Chinatown

Myślałem, że Budapeszt znam i rozumiem, kolejny raz miałem się przekonać, że się myliłem. Myślałem, że wiem gdzie się kupuję chińszczyznę (w chińskich sklepach), że wiem, gdzie się je chińskie jedzenie (w chińskich fastfoodach), że widziałem Chińczyków w Budapeszcie (w sklepach, fastfoodach i w Asia Center), że wiem co to multikulti w naszym mieście (Cyganie i żydzi plus gyrosy), że znam charakter centralnych części miasta, że wiem, co tu jest ciekawego. Okazało się, że wszędzie miałem sporą białą plamę. Do takiego wniosku doszedłem po wczorajszej wizycie na bazarze w ósmej dzielnicy, po węgiersku Józsefvárosi piac.

Bazar mieści się przy ulicy Kőbányai między ulicą Fiumei a Hungária körút. Idąc od Fiumei po lewej stronie mieści się stara część bazaru: blaszaki z ciasnymi alejkami tu i ówdzie osłoniętymi od deszczu i słońca plandekami. Do kupienia są głównie odzież i buty choć widziałem też zabawki, markowe:) perfumy, zegarki, torby (Louis Vuitton oczywiście), bielizna erotyczna – a jakże, latarki i inne drobiazgi. Co jakiś czas kulinarne wonie ogłaszają zbliżający się barek, głównie gyrosy oraz kuchnia chińska choć trafić można również na bufetową klasykę węgierską. Stojący niedbale tu i ówdzie faceci ściszonym głosem oferują telefony i pytają czy czegoś szukam. Wyobraźnia pozwala mi zgadywać co mają na myśli.

Ta część bazaru była kiedyś większa, obecnie jego połowę zajmuje parking. Brama nosi napis po wietnamsku, widać, że Wietnamczycy musieli kiedyś odgrywać tu większą rolę. Obecnie dzieje się na drugiej stronie ulicy, na terenie byłych zakładów Ganza.

Józsefvárosi piac Budapest

Brama prowadząca do starej części bazaru

Tu sprzedaż odbywa się w byłych halach przemysłowych. W niektórych postawiono kontenery: na dole sklepik, na górze magazyn, gdzie indziej są normalne stoiska. Teren jest olbrzymi, wchodząc głębiej trafiamy na wyremontowany budynek, w którym na parterze zrobiono sklepy. Białe ściany, błyszczące kafelki na podłodze, jasne oświetlenie, luksus w porównianiu z bazarkiem po drugiej strony ulicy.

Józsefvárosi piac Budapest

Element polski – sklep w elegantszej części bazaru

Józsefvárosi piac Budapest

Hale – kiedyś przemysłowe dziś handlowe

Gama oferowanych towarów szersza, są narzędzia, artykuły wyposażenia domów, sztuczne kwiaty – co sobie tylko wymyślisz. Są też usługi: prawnik, masaż, bank reklamujący się po chińsku, to cały oddzielny świat. Intensywny ruch: kupujący, Chińczycy wożący paki z towarem na rowerach albo elektrycznych rikszach (gdzie indziej w mieście ich nie uświadczysz), masa furgonów przeciskających się w ciągłym korku, próbujące zaparkować samochody.

Józsefvárosi piac Budapest

Tu się mówi przede wszystkim po chińsku

Józsefvárosi piac Budapest

Węgierski bank OTP też tak uważa

Józsefvárosi piac Budapest

Sztuczne kwiaty na nieużywanych szynach

Józsefvárosi piac Budapest

Takimi elektrorikszami wozi się tu towary

Jeśli ktoś był na azjatyckim bazarze bazarze to będzie miał déjà vu. Chaos, przypadkowość architektury, wyszczerbione jezdnie i chodniki, jacyś dziwni porządkowi, zero policji. Jakby to było nie zaledwie parę kilometrów od centrum Budapesztu a gdzieś zupełnie indziej. Zupełnie nie ma pewności, że to wszystko jeszcze Węgry. To Chinatown.

Józsefvárosi piac Budapest

Wewnętrzne regulacje parkingowe

Miejsce jest wysoce międzynarodowe. Poza masą Chińczyków i innych Azjatów (niestety nie potrafię rozróżnić) widać Cyganów, słychać arabski, zwłaszcza w straganach z używanymi komórkami, przy gyrosach są zapewne Turcy. Spostrzegamy dwie majestatycznie spacerujące kobiety z Siedmiogrodu w strojach ludowych. Sporo aut z rejestracjami słowackimi i rumuńskimi. Na bufecie napis Prijatno po serbsku, gdzie indziej nazwy towarów po słowacku. Wpływ tego bazaru wyraźnie sięga poza Węgry.

