej. Zdjęcia ilustrują poszczególne fazy procesu, ostatnie kreatywny jadłospis oparty o langosze.

langosze ziemniaczane

krojenie ciasta

langosze ziemniaczane

wałkowanie

langosze ziemniaczane

pieczenie

langosze ziemniaczane

nadzienie – tu skwarki z cebulą

langosze ziemniaczane

oferta – klasycznie, jak to w kuchni węgierskiej, pyszna i ciężka

Przepis:

1 kg ugotowanych ziemniaków

60 dkg mąki

sól

Ugotowane ziemiaki przecisnąć przez wyciskarkę do ziemniaków lub zmielić, ostudzić. Wymieszać z mąką i solą, uformować walec. Wycinać z niego kawałki, rozwałkowywać je na krążki o promieniu 15 centymetrów. Piec na blasze kuchenki, jeść ze smalcem, skwarkami, dżemem, twarogiem itp.

Ale to nie wszystko. Na blasze można też upiec chleb! Jest to tradycyjny chleb romski, zwany też skrobanym chlebem (kaparos kenyér), skąd ta nazwa okaże się za chwilę.

Przepis (dostałem go od znajomego Romy a on od żony więc rzecz autentyczna):

1 kg mąki

1 torebka proszku do pieczenia

2 szczypty soli

woda

Mąkę wymieszać z solą i proszkiem do pieczenia. Dodawać powoli wodę i mieszać aż powstanie gęste ciasto. Uformować je w kulę, spłaszczyć ją do grubości 5 centymetrów.

Piec na blasze przez 10 minut z każdej strony. Zostawić do ostygnięcia zawinięty w wilgotną szmatkę. Przed jedzeniem zeskrobać zwęgloną część zewnętrzną.

Chleb można też piec na otwartym ogniu. Na dwóch cegłach należy położyć blachę i na niej upiec chleb. Kiedy zacznie się przypalać należy przewrócić na drugą stronę.

Langosze jadłem i były świetnie, ale chleba nie próbowałem jeszcze. Jakby ktoś miał tu jakieś doświadczenia to niech się nimi podzieli!

Dwa szokujące świąteczno-noworoczne zwyczaje węgierskie

Zwyczaj pierwszy: na święta je się rybę. Jest to szokujące bo poza świętami ryb się na Węgrzech je tylko minimalne ilości: 4-4.5 kilo rocznie wobec 55 kilogramów Portugalii (wiem takie rzeczy stąd). Tak więc zjadając porcja wigilijnej zupy rybackiej lub panierowanego karpia (karp rules) przeciętny Węgier spożywa 40% rocznej konsumpcji ryb.

Zwyczaj drugi: w okolicy świąt a zwłaszcza nowego roku na Węgrzech pije się szampana. Nie tyle zresztą pije ale w zasadzie wypija niemal całego szampana: w ciągu tego krótkiego okresu następuje konsumpcja 80% tego napoju. I to mimo tego, że na Węgrzech coraz więcej winiarzy produkuje szampana: niedawno miałem przyjemność uczestnictwa w degustacji 11 różnych wyłącznie tokajskich szampanów i win musujących a i ten wybór nie wyczerpywał asortymentu dostępnego w okolicach Tokaju, nie mówiąc już o innych regionach winnych.

tokajskie szampany

tokajskie szampany

Równie szokująca jest popularność szampana Sowieckoje igristoje (pisałem o tym wcześniej), co jest jedynym znanym mi przypadkiem kiedy określenie sowieckie pomaga w sprzedaży jakiegoś towaru.



Na grzyby na Węgrzech

Jakiś czas temu dostaliśmy w prezencie worek z borowikami. DWA KILO NIEROBACZYWYCH BOROWIKÓW. Zrobiło to na nas mocne wrażenie. W Polsce takie coś byłoby sensacją a tu ofiarodawca zachowywał się jakby nic. Grzyby pochodziły z gór Mátra, gdzie, jak już wcześniej dostawałem sygnały, grzyby są. Poczułem, że chętnie bym się tu na grzyby wybrał.

Okazja nadarzyła się w październiku w postaci długiego weekendu. Postanowiliśmy z Chłopakiem wypróbować Mátrę. Pojechaliśmy tam 23 wieczorem, nocleg udało się nam znaleźć w Mátraszentimre u uroczych państwa w pensjonacie Tornácos ház.

