Znalazłem przypadkowo stare wideo z bawołami z Hortobágy (pisałem o tym wcześniej, wideo z mangalicami było natomiast tu). Idą sobie te bawoły majestatycznie, ładna rzecz. A ciekawostką jest fakt, że wideo zrobiłem przytykając lornetkę do aparatu fotograficznego, bo daleko były, wyszło w sumie nieźle.
Tag: Hortobagy
pędzące mangalice
W lecie jeszcze w czasie naszego pobytu w Hortobágy nakręciłem trochę wideo z biegnącymi mangalicami, które dopiero teraz dałem radę zmontować. Przybiegły do wysypanego dla nich ziarna. Niesamowity widok takie pędzące jak psy świnie gdy się jest przyzwyczajonym do macior z trudem będących poruszać się od jednego do drugiego kąta chlewika. Miłego oglądania!
PS. Tytuł był pomysłem Chłopaka.
Hortobágy oraz mniej lub bardziej prawdziwe tradycje węgierskie
Na sam koniec wakacji pojechaliśmy sobie do Hortobágy. Jeśli ktoś nie wie, mowa jest o jednej z głównych atrakcji turystycznej Węgier. I mimo to nic a nic się nie rozczarowaliśmy, wręcz przeciwnie.
Hortobágy zainteresowała mnie kiedy przejeżdzaliśmy tam kiedyś samochodem. Bezdrzewna równina zaskakująco zupełnie pozbawiona wszechobecnych gdzie indziej przewodów w powietrzu urzekła mnie swoją przestrzenią. Zapragnąłem tam powrócić, udało się teraz.
W Hortobágy jest park narodowy. Stworzono go by chronić unikalną węgierską pusztę czyli lokalną odmianę stepu – stąd te przestrzenie. Na stepie od tysiącleci pasły się zwierzęta, kiedyś dzikie, od przybycia tu Węgrów, domowe.
Powstałe w dziewiętnastym wieku stawy rybne przyciągają z kolei ptaki. Z ponad 380 gatunków występujących na Węgrzech tu można zaobserwować jakieś 360. Najlepiej robić to jesienią lub wiosną.
W Hortobágy spędziliśmy dwa dni. Zaczęliśmy od szpitala dla ptaków. Tam pomaga się ptakom ze złamanymi skrzydłami, ptakom, które poraził prąd a także ofiarom otruć. Do szpitala można wejść i przy odrobinie szczęścia można obejrzeć przez okno operację na skrzydlatym pacjencie. W szpitalu poznaliśmy też tajemnicę braku przewodów w powietrzu: na terenie parku prowadzi się je pod ziemią by uniknąć wypadków gdy ptak, nie zauważywszy ich, na nie wleci.
Następnego dnia rano poszliśmy z zamówionym przewodnikiem – pracownikiem parku narodowego – oglądać ptaki. Trafiliśmy znakomicie bo nasz przewodnik wiedział wszystko o ptakach, parku narodowym, tutejszych zwierzętach, historii i prehistorii terenu, miejscowej gospodarce, polityce a także kuchni i ponadto był strasznie miły. Pochodziliśmy sobie, głównie koło stawów rybnych, przez cztery godziny, pooglądaliśmy przez jego teleskop różne ptaki i zwierzęta. Były ptaki wodne, brodzące, lecące kluczem dzikie gęsi, orły a nawet pelikan, który podobno jest tutaj rzadkością: nasz przewodnik podekscytowany posyłał kolegom smsy z wiadomością o tym.
Ze względu na Chłopaka przejechaliśmy się też kolejką kursującą groblą pomiędzy stawami. Było to jednak już później w ciągu dnia i mimo, że jechaliśmy tymi samymi miejscami, którymi szliśmy rano ptaków było dużo mniej.
Na koniec kupiliśmy bilety na przejażdzkę wozami po puszcie. Turystyczny hiperkicz, myślałem sobie, ale niech tam. Poszło znacznie lepiej. Zaczęło się od kupna biletów. Kobieta, która mi je sprzedawała mówiła z zaskakująco niemieckim akcentem. Okazało się później, bo to ona nas oprowadzała, że jest Austriaczką. Wprawiło mnie to w znakomity humor: Austriaczka obsługująca węgierskich turystów a nie odwrotnie – dla każdego, kto się zetknął ze specyficzną kulturą obsługi niemieckich turystów – to nie byle co. Coś się u nas jednak zmieniło.