Jeść idziemy do Asia Wok Büfé. Okazuje się, że prowadząca go para jest Wietnamczykami. Jedzenie jest fantastyczne – jedno z najlepszych w Budapeszcie w kategorii kuchnia dalekowschodnia, polecam. Jakby ktoś tam się wybrał to tyle tylko, że trzeba poprosić o to, co mogą zrobić na świeżo: niektóre dania są gotowe i podgrzewają je w mikrofalce, świeże lepsze.

Józsefvárosi piac Budapest

Nasz ulubiony barek

Józsefvárosi piac Budapest

I jego właściciele

Zaglądamy do supermarketu kupić herbatę. Tam dostaję bezpłatną gazetę pod węgierskim tytułem Fővárosi hírek (Wiadomości stołeczne). W środku głównie reklamy ale też wiadomości. Dziwnie widzieć parlament czy Bajnaiego z tekstem, który pojęcia nie mam co zawiera.

Józsefvárosi piac Budapest

Fővárosi hírek: co napisali o Bajnaim i co o parlamencie?

Józsefvárosi piac Budapest

Przebudowa kolejnej hali na sklepy. Mimo plotek o rychłym zamknięciu bazaru wydaje się, że raczej się on rozbudowuje.

Wracając do domu zaglądamy do H&M kupić dres do biegania. Na metce Made in China.

***

Marzy mi się przechadzka po tym naszym Chinatown z przewodnikiem, który przybliżyłby nam ten egzotyczny świat. Coś jak przechadzki robione przez Budapesti Aszfaltprojekt czy też Budapest Beyond Sightseeing.

Post opublikowany również na stronie Blogerzy ze świata.

Reklama

Dobrowolna ofiara „maleńkiego robota”

O księdzu Jánosu Szerednyeim usłyszałem niedawno, w trakcie ostatnich wakacji. Umarł bardzo młodo – miał wszystkiego 27 lat – i niczego w życiu nie zdążył dokonać poza jedną rzeczą, za którą go pamiętają: w trakcie powojennych wywózek na maleńkiego robota jak się je nazywa na Węgrzech dobrowolnie dołączył do grupy wywożonych mieszkańców wsi, w której mieszkał.

O Szerednyeim trudno znaleźć informacje. W kościele w Tarcalu, bo stamtąd go wywieźli, jest tablica jemu poświęcona (stąd wiem o nim), trafiłem na dwie wspomnieniowe, dość hagiograficzne w charakterze, książki na jego temat. W katolickim piśmie Új ember kiedyś wydrukowano artykuł na jego temat – i tyle. Żadnych porządnych opracowań, nawet artykułu w wikipedii (postaram się napisać). Zbieram więc to co o nim udało mi się znaleźć.

Urodził się 26 maja 1920 roku w Szerencsu, miasteczku w regionie tokajskim. W tej okolicy zresztą przeżył całe swoje życie. Seminarium ukończył w niedalekich Koszycach (wówczas będących częścią Węgier) w 1944 roku, na pierwszą placówkę skierowano go do Tarcalu. Ze wspomnień wynika, że marzyło mu się życie wiejskiego proboszcza: sad, malowanie (był utalentowany artystycznie), spokój. Stało się inaczej.

Po wkroczeniu Armii Czerwonej 25 stycznia 1945 zaczęto w okolicy zbierać ludzi. Z samego Tarcalu zebrano ich 120. Mówiło się, jak to w takich wypadkach, o kilku dnia pracy – stąd samo określenie maleńkij robot. Póki co trzymano ich w Szerencsu. Ksiądz Szerednyei poszedł prosić o ich zwolnienie do oficerów radzieckich. Ci mieli mu obiecać zwolnienie części ludzi jeśli on zgodzi się pojechać z pozostałymi. Szerendnyei zgodził się bez wahania. Poszedł tylko na plebanię zebrać najpotrzebniejsze rzeczy i stawił się ponownie.

Zebranych wywieziono dopiero pod koniec stycznia. Po miesięcznej drodze dotarli to obozu w Worosiłowce w donieckim zagłębiu węglowym (obłaść wołosiłowgradzka, rajon uspieńskij, kopalnia Vorosiłowa, obóz numer 7144/1223). Musieli pracować w kopalni węgla.

