jak ci Węgrzy piszą

Co jakiś czas robię tłumaczenie tekstów do katalogów dla kolegi, który prowadzi galerię. Z węgierskiego na angielski, powinienem dodać. Teksty na ogół drobne, rzadko coś dłuższego. Robię to dla niego za friko bo lubię go i to, co robi.

Niedawno zapowiadał, że szykuje się kolejny tekst. Jasne, powiedziałem, chętnie jak zawsze. Przysłał mi go w połowie grudnia, gdy byłem zagranicą. Rzuciłem okiem na niego dopiero po powrocie. Piętnaście stron, zmartwiałem, ale jak się okazało, długość tekstu nie była najstraszniejsza. Dużo większym problemem był to, jak jest napisany.

Tekst jest on pewnym niedawno zmarlym artyście zasadniczo, choć nie wyłącznie, rzeźbiarzu. Napisał go historyk sztuki, kórego nazwisko przemilczę. Język, którym operuje jest dla mnie straszny. Niejasny, niepotrzebnie skomplikowany, miejscami stylistycznie nie do obronienia jak np. "egy-két párhuzamos vonal" co oznacza dosłownie "jedna-dwie równoległe linie": już sobie wyobrażam tę jedną równoległą linię. Czytałem go z największą trudnością. Nad niektórymi zdaniami spędzałem po 5-10 minut szukając po prostu podmiotu i orzeczenia tak, żeby zrozumieć, o co w nim chodzi.

Tłumaczenie jest jedną z najbrutalniejszych prób, jakim można poddać tekst. Żeby tekst przetłumaczyć trzeba zrozumieć każdy jego najmniejszy nawet fragment, bo inaczej trzebaby zmyślać. To, co umknie uwadze nawet przy w miarę starannej lekturze bez wątpienia wyjdzie przy przekładzie. Mój tekst wzięty na warsztat wyglądał kiepsko. Dla znających węgierski dwa przykłady:

Általánosságban is igaz rájuk Hegyi Lóránd – a Térgörbére (1977/4.) vonatkozó megállapítása –, amely szerint van egy döntő pont, ahol „ténylegesen eltér a concept arttal analóg szemléletet reprezentáló amerikai minimal art szemléletétől: ez pedig maga a plasztikai megjelenés – az érzéki-fizikai minőség esztétikai értelmezése.”

Nem sokkal később hasonló vizuális-szituációkba” kerülnek a 69 lap (1971-73) – illetve a Változatok a „69 lapra” (1973) – kiüresedő tereit, síkjait formai meggondolások, érzelmek és mondanivaló alapján artikuláló jelei, szavai és sorai.

 

Kolega chciał mieć tekst gotowy na początek stycznia. Szybko zrozumiałem, że nie będę w stanie tego tak szybko zrobić bo zabierał mi zbyt wiele czasu a ja miałem też inne rzeczy na głowie. Zadzwoniłem i powiedziałem mu o tym. Przyjął to ze zrozumieniem. Przedstawiłem mu swoje uwagi na temat tekstu i dodałem samokrytycznie, że być może po prostu mój węgierski jest za słaby. Poczułem ulgę i oddałem się rozmyślaniu.

Zacząłem się zastanawiać, czy na historii sztuki uczy się studentów pisania. Bądź co bądź, w ramach swojej pracy tym właśnie będą się głównie zajmować. Jeśli nie, to jak uczą się pisania? Przypuszczam, że przez podpatrywanie i naśladowanie istniejących wzorów, czyli innych historyków sztuki. Czy ktoś ich ocenia? Jeśli tak, to na jakiej podstawie? Czy ktokolwiek ich zachęca do stosowania kryteriów prostoty i zrozumiałości w odniesieniu tego, co piszą?

Pamiętam, jak na angielskojęzycznym uniwersytecie, na który miałem szczęście chodzić, uczono nas pisania. Zwięzłość: długość tekstu były zawsze zadana z góry, jak tekst jest dłuższy, skróć go. Znakomicie pomaga to w usunięciu niekoniecznych przymiotników oraz ogólnikowych zdań typu "XY jest wybitnym przedstawicielem węgierskiej sztuki lat 60tych i siedemdziesiątych". Jasność: powiedz, co masz do powiedzenia w jednym paragrafie na początku tekstu. Pisz raczej krótkimi zdaniami. Wyrażaj się prosto. Liczy to, co masz do powiedzenia, komplikowanie nie pomoże a raczej zaszkodzi.

Potem przyszło mi do głowy, że podobną irytację odczuwam regularnie kiedy dostaję listy z banku czy ubezpieczalni. Są one zawsze długie, pełne zbędnych fragmentów (na przykład zaczynają się nieodzownym podziękowaniem za korzystanie z usług danego banku), sformułowanie złożone, najważniejsze rzeczy znajdują się często dopiero na końcu listu.

Zacząłem się zastanawiać, czy nie mam do czynienie z dwoma przejawami tego samego zjawiska a mianowicie braku umiejętności wyrażania się w piśmie. (Dodam, że moje uwagi w pełni odnoszą się także do sytuacji w Polsce, proszę nie myśleć, że się uwziąłem na Węgry.) Spytałem Śliwki jak to tutaj jest z nauką pisania w szkole. Lepiej jak w Polsce za moich czasów, wydaje się: osobno uczone są literatura oraz gramatyka, w ramach tej ostatniej uczniowie nie piszą tylko rozprawek na temat literatury ale także różnego rodzaju listy i tym podobne. Tym niemniej jednak nie odczuwa się, żeby ta wiedza szkolna była wystarczająca. Albo może po prostu brakuje przełożenia jej na codzienność zawodową. Tak czy owak pomimo retoryki o komieczności pielęgnowania mowy ojczystej w efekcie toleruje się codzienne poniewieranie języka poprzez jego niezdarne używanie.

Reklama