wino a football

Czy wino i piłka nożna mają coś wspólnego ze sobą? Okazuje się, że mogą. W sklepie winnym In vino veritas na ulicy Dohány 58-62 natknąłem się niedawno na przedziwny zestaw win pod nazwą Aranycsapat czyli Złota jedenastka. Chodzi rzecz jasna o legendarny skład węgierskiej reprezentacji narodowej z lat 50tych. Całość wygląda tak:

Wino produkuje winiarz z okolic Egeru Ferenc Csutorás. Jak zapewnia na swojej stronie internetowej jego dziadek, też winiarz, prowadził wspólnie z kapitanem złotej jedenastki Puskásem prywatną winiarnię w Egerze tak więc zestaw nie jest uzurpacją.

Opis poszczególnych elementów kolekcji można przeczytać (po węgiersku) tu. W charakterystyce poszczególnych win powtarza się sformułowanie "wino takie i siakie jak gra nazwisko piłkarza, na cześć którego nazwano wino". Nic takiego co warto byłoby tłumaczyć.

A jakie samo wino jest nie wiem. Zestaw czterech butelek w ozdobnym pudełku kosztuje w sklepie 16 488 forintów, czyli sporo. Dla mnie za dużo by zakupić dla eksperymentu. Nie jestem aż takim fanem Puskása i jego kolegów:)

Reklama

Woda królowej Węgier

Nieoceniony Sławek (niegdyś blog Visegrad) zwrócił moją uwagę na perfumy pod tą nazwą (po łacinie Aqua Reginae Hungaricae) Produkuje je (znów) firma Pollena Aroma, oto co pisze o nich na poświęconej im stronie internetowej:

"Woda Królowej Węgier"
– pierwsze alkoholowe perfumy w historii powstały dzięki Polce. –
Elżbiecie Królowej Węgier (1305-1381). Córka Władysława Łokietka Króla
Polski z dynastii Piastów w wieku 15 lat poślubiła Karola Roberta
Andegaweńskiego króla Węgier, który zmarł w 1342 r. Jej 16 letni syn
Ludwik, późniejszy król Polski zasiadł na tronie Węgier. Bardzo blisko
związana z synem, Elżbieta pełniła rolę ministra spraw zagranicznych,
była regentką zdobytych ziem. (także Polski od 1370 r.) Znana w całej
Europie wiele podróżowała używając życia, strojów, perfum, kosmetyków i
mężczyzn aż do ostatnich lat.

Brak źródeł historycznych, które określałyby moment powstania recepty
"Wody Królowej Węgier". Zgodnie z legendą przekazał ją Elżbiecie
tajemniczy mnich – pustelnik, chociaż najprawdopodobniej było to dzieło
nadwornego alchemika. W pierwszej opisanej wersji była to destylowana
nalewka z rozmarynem i tymiankiem w spirytusie. W późniejszych receptach pojawia się lawenda, mięta, szałwia, majeranek, kostus, kwiat pomarańczy i cytryna.

Pierwsza publiczna prezentacja "Wody Królowej
Węgier" – jak dziś powiedzielibyśmy – promocja – miała miejsce w 1370
roku na dworze francuskim Karola V Mądrego (1338-1380), znanego ze
swego zamiłowania do zapachów.

Chociaż
daty historyczne, legendy i dokumenty nie wyjaśniają szczegółów
powstania "Wody Królowej Węgier" wiadomo na pewno, że był to produkt
znany w całej Europie przez wiele stuleci i do czasu pojawienia się
Wody Kolońskiej w 1727(1742?) roku. "Nr 1" na listach zapachów i leków
stosowanych na dworach całego ówczesnego świata. Jak wiele wyrobów
opartych na ziołach i olejkach eterycznych, Woda Królowej Węgier była i
może być dzisiaj nie tylko nośnikiem zapachu, ale cennym lekiem. I nim
była przede wszystkim w średniowieczu. Najcenniejszy opis jej
właściwości zawiera "Pharmacopeia Londoniensis" F. Culpepera z 1683
roku:

"Woda ta (a raczej nalewka) jest godna podziwu
przeciw wszystkim przeziębieniom i powodowanych wilgocią chorobom
głowy, apopleksji, epilepsji, zawrotom głowy, letargowi, paraliżowi,
chorobom nerwów, reumatyzmowi, skazom, skurczom konwulsjom. Utracie
pamięci, tępocie, śpiączce, senności, głuchocie, szumom w uszach,
zaburzeniom widzenia, koagulacji krwi, bólom głowy powodowanym flegmą i
humorami. Pokonuje bóle zębów, bóle i słabości żołądka, zapalenie
opłucnej, brak apetytu i złe trawienie, obstrukcje wątroby, śledziony,
jelit i macicy. Przyjmuje i konserwuje naturalne ciepło. Odnawia
zdolności i funkcje ciała, nawet w starości (tak mówią). Niewiele jest
remediów dających tak wiele dobrych efektów. Podawać wewnętrznie w
winie lub wódce, przemywać nią skronie, wdychać nozdrzami".

