W ogródku kolegi Marka rośnie jeden krzak pomidora, po jednej pietruszka i bazylia, rządek nieprzerwanej rzodkiewki, imbir, który jak na razie wystaje półtora centymetra nad ziemię oraz krzaczek konopii indyjskiej. Choć może ten ostatni wyrósł już u sąsiada, trudno do z pewnością powiedzieć.
To może wydawać się niedużo ale i ogródek kolegi do wielkich nie należy: na wszystkiego dwa na dwa metry. Za to leży w śródmieściu, przy ulicach Tömő i Leonardo w ósmej dzielnicy za centrum Corvin.
Chodzi o lokalną wersję urban gardening czyli właśnie miejskich ogródków. W Budapeszcie propaguje je od 2010 roku Kortárs Építészeti Központ (KÉK, Centrum Współczesnej Architektury), któremu udało się dwa takie ogródki założyć w ósmej (ogródek Leonardo i niedaleko położony ogródek Grund) i jeden w drugiej dzielnicy (Lecsós, niedaleko od parku Millenáris), dalszych siedemnaście jest na etapie pomysłu – pełna lista tu. Celem projektu jest tworzenie wspólnot wśród ludzi zainteresowanych uprawianiem własnych ogródków, podnoszenie świadomości ekologicznej no i świeże warzywa.
Z Markiem umówiliśmy na odwiedziny w ogródku na poniedziałek wieczór. Poprzedniego dnia jeszcze był upał więc pretekstem bylo podlanie ogródka, ale akurat spadła ulewa więc nawet tego nie musieliśmy robić.
Ogródka od ulicy nie widać. Teren – pusta działka po wyburzonej kamienicy – ogrodzony jest drewnianymi płytami wiórowymi. Kłódkę otwiera się wkładając ręce do bramy.
niewidoczne ręce otwierają kłódkę
Przy wejściu na lewo szopka na narzędzie, obok niej, nowa, jak wyjaśnia nam kolega, pompa. Na prawo miejsce na ognisko i gotowanie na kociołku, które jest na Węgrzech bardzo popularne. Obok porządnie ułożone kawałki drewna. Dalej ustawione po sześć połówki niebieskich żelażnych beczek, kolega wyjaśnia, że pomyślane były dla dzieci, które mogłyby sobie w nich eksperymentować z miniogródkami. Póki co w beczkach jeszcze nic nie rośnie.
szopka, z lampionami
miejsce do kultytowania tradycji kociołkowych
pompa bez wody
pompa z wodą
Dalej już tylko ogródki. Liczę szybko: będzie ich z osiemdziesiąt. Wszystkie uprawiane, podobno lista oczekujących na zwolniony płachetek ziemi wydłuża się. Kwadraciki oddzielone są a to sznurkiem a to ścieżką z ułożonych cegieł a to rządkiem jakiś roślin, ta że granice widać.
zdjęcie z nastrojowym klimatem
Każdy ogródek jest inny. Są pomidory, papryki, bakłażany, w wielu miejscach jest bazylia, także czerwona, spotrzegam rzodkiewki, pietruszkę, sałatę, w jednym miejscu rosną kabaczki. Tu i ówdzie są nawet kwiaty wnoszące kolor w zdecydowanie raczej zielone w tonacji grządki. Jest ogródkowo.
kultura wiejsko-miejska
Kolega opowiada: rocznie płaci się 10 000 forintów. Za to dostaje się ziemię ogrodową, nawóz, bodaj pół worka kory drzewnej i prawo do używania narzędzi. KÉK zajmuje się też kwestiami prawnymi i negocjuje z samorządem zgodę do używania ziemi. Załatwia także sponsorów: ziemia i nawóż zostały podarowane. No i utrzymuje stronę internetową projektu, na tamtejszym forum można konsultować kwestie ogrodnicze czy też znaleźć kogoś kto podleje ogródek gdy się akurat nie da rady zrobić tego samemu.
Mark w swoim ogródku
Kolega jest zafascynowany swoim ogródeczkiem. Mówi, że poznał mnóstwo ludzi . Bo w ogródkach nie tylko uprawia się grządki: w piątki jest joga, co jakiś czas jest wspólne gotowanie, kwitnie życie towarzyskie. Stał się też pasjonatem kompostowania, na położoną przy wejściu stertę skrupulatnie nosi odpadki organiczne z domu.
Mark fotografuje krzak pomidora w swoim ogródku
Ogródki, nieco paradoksalnie, są częścią kultury miejskiej w Budapeszcie. Mają dość prowizoryczny charakter: samorząd daje zezwolenie na ich funkcjonowanie tylko na rok. Mam nadzieję, że podobnie jak równie efemeryczne romkocsmy osiądą tu jednak na stałe.