1. Powitanie – 00:00 2. Wiadomości polonijne – 04:06 3. Autorski przegląd polskich tygodników Roberta Rajczyka – 07:42 4. Cykl Jerzego Celichowsiego „Jeż Węgierski w eterze” – 17:14 5. Rozmowa z Łukaszem Malczykiem, prezesem Unii Polskich Przedsiębiorców – 20:43 6. Książka na Głos – 47:00 7. Matki Boskie Węgierskie – 58:06 8. Pożegnanie – 01:00:01
Często zabawiam się pytaniem znajomych, Polaków jak i Węgrów, czyj to pomnik stoi na środku placu Deáka. To jest tam w ogóle jakiś pomnik? to najczęstsza odpowiedź. Ci, którzy jakoś mgliście sobie coś na ten temat przypominają zwykle nie wiedzą o kogo chodzi.
Fakt, że pomnik swoją niedosłownością nie ułatwia zadania. Masywna, zarysowana kubistycznie postać chroni schowane z tyłu kruche w porównaniu dziecko. Nieco wyjaśnia dopiero napis z tyłu rzeźby „Gábor Sztehlo 1909-1974, pastor ewangelicki z bożą pomocą ocalił około 2000 dzieci i dorosłych w czasie koszmaru strzałokrzyżowców a później osieroconym ocaleńcom dał dom, wiarę i godność.” Z jakiś powodów nie jest wspomniane, że ocalonymi byli Żydzi.
Sztehlo zorganizował i potem prowadził 32 domy dziecka w okresie od marca 1944 roku do końca wojny. Nie tylko dzieci ale i większość personelu była Żydami. W ich utrzymaniu pomagał mu szwajcarski Czerwony Krzyż. Warto dodać, że w przeciwieństwie do bardziej znanego Wallenberga Sztehlo za swoją działalność ratowniczą mógł łatwo zapłacić głową.
Jednym z ocalonych dzieci był późniejszy zdobywca nagrody Nobla z chemii György/George Oláh.
Po wojnie dla ośmiuset żydowskich sierot oraz dzieci oficerów, wysiedlonych czy więźniów – w tym i strzałokrzyżowców, zorganizował Gaudiopolis. Ta dziecięca republika miała dziecięcy rząd, ustawy, własną walutę a nawet czasopismo satyryczne. Mieszkańcy uczyli się zawodów, uprawiali ogród, organizowali wydarzenia kulturalne. Kiedy instytucję odebrano mu nacjonalizując ją w 1950 roku zaczął zajmować się porzuconymi, przez nikogo nie chcianymi dziećmi z różnymi problemami.
Zmarł w Szwajcarii dokąd pojechał odwiedzić rodzinę, która opuściła Węgry w 1956 roku.
Zadziwiające dla mnie jest, że postać takiego formatu, przywodząca na myśl zarówno Irenę Sendlerową jak i Janusza Korczaka, jest tak słabo znana na Węgrzech. Wydawałoby się, że niewiele jest bardziej bezdyskusyjnych rzeczy niż ratować dzieci ale jednak Sztehlo nie trafił do kanonu wielkich Węgrów. Choć zdecydowanie ma tam swoje miejsce.
Dziesięć lat temu pisałem o kościele w Verőce, którego poświęcenia odmówili biskupi trzech wyznań chrześcijańskich [HU]: katolicki, kalwiński i ewangelicki. Niedawno przejeżdzaliśmy przez tę wieś więc zboczyliśmy z drogi by zobaczyć tę niecodzienną budowlę zaprojektowaną przez architektów Endre Szűcsa i Pétera Tótha.
Widok z przodu, niech nas nie zwiedzie IHS na frontonie. Widok z tyłuW środku
Kościół koniec końców został zresztą poświęcony choć nie przez biskupów ale przez miejscowego pastora kalwińskiego, kapłana unitariańskiego oraz emerytowanego polowego biskupa kalwińskiego.
Ością niezgody był witraż z mitycznym ptakiem turulem. Legenda głosi, że nawiedził on we śnie Emese, żonę węgierskiego władcy, według jednej wersji zapładniając ją a według drugiej komunikając ciężarnej już kobiecie, że z jej łona wypłynie potok, który rozleje się po obcej ziemi. Było to odniesienie do syna Álmosa, który miał wyprowadzić Węgrów z Lewedii, krainy, w której wówczas żyli zaczynając ich wędrówkę w kierunku kotliny Karpackiej. Jak podkreśla opis kościoła [HU], z rodu Emese – dynastii Arpadów – wyszło najwięcej świętych w Europie i na świecie.
