Często uważa się, że okresie socjalizmu poza ruchami dysydenckimi nie było społeczeństwa obywatelskiego; istniejących organizacji społecznych nie można określić jako niezależne ponieważ znajdowały się pod kontrolą partii. Choć jest w tym dużo prawdy to istnieją jednak przykłady innych nieformalnych inicjatyw z tego okresu, które, niestety, na ile się orientuję, nie doczekały się opracowania. Podam dwa.
Pierwszy to mój własny ojciec chrzestny, stary harcerz, który dla swoich chrześniaków, a miał ich masę, organizował każdego lata dwutygodniowe obozy wędrowne. Z powodu ilości chrześniaków i zaprzyjaźnionych dzieci z inteligenckich rodzin przywilej był jednorazowy: na takie obozy jeździło się raz, w następnym roku jechali inni. Ojciec chrzestny poświęcał na to swój urlop. Mój obóz miał miejsce w Beskidzie Niskim. Spaliśmy po klasztorach i u chłopów, koszt pokrywali rodzice, jedzenie dostarczali wszyscy: był to okres kiedy było z nim trudno. Rzecz absolutnie nieformalna, oparta na zaufaniu. Mimo, że nie nosiliśmy mundurów charakter obozu był taki jak “w przedwojennym harcerstwie”, które było tu punktem odniesienia.
Drugi przykład łączy się z zapomnianą nieco osobą Clive’a Harrisa. Kto pamięta jeszcze tego bioenergoterapeutę, który gdy przyjeżdzał do Polski (od lat 70-tych) wyczekiwały go tłumy? A tłumy te były zorganizowane. Miałem okazję widzieć z bliska organizację wizyt Harrisa w Poznaniu. Główna organizatorka udostępniała na okres przygotowań swoje mieszkanie. Listy z dokumentacją medyczną zgłaszających się na spotkanie z uzdrowicielem były tam przeglądane przez lekarzy wolontariuszy. Podejmowali oni decyzje, na podstawie których zaakceptowani chorzy dostawali bilety. Inni te bilety szykowali i rozsyłali. W mieszkaniu cały czas tłum się kłębił bo zgłoszeń było mnóstwo.
Potem przez 2 lub trzy dni Harris przyjmował chorych w jakimś kościele. Proszę sobie to wyobrazić: przez 8 lub więcej godzin co parę lub kilkanaście sekund podchodziła do niego chora osoba, na którą wkładał on ręce “przekazując energię”. Koordynacja tego procesu, sprawdzanie biletów, ustawianie kolejki (bilety opiewały na konkretny dzień i godzinę), pomoc chorym niemogącym się poruszać; wszystko to wymagało niebylejakich zdolności logistycznych. Samoorganizacja grupy ludzi z tym związanych była imponująca – zupełnie niezależnie co myślimy o faktycznej umiejętności Harrisa uleczenia kogokolwiek. Nieprzypadkowo zarówno mój ojciec chrzestny jak i sporo ludzi aktywnych wokół wizyt Harrisa zaangażowało się później w Solidarność.
Przy okazji wyguglowałem nazwiska mojego ojca chrzestnego i organizatorski wizyt Harrisa: mimo swojej działalności na ich temat w internecie nie ma śladu.
Na Węgrzech rzecz jasna też miały miejsce takie inicjatywy. Pisałem kiedyś o Indianach, dziś będzie o nieoficjalnych obozach letnich organizowanych przez nowatorską pedagożkę Eszter Leveleki.
Obozy te miały miejsce od 1938 roku. Leveleki w ich ramach realizowała reformatorski program wychowawczy: dzieci traktowano po partnersku, oczekiwano od nich kreatywności, promowano koedukację. Jak na owe czasy były to propozycje rewolucyjne. Ramy nadawała trwająca przez cały obóz gra, w ramach której trzeba było walczyć z wyimaginowanym wrogiem, wymyślać własne podstępy. Na terenie obozu funkcjonowało oddzielne państwo z własną konstytucją, walutą, flagą i hymnem, napisanym przez jednego z małoletnich uczestników. Obozy, które odbywały się nad jeziorem Bánki, organizowano i w czasie wojny z wyjątkiem 1944 roku: w tym okresie Leveleki pracowała razem z Gáborem Sztehlo nad ratowaniem dzieci żydowskich.

