taxidermia

Kino węgierskie jest ostatnio straszne. Filmy często mają jakieś wydumane tematy (mimo, że byłoby o czym robić filmy jeśli chciałoby się być blisko życia), historie nie trzymają się kupy, komedie nie są śmieszne a tragedie nie są tragiczne tylko żałosne. Rzecz jasna filmy finansują w duże mierze podatnicy, czyli i ja, a pieniądze rozdzielają jakieś branżowe komisje. Jeśli reżyser te komisje przekona to pieniądze na film dostanie i nie jest ważne, ile ludzi ten film potem obejrzy. Byłem osobiście na filmie, który, będąc normalnie rozpowszechniany w kinach, przyciągnął troszkę ponad trzystu widzów, wliczając w to mnie i Śliwkę. Tym chętniej więc odnotowuję filmy, które mi się spodobały, stąd muszę napisać o Taxidermii.

Film zrobił György Pálfi, młody reżyser, który poprzednio nakręcił również fascynujący film pod węgierskim tytułem Hukkle (po polsku Czkawka, film był chyba pokazywany w Polsce, ale pewny tego nie jestem). Formalnie jest sagą rodzinną pokazując losy dziadka, ojca i syna odpowiednio w czasach drugiej wojny światowej, socjalizmu lat pięćdziesiątych oraz, zdaje się, lat osiemdziesiątych. Dodam, że nie jest do końca pewne, że trzej bohaterowie są naprawdę spokrewnieni, bo ich matki oddają się, co film pokazuje tak szczegółowo, że aż trzeba było zatrudnić aktorów od pornosów, także innym facetom.

Pomysł jest więc w miarę klasyczny: chodzi o pokazanie historii przez losy indywidualne. Dużo ciekawszy jest sposób w jaki film o tych losach opowiada. Ucieka się do groteski, każda epoka przedstawiona jest za pomocą innej metafory. Przed- i wojenne Węgry to zabroniona, niespełniona, doprowadzająca do szaleństwa żądza seksualna. Lata pięćdziesiąte ilustruje wymyślona dyscyplina sportowa – zawody w jedzeniu (kto więcej), zawodnicy w przerwach między konkurencjami wyrzygują to, co zjedli. W końcu lata osiemdziesiąte to przeciwieństwo żarcia: patroszenie i wypychanie martwych zwierząt. Wszystko ukazane z dosłownością i plastycznością rzadko widywaną w kinie. Stworzony świat jest tym bardziej sugestywny, że nie obowiązują w nim wizualne tabu z naszego świata.

Całość robi wrażenie. Pálfi już po raz drugi pokazał, że potrafi tworzyć własny język dla swoich filmów i wyczarowywać w nich oryginalne światy. Osadza akcję filmu w bardzo węgierskim środowisku a przy tym pozostaje zrozumiały w tym, co mówi także poza Węgrami. Po tylu koszmarnie złych filmach węgierskich jest powiewem świeżości w tutejszym kinie.

Za podstawę filmu posłużyły nowele i motywy z innych utworów Lajosa Parti Nagya. Muszę je sobie poczytać.

Reklama