Turul trzymający Emese
Innym kontrowersyjnym elementem jest postać na sklepieniu. Choć wygląda jak Maria jest to Boldogasszony lub też Babba Mária [HU] czyli też przechrześcijańska jeszcze, boska postać kobieca wywodząca się z sumerskiego kultu płodności. Do niej to miała trafić po śmierci Emese.
Patronka płodności na sklepieniu
We wspomnianym opisie kościoła fakt, że biskupi odmówili konsekracji świątyni cytowany jest z oburzeniem: Węgrzy nie byli poganami odrzucającymi boga! Wierzyli w jednego boga, nie byli poganami! To jest świątynia a nie, jak sugerują biskupi, tylko jakieś miejsce pamięci!
Upamiętniany jest tutaj Trianon. Kościół uroczyście otwarto 4 czerwca 2010 roku właśnie w rocznicę podpisania tego traktatu (tu raczej używa się słowa „dyktatu”). Tutaj Węgrzy dowolnego wyznania mogą się błagać Boga (Węgrów) o „zmartwychwstanie” kraju, ulubionego terminu używanego przez rewizjonistycznych nacjonalistów.
Sam kościół jest pięknie położony na wzgórzu z pięknym widokiem na szereg wyremontowanych starych chałup do wynajęcia przez turystów. Jest nieduży, to w zasadzie kaplica ale foremny. Formą nawiązuje do ziarna pszenicy. Przypominać ma też niektóre z kościołów epoki Arpadów.
Widok ze środkaA na dole taka oto chałupa. Sprawdzam co to: muzeum Alberta Wassa. Przed muzeum stoi takie oto gustowne popiersie pisarza.
Świątynia przybliża nie tyle Boga co Węgrów. Warta jest odwiedzin.
– Powitanie- 00:00 – Serwis informacyjny- 02:48 – Przegląd polskich tygodników Roberta Rajczyka- 05:22 – Jeż Węgierski w eterze czyta autor Jerzy Celichowski- 15:13 – Rozmowa tygodnia z Alicją Śmigielską z Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie- 23:31 – Książka na Głos- 51:43 – Matki Boskie Węgierskie- 01:00:25 – Pożegnanie- 01:02:56
Tegoroczne wakacje zapowiadają się skromniej niż zwykle. Wszyscy mamy mniej pieniędzy, w wielu miejscach w dalszym ciągu w mocy są niesprzyjające turystyce ograniczenia, obawiamy się obecnej wciąż zarazy, która zresztą może znów wybuchnąć. Będzie więc pewnie ostrożniej i bardziej lokalnie. Znakomita to okazja by odkryć dla siebie nieodległe a ciekawe miejsca, które w innych okolicznościach zwykle przegrywają z egzotyczniejszymi celami.
Jednym z takich miejsc będzie z pewnością najbardziej z Polską związana część Węgier czyli region tokajski. O jakim związku tu mowa? Rzecz jasna chodzi tu o wino. W swoim czasie – w XVI, XVII, XVIII wieku – wino tokajskie, węgrzyny właśnie, dominowało na polskim rynku. Tokaje były nie tylko artykułem spożywczym, ale stały się częścią obyczajowości polskiej, głęboko wbudowały się w kulturę. Jan Kochanowski w żartobliwej fraszce Do starosty muszyńskiego wspomina Uhry – Węgry – skąd przywozi on dla siebie wina, mowa jest bez wątpienia o nieodległym regionie tokajskim. Polacy byli więcej niż po prostu odbiorcami win, kupcy z Polski byli obecni w regionie, swoimi zamówieniami kształtowali produkcję, niejednokrotnie się tam osiedlali. Dość powiedzieć, że po rozbiorach, kiedy region tokajski stracił polski rynek, sam też doświadczył uwiądu.
Dziś nie ma wielu widocznych śladów tej wcześniejszej symbiozy. Jednym z nielicznych jest nazwa szamorodni, według tradycji ustnej to odniesienie do win robionych z niewyselekcjonowanych gron – takich, jakimi się same urodziły – na rynek polski. Drugim, jak mi się wydaje, jest szklanka w znanym dwuwierszu o bratankach.