Wozy, a było ich ze cztery o ile pamiętam, co jakiś stawały i nasza Austriaczka nam to i owo pokazywała. Głównie zwierzęta: szare bydło węgierskie (szürke marha), świnie mangalice (mangalica), owce śruborogie (racka juh) oraz bawoły domowe (bivaly). Reklamowane jako starodawne zwierzęta Węgrów nie wszystkie okazały się być z Węgrami od tak dawna. Mangalice, na przykład, to rasa powstała na terenie Węgier jakieś dwieście lat temu a bawoły to czysty import z Azji.
Interesujące było też spotkanie z pastuchami konnymi zwanymi csikós. Pokazali nam, między innymi, swój pokazowy numer pusztańską piątkę (puszta ötös), co polega na jeździe stojąc na grzbiecie dwóch koni kierując przy tym dodatkowymi trzema końmi. Tę kwintescencję węgierskości, przynajmniej w oczach turystów, wymyślił austriacki malarz Ludwig Koch tworząc pod tym tytułem obraz w 1923 roku. Pięćdziesiąt lat później węgierski jeździec Béla Lénárd po raz pierwszy piątkę urzeczywistnił przenosząc w ten sposób tę wymyśloną tradycję z malarstwa do przemysłu turystycznego.
Co do wymyślonych tradycji dowiedzieliśmy się, że słynna zupa gulaszowa gulyás leves też nie jest autentycznie ludową potrawą. Wymyślono ją podobno w Budapeszcie jako sposób dla sprzedania resztek gulaszu z poprzedniego dnia.
I przy okazji dowiedzieliśmy się o pewnej zapomnianej tradycji. Podobno pasterze gulasz gotowali rzadziej ze świeżego niż z suszonego mięsa ale mięso suszone – mimo, że zapewne tradycja jego przygotowywania sięga zapewne jeszcze koczowniczego okresu w historii Węgrów – jest zupełnie nieobecne w kuchni węgierskiej. Robiło się je tak: najpierw kawałki mięsa smażono bez tłuszczu w kociołku a po tym jak wypuściły już sok wkładano je do płóciennego woreczka, który wisiał w powietrzu pozwalając mięsu doschnąć. Tak spreparowane mięso można było trzymać przez dłuższy czas używając go według potrzeby. Dostałem kiedyś w prezecie z Afryki Południowej kawałki suszonego mięsa antylopy do zagryzania przy piwie, czy tu nie dałoby się czegoś podobnego zrobić?
Jak już mowa o jedzeniu to Hortobágy poraziła nas swoim niewykorzystanym potencjałem kulinarnym. Zacznijmy od ryby: mimo, że stawy oferują jej wielkie bogactwo we wsi nie można ani zjeść ani kupić swieżej ryby, o wędzonej już nie wspominając, bo to rzecz na Węgrzech nieznana.
Dalej, mięso zwierząt pasących się na puszcie jest ekologicznie czyste ale zamiast podbijać nim rynki węgierskie i europejskie trudno je dostać we wsi. Miejscowa, dwustuletnia, zresztą bardzo piękna, csarda oferuje wprawdzie „mięso ekologiczne” ale tylko w postaci tradycyjnej ciężkiej artylerii kuchni węgierskiej. Brakuje tam dań lżejszych jak choćby carpaccio z szarej krowy czy czegoś opartego na wędzonej szynce z mangalicy.
W końcu sery: mimo, że bawoły dają dwa razy bardziej tłuste mleko niż krowy, które świetnie nadaje się do produkcji na przykład mozzarelli, nie mówiąc już o owcach czy krowach, sera we wsi nikt, poza podobno dziadkiem mieszkającym przy szosie, nie produkuje.
A mi się marzy, że kiedyś Hortobágy stanie się mekką smakoszy a produkty „hortobadzkie” staną się przebojem delikatesów. Na pewno tak będzie, ale miejsce nawet teraz warto odwiedzić.