Kiedy poznałem Śliwkę, a było to w Polsce, i jeszcze do głowy mi nie przyszło, że mogłaby zostać moją żoną poczęstowałem ją herbatą. Normalnie, łyżeczka liści, wrzątek, cukier w cukierniczce. Do dziś opowiada, jak strasznym było to dla niej przeżyciem. Gorzka (liści nie żałowałem), mocna, szczypała w język: nie do wypicia – i też nie wypiła. Tak zostałem wprowadzony w kwestię stosunku Węgrów do herbaty. Krótko: jest on negatywny.
Węgrzy herbaty piją mało, prawie wcale. W restauracji – jeśli jest, bo czasami jej poprostu nie ma – jest to zwykle Earl Grey, którego akurat nie lubię. Na pytanie o zwyczajną herbatę odpowiadają zdziwieni, że to jest właśnie zwyczajna herbata i nie mogą pojąć, kiedy im tłumaczę, że Earl Grey jest herbatą perfumowaną.
Napközis tea, co się tłumaczy mniej więcej jako herbata z zajęć pozalekcyjnych, to lura (jeden szczur na spory dzbanek) z dodatkiem soku cytrynowego z butelki oraz ogromnych ilości cukru. Nieodłączna w każdym przedszkolu i stołówce, często i w wieku dorosłym pozostaje punktem odniesienia Węgrów w kwestii czym jest herbata. Wiele osób bez skrępowania przyznaje się, że taką właśnie napközis tea lubi.
Ciekawostką jest, że herbata, którą można kupić na Węgrzech jest moim zdaniem inna niż produkty tej samej firmy sprzedawane gdzie indziej. Pisałem kiedyś o moim eksperymencie, w ramach którego zaparzyłem sobie cztery kubki Yellow Label używając torebek kupionych w różnych krajach, węgierska herbata była najsłabsza i najmniej aromatyczna.
Wszystko to mi przyszło do głowy po niedawnej wizycie u brata Śliwki. Zaprosił nas na kolację, po kolacji spytałem, czy możnaby dostać herbaty (na to, żeby ją ktoś sam z siebie zaoferował nie ma co liczyć). Nie mamy herbaty w domu, powiedział początkowo. Potem jednak przypomniał sobie, że jednak ją mają. Zaczęło się poszukiwanie dzbanka, żeby podgrzać wodę w mikrofalówce. Trwało ono dość długo i niemalże zakończyło się kłótnią z jego żoną. Herbatę podali mi w szklance do whisky. Spytałem, czy nie mogliby dać jakiegoś kubka, bo boję się, że grube dno szklanki może pęknąć od gorąca, ale mimo poszukiwań kubka nie udało się znaleźć. Woda na szczęście nie był jednak wrząca (miała pianę na powierzchni, niezagotowana, ale do tego już przywykłem, nikt tego tu nie zauważa) więc szklance nic się nie stało, ale ja żałowałem, że wogóle herbatę wspomniałem. Postanowiłem w przyszłości tego błędu nie powtarzać.
I tak sobie jako Polak przywykły do herbaty cichutko cierpię. Gdzie nie pojadę za granicę herbata jest lepsza. Pocieszam się tym, że dobre są tutaj kawa i wino. I bywa, że będąc w Polsce mi ich brakuje.