Tym niemniej tradycja kontaktów odżywa i okolice Tokaju dziś także chętnie odwiedzane są przez turystów z Polski. Więcej jest tam aut z polską rejestracją niż z sąsiedniej przecież Słowacji. W wielu restauracjach oferowane są jadłospisy po polsku, wielu wytwórców wywiesza polskie flagi by okazać, że chętnie widzą u siebie Polaków.
Choć w tym roku mniej będzie pewnie imprez masowych, festiwali to i tak warto podokrywać dla siebie różnych wytwórców, piwnice, miejsca. Jeśli ktoś ma małe dzieci można, jak to jest tutaj praktykowane w ramach lokalnej tradycji, w trakcie wyjazdu zapolować na słodkie aszú zrobione w roku urodzenia dziecka i odłożyć je na jego osiemnaste urodziny albo na wesele.
Tym co lubią więcej wiedzieć polecam blog Blisko Tokaju, którego autor Gabriel Kurczewski w unikalnie kompetentny sposób opowiada o regionie, jego związkach z Polską no i samych winach.
Wiem, że statystycznie nie ma to znaczenia ale choć nie znam nikogo, u którego potwierdzony zostałby koronawirus to mam jednak znajomego, którego zatrzymano za post na facebooku na mocy specjalnej ustawy wprowadzonej dla zwalczania epidemii, konkretnie fragmentu przewidującego sankcje za „sianie paniki.”
Znajomy jest stolarzem, zrobił coś dla bramę na prowincji (zresztą dobra robota), sympatyczny człowiek. Nazywa się András Kusinszki. Zanim przejdę dalej oto sam inkryminowany post:
Naprawdę? Czy szczyt czegoś, powodzi, epidemii, kryzysu gospodarczego, czegokolwiek, co może szczytować, oznacza, że to coś osiągnęło wartość maksymalną? A zatem jest tego najwięcej. Czy w przypadku koronawirusa oznacza to, że jest wtedy najwięcej nosicieli wirusa na Węgrzech? Tak? Wydaje mi się, że jeśli wtedy wyjdę z domu to będę miał największą szansę spotkać się z kimś zarażonym wirusem. Też tak uważacie? Pytam, bo mają nas za takich idiotów, że zaczynam w to wszystko wierzyć. A więc, jeśli nie mam racji, nazwijcie mnie ciężkim idiotą a sam będę wiedział, że nim jestem. No ale! Jeśli mam rację to jest tu problem. Nasz drogi przywódca, który nigdy nie błądzi, nigdy nie kłamie, oświadczył (a wielu ekspertów to potwierdziło), że w niedzielę 3 maja będzie w naszym kraju szczytować epidemia. Od poniedziałku 4 maja można poluźnić ograniczenia odnośnie opuszczania domu. Czy będzie to dotyczyć wszystkich czy też tylko emerytów, którzy są ciężarem dla budżetu? Wtedy bym to zrozumiał. Co więcej, odwiedzanie kościołów, klubów emeryta, imprez masowych powinno być wtedy obowiązkowe. Jeśli natomiast poluźnienie ograniczeń dotknie wszystkich to nie rozumiem. Swobodniej moglibyśmy się zatem ruszać przy większym ryzyku. W takim razie po co tyle cierpieliśmy przedtem?
Drogi dyktatorze, drogi przywódco! Wraz z tymi, którym podoba się to, co piszę zwracam się do ciebie byś nie zapędzał narodu w tę uliczkę! Dlatego, że powiedziałeś coś, czym zwiększasz swoją popularność i czego teraz nie zmienisz bo głównym twoim celem jest zachowanie władzy, nie ślij tysięcy na śmierć. Przez to, że nie podajemy prawdziwych danych, że utrzymujemy, że epidemia wygasa, kiedy ona się akurat rozszerza, umrą tysiące. Kto podaje sprzeczne z tym dane może liczyć na sankcje karne. Pracownikom służby zdrowia zakazane jest publiczne zabieranie głosu. Za sianie paniki (czy też podawanie prawdy) można nawet trafić do więzienia. Druga fala hiszpanki miała znacząco więcej ofiar niż pierwsza fala choroby.
Wiemy, niestety, że ciebie nie interesuje los tu żyjących ludzi ani ich śmierć. Ty na to wszystko srasz. Nie wiem, że z czego masz zrobione duszę i serce. Jesteś bezlitosnym tyranem, ale zapamiętaj, jak dotąd wszyscy dyktatorzy zostali obaleni.
