Koleżanka z pracy – Amerykanka – opowiedziała mi dziś piękną historyjkę. O czym? O tym po jak fascynujących ścieżkach wędruje umysł jej sprzątaczki. A było to tak.
Anna pracowała u mojej Jane już przez dłuższy czas. Nie zawsze wszystko się układało gładko. Raz Jane przywiozła z Wietnamu kilka sukienek uszytych tam dla wszystkich jej przyjaciółek, jedną z nich trzymała w szafie z kartką "Anna" dla przyjaciółki, który akurat tak miała na imię. Sprzątaczka sukienkę znalazła i wzruszona bardzo podziękowała Jane, że ta o niej pomyślała. Koleżance głupio było wyprowadzać sprzątaczkę z błędu, sukienka przepadła.
Z czasem Jane miała jednak już dosyć. Pewnego dnia wpadł jej do głowy sposób w jaki wymówi sprzątaczce: powiedziała, że jej mąż uważa, że sama powinna sprzątać w domu i dlatego nie potrzebują sprzątaczki. Na co Anna: i dobrze! Tak trzeba!
Poddałem się wesołości zmieszanej z oszołomieniem. Czy Anna sprzątając przez cały czas wymyślała pod nosem na rozpuszczoną jak dziadowski bicz Jane, która młoda jest, silna, mogłaby wszystko zrobić w domu a tego nie robi? Czy ucieszyła się, że mąż ją w końcu bierze nieco za mordę?
Bardzo na to wygląda. Jeśli tak to mamy kolejną męską szowinistkę wyraźnie nie mogącą znieść kobiety nie poświęcającej swego życia wyłącznie domowi. A jest takich szowinistek więcej.