Według wspomnień ksiądze Szerednyei starał się podtrzymywać wszystkich na duchu i w tajemnicy sprawował praktyki religijne. Odznaczał się w pracy na tyle, że dostał nawet w nagrodę garnitur.

Zginął w wypadku 26 lipca 1947 roku. Wracając z szychty nie skorzystał – jak powinno się – z szybu dla górników, gdzie wchodziło się po stopniach na piechotę, ale usiadli z kolegami na wózkach wciąganych drugim szybem. Zaczepienie się urwało, on nie zdążył wyskoczyć i zginął po uderzeniu w skałę.

Władze obozu jako wyraz uznania za jego pracę zezwoliły na pogrzeb w trumnie, co było wydarzeniem bez precedensu.

Według danych na maleńkij robot z 1862 miejscowości wysłano 101 686 mężczyzn oraz 29 212 kobiet, w sumie więc 130 898 osób. Warto podkreślić, że w przeciwieństwie do Polski, skąd w zasadzie wywożono ludzi związanych z podziemiem, tu brano jak leci, liczył się jedynie stosunkowo młody wiek, bo wywiezieni pracowali przy odgruzowywaniu, w kopalniach i przy odbudowie. Spośród wywiezionych nie powróciła ponad jedna trzecia. Maleńkij robot był w czasach komunizmu tematem tabu.

A i dzisiaj, przynajmniej w porównaniu z Polską, gdzie pamięć martyrologii jest intensywnie kultywowana, upamiętnienie ofiar wywózek wydaje się być skromne. W Tarcalu poza wspomnianą tablicą księdza Szerednyeiego w kościele postawiono niedawno krzyż upamiętniający wywózki. W dodatku, nie wiem dlaczego, zrobiono to na granicy wsi a nie w ramach stojącego w środku miejscowości pomnika upamiętaniającego ofiary wojen światowych.

pomnik powojennych wywózek, Tarcal

pomnik wywózek w Tarcalu

Tak jest też w całym kraju. Węgrzy do dziś mało mówią o drugiej wojnie światowej, nie tylko o maleńkim robotie. Masa tam bolesnych tabu.

Post zamieszczony również na stronie Blogerzy ze świata 

Dzięki rządowi dostałem dotąd 15 362 forinty

Proszę tylko popatrzeć jak wygląda nasz niedawny rachunek za gaz: na pomarańczowym polu gazownia pisze, że „na podstawie rozporządzenia rządu o obniżeniu opłat komunalnych” w ostatnim miesiącu za gaz zapłacimy 380 forintów mniej, w sumie w ciągu roku oszczędności jest już 15 362 (219 zł). Kolorowe tło (kwiz: jaki jest kolor partyjny Fideszu?) pomaga nie przeoczyć tej ważnej informacji.

Takie same elementy pojawiły się na rachunkach za prąd i centralne ogrzewanie. Sprawa jest dla rządu ważna: firmy, które nie umieściły tej informacji na rachunkach w porę zapłaciły grzywny.

A od pierwszego lipca w życie również weszły obniżki opłat za wodę, ścieki, opróżnianie szamba, śmieci, gaz w butlach oraz usługi kominiarskie.

Te zmiany to nie koniec. Niedawno Rogán Antal, prezwodniczący parlamentarnej frakcji Fideszu, ogłosił, że jeszcze tej jesieni nastąpi dalsze obniżenie opłat, tym razem o 11,1%. A rząd deklaruje, że na początku następnego roku zbada czy można je dalej obniżyć – nawet w sumie do 30%.

To nie jest jakieś miłe choć marginalne rozporządzenie rządowe. Obniżania opłat (rezsicsökkentés po węgiersku) zajmuje obecnie centralną pozycję wśród działań rządowych. Wychodzi daleko poza zwykłe rozdawnictwo pieniędzy. W oficjalnej propagandzie wpisuje się w walkę o niepodległość, którą rząd prowadzi z Europą, bankami, MFW, międzynarodowymi korporacjami oraz ich „małymi krajowymi pomocnikami”, jak to niedawno określił swoich politycznych oponentów Orbán. To właśnie o obniżaniu opłat mówił Orbán podczas dyskusji na temat Węgier w parlamencie europejskim oraz podczas tutejszej już dyskusji parlamentarnej o kolejnej porcji poprawek do konstytucji. Na zarzuty, że odbywa się demontaż państwa prawa odpowiadał, że atakowany jest za obniżanie opłat, co uderza w interesy firm zagranicznych. Obniżenie opłat ma być głównym tematem kampanii wyborczej na wiosnę następnego roku.