Co się stało: Kusinszki zamieścił post 28 kwietnia, 12 maja policja, podobno na podstawie zgłoszenia, zaaresztowała go oraz zatrzymała jego laptopa. Został przesłuchany w charakterze podejrzanego, przeciw czemu złożył skargę. Prokuratura skargę uwzględniła i nie postawiła mu zarzutów. Formalnie śledztwo wróciło do policji, powinno być zamknięte.
Czyli, wydawałoby się, niby nic, przecież nasz bohater o sympatycznie polskim nazwisku nie zostanie ukarany z to, co napisał.
Nie do końca jednak bo każdy zrozumiał, że teraz za post na facebooku mogą być szykany (poza Kusinszkim miał też miejsce niedawno inny podobny przypadek). Bez więzienia czy grzywny zapewne, ale kto lubi areszt, przesłuchanie, zajęcie sprzętu komputerowego, upublicznienie takich faktów? Policyjne wideo z zatrzymania Kusinszkiego do tej pory dostępne jest w internecie. Wielu będzie się bać – i o to chodzi.
Ten wspis dedykuję Konradowi Sutarskiemu, który uważa, że Tusk nie jest Polakiem bo skrytykował Orbána za tendencje dyktatorskie.
– Przegląd polskich tygodników Roberta Rajczyka – 07:44
– Rozmowa Tygodnia z dr Katarzyną Tóth, pediatrą pracującą w Budapeszcie – 12:14
– Polecajki książkowe Igi Kolasińskiej – 32:58
– Książka na Głos – 36:27
– Jeż Węgierski w Eterze, autor Jerzy Celichowski – 46:47
– Matki Boskie Węgierskie – 52:35
– Pożegnanie – 56:24
A oto tekst mojego felietonu:
Okres rozliczeń podatkowych już trwa, w jego ramach między innymi można wskazać organizację społeczną czy też związek wyznaniowy, którym chcielibyśmy przekazać po procencie naszego podatku. Nie wszyscy pewnie wiedzą, że pomysł pochodzi z Węgier, tu został wprowadzony a następnie ściągnięty do Polski.
Koncepcja ustawy o 1% pojawiła się w roku 1991, w trakcie dyskusji parlamentarnej nad zwrotem majątku kościelnego. Głównym pomysłodawcą był Tamás Bauer z liberalnego Związku Wolnych Demokratów (SzDSz). Będąca wówczas w opozycji partia zaproponowała, by zamiast zwrotu majątku wprowadzić system, w ramach którego obywatele sami decydowaliby, jaki związek wyznaniowy chcą wesprzeć częścią swego podatku. Nowy system, poza pełnym rozdziałem Kościołów od państwa, miał też doprowadzić do jednakowego traktowania wszystkich wspólnot wyznaniowych – także nowo powstałych i dynamicznie się rozwijających. Miał także pomóc w ustaleniu faktycznego poparcia, jakim cieszą się one w społeczeństwie.
W tym samym czasie pojawił się pomysł, by analogicznie rozdzielać subwencje państwowe dla organizacji społecznych. W tym czasie pieniądze te rozdzielała specjalna komisja parlamentarna – nietrudno zgadnąć, że jej decyzje zwykle okazywały się przychylne dla organizacji bliskich większości rządowej. Projektodawcom chodziło o uniezależnienie subwencji od bieżącej polityki. Liczyli też, że nowy system będzie służył kształtowaniu bliższych więzi między organizacjami społecznymi a obywatelami i wzrostowi samoświadomości podatników.
Pogoda dla reformatorów nastała dopiero w 1994 r., gdy po wyborach ZWD wszedł do koalicji rządowej. Ustawę, związaną z nazwiskiem ówczesnego ministra oświaty i kultury Gábora Fodora, przyjęto dopiero w 1996 r., kiedy na skutek kryzysu finansów państwa nie dało się już dalej odwlekać reformy systemu finansowania kultury i organizacji społecznych. Początkowo proponowano, by w gestii podatników pozostawić tylko jeden procent podatków, który mogliby przeznaczyć na jakiś Kościół lub organizację społeczną. Jednak na skutek protestów ze strony Kościołów, które nie chciały konkurować z różnymi, w ich oczach nie zawsze szacownymi organizacjami, zdecydowano się w końcu na oddanie w ręce podatników dwa razy po jednym procencie.
Do Polski system trafił w 2001 roku.
Zachęcam wszystkich do wykorzystania tej możliwości, czy ktoś płaci podatki na Węgrzech czy też w Polsce. Sam od kilku lat przekazuję mój 1% podatku na rzecz fundacji Rodzice dla Szkoły Polskiej.