Następnego dnia zerwaliśmy się przed świtem i ruszyliśmy do pobliskiego Bagolyirtás, gdzie pochodząca stąd koleżanka widziała grzybiarzy. Postanowiliśmy ruszyć zielonym szlakiem na południe. Było wcześnie i początkowo musieliśmy nawet trochę poczekać bo za ciemno było by cokolwiek widzieć. Las był, jak to na Węgrzech, bukowy i choć było tam trochę grzybów to niczego jadalnego nie widzieliśmy. Tu i ówdzie były jednak świerkowe plamy i tam było lepiej: znaleźliśmy sporo sów. Trafił się nam też jeden podgrzybek – niestety robaczywy i bardzo wilgotny – a potem, przy drodze piękny, zdrowiutki prawdziwek. Nie za dużo ale było już zdecydowanie po sezonie więc i tak uważałem, że mamy szczęście.

nasz największy sukces grzybiarski

też ładne, ale ich nie zbieraliśmy

Po paru godzinach wróciliśmy do naszego pensjonatu by spytać właścicieli o grzyboznawcę. Obiecałem Śliwce, że to zrobię, bo trzeba wiedzieć, że grzyby tutaj zbierają nie wszyscy jak w Polsce ale tylko ci nieliczni, którzy się “znają na grzybach” a i tak zbieracze rutynowo przynoszą grzyby do przebrania grzyboznawcom, którzy w sezonie bezpłatnie są dostępni na targach i w innych publicznych miejscach. Nasi gospodarze zadzwonili po mieszkającą parę domów dalej panią. Zapewnili nas, że ma egzamin z grzyboznastwa. Przyszła po paru minutach, przejrzała nasze grzyby, była supermiła i żadnych pieniędzy nie chciała, co więcej, zaoferowała, że da nam opieńki, które ma u siebie w domu w lodówce. Poszliśmy do niej, dostaliśmy coś z kilo opieniek – chciała nam dać dwa razy tyle – i kupiliśmy od niej dżem z dzikiej róży: przynajmniej za to przyjęła pieniądze.

W drodze powrotnej zajrzeliśmy jeszcze na Kékes ale wtedy już padał deszcz i była taka mgła, że widać wszystkiego było tyle:

Obiecaliśmy sobie, że w przyszłym roku znów pojedziemy na grzyby. Czy znacie inne miejsca grzybowe na Węgrzech poza Bagolyirtás, które polecam? Jeśli tak podzielcie się tą wiedzą w komentarzach – z góry dzięki!

Słodka prawda o kuchni węgierskiej

Sorry Robercie Makłowiczu, sorry Krzyśku Vargo, mam dla was – a także wszystkich innych którzy uważają, że kuchnia węgierska to zupa gulaszowa lub rybacka, dania z zawiesistym sosem na bazie zasmażki ze smalcu, cebuli i papryki itp. – złą wiadomość. Internet nie pozwala na dalej hołubić tego typu złudzeń: okazuje się, że Węgrzy jedzą (kochają) przede wszystkim proste – i głównie słodkie – dania.

Źródłem tych relewacji jest google oraz węgierskie serwisy kuchenne (na te informacje trafiłem za pośrednictwem niedawnego artykułu w Indexie). Zacznijmy od googla, lista najczęściej wyszukiwanych przepisów przedstawia się następująco:

  • naleśniki
  • gofry
  • mufinki
  • langosz
  • tiramisu
  • pizza
  • lasagna
  • pączek (fánk)
  • brownie

Na serwisie o apetycznej nazwie Mind megette (wszystko zjadł) królują następujące przepisy:

  • krem bakłażanowy
  • langosze dla leniwych
  • kulki kokosowe
  • főzelék (rodzaj potrawki jarzynowej) z kabaczka
  • Brassói aprópecsenye (rodzaj gulaszu z ziemniakami)
  • pizza
  • knedle śliwkowe
  • gofry
  • sałatka Cezara

Natomiast na stronie No salty prym wiodą te oto dania:

  • pączki cynamonowe
  • ciastka wiśniowo-makowe
  • rolada kiełbasiano-baleronowa
  • pień kokosowy (ciasto)
  • rogaliki
  • zapiekanka ziemniaczana z kiełbasą
  • pączki tradycyjne
  • zupa ragou z kurczaka z estragonem
  • mufinki

Oczywiście jest możliwe, że Węgrzy przepisy na te wszystkie paprykarze, gulasze czy zupy mają w małym palcu i są w stanie je recytować na wyrywki nawet w środku nocy a w internecie wyszukują wyłącznie przepisy na dania im zupełnie nieznabe. Może choć obecność na liście tak arcywęgierskiej potrawy jak naleśniki podważa tę teorię. Pozostaje chyba pogodzić się z tym, że realni Węgrzy nie są do końca tacy jak typowi Węgrzy ze stereotypów. Co nie jest znów takie zaskakujące czy odkrywcze.

typowa kuchnia węgierska, źródło: Flickr