Gdyby abstrahując od języka i formy porównać
powyższy opis ze znanym ze współczesnej aromaterapii właściwościami
olejku rozmarynowego, tymiankowego i lawendowego można z całą pewnością
stwierdzić, że "Woda Królowej Węgier" oprócz pięknego zapachu była
także znakomitym, wszechstronnym lekiem. I tak też może być postrzegana
dzisiaj.

No proszę. Nie wiem ile z tego gadki marketingowej a ile prawdy – wikipedia na przykład milczy na ten temat – ale historyjka ładna. Jeśli jednak coś w tym jest to byłby to ładny polsko-węgierski wkład w kulturę zapachową. Jakby ktoś miał ochotę poczytać sobie subiektywną recenzję wody to może sobie to zrobić tutaj.

na rowerze w Amsterdamie, na rowerze w Budapeszcie

Dopiero co wróciłem z Amsterdamu a Amsterdam, wiadomo, to miasto rowerów. A ja jako rowerzysta budapeszteński nie mogłem się powstrzymać, żeby nie porównywać. I oto co mnie uderzyło.

  • Rowery są w Amsterdamie inne. Są duże, ciężkie. Dużo z nich wygląda jak psu z gardła wyciągnięta, często są brudne lub podrdzewiałe. Lampy zwykle nie działają. Nie widać wyścigówek ani górali tak popularnych w Budapeszcie. Wszystko po to, by rowery nie były atrakcyjne dla złodziei, głównie, podobno, narkomanów.

    Tu też się boimy kradzieży ale rowery wyglądają lepiej.

  • Amsterdamskie rowery często występują w ciekawych wersjach. A to przyczepka, a to siedzenia dla dzieci, a to pleksi ochraniające dziecko na foteliku przed pędem powietrza. Skrzynki czasami dekorowane są sztucznymi kwiatami.

  • Parkuje się te amsterdamskie rowery na ulicach. Wszędzie stoją – lub leżą – ich wielkie ilości. Interesujące są zamki na tylne koła mocowane za siodełkiem, rzecz nieznana tutaj.

    Dużo jest stojaków na rowery, niektóre interesujące i nieznane mi w kształcie z Budapesztu.

  • Ciekawe jest też, że w Amsterdamie często rower się po prostu spina łańcuchem nie przykuwając go do niczego, czego w Budapeszcie nikt by nigdy nie zrobił. Tutaj rowerów na noc się nie zostawia na ulicy. W większości ludzie trzymając w domach, często nawet w mieszkaniach, na balkonach, itd.
  • Rowerzyści amsterdamscy to zwykli ludzie. Zero aury sportowości (widziałem tylko jednego kolarza), jak zejdą z rowerów to niczym się nie odróżniają od reszty ludności. Pomaga w tym uniesiona wysoko kierownica dzięki której jedzie się siedząc prosto a nie pochylonym. Ludzie wożą się nawzajem na ramie czy bagażniku, jadąc rowerem rozmawiają przez komórki, jedną ręką trzymają jakieś paczki.

    W Budapeszcie z kolei często widuje się specjalne ubrania rowerowe, torby kurierskie czy rękawiczki. Jazda rowerem to tu poważna sprawa. Rowerzysta nawet bez roweru jest rozpoznawalny.

  • Kontynuując, w Amsterdamie niemal nikt nie nosi hełmów rowerowych, co w Budapeszcie jest coraz bardziej przyjęte. Co ciekawe nie noszą ich też skuterowcy, w Budapeszcie natychmiast zapłaciliby za to mandat. Rowerem w Amsterdamie spokojnie wozi się dziecko – lub dwoje dzieci – albo nawet niemowlę (sam widziałem, w przyczepce wbudowanej w przednią część roweru).

    Nie ma strachu, że coś mu się stanie. W Budapeszcie rodzic wkładający dziecko do fotelika uważany jest za ryzykanta i osobę nieodpowiedzialną.

  • W Amsterdamie rowerem jeździ się spokojnie, na pełnym luzie. Mimo, że ścieżki są zapchane rowerami, że co raz to włażą na nie piesi nie ma tak powszechnego w Budapeszcie pieklenia się, najwyżej się bez gniewu dzwoni.

W Amsterdamie rowery są znacznie bardziej przyjętą częścią codzienności niż u nas. Nie ma wokół nich atmosfery nadzwyczajności. Nie ma walki z kierowcami i pieszymi o uznanie. Sądzę, że jest tak bo ludzie tam wzrastali z rowerzystami wokół nich. Sporo z obecnych rowerzystów (a pewnie też kierowców i pieszych) wożono pewnie jako dziecko rowerem więc dla nich rower na ulicy jest czymś naturalnym. Kiedy my do tego dojdziemy.