– Powitanie – 00:00 – Wiadomości polonijne – 03:57 – Przegląd polskich tygodników – 07:38 – Rozmowa tygodnia – historyk dr Kamil Paździor – 14:52 – Polecajki książkowe Ingi Kolasińskiej – 36:57 – Książka na głos – 41:11 – Jeż Węgierski w eterze – 46:30 – Matki Boskie Węgierskie – 54:05 – Pożegnanie – 56:41
Niedawno pojawiła się wiadomość, że legendarna śródmiejska jadłodajnia Kádár jest na sprzedaż. Kto tam był to na pewno pamięta obrusy w kratkę, butelki z wodą sodową na stołach, domowe dania, specjalności zakładu takie jak sobotni czulent czy też arany galuskę, na ścianach zdjęcia z autografem podarowane przez większe lub mniejsze gwiazdy (takie jak zdobywca wojewódzkiego tytułu mistrzowskiego w zapasach w jakimś tam roku 1966 czy też jakiś zupełnie zapomniany zespół folkowy), kelnerki, którym napiwek wsuwało się do kieszeni fartuszka czy też wreszcie kelnera o zachmurzonej twarzy Marlona Brando, który urzędował przy wyjściu gdzie przyjmował zapłatę. Czyste retro. Ostatnio miejsce było nienajtańsze, raczej coś na sobotni obiad niż szybki lunch w środku tygodnia.
Może ktoś, kto to kupi będzie chciał podtrzymywać ponadsześćdziesięcioletnią tradycję miejsa ale na to nie liczę, więc to już raczej koniec, Kádár przeszedł do historii. Cieszę się, że tam byłem parę razy, zrobiłem tam nawet parę zdjęć.
Nie pierwsza to rzecz, która na moich oczach przenosi się do przeszłości. Było wśród nich masa romkocsm – kto pamięta jeszcze Iskolę, dwie edycje Mumusa, Muszi, Tűzraktér, stary Fogas czy też pierwotny Instant? Znikł też namiot piwny w Városliget a także wesołe miasteczko obok zoo. Nie ma już tablicy na placu Hunyadi z informacją, między innymi w języku polskim, o zakazie handlu bez zezwolenia, tej pamiątki burzliwych lat 90-tych.
Nie wyliczam tych rzeczy, żeby narzekać, że wszystko co dobre znika, że „kiedyś to było” a teraz to już nie. Chodzi mi o coś innego: dla mnie to kolejny bodziec by starać się odkrywać moje otoczenie – dzielnicę, Budapeszt, Węgry, sąsiednie kraje. Jest tam masa ciekawych rzeczy, które czekają by je poznać. Są one dostępne teraz, trzeba to wykorzystać. Za jakiś czas może ich już nie być, mogą przestać być dostępne, my też możemy być gdzie indziej.
Według Konrada Sutarskiego. (Dla nieznających go: to działacz polonijny, były przewodniczący krajowego samorządu mniejszości polskiej na Węgrzech, były dyrektor Instytutu Polskiego, poeta). Napisał on komentarz dla Magyar Nemzet, w którym, “w imieniu Polaków o poczucie narodowym, którzy od wieków są wielkimi przyjacielami narodu węgierskiego” przeprosił “za obrażające wszystkich Węgrów słowa, które Donald Tusk skierował do premiera Węgier, Viktora Orbána.”
Jakie to słowa? Ano nie jest to do końca jasne, bo nie znalazłem ostatnio wypowiedzi Tuska, która skierowana byłaby bezpośrednio do Orbána. Możliwe, że Sutarskiemu chodzi o niedawny list, który Donald Tusk napisał do przywódców europejskich chadecji a przeciw któremu zaprotestował Viktor Orbán. Przytaczam jego fragment gdyby ktoś nie znał tego listu.
W czasach zarazy kluczowe jest zaufanie obywateli do państwa, transparentność, prawdziwa informacja, samodyscyplina. Potrzebne są wówczas środki nadzwyczajne, często ograniczające demokrację. Pandemia usprawiedliwia ich stosowanie, ale nie usprawiedliwia ich nadużywania. Stan wyjątkowy albo stan zagrożenia muszą służyć rządom w walce z wirusem, a nie umacnianiu ich władzy nad obywatelami. Wykorzystywanie pandemii do budowy państwa stanu wyjątkowego jest politycznie niebezpieczne, a moralnie niedopuszczalne.