W kraju Fidesz zorganizował kampanię zbierania podpisów poparcia dla obniżenia opłat. Według danych podanych przez partię udało się zdobyć poparcie dwóch i pół miliona Węgrów. Obecnie organizowana jest dla tych ludzi – dostają imienne zaproszenia – seria stu spotkań z prominentnymi przedstawicielami Fideszu. Kampania odbywa się pod hasłami „Węgry nie dadzą się! Brońmy obniżki opłat komunalnych”.

Działacze Fideszu argumentują: według statystyk Eurostatu biorąc pod uwagę siłę nabywczą pieniądza Węgrzy w 2010 roku płacili najwyższe opłaty za gaz, pod względem gazu zajmowali drugie miejsce. Właściciele firm energetycznych, w dużej mierze firmy zagraniczne, wywozili zyski z kraju. Do obecnej obniżki ceny usług komunalnych potrafiły tylko rosnąć, podreślają.

Widać tu dwie główne linie natarcia: polityczni konkurenci – socjaliści – oraz firmy zagraniczne. Rogán zaproponował by wpisać regulację dotyczącą opłat komunalnych do konstytucji tak by socjaliści, gdyby kiedykolwiek wrócili do władzy, nie mogli ich znowu podnieść (to byłaby szósta modyfikacja nowej, reklamowanej jako „twarda jak granit” konstytucji).

Rząd także rzucił hasło przejęcia firm przez państwo. Kupiono już E.ON., trwają rozmowy w sprawie wykupu przez państwo dalszych 6-7 firm. W przyszłości mają działać na zasadach non-profit.

Nie wiadomo na razie jak ma być sfinansowany wykup firm świadczących usługi komunalne. Dochody z prywatyzacji w sektorze gazowym i energii elektrycznej przed 1998 rokiem wyniosły 2,3 miliarda dolarów, co odpowiadało wówczas 6% GDP. Nawet przy obniżonej przez ostatnią kampanię wartości firm mowa jest o olbrzymich pieniądzach. Rząd nie zadeklarował się dotąd skąd je weźmie.

Opozycja jest bezradna wobec ofensywy rządu. Socjalistów nie słychać, Bajnai oświadczył, że on doprowadziłby do 30 procentowej obniżki opłat poprzez promocję energooszczędnych technologii, ale tak trudno przelicytować rząd.

Politycznie rządowi udało się wprowadzić rozdawnictwo pieniędzy nie naruszając, przynajmniej krótkofalowo, równowagi budżetowej, co doprowadziło przedtem do implozji socjalistów. Wielu widzi w tym przykład geniuszu politycznego Orbána.

Wykreowanie nowego wroga (firmy zagraniczne), którego wolno łupić kryje w sobie jednak szereg niebezpieczeństw. Zapłaci się z pewnością zaufaniem inwestorów. Społeczeństwo zacznie wierzyć, że rząd jak chce to może obniżać ceny i będzie oczekiwać dalszych takich obniżek stawiając przyszłe rządy w niemożliwej sytuacji. Podważa to też zasady działania gospodarki rynkowej.

Fidesz przejawia socjalistyczną wiarę w kompetencje państwa w zarządzaniu firmami, na razie czekamy jeszcze na dowody. Przykład samorządowych czyli też państwowych zakładów komunikacyjnych BKV, które co roku dochodzą do krawędzi bankructwa i przeżyć mogą jedynie dzięki zastrzykom finansowym od państwa, dobitnie to pokazuje (jakoś nie mówi się przy tym o obniżeniu wysokich cen transportu miejskiego). Firmy, którym obniżył się zysk mogą zmniejszyć inwestycje, co z kolei doprowadzić może do gorszych usług, na przykład przerw w dostawach prądu.

Dla sektora technologii energooszczędnych skutki nowych regulacji będą z pewnością negatywne. Trzeba też dodać, że na zmianach bogaci, których konsumpcja jest wyższa, skorzystają w większej mierze niż biedni, choć to akurat rząd Orbána, który oficjalnie głosi program wspierania klasy średniej pewnie za problem nie uważa.

Warto też pamiętać, że rząd jedną ręką daje, i o tym głośno mówi, a drugą odbiera, o czym jest ciszej. Podwyższony podatek od tranzakcji finansowych (np. wypłaty pieniędzy z bankomatu) to sumy podobnego rzędu jak oszczędności z opłat. Daje przy tym nie ze swojego a zabiera dla budżetu – dla siebie.

Post zamieszczony również na stronie Blogerzy ze świata