zdjęcie z wystawy o obozach nad jeziorem Bánki – zobacz niżej
Przez pierwsze parę lat po wojnie obozy odbywały się jak uprzednio a Leveleki oficjalnie pracowała z dziećmi. Skończyło się to z nastaniem lat 50-tych, kiedy uznano ją za “nienadającą się do pracy wychowawczej”. Do 56 roku Leveleki zajmowała się pracą rzemieślniczą – ale obozy, oficjalnie organizowane przez wspólnotę rodzicielską, odbywały się i tak. Pomogło wstawiennictwo szefa akademii nauk a także fakt, że wielu komunistycznych prominentów chętnie posyłało tam swoje dzieci.
Mimo tego, że po 56 roku wielu dotychczasowych uczestników obozów i ich rodziców emigrowało z Węgier organizacja obozów była kontynuowana aż do 1978 roku. Rosły one w popularności. Stały się miejscem gdzie elita posyłała swoje dzieci, z chętnych tworzono listy czekających na zwolnione miejsce.
Po przejściu Leveleki na emeryturę obozy zaczęli organizować jej następcy. Niektórzy z nich robią to dziś. Pierwotnie bardzo postępowe pomysły Leveleki spowszedniały w nowej rzeczywistości ale utworzone niegdyś tradycje i rytuały są kontynuowane z zaskakującą niekiedy wiernością. Na przykład tak samo jak przed laty nazywa się grupy uczestników – niedźwiadki (bocsok) – mniejsi chłopcy, niedźwiedzie (medvék) – więksi czy też boszik (czarownice) – dziewczyny, od lat prowadzi się listę je-nie-je (eszinemeszi), na której uczestnicy mogą zaznaczyć jedno danie, którego nie lubią i jedno, które lubią: tego pierwszego nie muszą jeść a drugiego dostają dodatkowe porcje, śpiewa się te same piosenki, itd.

jedna z list je-nie-je, również zdjęcie z wytawy
Pomiędzy uczestnikami obozów powstawały – powstają – silne więzi łączące ich daleko poza wakacjami. Niejednokrotnie rodzice, którzy jeździli kiedyś na obozy teraz posyłają tam swoje dzieci.
Niektórzy uważają, że idea się przeżyła a koncepcja skostniała. Że coś co kiedyś było świeże dziś spowszedniało. Że twórczy charakter obozów uległ rytualizacji. Że takie inicjatywy budowane przez i wokół charyzmatycznej jednostki skazane są na uwiąd po jej odejściu.
Coś w tym jest. Ale mimo tego wszystkiego obozy i dziś zachowały swój czar. Miałem okazję widzieć je z okazji, również bardzo tradycyjnego, balu Anny, kiedy rodzice odwiedzają swoje dzieci a te prezentują specjalnie przygotowane przedstawienia. Uderza otwartość uczestników, nawet pewna zawadiackość, to jak bardzo są oni, w najlepszym tego słowa znaczeniu, wyzwoleni – i to wszyscy, nawet ci na codzień najbardziej nieśmiali. W spektaklach królują spontaniczność, kreatywność, humor i ironia.
Co ciekawe, mimo, że socjalizm dawno już się skończył, obozy nadal zachowały nieformalny charakter. Nowych uczestników werbuje się przez znajomych, obozy nie mają strony w internecie czy na facebooku, mało o nich informacji.
Do napisania wpisu zainspirowała mnie wystawa w muzeum etnograficznym pt. Kontrpedagogia na brzegu jeziora (Ellenpedagófia a tóparton). Świetnie, że ktoś się tematem zajął i go opisał. Mam nadzieję, że nastąpi to i w odniesieniu do podobnych inicjatyw, tak na Węgrzech jak i w Polsce.

plakat wystawy