Dlatego tyle pytań i niepokoju budzi sytuacja na Węgrzech, gdzie według wielu ocen wprowadzono nieproporcjonalne i nieadekwatne środki nadzwyczajne i w dodatku na czas nieokreślony.
Wielu z was, krytykując premiera Orbána za jego poprzednie decyzje, nie zgadzało się do tej pory na usunięcie Fideszu z naszej politycznej rodziny. Dziś mamy oczywiście ważniejsze sprawy, naszym najwyższym priorytetem jest walka z pandemią. Ale przyjdzie niedługo czas, kiedy będziecie musieli na nowo przemyśleć swoje stanowisko.
Albo o niedawny wywiad Tuska dla Spiegla, w którym oświadczył on, że Carl Schmitt byłby z Viktora Orbána dumny.
Sam Orbán w liście rozesłanym tym samym adresatom napisał między innymi:
[w ostatnich tygodniach byliśmy świadkami] „bezprecedensowego ataku i kampanii dezinformacji skierowanej przeciwko Węgrom. W czasach, gdy zabiegany o skuteczne działania przeciwko epidemii koronawirusa na całym świecie, kiedy zagrożone jest życie ludzi, rozpoczął się skoordynowany, bezpodstawny atak na nas. Ja i mój kraj byliśmy w przeszłości niesprawiedliwie atakowani na podstawie stronniczej, ideologicznej propagandy, ale obecny atak jest najpodlejszy i najbardziej cyniczny, jakiego kiedykolwiek doświadczyłem. Celowo zignorowano fakt, że rząd, który jest celem ataku w tej chwili pracuje nad ratowaniem życia.”
„Krążyły plotki, że Parlament był zamknięty, choć spotyka się regularnie i jest miejscem gorących debat. Twierdzono także, że zdobyłem dla siebie nieograniczoną władzę. Nie jest tak, uprawnienia Zgromadzenia Narodowego zostały rozszerzone na koszt rządu. Zgromadzenie Narodowe zyskało prawo do zakończenia stanu wyjątkowego, co więcej, ma prawo do wycofania dowolnych środków nadzwyczajnych”, napisał, dodając w odniesieniu do Tuska, że „niestety nie tylko nasi oficjalni przeciwnicy polityczni, ale także niektórzy politycy EPL byli aktywnie zaangażowani w rozpowszechnianie fałszywych wiadomości.”
Orbán oburzył się też na słowa o Schmitcie.
Sutarski tłumaczy: przez jakiś czas „uważaliśmy, że Tusk jest Polakiem.” Wygrał wybory, spotykał się z Orbánem, wymieniali się prezentami. Aż nadeszła katastrofa smoleńska i „drogi narodu polskiego i Tuska się rozeszły.” Ten ostatni zachowywał się jak marionetka rosyjska podczas gdy coraz więcej wskazuje na to, że były tam wybuchy i zamach. „Tuska w Polsce uważa się za zdrajcę” i gdyby nie to, że zajął stanowisko „w liberalnej Unii Europejskiej” nie uniknąłby odpowiedzialności.
Obecnie Tusk stanął „po drugiej stronie barykady” współpracując z liberalnymi elitami nad zniszczeniem chrześcijańskiej Europy, w tym i „naszych krajów” podczas gdy premier Węgier, wraz z PiSem, broni wspólnych tradycji i suwerenności. W dodatku Tusk używając obraźliwych wyrażeń wobec Orbána pokazał co znaczy dla niego przyjaźń z premierem. Ergo, Tusk nie jest Polakiem. Gorzej, jest Europejczykiem.
Przytaczam ten nader interesujący tok rozumowania, który w skrócie brzmi tak: jak ktoś lubi Orbána Polakiem jest, jak nie, to już Polakiem przestaje być. A decyduje o tym Konrad Sutarski.
***
W międzyczasie dalej czekam cierpliwie na raport podkomisji Macierewicza, która już ponad pięć lat, przy pełnym poparciu władz, „dochodzi do prawdy” w sprawie katastrofy smoleńskiej. Z pewnością przedstawione będą w nim niepodważalne dowody na to, co do tej pory jest tylko przedmiotem insynuacji.
Oraz na wyjaśnienie dlaczego Orbán, który jasno powiedział, że za swoje wzory uważa szereg autorytarnych państw (Chiny, Rosja, Singapur czy Turcję) a dziś chętniej spotyka się z Putinem niż przywódcami innych krajów unijnych powinien się obrażać za nazywanie go autokratą.